Poprzednie częściNajszczęśliwszy z kwiatów 1

Najszczęśliwszy z kwiatów 10

 Wszedł do swojego czyściutkiego i uporządkowanego mieszkania. Wiedział, że powinien starannie rozwiesić garnitur, jeśli miał jeszcze kiedyś nadawać się do użytku, jednak nie wybierał się w najbliższym czasie na żadne imprezy, wydawało mu się, że już nigdy w życiu, nigdzie nie pójdzie. Najlepiej zamknąłby się w domu i przesiedział resztę życia w fotelu. Nawet nie zaglądając do walizki, wyciągnął tylko brudne ubrania i wrzucił je do pralki. Otworzył wielką szafę, z której, równiutko poukładany i porozwieszany, poruszony ruchem powietrza, zaczął pobrzękiwać jego sprzęt wspinaczkowy, jakby liczył na to, że zaraz zostanie zabrany, przez swojego właściciela, na nową wyprawę. 

 Artur bezceremonialnie, nie rozpakowując reszty bagażu, wcisnął torbę do szafy. 

 Nie wiedział czemu, ale wciąż odczuwał bliskość do tego „cholernego chwasta”, jak nazwał różę w myślach, a teraz, jej nie było i trochę brakowało mu tego jej trajkotania. 

– A cholera... A mogłem ją przecież zabrać. – mruknął do siebie, odetchnął głębiej i sięgnął po laptopa. 

 Gdy go włączył, zaatakowały go powiadomienia z  portali społecznościowych, z życzeniami świąteczno-noworocznymi i roześmiane twarze przyjaciół na zdjęciach, świadczące o tym, jak, kto i gdzie, spędzał święta oraz Sylwestra. Przeglądając je, uświadomił sobie, że nie ma nic, żadnej fotki, niczego, z balu, który przebiegł tak wspaniale, a skończył się tak mizernie. 

– Miałbym chociaż tą głupią różę... Hm... – Zdecydowanie zamknął laptopa i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. 

  Przez chwilę bawił się nim w ręku, jakby nie był zdecydowany, czy je otworzyć, czy nie. A może powinien je wyrzucić? Postawił w końcu przedmiot na komputerze, oparł brodę o stół i z odległości kilu centymetrów przyglądał mu się, niespiesznie obracając palcami. 

– Ależ ja jestem głupi – wymamrotał z wbitym wzrokiem w mały sześcianik. 

 Telefon, w którym wcześniej wyłączył dźwięk, zaczął natrętnie wibrować w kieszeni. Początkowo chciał go zignorować, lecz gdy ten nie poddawał się przez dobre kilka minut, zły, że ktoś przerywa mu rozmyślania, w końcu spojrzał na wyświetlacz. 

 Wyskoczyło zdjęcie uśmiechniętego Stephana McCroom’a, z oszronionym zarostem, ze zmierzwionymi na wietrze, rudymi, kręconymi włosami, wystającymi spod zaśnieżonego  kasku i wyciągniętą ręką, z wyprostowanym, środkowym palcem. 

 Mimo że nie miał nastroju aby z kimkolwiek rozmawiać, nieśmiały uśmiech rozjaśnił mu twarz przywołując wspomnienia. Pamiętał to zdjęcie, sam je zrobił kiedy wisieli na linach, na wysokości niemal siedmiu tysięcy metrów, zdobywając Ngadi Chuli w Himalajach. 

– Sorry Stephan, nie będę teraz z tobą gadać – powiedział pod nosem i odłożył na stół wibrującego Iphona. 

 Jak na zawołanie, telefon zamilkł, a kilka sekund później wyskoczyła wiadomość; „Odbieraj złamany bananie, albo poszatkuję Cię na plasterki i zużyję do bananowej Margerity!” 

 To była ewidentna aluzja do tego, jak kiedyś zostali odcięci przez załamanie pogody w Andach. Przetrwali wtedy, w wykopanej jamie w śniegu, tylko dzięki jednemu bananowi i niewielkiej flaszce mocnego, szkockiego bimbru, który rudzielec zawsze zabierał ze sobą, na okazję ewentualnego zdobycia szczytu, a z których to składników zrobili, jak to Stephan nazwał, bananową Margeritę.

 Z lekkim ociąganiem Artur odebrał telefon, nie zdążył jednak wypowiedzieć słowa, gdyż natychmiast został zaatakowany potokiem słów:

– No w końcu kurwa ruszyłeś dupę! – Szkot, był zawsze bardzo bezpośredni. – No i co z tą twoją Karoliną? – Stephan poruszył ostatni z możliwych tematów, na który Artur miał zamiar rozmawiać. 

Kiedy Kosiński myślał jak uniknąć odpowiedzi na pytanie, w słuchawce rozległy się trzaski, po czym usłyszał ponaglający głos przyjaciela: 

– Halo?! Słyszysz mnie...? – Urwało kawałek rozmowy. – ...śmy na... ...tysiącach... ...w obozie... – znów przerwało – rozmowa była cięta ciągłą kalafonią zakłóceń. 

– Jesteś jeszcze na Lhotse?! – w jego głosie zabrzmiała nieskrywana obawa, gdyż traktował Szkota jak brata.

 Zanim Artur nawiązał znajomość z Karoliną planowali ze swoim partnerem wspinaczkowym, zimowe zdobycie tej góry. Zebrane tam doświadczenia miały im pozwolić, przypuścić w przyszłym roku atak na K2, nie zdobytego jeszcze o tej porze roku szczytu. Jeśli by im się udało, mogliby w ten sposób zapisać się w historii światowej alpinistyki wysokogórskiej, jako pierwsi zimowi jej zdobywcy. Kosiński jednak zwariował, jak to określił Stephan, na punkcie Karoliny. Z powody kobiety, której nawet nie widział na oczy, zmienił plany i wycofał się z wyprawy. Znalezienie zastępstwa na jego miejsce nie było trudne wśród światka zapaleńców. Zajął je Vladys Czernić, doświadczony góral z Czech. 

 Jeśli McRoom wciąż tkwił na Lhotse, coś musiało pójść nie tak. Ekspedycja miała zakończyć się najpóźniej przed Nowym Rokiem, a był teraz trzeci stycznia a Stephan najprawdopodobniej wciąż znajdował się w Nepalu. 

– ... zabrał Vlada do szpitala, – usłyszał Artur, gdy połączenie na powrót stało się wyraźne. – Ale, nie uratują, zdaje się, jego stóp. – Stephan mówił bez większych emocji. 

Po pierwsze nie znał Czecha zbyt długo, po drugie, każdy alpinista zna ryzyko i cenę jaką często trzeba zapłacić za ich pasję. 

– Ale co z tobą?! – Artur, będąc nie raz z nim w podobnych opałach, i znając dobrze przyjaciela, wiedział czego może się spodziewać. 

 – Nie zdobyliśmy szczytu, cholera! – To cały McRoom, zdobycie góry zawsze stawiał ponad groźbę utraty zdrowia. – Ja jestem prawie cały, czekam na transport na dół, – słowa były wyraźne, lecz trzaski znowu rozpychały się w eterze, Artur zwrócił jednak uwagę na słowo „prawie”. – Zdaje się, że na K2, będę wchodził bez Vlada i kilku moich palców. – W słuchawce dało się słyszeć rechot, jakby Szkot śmiał się z doskonałego dowcipu. – Co z Karoliną? I nie zmieniaj mi tematu, Arczi! 

– Tkwisz na jebanej górze! Mówisz, że kurwa, odmroziłeś sobie paluchy, czy co tam do chuja jeszcze, i pytasz mnie o jakąś moją hipotetyczną, kurwa, laskę z internatu?! – Podejście do życia Stephana, nie raz podtrzymywało ich obu na duchu w opałach, lecz Artur, będąc tak daleko i nie mogąc nic poradzić w tej sytuacji, po prostu się wściekł na przyjaciela. 

– Arczi nie unoś się, – usłyszał rozbawiony głos po drugiej stronie. – Wiesz, że jesteś mi jak brat i nie zadzwoniłbym gdyby wszystko nie było dobrze, tyko po to aby cię denerwować. Jestem już na trzech tysiącach i czekam na helikopter. Jestem ok. A teraz, pamiętasz? – głos Stephana brzmiał nico nostalgicznie, – To ty powiedziałeś, do mnie; „To nie jest zwykła laska, to ta jedyna.” Wtedy roześmiałem ci się w twarz, ale tak naprawdę, bardzo ci zazdrościłem. To dałeś jej ten pierścionek czy nie?! – Ostatnie zdanie, znów zabrzmiało pewnym siebie angielskim, z mocnym, szkockim akcentem. 

 Słowa przyjaciela wybiły zupełnie ze spokoju Polaka, przysłaniając fakt, że skoro alpinista oczekuje na transport, musi mieć poważne problemy z poruszaniem się. 

– Ale... jaki pierścionek? Co ty do mnie gadasz? – Zaskoczenie Artura było zupełne, dlatego odpowiadał pytaniami na pytanie.

Kiedyś byli wspólnie u Cartiera’a, Kosiński mimochodem zapytał Szkota o radę w sprawie pierścionków zaręczynowych, wmawiając mu, że to kuzyn prosił go o pomoc w wyborze, a on sam nie miał o biżuterii zielonego pojęcia. Stephan okazał się bardzo przydatnym doradcą. 

– Oj Arczi, Arczi, – usłyszał rozbawiony  głos. – Ile my się już znamy co? Chcesz czarować starego McCroom’a? Wróciłeś wtedy po ten pierścionek, wiem to. A mi kazałeś czekać w pub’ie, jak głupiemu! – Znowu śmiech. – Później widziałem jak mały, kanciasty przedmiot odciskał ci się w kieszeni. 

– Nie kupiłem...! – Artur kłamał patrząc się na pudełeczko leżące na zamkniętym laptopie. – Przecież sam mówiłeś, że tylko skończony głupiec zakochałby  się i chciał żenić z dziewczyną, której na oczy nie widział. 

– Arczi, gadaj prędko, bo chyba helikopter słyszę! Dałeś jej już ten pierścionek czy nie? – zakłócenia w tle, znacznie się nasiliły. – Przecież ty jesteś skończonym głupcem, – mówiący położył nacisk na słowo „jesteś”, po czym, znowu dał się słyszeć ten ciepły braterski śmiech. – Ty dokładnie, tak właśnie się zakochałeś! – Szkot miał naprawdę dobry ubaw obnażając tajemnicę kolegi. – I nawet nie myśl o innym drużbie niż ja! 

– Stephan trzy rzeczy! – Widać było, że jego przyjaciel nie ma najmniejszego pojęcia jak potoczyły się sprawy sercowe Artura w Polsce, a ten nie miał zamiaru mu tego wykładać. – W nikim się nie zakochałem! Nie kupiłem żadnego cholernego pierścionka! I...

– Co?! Mów głośniej nie słyszę! – huk w telefonie, spowodowany warkotem śmigłowca, był taki, że Kosiński automatycznie odsunął  słuchawkę od ucha. 

– Po trzecie... Po trzecie, na K2 nie pójdziesz sam. – Nawet nie próbował przekrzyczeć hałasu, wiedział, że Stephan i tak nie ma szans niczego usłyszeć. 

– Co...?! Muszę kończyć! – doleciało jeszcze, nim połączenie zostało przerwane. 

 Złapał pudełeczko, z którego nie spuszczał wzroku od dłuższego czasu i cisnął nim o ścianę. Siła uderzenia była tak duża, że rozpadło się na dwoje. Z wnętrza wyleciał platynowy pierścionek z brylantowym oczkiem i z brzękiem potoczył się pod szafę. 

 

      ***

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Justyska 22.07.2018
    Hejka no rozumiem, że z dedykacją dla mnie:P Wrzucam co wpadło w oko::)
    "– Ależ ja jestem głupi, – wymamrotał z wbitym wzrokiem w mały sześcianik. " - przed myślnikiem chyba nie daje się przecinka tak jak tu po "głupi" tak mi się wydaje, masz tak w kilku miejscach. Ale głowy nie dam sonie uciąć, bom baran przecinkowy:)

    "– Sorry Stephan, nie będę teraz z tobą gadać. – Powiedział pod nosem i odłożył na stół wibrującego Iphona. " - tu bez kropki po gadać i później z małej, bo tyczy się mozy

    "– Halo?! Słyszysz mnie...? – urwało kawałek rozmowy. " - Tu chyba z dużej "Urwało"

    "– Jesteś jeszcze na Lhotse?! – traktował Szkota jak brata, w jego głosie zabrzmiała nieskrywana obawa." - tu chyba też "Traktował" zresztą tak myślę, że może lepiej odwrócić to zdanie " w jego głosie zabrzmiała nieskrywana obawa, gdyż traktował Szkota jak brata" wtedy z małej.

    "jakąś moją hipotetyczną, kurwa, laskę z internatu?! – podejście do życia Stephana, nie raz " - tu też raczej z dużej "Podejście"

    Zaszalałeś tu zupełnie niespodziewany obrót akcji:) Bardzo na tak, ale co z różą? ha?
    Pozdrówka!!!
  • Jej Justysia :)
    Uwagi Twoje obacze, bo z tym pisaniem wielkimi, czy małymi po myslnikach i i nterpunkcja, to ja debilem zapewne umrę :)
    Dałem od razu dwie części, ale według mnie to jest jedna tylko podzielona, bo za długo by wyszło. A róża? No właśnie dałem drugą część... :)
    Dzięki bardzo za wizytę i pouczający komentarz.
  • Justyska 22.07.2018
    Maurycy Lesniewski ja ostatnio walczę z interpunkcją jak lew to się trochę pomądrzyłam i mam nadzieję, że nie wprowadziłam Cię nigdzie w błąd:)
  • Justyska ważne, że próbujesz. Ja sam zrobiłem najlepiej jak umiałem, każdą radę, jeśli wyda mi się oczywiście sensowna, łykam jak ciepłą bułką :)
    Dzięki:)
  • Pasja 22.07.2018
    Dzień dobry
    Wpadłam tutaj gdzieś z którejś części początkowej, bo nie czytałam. I co widzę, że z kwiaciarni przeniosłeś się na K2.
    Mężczyźni niby płeć silniejsza, a jak często nie potrafią zrobić tak ważnej acz małej rzeczy.
    Czyżby pierścionek zaręczył się z szafą. Muszę nadrobić wstecz.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Witam Pasjo :)
    No troszkę mnie poniosło :)
    Jeśli masz ochotę, to oczywiście zapraszam do starszych części, będzie mi bardzo miło Cię tam gościć.
    Bardzo dziękuję za wizytę tutaj.
    Gorąco pozdrawiam!
  • Margerita 22.07.2018
    Pięć, ale niechluj z tego Artura, żeby wsadzić nierozpakowaną walizkę do szafy wstyd
  • Zgadza się Marg :)
    Fajnie,że też tu byłaś :)
  • MarBe 27.07.2018
    Facet miał pecha, że zakochał się w osobie jaką widział w myślach, a która okazała się całkowicie inna od jego wyobrażeń.
    Jednak miał wiele szczęścia, że to rozczarowanie przyszło z chwilą poznania, inni doświadczają tego uczucia po latach.
    Tylko róży szkoda.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania