Ocena bitwy #2 ― Skoiastel
Bitwa Literacka Składu Oceniającego #2
Temat główny: Dom strachu
Temat dodatkowy: Zawsze dostaję gorzki koniec lizaka
Oceniająca: Skoiastel
Kolejność ocen losowa.
01. „Jaki jest, każdy widzi” – Felicjanna
Zacznę od spraw technicznych.
Od samego początku straszą niepoprawne cudzysłowy i dywizy zamiast myślników.
No cóż. Temat poruszałam już w tak wielu bitwach i artykułach, że nie ma co się powtarzać. Powiem tylko tyle, że polski cudzysłów wygląda tak: „(…)”, a myślnik tak: „–”.
„Ani kury, ani świni, a kota-przybłędę, [przecinek zbędny] jedynie baba posiada, zaś na ugorach jej rancza, [przecinek zbędny] całkiem spore brzózki się zasiedliły”.
„(…) jeśli który chłop się poważy, [przecinek zbędny] drewno z jej lasku wziąć”.
„- "Stary Węgielny umarł po latach" - takie określenie wykuła Ziemiańska (…)” – to skoro to tylko wyryte określenie, to po co ten pierwszy dywiz sugerujący dialog?
„Sama miała 101 lat, jak twierdziła (…)” – w prozie liczby zapisuje się słownie.
„Pewnie, przez tą, [przecinek zbędny] nieukrywaną zazdrość, [przecinek zbędny] sama przestała ich męczyć, [przecinek zbędny] już kilka dni później. Albo, [przecinek zbędny] to sprawka Znachora była (…)”. – Tę nieukrywaną zazdrość (z TĄ nieukrywaną zazdrością – narzędnik).
„- On długo żył... - szeptała. - Stary był, kiedy tu przybył... A ja..., malutka byłam... - zbagatelizował to”. – W komentarzu narracyjnym może pojawić się tylko i wyłącznie opis dotyczący osoby, która mówi. „Zbagatelizował to” powinno więc trafić do nowego akapitu.
„Miał 35 lat, a urodziła go po 40. i czasami bajdurzyła o duchach lub chatce Znachora, w stare zamczysko się przemieniającą”. – Po pierwsze, liczby słownie. Po drugie, fleksja: lub chatce (…) w stare zamczysko się przemieniającej.
„Słyszał, mówiącą ją do kierowcy (…)”. – „mówiąca” to ani nie imiesłów przysłówkowy, ani nie czasownik, więc ten pierwszy przecinek jest zbędny.
„(…) Lesio nie dojrzał na drzwiach auta napisów, [przecinek zbędny] informujących o miejscu, skąd przyjechali. Gapił się w tym czasie, [przecinek zbędny] na Helki cycki”.
„Ogromnym wysiłkiem woli, spojrzał kobiecie w oczy”. – Po co tu ten przecinek? Co on wnosi? Przecież „ogromnym wysiłkiem woli” to dopełnienie bezczasownikowe. Nie musisz tu segregować żadnych informacji, masz zdanie proste.
„Kierowca tego nie słyszał i pytaniem o miejsce dla bagażu, [przecinek zbędny] wyratował Lesia z opresji”.
„- Sam nie wiem... - odpyskował. - W staniku trudno oceniać... - Boże kochany! Jak ona się wtedy śmiała. Wytrąciła go z równowagi do tego stopnia, że nawet zapomniał się przedstawić. A potem podeszła całkiem blisko”. – Kwestia dotycząca zachowania bohaterki, kiedy wypowiada się bohater, powinna trafić do nowego akapitu.
„Właśnie wyszła z domku i już marzy. Gapiąc się w niebo, rozciąga się, głośno ziewając i uśmiechając, [przecinek zbędny] do Bóg wie czego. Albo jeszcze, w to samo południe, nie przebudziła się do końca, resztki magii snu biorąc za rzeczywistość... albo naśmiewa się z niego, gdyż jak przypuszcza, doskonale wie, jak on na jej obecność reaguje. Lesia to bulwersuje”. – Nie, nie i jeszcze raz nie. Mieszasz czasy. Zaczynasz przeszłym, teraz w pierwszym zdaniu masz przeszły i teraźniejszy, potem teraźniejszy, dalej przeszły. Przez to tekst staje się dla czytelnika (który nie siedzi w twojej głowie, czyli dla każdego) chaotyczny. Niezrozumiały. Pełen niejasności.
W prozie obowiązuje cos takiego jak jedność czasu. Wyjątkami są retrospekcje oddzielane od głównej narracji grubą kreską (albo przynajmniej kilkoma enterami lub inną formą fontu). Albo listy tudzież sny. Dalej też mieszasz:
„(…) Lesio wskoczyłby chętnie i to biegusiem, ale ta baba go przeraża tak naprawdę, bo kiedy na niego spojrzy, to jakby wszystkiego się o nim dowiadywała natychmiast. A on wolałby jej nie mówić, że w nocy jej cycki znalazł w końcu”.
Zaczynasz przeszłym, a kończysz teraźniejszym. Nie ma to żadnych podstaw i prawa bytu.
„Wczoraj znów, [przecinek zbędny] przez pół nocy szukał na redtube [RedTubie], czy innym podobnym gównie, równie prowokacyjnych”.
„Te podobne, [przecinek zbędny] wyglądały na zrobione (…)”.
„- Witaj Leszku! - boso, w... chyba (niech ją diabli!) koszulce nocnej, bo za sukienkę tej szmatki uznać było nie można, zmierza ku niemu”. – „Boso” wielką literą. Czas.
„(…) a napatoczyła [się] na Gorbinową, błagającą o udział księdza, [przecinek zbędny] w pochówku męża tamtej (…)”.
„Dzieciaki nim pogardzały, a żona cierpiała w milczeniu, wysłuchując w kościele kazań o grzechu rozwodu i rozbijaniu rodziny, bo przecież ona jest najważniejsza.
Zdzicho był nieczuły, chamski i złośliwy, lecz ona do kościoła chodziła od zawsze i od zawsze dzieciaki, [przecinek zbędny] do niego prowadzała”. – Błędny podmiot domyślny. Tutaj sugerujesz, że do kościoła prowadziła dzieciaki… rodzina.
„I obecnie pragnęła męża, [przecinek zbędny] w poświęconej ziemi pochować, by móc i znicz tam postawić [przecinek] i pomodlić się za niego, by jakoś mu ulżyć w czyśćcu (…)” – powtórzone „by”. Styl.
„(…) na czym jego konieczność uczestnictwa [się] opiera, a i stojący obok niej sąsiad, [przecinek zbędny] potakiwaniem głową, [przecinek zbędny] ją w tym wspierał”. – A czym innym można potakiwać? Pleonazm.
O rety, mnożysz te przecinki i mnożysz. Praktycznie w każdym zdaniu coś nie gra.
Odeślę cię tutaj, bo nie jestem betą i do tej pory nie będę już wymieniała niektórych potknięć, a przyda ci się konkretna wiedza: http://wspolnymi-silami.blogspot.com/2015/03/wiecej-o-interpunkcji-zagebiamy-sie-w.html.
„- Ot i arcypastuch...! - usłyszał ksiądz Jan (…)” – „usłyszał” wielką. Słowa nie dotyczyły bezpośrednio osoby mówiącej.
„- ???!!!” – co to niby miałoby znaczyć? Jeszcze wielokropek, to można zrozumieć, że ktoś jest wprawiony w konsternację i milczy zdziwiony. Ale same takie wykrzykniki i znaki zapytania? To już nie mogłaś zacytować konkretnej wypowiedzi?
„- Och, doprawdy...! Czy ktoś tam będzie się modlił, śpiewał, tańczył, płakał, śmiał się, szczał albo srał...!!! - Helka mówiła monotonnie, lecz odbierało się jej słowa, jako wrzask” – eee, nope. Skoro postawiłaś wykrzykniki (i to trzy), to znaczy, że faktycznie krzyczała. Gdybyś zostawiła wielokropek, to czytelnik nie odebrałby najpierw wrzasku, dopiero potem zatuszowanego narracją. Powinnam wyobrazić sobie normalną, monotonną mowę i znaleźć o niej potwierdzenie, a nie zaprzeczenie tego, co sama zdążyłaś już zaznaczyć w mojej wyobraźni.
„- Tak, jak zabronił...!
- Nie za bardzo, księdza rozumiem...?!”. – Zdecydowanie nadużywasz wielokropków. Właściwie zaczynam wątpić w to, co oznaczają. Praktycznie mnożysz je w każdej wypowiedzi, więc powoli tracią na wartości:
„(…) - Poinformował, że nazajutrz odchodzi i żeby moja noga, przy jego grobie nie postała...! Albo...!
- Albo...?!
- Po prostu... Znaczące, to "albo" było...- odrzekł proboszcz. - I mówił, że krewna przybędzie... Dzisiaj...”.
Ale dialog sam w sobie pierwszorzędny. W ogóle jeszcze nie zdążyłam wypowiedzieć się o fabule, która (pomijając technikalia, mocno odbierające przyjemność z czytania) jest naprawdę godna uwagi i pochwały.
Całkiem nieźle się bawię, wbrew pozorom.
„"Zaproszenia", poczta pantoflowa, rozesłała szybko i sprawnie”. – Nie no, ale tak zupełnie łopatologicznie… Co ci daje zrobienie z „poczty…” wtrącenia i oddzielenie jej przecinkami? Wtrącenie stawia się wtedy, gdy część zdania w środku jest nieważna; można ją wyciąć i zdanie nie straci sensu, głównego wątku. U ciebie natomiast „poczta pantoflowa” jest ważną informacją, wręcz kluczową, bez której mielibyśmy: „Zaproszenia rozesłała szybko i sprawnie”. Kto? Jak? Ano nie wiadomo byłoby. Więc „poczta pantoflowa” nie jest żadnym wtrąceniem. I nie wymaga przecinków.
Dalej podobnie: „na takie słowa” nie jest wtrąceniem, a „posunięta do granic absurdu ostrożność” nie jest dopowiedzeniem. Nie zawierają też czasowników, więc… po co te przecinki?:
„Było już jednak o jedno spotkanie za daleko, na takie słowa, a Lesio jedynie zachował, posuniętą do granic absurdu ostrożność”. – Tylko ten przed „a” jest w porządku.
„Zamiast tego, [zbędny] zaczęła na drugi dzień rozbierać ogrodzenie, otaczające kupiony przez Węgielnego, [zbędny] na moment przed śmiercią, [zbędny] młodniak. Tak go, [zbędny] w każdym razie nazywano, choć lasek miał już kilkanaście lat”.
Twoja historia cierpi na zaawansowaną wielokropkozę (dla ukazania problemu wytnę kilka komentarzy narracyjnych):
„- Co pani wyprawia...?!
- Ogrodzony las...?
- Jeżeli przez panią łosie poczynią szkody...!
- To tutaj są łosie...?! - zdziwiła się, [zbędny] zachwycona Helka.
- A są, proszę pani... - przyznał leśniczy. - I nawet pani sobie nie wyobraża, jakie szkody może wyrządzić, [zbędny] pani niefrasobliwość...!
- Nigdy nie widziałam, [zbędny] pasących się łosi...
- Tak naprawdę, to poza telewizją, [zbędny] nie widziałam ich wcale...
- Pani sobie ze mnie żartuje...?!
- Nie mam prawa rozebrać, [zbędny] należącego do mnie ogrodzenia...!?
- Szkółka...
- Nie powinna mieć własnego i być oddzielona przesieką...?!”.
Proszę, ogranicz je (i wykrzyknikopytajniki też). Tekst wygląda przez to po prostu nieestetycznie i nawet dobre wypowiedzi nie naprawiają tego wrażenia. Tak naprawdę co chwilę zawieszanie głosu, po którym występują (mam wrażenie, że w całkiem losowej kolejności) wykrzykniki i znaki zapytania, jest nic nie wnoszącym udziwnieniem.
Zdanie o uznaniu łosi za majestatyczne i jednocześnie brzydkie stworzenia, na które czeka się z utęsknieniem, zrobiło mi dzień. Ciebie naprawdę nieźle się czyta, tylko przez niechlujną formę (za częste odstępy, mnożenie wielokropków, słabe technikalia) nie jestem w stanie wczuć się w stu procentach.
A jednocześnie bardzo chcę doczytać do końca i ciekawią mnie wspomniane „kłótnie z innymi”.
Podoba mi się stylizacja narratorska dopasowana do całości i konsekwentnie utrzymywana przez cały tekst. Gdyby serial „Ranczo” posiadał narratora lub scenariusz zostałby spisany i wydany w formie serii opowiadań, pewnie byłyby napisane w podobny sposób. Inwersje, udziwnione szyki stylizowane na „przeszłe”, wyrażenia archaiczne bądź regionalizmy: to wszystko daje realny i plastyczny obraz. Dodatkowo poruszana tematyka: nawiązania do „kultury” wiejskiej, przywiązanie do religii, obchody Bożego Ciała, a potem kolęda… Dobrałaś idealnie wpasowane sceny. Fakt, że część z nich jest jedynie streszczana, ale znów – gdyby opisywał to suchy narrator bez charakteru, mogłabym psioczyć, natomiast twój na pewno charakter ma. Urzekają również niuansiki powciskane gdzieś między linijki dość subtelnie, na przykład typowe donosicielstwo. Nie rzucają się w oczy, ale zostają w pamięci i wywołują uśmiech.
„(…) Helkę do kościoła przyprowadzi albo przynajmniej zmusi ją, [przecinek zbędny] do zajęcia się jego hemoroidami”. – Mistrzostwo!
„(…) a wszyscy przeżegnując się zawzięcie, [przecinek zbędny] na to widoczne, zuchwałe niszczycielstwo”. – „żegnając” (PWN: żegnać II «kreślić w powietrzu nad kimś lub czymś znak krzyża»).
Palenie ziół – nie spodziewałam się tego. Na początku historii nie doceniałam charakteru Helki, miałam ją raczej za postać, która dużo wrzeszczy i ma fajny biust. Dopiero teraz, z czasem (wprost proporcjonalnie do ludzi ze wsi) zaczynam ją naprawdę lubić.
„Helka także usiadła przy stole i wskazują [c] ostatnie, wolne krzesło, zaprosiła na nie Lesia”.
„Obaj mężczyźni, nie odpowiedzieli”. – Ten przykład to już apogeum braku jakiegokolwiek wyczucia interpunkcyjnego.
„Węgielny wprawdzie na ducha nie wyglądał, ale skoro go pochowano...? Lepiej było milczeć, a już na pewno, [zbędny] nie próbować pyskówki”. – Znaczy się, no nie wiem. Weźmy pod uwagę realizm tej sceny. Czy bohaterowie, widząc całkiem żywego „martwego”, nie powinni… Zdziwić się? Wystraszyć? Uciec? Zacząć egzorcyzmować? Zachowywać się dziwnie, zwracając uwagę Helki?
Nie? Zły pomysł?
To lepiej tak nie robić nic i w ogóle nie reagować, że martwy wstał zza grobu i jeszcze mówi im, jak żyć?
Brakuje mi tu jakiegoś czynu. Jakiegokolwiek. Reakcji, czegoś naturalnego. Czuję imperatyw narracyjny – odebrałaś bohaterom coś z człowieczeństwa. Nagle zachowują się… nijak, po prostu biorą udział w scenie, ale są jak kukiełki prowadzone przez narratora. Dopiero fragment, że Jan wrzasnął, daje jakiś efekt. A chęć pogłaskania psa z telewizora w wykonaniu Lesia? Totalnie absurdalna, wyssana z palca. Nie przekonuje mnie.
„Ale ty [przecinek] Janie, musisz nakarmić (…)”.
„(…) W pierwszym odruchu Lesio cofnął się w przestrachu, lecz na widok zwierzaków, [zbędny] osłupiał, by następnie usilnie, [zbędny] próbować ukryć śmiech. Jan siedział nachmurzony”. – Tak, bo właśnie tak dzieje się, kiedy ktoś widzi psy wychodzące z ekranu telewizora… Siedzi się, będąc nachmurzonym.
Kompletnie nie trafia do mnie to rozwiązanie. Nagle świetna historia zaczęła być na tyle surrealistyczna, że nawet nie przerażająca. Atmosfera staje się po prostu dziwna, ale nie wzbudza emocji.
Dalej okazuje się, że psy żrą księdzu nogę. To chyba miała być jakaś tragiczna scena, a nie jest. Lesia zdziwiła bierność duchowego w obronie, a mnie dziwią suche przemyślenia Lesia na ten temat. Zamiast zrobić… cokolwiek? Naprawdę? Chociażby spojrzeć pytająco na Helę, próbować jakoś pomóc albo wspomnieć o strachu, że, nie wiem, Lesio bał się wykonać jakiś ruch, że nogi się pod nim ugięły, oddech przyspieszył, bohaterem wstrząsały dreszcze… Nie, nic? Naprawdę? Opisujesz tragedię, a bohaterowie mają to gdzieś?
„W ułamku sekundy, przed jego rodzonym nosem, kłapnęła paszcza rekina-ludojada. Odskoczył, powracając do pozycji grzeczno-siedzącej.
- To jest...! - zaczął.
- Niesmaczne - odrzekła Helka. - Wiem...” – CO? Rekin ludojad? (bez spacji, tak samo „grzecznosiedzący” – tak, przydałby się tam cudzysłów).
Jak? Skąd? Rekin też z telewizora? Nie ogarniam. Tak bardzo nie ogarniam.
Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
„Najprawdopodobniej nie używały rozwartych zanadto szczęk, gdyż cała akcja trwała dobre pół godziny. Po tym czasie ujrzeli pieski, już nieco większe i jakby w barwie krwistej czerni, jak [przecinek] merdając ogonkami, przebiegają [czas] przez pokój [przecinek] pod telewizor i [przecinek] wchłonięte, znikają [czas]”. Po pierwsze, tym zaczynasz akapit, a ja nie wiem, kto nie używa rozwartych szczęk. Rekin ludojad czy psy? I kto ujrzał pieski? Brak ci podmiotów. Po drugie, mieszasz czasy, przez co bohaterowie kiedyś obserwowali, jak psy dopiero teraz znikają. To nie ma sensu. Po trzecie, no nie… trochę mi smutno, wiesz? Czuję się mocno rozczarowana. Bo tak dobrze zapowiadająca się historia doczekała się tak pomieszanego, absurdalnego zakończenia.
Sam pomysł nie jest zły. Można faktycznie wprowadzić twist o tym, że w domu Helki… straszy? Że, jakby połączyć „Ring” z „Wendetą”, z telewizora wychodzą na życzenie surowego znachora (właściwie czemu zapisujesz go wielką literą? To nie jest imię ani nic) psy i rozszarpują grzesznika. Okej, spoko. To byłby naprawdę dobry, mocny motyw, gdyby faktycznie był… mocny. Gdyby nie był napisany w stylu: „och, wiecie, to tylko takie… pieski, naprawdę nic się nie dzieje, czytajcie sobie dalej… patrzcie, jak bohaterowie się na to godzą i stają się marionetkami narracyjnymi w scenie”. Cały twist powinien być natomiast napisany z emocją, w stylu: „Ło Jezu, widzicie, czytelnicy, co się tutaj dzieje?! To jest nieźle popieprzone, leje się krew, ludzie się boją, chyba umierają w męczarniach, panuje chaos i krzyk, Z TELEWIZORA WYCHODZI REKIN LUDOJAD!!!”.
No więc szkoda, że nie wyszło, bo mogło być fajnie.
„- To bolało... - zauważył z żalem. - I za co...? I czemu pół nogi...? Poprzednio dłoń im wystarczyła...?
- Nie jęcz... - zbeształ go Znachor. - Ciesz się, żeś gadzina i noga zaraz odrośnie...” – jak to „odrośnie”? Ale że tak serio odrośnie?
I naprawdę, Jan, wytaczając się spod stołu, reaguje tylko jakimś suchym zdaniem? Że bolało? Skoro psy podobno były zakrwawione, aż czarne od krwi, to jakim cudem on nie jest? Jakim cudem nie boli go strata nogi? Wie, że ta odrośnie? Chyba nie powinien. Chyba że przeżył już coś takiego kiedyś i teraz wie, że nic się właściwie strasznego nie dzieje. To by tłumaczyło ten brak emocji… „A, spoko. W sumie to wszystko ze mną okej, tylko szkoda, że bolało”. Lol.
Helka też – kolejna kukiełka w scenie.
„Siedzieli w milczeniu, [zbędny] przez dobre kilka godzin. Dopóki Węgielny nie rozwiał się w powietrzu, a Jan nie podniósł się z ulgą od stołu i nie zapytał, czy może już odejść. Kot odprowadził mężczyzn do drzwi. Były otwarte.
- Jesteście bardzo nietolerancyjni... - powiedział do niego Jan. Kot go wyśmiał”.
Co to za suche zakończenie? Jaka nietolerancja? Wobec czego? I ta noga faktycznie odrosła, że ksiądz mógł wyjść? Chyba tak. Dlaczego mam tyle pytań i praktycznie żadnych odpowiedzi? Mam się domyślać, rozumiem. Tylko że gdy scena jest absurdalna, to nie mam z czego wnioskować. Bo wszystko może wydawać się jednocześnie prawdą i oszustwem. Wszystko nagle staje się realne, chociaż napisane jest, jakby było totalnie sztuczne i wymuszone.
Potem okazuje się, że wszystko było najwyraźniej jakąś marą senną albo przekleństwem. Fakt – w snach nie dziwią śniących różne dziwne rzeczy dziejące się dookoła. Więc Lesio, któremu najwyraźniej taki sen się śnił, miał prawo zachować się w nim obojętnie i miał prawo nie przejmować się sceną. Problem w tym, że ty nie używasz mowy pozornie zależnej Lesia. Ty masz narratora wszechwiedzącego, który wprowadza czytelnika w dziwną, przerażającą i absurdalną scenę. Nadal nie kupuję więc tamtego nieprzejęcia, suchego opisu. Próbowałam to jakoś usprawiedliwić, ale nie da się. Narrator powinien wprowadzić tam emocje.
„(…) gdy w osłoniętych dłoniach Zdzicha Gorbina rozbłysł [rozbłysnął] ogień, przytknęła doń szmatkę (…)”.
„To prosta tranzakcja i nie potrzebujemy...” – transakcja.
„- Z kimś, tę tran-zakcję - przedrzeźniła go (…)” – tran-sakcję. Sądziłam, że może ten pierwszy błąd u Leszka był celowy i właśnie Helka go poprawi, podkreślając właściwą literę. A jednak nie. Ona tak specjalnie, czy oboje nie wiedzą, że w środku jest „s”?
Cóż… no i się skończyło. Tak naprawdę nie wiem, co myśleć teraz o całości, więc zacznę od tego, że praca jest zgodna z tematem. Oczywiście wszystkie wyżej wymienione komplementy pozostają na miejscu – fabuła, pomysłowość, stylizacja (która jakoś w zakończeniu trochę się straciła, jakby jej było nieco mniej).
A co mnie bolało? No właśnie wysuszony (tak, wiem, powtarzam się) sen. I ta scena, w której niby podpalają dom Helki, a która chyba (kolejna?) nie miała miejsca, znów była snem… Nie wiem, co się wtedy stało. Czy chociaż złamanie nogi u Jana było „naprawdę”? Miałam wrażenie, że faktycznie piszesz dla siebie, a nie dla czytelnika. Że zaczyna być chaotycznie, bez ważnych dopowiedzeń, wyjaśnień… Jakbyś sądziła, że się domyślę, bo wiem, co masz w głowie. No cóż, wielu rzeczy się nie domyśliłam i wielu elementów nie jestem pewna do tej pory.
Miałam też wrażenie (Edit: o którym pisałaś też już w komentarzu), że niezły z ciebie leniuszek i to stąd wiele błędów nie tylko technicznych (jak zapis cyfr), ale i właśnie fabularnych – stąd okrojenia i konkretne sceny często zastępowane streszczeniami, też nie do końca pełnymi, bogatymi w opisy. Fakt, że obrazujesz i pozwalasz się wczuć dzięki nietuzinkowym bohaterom i stylizacji, i tego ci odebrać nie można, ale nie na tym kończy się przecież pisanie opowiadań. Bo robisz to poniekąd dla nas – czytelników – a nie tylko dla i pod siebie.
02. „Przystań” – Adam T.
Przekroczyłeś limit znaków, do czego przyznajesz się już na wstępie. To się ceni, dzięki za szczerość.
Limity ustanowione zostały po to, by zobaczyć, czy autor potrafi wyczerpać temat, mając ograniczenie. Na szczęście nie przekroczyłeś przesadnie, więc nie będzie bolało aż tak, aczkolwiek muszę na to zwrócić uwagę w punktacji, którą skład przedstawi przy okazji publikacji wyników.
No, to lecimy z tym tekstem:
„(…) Czekałem, aż ojciec w końcu nie wytrzyma, wstanie i zacznie się nowy, „wspaniały” dzień.
— Boli. Boli. Jezu, boli — powtarzał wciąż głośniej i coraz bardziej rozpaczliwie.
Brat nie wytrzymał (…)”. – Powtórzenie: „nie wytrzymać” rzuca się w oczy.
„Zawsze tak sapał [przecinek] kiedy był już odpowiednio wściekły [brak kropki na końcu zdania]”.
„Jezu, ludzie, ratuuujcie!” – Darowałabym sobie wydłużanie samogłoski „u”. To zabieg swoim zapisem z góry odbierający pewną powagę, która się tutaj należy. Być może to też tylko moje odczucie, ale zwykle taki zapis kojarzy mi się z jakimś, nie wiem, spadaniem.
„Kiedy mama ugotowała obiad, jedynie ja mogłem nalać mu zupy, [przecinek zbędny] czy nałożyć drugie, nikt inny”. – O, idealny przykład naturalności stylistycznej w narracji, szczególnie pierwszoosobowej. „Nałożyć drugie”. I po co coś więcej, po co dodawać, że danie? Jest super.
Już po tym widać, że raczej nie będzie problemów z wczuciem się. Świetnie też przy okazji kreślisz charakter głównego bohatera – ukazujesz go przez to, jak się wyraża i jakie są jego emocje oraz odczucia sytuacyjne czy zachowanie. Wszystko, po prostu wszystko. I to działa bardzo dobrze w tym przypadku.
Plus za lekkość przy przechodzeniu ze sceny w scenę, a potem powrót do „tu i teraz”. Nie jestem w stanie się pogubić, wiem, że czytam o retrospekcji (scena z włosami) w trakcie lamentu, że boli (scena pierwsza), chociaż zachować tę jasność i przejrzystość fabularną też nie jest łatwo.
„(…) mogłem sobie tylko wyobrazić [przecinek] jaki to musiał być ból”.
„— Tata! — Chciałem go jakoś powstrzymać”. – Zastanawia mnie ten zapis. No bo po wypowiedzi i komentarzu narratorskim nie pojawia się już nic, co świadczyłoby o tym, że główny narrator faktycznie zrobił cokolwiek, by ojca zatrzymać. Więc to jakby same w sobie słowa miały być tą chęcią powstrzymania przed ciosem. A jeżeli tak, to „chciałem” małą.
„(…) dlatego wiecznie siedział w piżamie [przecinek] względnie w szlafroku, kiedy trzeba było ją wyprać”.
„Nienawidził mamy [przecinek] odkąd pamiętam”.
„(…) ale nie dla Benia i jego komapnii”. – Kompanii.
„(…) błagał [przecinek] żeby pozwolili mu zadzwonić na policję (…)”.
„Wie pan [przecinek] jakie są konsekwencje?”.
„Wie pani [przecinek] jak to jest (…)”.
„— A to w końcu pana teść, czy ojciec?” – Przecinek zbędny. Przed „czy” stawiaj go tylko wtedy, gdy spójnik wprowadza zdanie podrzędne albo jest powtórzony (np. „powiedz, czy to prawda”/„czy mamy kawę, czy herbatę?”). Natomiast tutaj, w twoim przykładzie, mamy porównanie równorzędne. Podobnie jak w: „kawa czy herbata”.
„Wyszli, zapewniając [przecinek] że będzie nas od tej chwili regularnie odwiedzał dzielnicowy (…)”.
„Kiedy zapalił zapałkę [przecinek] pierdyknęło tak, że z mojej ściany spadł święty obrazek (…)”.
„Wiesz [przecinek] dlaczego nie pojechałem z nimi?”
„Na początku pytałem, dlaczego”. – Przecinek zbędny. Po „dlaczego” nie ma już nic, żadnego czasownika, więc tutaj traktuje się całość jako zdanie pojedyncze.
„Bo takie jak ty, tylko to potrafią!” – Przecinek zbędny. Zdanie proste.
Tamtego dnia była jednak absolutnie „ czysta”. – Zbędna spacja w cudzysłowie.
„Poszliśmy do Przychodni w śródmieściu”. – Zbędna wielka litera. Przychodnia to nie nazwa własna.
„Do trzech okienek z napisem Rejestracja stały długie kolejki (…)” – przy nazwie przydałby się cudzysłów.
„Mama otworzyła drzwi z napisem Poradnia Psychiatryczna”. – I tu też.
„— Opowiemy tej pani o twoim dziadku. Chcę, żebyś tylko przytakiwał, chyba że doktorka wyraźnie o coś ciebie zapyta, inaczej tylko przytakuj. Rozumiesz?
Skinąłem głową. [akapit] — Chcecie go zamknąć u wariatów?
— Nie wiem, Marcyś, co będzie”.
„Kiedy usłyszała powód naszej wizyty [przecinek] ucieszyła się (…)”.
„Kiedy wróciłem [przecinek] dziadek miał już wykupione nowe leki”.
„Zanim skojarzyłem pochylona [ą] nade mną, bladą postać z nim, prawie zaliczyłem zawał”.
„Pokiwałem głową. [akapit] — Trudno jest być aniołem”.
Okej, skończyłam.
Zauważyłeś pewnie, że szłam przez tekst, robiąc betę i uzupełniając przecinki (nie było tego wiele, więc wypisałam wszystkie potknięcia), ale generalnie nie komentowałam fabuły. Dlaczego? Bo nie wiedziałam nawet, co właściwie napisać.
Z reguły wiele wymagam i ciężko mnie zadowolić, zwykle piszę długie oceny, chociaż mam też problem z komplementowaniem (nie rozczulam się nad tym, co dobre). I to też zadziałało w tym tekście – po prostu z nim płynęłam, z każdym zdaniem, nie wciskałam komentarzy, bo nie musiałam. Czytałam do końca z zapartym tchem, podziwiając i chłonąc treść, przy okazji robiąc betę.
Jestem pod wielkim wrażeniem, jak przejmujący i realny obraz stworzyłeś. Wszystkie opisy są plastyczne, działają na wyobraźnię i emocje czytelnika, również wielki plus za stylizację. Dialogi? Majstersztyk, jakby żywcem ściągnięte, realne, przeszywające i pozostające w głowie. Nie przesadzone, wyważone, ale jednocześnie tak siarczyste, że aż bolesne.
Ujęły mnie wykorzystane typowe dla danego środowiska środki stylistyczne czy czasem sucha formę narracji. Nie dziwię się, że Marcel – jako narrator – bez emocji opisał, na przykład, senność dziadka po nowych lekach. To młody człowiek, on pewnie nie bardzo wiedział, nie domyślał się, ale też nie chciał podejrzewać, że coś było nie tak. Rozumiałam go, gdy rozmawiał z dziadkiem w ostatniej już scenie. Czułam jego zagubienie i osamotnienie, i potrzebę zaufania komuś, ale i rozumiałam poniekąd to charakterystyczne (szczególnie dla zakończenia) zobojętnienie. Największym atutem tej historii jest właśnie to, że mogłam sama interpretować treść. Nie było tu miejsca na ekspozycję; opisywałeś bardzo plastycznie, ale do wniosków (czy dobrych, czy złych) czytelnik musiał dojść sam. Dlatego też świetnie, że narratorem był tu akurat Marcel, który tylko opisywał. Nie był stronniczy, niczego nie narzucał czytelnikowi, niczego na mnie nie wymuszał.
A samo zakończenie? Niespodziewane, fakt. Jednak trochę jak w przypadku Marcela: ni chłodzi, ni grzeje. To nie jest tym razem zarzut. Ta obojętność jest dobra; właściwie czuję się trochę jak narrator (tak, łatwo się tutaj w niego wczuć). Być może nie dotarło do mnie, że opowiadanie już się skończyło (jak i do niego nie dotarły jeszcze pewnie wszystkie informacje). Na pewno chciałabym czytać cię więcej.
I właśnie za to ci dziękuję. Za stworzenie tekstu, który w stu procentach zadziałał. I jeszcze pasował do tematu bitwy.
03. „Zbawienie” – Katra
Zacznijmy od strony technicznej:
„Nero zatrzymał się przed drewnianą furtką prowadzącą do starej [przecinek] popadającej w ruinę posiadłości”.
„Poprawił pas z amunicją przewieszony przez plecy, drugą [drugą co?] położył na rewolwerze (…)”.
„Ten, który pierwszy zwrócił się do Nero, miał szare tęczówki [przecinek] a jego brat bliźniak czerwone”.
„– Hm. – Tylko mruknął w odpowiedzi”. – „tylko” małą.
Dalej też widzę problemy z poprawnym zapisem dialogów, na przykład:
„– Jedyny. – Brat dokończył za szarookiego”.
Albo:
„– Powinienem wiedzieć coś jeszcze? – łypnął na bliźniaków”.
Widać, że sama sobie ustalasz, kiedy zaczynać komentarz narracyjny małą, a kiedy wielką literą, albo czy kończyć wypowiedź kropką, czy nie. A to jednak nie jest wcale „wolnoć Tomku w swoim domku”. Odsyłam cię do pliku, w którym wyjaśniam zasady:
https://docs.google.com/document/d/10TkS36gAgVmPeIQAJl9h1ncZm0oy5EkWtXsPE01M0SY/edit?usp=sharing
„Niechciany lokator, [przecinek zbędny] nie napadał ludzi zamieszkujących miasto (…)”. – Nie lepiej: mieszkańców?
„– Nie jestem pewien – cały czas patrzył na chłopców – czym dokładnie jesteście, ale chyba nie sprawiacie problemów”. – Co? Naprawdę główny bohater coś takiego powiedział? Widząc podejrzane dzieciaki uzupełniające swoje wypowiedzi, jeszcze mające jakieś niestandardowe oczy? „Chyba nie sprawiacie problemów”? Kurczę, on raczej powinien najpierw egzorcyzmować ich, a dopiero potem zabierać się za następną robotę, bo z marszu cuchną jakimś dziwactwem.
Chyba że z niego tez żaden egzorcysta. Ci powinni być raczej wyczuleni na takie sprawy...
„Wiedział, że nie są istotami ludzkimi. Nie spotkał podobnych stworzeń nigdy wcześniej. Nie zadawał zbyt wielu pytań, gdyż one z trudem odpowiadały na najprostsze z nich”. – I dlatego, że nie są ludźmi ani nie odpowiadają na pytania, prawdopodobnie nie są zagrożeniem. Tak, to ma sens.
Dean Winchester chciałby się napić z nimi piwa, a Sam przyniósłby im sałatkę. Na pewno.
„– Złapmy naszego nieproszonego gościa. – Bliźniacy podążyli jego śladem”. – Przez taki zapis nie jestem pewna, kto wypowiedział tę kwestię. Bo brzmi, jakby chodziło o głównego bohatera, ale po myślniku (a nie od nowego akapitu) informujesz o dzieciakach. Jestem nieco zmieszana.
„Nie pozostało mu nic [przecinek] jak wejście na wyższe piętro”.
Kurczę, niby dobrze, że w czasie akcji operujesz zdaniami prostymi i nie wydłużasz na siłę, nie budujesz sztucznego napięcia, ale… przy okazji mam też wrażenie, że nie budujesz żadnego napięcia.
Czasami wydaje mi się, że tekst pisał jakiś Robocop albo Terminator, ewentualnie Jacek z Ivony: „zdanie proste. Zdanie proste. Zdanie proste. Stało się to. Wyglądało tak. Było takie. Bohater zrobił to. I tamto”. Rozumiesz mniej-więcej, o co mi chodzi? Nie czuję atmosfery horroru czy thrillera, nie czuję grozy.
No i zastanawiam się, przepraszam, czemu Nero wszedł tam w rękawiczkach i z pistoletem, a potem zdjął rękawiczki (po czym stwierdził, że nagle nie będą mu potrzebne? Tak, wiem, pierdoły…), ale wciąż ma pistolet i idzie z nim na… demona. Ze zwykłym rewolwerem czy jakimś specjalnym? Z jakąś specjalną amunicją? Być może wyjaśnienie się gdzieś pojawiło, ale mi umknęło.
„Jeżeli demon wcześniej nie wiedział, że tu wszedł [przecinek] to po tym całym zamieszaniu już na pewno”.
„Pokój nie zawierał nic [przecinek] oprócz łóżka i komody przy przeciwległej ścianie. Pordzewiały żyrandol zwisał smętnie z sufitu”. – No to jednak pokój zawierał jeszcze żyrandol...
„– Jest tu…
– Obserwuję”. – Chyba raczej: obserwuje. No bo chyba chodzi o demona, tak? Czy szarookiego?
„– Hm... – mruknął”. – Kto mruknął? Nie wiem, bo tekst tego nie tłumaczy, zapis też nie wyjaśnia.
„Symbol na dłoni żarzył się ostrym światłem. Przykucnął na jedno kolano”. – Symbol na kolano. Ciekawe.
„(…) potwór nie przystąpił do ataku, ani nie wykonał żadnego ruchu”. – Przecinek zbędny.
„– Co jest? – syknął gniewnie”. – Kto? Szczędzisz podmiotów. Ostatnim był potwór. O niego ci chodzi? Czy o Nera?
„Żadna z możliwości jednak nie przybliżyła go do pozbycia się przypadłości”. – Nie czujesz, gdy rymujesz!
„Ciało przeszył zimny dreszcz. Potrząsnął głową”. – Twoja maniera z gubieniem podmiotów zaczyna się robić zabawna, co fatalnie działa na tekst o takim gatunku, na jaki się zdecydowałaś. Dreszcz trzęsie głową? No tego jeszcze nie grali…
„Zepchnął niechciany niepokój, który zaczął wyglądać z myśli, gdzieś głęboko w zakamarki mózgu”. – Zakamarku. W ogóle co to za zdanie… Wśród dość plastycznych, szczegółowych opisów akcji, nagle wchodzimy do głowy głównego bohatera i możemy obserwować wychylającą się z mózgu myśl. Nie, to też psuje atmosferę. Nie idźmy w tę stronę, proszę.
„Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnął saszetkę z tytoniem i począł go żuć. Jeszcze mocniej zacisnął palce na pistolecie.
Skrzypnięcie w głębi holu zwróciło uwagę Nero”. – O, akurat tutaj, gdy raz podmiot jest znany z poprzedniego zdania, to znów przypominasz go imieniem w następnym zdaniu. Niepotrzebnie. Jakbyś nie miała wyczucia, kiedy używać zaimków, a kiedy imion lub konkretnych określeń na bohaterów. +Nera.
„Wszedł do ostatnich drzwi po lewej”. – Jak można wejść do drzwi? Przez drzwi, jak już.
„Gdy wchodził do pokoju, zawiasy wydały z siebie podobny dźwięk, [przecinek zbędny] do tego, który przed chwilą przetoczył się po posiadłości”. – No ale on wszedł już w poprzednim zdaniu (czasownik dokonany), więc jak mógł wchodzić (czasownik niedokonany) w następnym?
„Kurz zalegający na regałach i swobodnie unoszący się w powietrzu, [przecinek] dostał się do nozdrzy i drażnił je w irytujący sposób. Egzorcysta zignorował dolegliwość”. – No nie przesadzajmy, to tylko kurz. Dolegliwość kojarzy się z jakimś bólem. Tobie raczej chodziło o dyskomfort. Poza tym jak ten kurz zalegający na regałach dostał się do nosa? Nero musiałby podejść i go wciągnąć jak odkurzacz…
„Podszedł do okna. Wychodziło na podwórze. Krople opadły mu na twarz”. – Okno… z… twarzą. Katra, jak cię proszę. Czytałaś ten tekst przed publikacją?
Pamiętaj, że nawet jeśli masz jakiś obraz w swojej głowie, to czytelnik ma tylko tekst. I tylko z niego może wyciągać wnioski, tylko dzięki niemu cokolwiek sobie wyobraża. Musisz więc pisać nieco bardziej… przejrzyście, dokładniej ważąc słowa, dobierając je i konkretyzować podmioty. Bo ja wiem, że ty wiesz, że chodziło ci o Nera. I wiem, że chodziło ci o Nera, ale technicznie ta fraza jest błędna, bo:
Zdanie z podmiotem męskoosobowym „A” -> zdanie z podmiotem męskoosobowym „B” -> zdanie z podmiotem męskoosobowym nieokreślonym „?”. No właśnie.
„Niczego interesującego nie dostrzegł, więc odwrócił się, by przeszukać resztę wnętrza”. – I jest w pomieszczeniu, gdzie aż czuć złą energię (okno otwarte, kartki latają, w ogóle dziwna atmosfera grozy…). Jak on w ogóle chce znaleźć tego demona? Czy te mogą być niewidzialne? A może ten demon tu jest? Podobno obserwuje. Czy łowca-egzorcysta nie powinien mieć jakiegoś supersprzętu wykrywającego obecność podobnych istot? Jak on to robi? Skąd wie albo skąd nie wie, że demona tu nie było (potem się okazuje, że demon jednak był w bibliotece, więc Nero wyszedł jednak na słabo ogarniętego w swoim zawodzie)?
To trochę naciągane.
„Koniec lufy stykał się z gołą klatką piersiową demona”. – Zaraz. Przed chwilą tego demona nie było w pomieszczeniu. Pojawił się nagle czy był tu już wcześniej, tylko Nero go nie zauważył?
Tyle pytań, tyle pytań…
„Bark także dawał o sobie znać, ale nic nie mógł na to poradzić”. – A co niby bark chciałby na to poradzić? (Błędny podmiot domyślny).
„– Nero… – usłyszał znajomy, kobiecy głos”. – „Usłyszał” wielką literą, ponieważ głos nie należał do niego.
„Nieproszony gość nie zaatakował [przecinek] tak jak poprzednio”.
Napisałaś, że demon pojawił się, ale znów nie wiem jak. W ogóle bardzo mało wiem, niewiele mogę wyczytać z opisów. Jasne, że te przedstawiające miejsce akcji są plastyczne, lecz brakuje mi informacji fabularnych. Co się właściwie dzieje?
„Powykręcane rogi, [przecinek zbędny] odbijały nikłe światło padające z zewnątrz”. – Skoro światło było nikłe i odbijało się w rogach, jak bohater mógł widzieć tak dokładnie całą postać demona? I pomieszczenie, w którym się znajdowali? Które tak dobrze opisał narrator?
„Został zmuszony do walki na bliski dystans”. – Skoro to egzorcysta, wydawałoby się, że potrafi zajmować się takimi sprawami, on jednak walczy, zamiast, nie wiem, egzorcyzmować? Czy coś? Jak walczy się z demonem? Na pięści, serio? Dalej tego nie opisałaś, tylko wspomniałaś, że Nero zaczął „nakreślać” okrąg, pewnie na podłodze. Co to ma do walki na bliski dystans? Nie podajesz szczegółów, wszystko muszę sobie dopowiadać. To odbiera radość z czytania.
„Odepchnął przeciwnika, który uderzył o ścianę”. – Odepchnął demona, który podobno potrafi się pojawiać i znikać, nawet nie wiem do końca, czy jest materialny. Poza tym jeszcze w poprzednim zdaniu Nero był oddalony, kreślił okrąg. Jak więc odepchnął potwora? Ten do niego podszedł czy podszedł Nero? Konkrety, daj mi konkrety!
„Bliźniacy pojawili się za plecami demona”. – Rychło w czas. W ogóle już miałam wspominać, że brakuje mi informacji o nich. Jakby byli tylko kukiełkami w scenie, o których narrator wspomina tylko wtedy, gdy są potrzebni, a tak to robią za dekorację.
„(…) ale potwór zawył z bólu i uwolnił go. Strzelił. Raz. Drugi. Trzeci”. – Nie, to Nero strzelał, nie potwór. Znów gubisz podmioty.
„Splunął, ciapka zmielonego tytoniu przykleiła się do podłogi”. – Ciapka, naprawdę? Nie było mniej… zabawnego określenia? Psujesz atmosferę, którą ledwo udaje ci się budować.
„Doprowadził się do porządku i popędził do ostatniego pomieszczenia, do którego mógł schować się nieproszony gość”. – Chyba raczej: w którym.
„W rogu stała drewniana kołyska [przecinek] a zaraz przy niej dziecięce łóżko”. – No nie wiem, nie jestem przekonana. Podejrzewam, że gdybym była egzorcystą i miała oczyścić dom z demona, pewnie zwiedziłabym ten dom wcześniej albo coś. A Nero wydaje się po prostu przyjechać w ciemno, wziąć zlecenie od na pewno nie ludzi, których na dodatek nie zna, nawet nie wie, kim są właściwie bliźniacy, nie wie też nic o domu. Nagle dowiadujemy się, że istnieje tam jakiś wątek, coś, z czym Nero się utożsamia, mowa o jakimś morderstwie. To co? Nero nie poznał domu, nie wiedział niczego, nie znał szczegółów? Nie przygotował się w ogóle do roboty, tylko przyjechał z pistoletem i… już? „Jestę egzorcystę”?
„– Zginęli przez ciebie. – Głos kontynuował”. – Zbędna kropka, „głos” małą literą.
„Plac był pusty. Mocniej zacisnął palce na pistolecie”. – Na pewno domyślasz się już, do czego doczepiam się w tym cytacie.
„– Nero! – Kobiecy głos rozdarł powietrze”. – „Kobiecy” małą.
„Wzrok Nero padł na gołą ścianę”. – Nera. To imię się odmienia. Ten błąd pojawia się potem jeszcze kilka razy.
„– Zabiłeś – małe usteczka Iri się poruszyły”. – Kropka po wypowiedzi, komentarz wielką literą. Od tej pory przestaję wypisywać błędy związane z zapisem dialogów.
„– Obiecałeś…
– Nas uwolnić. – Bliźniacy przypomnieli mu o zawartej umowie”. – Nie musisz dopowiadać, co zrobili bliźniacy. Wynika to z ich wypowiedzi.
„Zeskoczył na dół”. – Nie da się zeskoczyć w górę. Pleonazm.
C…co? Chyba przegapiłam zakończenie, w sensie pokonanie demona. Nagle biorę udział w ironicznej rozmowie o większej ilości zabawy, a nieznajomy do tej pory bliźniak ujawnił swoje imię. Nie wiem, o co chodzi. Nie rozumiem, co się właściwie stało.
Napisałaś wprawdzie, że rozległ się strzał. Okej, ale… to wszystko? Wcześniej demon łapał kule albo te nie robiły na nim wrażenia, potem podobno karmił się wspomnieniami Nera, który dawał sobą „pomiatać”, więc demon powinien być jednak silniejszy. A tu proszę, jeden strzał i po wszystkim? Rozczarowujące.
I wszystko byłoby naprawdę dobre, interesujące – pomysł na fabułę, ciekawi bohaterowie. Problem w tym, że o tym głównym prawie nic nie wiem – wiem, że to egzorcysta, ale nie egzorcyzmuje. Poznałam jego historię, jednak po wyjawieniu jej bohater bardzo szybko się pozbierał i stać go było nawet na ironię. Niczego nie dowiedziałam się o bliźniakach, o domu, o demonie. Wiem tyle, że pojawiał się i znikał, miał szpony i okazał się słabszy, niż było zapowiedziane. Dodatkowo pourywane, niekonkretne opisy (poza opisem miejsc, poszczególnych pokoi chociażby) nie wprowadzały atmosfery, utrudniały czytanie. Tak samo gubienie podmiotów – niektóre zdania przez to bawiły, odrywały od czytania. No i zakończenie – po prostu nudne, banalne. Jakby… samo się rozwiązało. Brak mi akcji w akcji.
Aczkolwiek naprawdę doceniam zgodność z tematem – dostałam typową kliszę; „bezpieczny” wybór, jeżeli chodzi o pisanie pod temat; wydawałoby się, że nie ma w tym niczego przesadnie wymagającego, więc tym bardziej tekst powinien łatwo poruszać, być lekki. No a nie wyszło.
Ktoś napisał w komentarzu, że demon mało straszny. Też to poczułam. Odpowiedziałaś, że nie czujesz się dobrze w takiej tematyce, więc… Czemu akurat taką wybrałaś? Sądzę, że na różne konkursy śle się prace dobrane skrupulatnie pod swoje możliwości i tematy oraz gatunki, w których jest się mocnym, aby wygrać.
Tak samo nie poczułam połączenia imion braci, dającego tytuł utworu, które mogło być fajnym nawiązaniem. A w ogóle o jakim zbawieniu mowa? Nero został zbawiony? Zostało mu wybaczone morderstwo, tak? Ale przecież nie wydawał się mieć problemu – faktycznie, wkroczył w akcję jak kowboj, a nie człowiek z trudną przeszłością. Jakby się w ogóle nie przejmował. Chyba próbowałaś ukazać tym jego siłę i obojętność, taki trochę „badass”, którego polubią szczególnie czytelniczki. No ale żeby być takim „badassem”, trzeba mieć przede wszystkim jakieś umiejętności i predyspozycje, a nie tylko strzelać w demona. Charakter się sam nie zbuduje.
04. „Dom” – fanthomas
O, znajomy autor. Oceniałam cię ostatnio i teraz znów mam tę przyjemność. Zauważyłam, że nie odpowiadasz na komentarze do tekstu, jak i na te będące oceną. Trochę mi szkoda, może teraz się odezwiesz?
Ale zacznijmy od początku, nie od końca:
„Wiedziałem, ze [że] coś było nie tak z pewnym domem w Windbury (…)”.
„Wtedy jeszcze nie wiedziałem o ukrytym pomieszczeniu, w którym czaił się mój prześladowca”. – To zdanie brzmi jak spoiler. Nie jestem przekonana.
„Chciałem dopaść ducha, który nie dawał mi spać. A to nawet nie był duch, tylko ja sam”. – I znów: to samo pomyślałam. Spoiler.
„Wiedziałem, że mieszkańcy nie będą mili. Od razu wyczułem niechęć do kontaktów z nowymi osobami”. – Ale… skąd? Po czym? Tak po prostu „wiedziałem”, „poczułem”?
„Lubię od czasu do czasu przenieść się w nowe miejsce, które natchnie mnie do wymyślania pomysłów. Nie myślałem jednak, że będzie tak ciężko. Musiałem jeszcze mierzyć się z nieproszonymi lokatorami w moim domu”. – Byłabym jednak za tym, abyś trzymał się jednego czasu narracyjnego, przeszłego.
„Wiedziałem, że próba walki nie skończy się dobrze.Kiedyś chciałem ich delikatnie poprosić o odejście”. – Brak spacji między zdaniami.
„Następnego dnia obrzucili mi ścianę czymś bardzo nieprzyjemnym i o paskudnej woni”. – Bohater stwierdza, że nie może reagować agresywnie na dziwne zachowania sąsiadów, ale… mógłby reagować jakkolwiek. A on sprawia wrażenie, jakby tę całą sytuację miał gdzieś, a jednocześnie opowiada o niej z pewną dozą irytacji. Gorzki koniec lizaka, psia mać – coś w tym stylu. Trochę mnie irytuje ta bierność, no bo przecież gość widzi, kto mu wystaje pod domem, więc domyśla się też, kto mu obrzuca ściany. Takie rzeczy można by nawet zgłosić na policję czy cokolwiek. A on nic.
„Gdy wstawałem od biurka [przecinek] czułem, że świat na zewnątrz nie jest już taki sam”. – „Czułem” nie będzie wyjaśnieniem na wszystko. Czytelnik nie wie dokładnie, co bohater poczuł. Więc… jak mam sobie odpowiadać na treść, wyjaśniać ją? Bohater to jakieś medium? Po prostu wie, po prostu czuje?
„Dom, w którym się zamknąłem [przecinek] również nie był bezpieczną przystanią”.
„Niby chronił mnie przed ludźmi zwioski (…)” – z wioski. Spacji brakuje ci też nieco dalej:
„Nie próbowałem go,ale na pewno miał gorzki smak”.
„Ktoś zakradł się do domu i mnie nęka. Pozostawia ślady swojej obecności, jakby chciał, bym wiedział, że gdzieś tam jest. Bałem się coraz bardziej (…)” – czas.
„Postanowiłem obadać każdy kąt tego strasznego domostwa. W końcu znalazłem ukryte przejście”. – Trochę to mało plastyczne, sceniczne. Brzmi jak streszczenie, a przecież świetnie szukałoby się tego przejścia razem z bohaterem. Gdzie je znalazł? W jaki sposób? Dotknął książki i rozsunęły się regały czy trafił na klapę pod dywanem?
„Małe pomieszczenie ukryte za fałszywą ścianą na strychu, pełne starych szmat i pudeł z lizakami”. – O, a jednak o tym wspomniałeś. Trochę później, ale okej, przyjmuję. Szkoda tylko że nadal nie wiem jak. Pociągnął jakąś dźwignię? Odsunął stare skrzynie? No i przyznam, że brakuje mi emocji w tym bohaterze. Wszystko opowiada tak… lakonicznie. Jakby było normalne. Znalazłeś tajemniczy pokój? Nie, spoko, nic się nie stało. Właściwie to nawet nie ma co opowiadać… Taka sytuacja.
Jednymi fragmentami, które póki co mówią o jego emocjonalności, są pytania, które zadaje. Dziwi się wszystkiemu. Bohater zdziwiony – tak go będę określać. Trochę tych pytań dużo, to rzuca się w oczy.
„Gagatek nie będzie miał, gdzie się schować”. – Przecinek zbędny. Bezokolicznik nie pełni tu funkcji drugiego czasownika, który należy oddzielić przecinkiem, ale zdanie tworzy jedną całość, podaje jedną informację.
„Po kilku początkowych entuzjastycznych chwilach ogarnęło mnie ponownie uczucie strachu. Może wcale nie pójść tak łatwo. Przeszukałem ponownie dom (…)” – powtórzenie: ponownie.
„A może lepiej po prostu odejść? Zostawić to wszystko, licząc, że kiedyś uda się odbudować historię. Najwyżej wymyślę coś nowego. Będzie trudno, ale dam radę. Muszę jeszcze znaleźć laptopa”. – Nie, chwila. Albo odchodzi i wymyśla coś nowego, albo musi znaleźć laptopa. Tam ma wszystko zapisane, więc, jeśli go znajdzie, to nie będzie musiał „zaczynać od nowa”. Więc to się wyklucza, i to tak dość ostro.
Poza tym, serio, szukałby go, bo „to drogi sprzęt”? Nie kupuję tego.
„Nie chciałem wzywać policji, bo cała sprawa mogłaby skończyć się jeszcze gorzej”. – Niby… jak? Czy bohater ma jakieś złe doświadczenia z policją? To prawdopodobnie czytelnik powinien o takowych wiedzieć, prawda?
„Doszedłem do wniosku, że po prostu trzeba opuścić Windbury”. – Ej, ale przed chwilą chciał szukać laptopa… Co on taki niezdecydowany…
Akcja mknie na łeb na szyję. Same konkrety, zero jakiejkolwiek emocjonalności, nic.
W ostatnim tekście też brakowało bohatera w bohaterze – charakteru, jakiejś reakcji na dziwne zdarzenia dookoła. Zastanawiam się teraz, czy to taka twoja maniera tworzenia bohaterów „bez duszy”, czy zbieg okoliczności?
„- Co to ma znaczyć? – zapytałem sam siebie (…)”. – Nie musisz dopisywać, że sam do siebie. Przecież nikogo dookoła nie ma.
„Nigdzie nie widziałem telefonu. Postanowiłem zadzwonić jeszcze raz. Od razu zlokalizowałem, skąd dochodził dźwięk. Z pudła pełnego lizaków. Wysypałem wszystkie na podłogę, wśród nich znalazłem komórkę”. – To zaczyna być irytujące, bohater wysławia się i zachowuje jak maszyna. Większość zdań to zdania proste; zrobiłem to->zrobiłem to->zrobiłem to. Jasne, że nie z nich składa się cała historia, ale w połączeniu z brakiem emocjonalności, strony psychicznej postaci… No cóż, T-800 jak nic.
„Odwróciłem się, bo znów usłyszałem kroki. Prawie krzyknąłem. Tuż za mną stał właściciel domu, tym razem wyglądający nieco inaczej. Ściągnął perukę”. – Emocje jak na grzybobraniu.
Zaczynasz dialogi od dywizów. Niedobrze:
„-A ja ciebie podglądałem bardzo często”. – Plus brak spacji.
„Tym razem naprawdę gorzki.
Tym razem nie zamierzałem się tak łatwo poddawać”. – To powtórzenie psuje atmosferę.
Zgodziłabym się z Felicjanną, że zupełnie niepotrzebne są informacje o strachu czy innych odczuciach, bo widoczne jest to bez informowania o nich, ale… no nie, tak nie jest. Bohater się nie boi. On jest zdziwiony, co najwyżej. Jednak suche „czułem strach” też nie wystarcza, nie jest rozwiązaniem. Tutaj brakuje emocji związanych z przemyśleniami główniaka (tym bardziej że to pierwszoosobówka!), z jego czynami. On nie drży, nie niepokoi się, nie rozgląda gorączkowo, nie robi tego (niczego?), co robiłby człowiek na jego miejscu. On tylko zadaje sobie pytania i coś robi. W swoich przemyśleniach wydaje się cwany – mówi o szczurach, jest ironiczny (np.: „Mick z wesołej paczki”). Gdzie tu jakikolwiek strach?
Sytuacja jest wprawdzie niepokojąca (a i to eufemizm), ale przez bohatera traci to jakiekolwiek znaczenie. A więc tekst w ostateczności jest… nijaki.
05. „Dom strachu” – Okropny
Od początku straszą dywizy zamiast myślników.
„Wypadek przy pracy, powiedziałyby [przecinek] gdyby ktoś spytał”.
„Na szczęście w obrębie miasteczka nikt nie sprawdzał ponownie biletów, więc spokojnie mogły poruszać się po całym jego obrębie niezatrzymywane i niesprawdzane przez nikogo”. – Powtórzenie: obręb.
Kiedy zapisujesz dialog, to w komentarzu narracyjnym powinny znaleźć się tylko informacje dotyczące osoby mówiącej. Dzięki temu dbasz o estetykę, nie tworzysz długich akapitów, unikasz ścian tekstu. Także, na przykład, tutaj już drugie zdania komentarza (z całą resztą) powinno trafić do nowej linijki:
„- Pospiesz się, Sam! - poganiała siostrę Wendy, przyspieszając w stronę Domu Strachu. Była to zbita z tanich płyt budowlanych pociągniętych granatową farbą konstrukcja przytulona do wielkiej przyczepy, na której świeciło się mnóstwo światełek (…)”.
Dodatkowo w tak długich zdaniach przydałaby się jednak gdzieś pauza oddechowa, przecinki pełnią funkcję również znaków segregujących informacji wypływających w zdaniach. Sugeruję kilka postawić. Na przykład:
„Była to zbita z tanich płyt budowlanych [przecinek] pociągniętych granatową farbą [przecinek] konstrukcja [przecinek] przytulona do wielkiej przyczepy, na której świeciło się mnóstwo światełek”.
„- Wiesz, Sam, tak sobie myślę, że jednak nie zamkną za prędko. Wątpię, czy w ogóle już jest otwarte... - popatrzyła na siostrę Wendy”. – Błędny zapis dialogu („popatrzyła” wielką literą). Dodatkowo zmieniłabym szyk: Wendy popatrzyła na siostrę. Inaczej brzmi to trochę, jakby ktoś popatrzył na jakąś siostrę od Wendy. Pamiętaj, że na tym etapie historii czytelnik jeszcze nie do końca ją „czuje”, ogarnia bohaterów. To dopiero początek, a ja nie siedzę w twojej głowie. Musisz więc trochę ułatwiać.
„- Chodźmy porzucać ciastami w klaunów! - zarządziła Wendy, przełamując moment stagnacji i łapiąc młodszą siostrę za rękę. Sammy podążyła posłusznie, oglądając się za ramię w stronę wymalowanych [przecinek] przerażających wampirów i wstrętnych potworów”. – Tutaj też opis czynów Sammy powinien trafić do nowego akapitu. O innych tego typu wpadkach nie będę już wspominać.
„Z niedaleka było słychać dźwięki bębenka, fałszujących fanfar i okrzyków "Ooch!" i "Aaach!" [przecinek] zarówno tych wzmocnionych tubą (…)”. – Niepoprawny, angielski cudzysłów.
„Siostrom zwyczajnie zaczęło się nudzić i zaczęły się rozglądać w poszukiwaniu...” – powtórzenie.
„(…) Sammy, która [przecinek] by taki zabieg wykonać, musiała stanąć na palcach”.
„(…) wyglądały jak najprawdziwsze, trójwymiarowe [przecinek] wypijające krew potworzyska (…)”.
„Gdy grupka dotarła już do pod koralikową zasłonę Domu Strachu”. – Zbędne „do”.
„- Te dziewczynki wchodzą pierwsze, dopiero potem reszta gości! - Zawołał do gawiedzi. (…) - No, na co czekacie? - Spytał z dobrotliwym uśmiechem”. – Nie, i „zawołał”, i „spytał” małą literą. Dalej też zdarzają się wpadki. Odprowadzę cię tu:
https://docs.google.com/document/d/10TkS36gAgVmPeIQAJl9h1ncZm0oy5EkWtXsPE01M0SY/edit?usp=sharing (podpunkt trzeci).
„- Aaa! - wrzasnęła Wendy, gdy Diabeł zrobił krok naprzód w jej kierunku, dysząc i rycząc. Śmierdział strasznie siarką i popiołem. (…)
- Sammy! - odepchnęła diabła Wendy i pobiegła za nią, nie patrząc nawet (…)” – raz zapisujesz diabła małą, raz wielką literą. Brak w tym konsekwencji.
„- Sammy? - spytała znowu. Sammy spojrzała na nią białymi, pustymi oczami bez źrenic”. – Faktycznie dużo tych „Sammy”. Na pewno dałoby się czymś je gdzieniegdzie zastąpić.
„Wendy po raz pierwszy tego dnia bała się jak cholera, ale naprawdę nie mogła zrobić nic, gdy Sammy zwróciła na nią spojrzenie tych pustych, białych oczu”. – No właśnie, kurczę, nie czuję tego strachu, a „jak cholera” go nie buduje, nie dopełnia. Tak właściwie nie ma różnicy, czy napisałbyś tylko: „Wendy bała się”, „Wendy bardzo się bała” lub nawet „Wendy bała się jak cholera”.
Dlaczego? Bo tylko piszesz o strachu i to wszystko. Wendy nie zachowuje się, jakby się bała – zapewnia mnie o tym narrator i nic poza tym. A co się dzieje z człowiekiem, który się boi? Zimno wpełza pod skórę? Dreszcze wstrząsają ciałem? Nogi są jak z waty? Oddech więźnie w gardle? Pojawia się pot i łzy, i krzyki czy inne… emocje, na pewno.
Tak, zdecydowanie brakuje emocji, które dałoby się wyczytać z zachowania. Strach ma wiele oblicz, na przykład strach w stylu: „Och nie, znowu dostanę jedynkę z matmy, cholera, nie umiem na sprawdzian, co to będzie, co będzie…” albo „Holy crap! Ten psychopata zaraz wypruje mi flaki!”. No i właśnie coś w tym drugim stylu chciałabym poczuć, a przez całą scenę czuję raczej to pierwsze.
„Mogła tylko patrzeć, jak jej siostra używa gorącego ostrza do oderżnięcia jej obu rąk i obu nóg. Po każdym odcięciu odrzucała niepotrzebną, zakrwawioną kończynę za siebie. Wendy wrzeszczała jak dzika. Nie bolało ani trochę, ale wszystko wydawało jej się takie prawdziwe! Straszne, okropne, prawdziwe!” – Nie, Okropny. Nie ma w tym emocji. To pusty opis. Jasne, gdybyśmy oglądali tę scenę w TV, na pewno byłoby krwiściej i głośniej. Ale tu nie jest ani rozpaczliwie, ani strasznie. Wendy wydaje się być trochę jak kukiełka – patrzy, jak siostra odcina jej kończyny i… wrzeszczy, bo narrator tak napisał. Potem dalej ją cytujesz, ale dla mnie to trochę za późno. Już wcześniej powinna coś mówić, reagować. A ta nic.
„Nie czuła bólu w oderżniętych i skauteryzowanych od gorąca kończynach (…)” – strasznie… trudne słowo, jak na typowy horror o dwóch dziewczynkach. Nie dało się, na przykład, „przypalonych”? Albo „przyżeganych”, aby potem uniknąć powtórzenia?
„(…) nie czuła bólu z przypalania - a jednak czuła ściekającą krew i swąd palonej skóry i ubrań”. – Cóż, to bardzo… emocjonujące. Że ho-ho. Wyraz „czuć” tak bardzo plastyczny, tak bardzo obrazujący.
Szkoda, że nie.
Zamienię się na chwilę rolą z Wendy, okej? No dobra, demony biorą mnie w łapy, Sammy zbliża się z nożem i zaczyna ciąć.
Światła, kamera, akcja!
No dobra, wiszę i… nic. Nie mówię o strachu i nie zachowuję się, jakbym się bała. To jak widzowie mają się wczuć? Dopóki czegoś nie zrobię, nie wpadną na to, że się boję. Hmm, chyba jestem beznadziejną aktorką, zawiesiłam się w czasie i przestrzeni. No ale coś trzeba przecież zrobić, żeby nakręcić tę scenę. Ach, no! Przecież bierze w tym udział jeszcze Narrator!
Czyli jakiś niewidzialny typ stoi obok mnie, pokazuje na mnie palcem i szepcze do widzów „ej, ona się boi”. Nic nie wynika z mojego zachowania, z mojego wyrazu twarzy. Nie ruszam się. Jestem martwą, papierkową kukiełką.
Powinieneś mnie zwolnić.
Powinieneś zwolnić też Wendy, bo dziewczyna tak samo sobie nie radzi.
Powinieneś też zwolnić narratora, bo nie wie, kiedy ma się odzywać, a kiedy nie jego kolej.
Walczmy z ekspozycją; show, don’t tell.
„- Sammy? O, nie, Sammy, nie, Sam! Sam! Sam! Saaam! - to były jej ostatnie słowa na ziemskim padole, gdy Sammy zbliżyła się do korpusu siostry i zaczęła odpiłowywać jej głowę”. – Ona miała tylko… nóż. Nie brzeszczot, nie piłkę, nie żaden tasak czy coś większego, dłuższego. To był nóż, nie wiem, do pieczywa? Nie opisałeś. Nóż z ząbkami? Ile czasu, jak myślisz, zajmie odpiłowanie czymś takim głowy?
Może się czepiam, ale słowami budujesz scenę. Pisząc „nóż”, musisz zakładać, co wyobrażą sobie czytelnicy. Bo ja teraz zobaczyłam jakiś zwykły, typowy, i laska odcina nim głowę. To dość absurdalny widok, nie sądzisz?
„(…) gdy [przecinek] trzymając ją za włosy [przecinek] wpychał kolczasty język do jej nosa i mrużył ogromne, wyłupiaste oczy”. – O! To mi się podoba. Dopiero tutaj zaczynam w ogóle coś czuć, poza obojętnością. Zaczynam się dobrze bawić.
„Potrząsając głową [przecinek] wzdrygnął się potwór wysysający zawartość czaszki”. – Tutaj, jako że wypowiedź występuje po dialogu, zmieniłabym szyk na lżejszy: „wysysający zawartość czaszki potwór wzdrygnął się, potrząsając głową”.
Puenta genialna!
Właściwie nie wiem, co dodać. Technicznie było naprawdę dobrze (popracuj głównie nad zapisem dialogów), fabularnie – pod temat. Świetnie oddałeś atmosferę typowo amerykańskiego, wesołego miasteczka. Klisza z niesztampowym zakończeniem, tak bym to nazwała.
Szkoda, że najważniejsza, rzeźnicka scena nie robi wrażenia. Tam coś nie zadziałało, podejrzewam, że brak opisów zachowania, reakcji Wendy na bodźce, na siostrę. Ekspozycja.
Mógłbyś to olać, zrzucić na drugi plan i pójść w inną stronę, na przykład, aby pałeczkę przejęły dobrze bawiące się demony, trzymające Wendy i robiące w tym czasie jakieś absurdalne rzeczy, które odwróciłyby uwagę czytelnika od tego, co nie wyszło. A oni stoją i tylko trzymają ofiarę? Dwie kukiełki w scenografii? Nie kupuję tego.
Brak strony emocjonalnej u Wendy możesz tłumaczyć też, na przykład, szokiem, skokiem adrenaliny lub, nie wiem, tym, że straciła przytomność (bo chyba powinna, co? spróbujemy komuś odciąć mniejszą część ciała i zobaczymy, jak się zachowa? A jak zachowałaby się mała dziewczynka?). W każdym razie do szoku też mógłbyś się odwołać, ale tego szoku również nie czuć. Właściwie nic nie czuć, po prostu przyswajam informacje, które ani nie grzeją, ani nie chłodzą. Jakbyś chciał już bardzo szybko iść do końca, byle do najlepszego dialogu i do ostatniej kropki.
06. „Dom strachu” – Mirabelka
„– Jaki obrazek? – zdziwiona Anna próbowała przypomnieć sobie, o czym mówi jej córka.
– Mamo, zapomniałaś. Znowu zapomniałaś. – Rozczarowane dziecko tupnęło nóżką i spuściło wzrok na swoje różowe sandałki”.
Okej, to dopiero początek, a ja już mam pierwsze uwagi, i to takie dość istotne. Zdziwienie Anny można wywnioskować z zadanego pytania. Rozczarowanie dziecka – z jego wypowiedzi i zachowania (tupnięcia, spuszczenia wzroku). To, co zrobiłaś w komentarzu narracyjnym, nazywa się ekspozycją. Ekspozycja ekspozycji nierówna i nie każda jest zła, bo jakoś scenę czy charakter postaci wprowadzić trzeba, ale trzeba też zachować umiar.
U Okropnego ekspozycją było przekonywanie czytelnika o czymś (o strachu), którego nie widać w zachowaniu bohatera. Okropny pisał: „ona czuła się”, a jego bohaterka niby czuła, ale nic poza tym – czytelnik nie jest w stanie zobaczyć „uczuć”, może natomiast zobaczyć bohatera, jak aktora w filmie, i wnioskować z niego.
U ciebie problem z ekspozycją jest podobny, ale nie do końca. Bo Okropny tylko informował narracyjnie o emocjach, ale ich nie pokazywał, a ty i informujesz, i pokazujesz je równocześnie. Mamy więc zdecydowany nadmiar. Bo i bohaterka (aktorka) pokazuje zachowaniem i słowem, co czuje, i dopowiada to narrator. A nie musi. Świetnie radzę sobie z czytaniem ze zrozumieniem, z wnioskowaniem, więc domyślam się, że pytanie Anny to obrazowanie zdziwienia i próba przypomnienia sobie o rysunku. I wiem, że tupanie jej córki i uwaga o tym, że „mamo, zapomniałaś” to wyrzut, dziecko jest więc rozczarowane. Mam to. Nie musisz tego dopowiadać, naprawdę. Jakbyś próbowała za wszelką cenę upewnić się, że zrozumiem.
Czasami każ narratorowi ugryźć się w język.
„Po śmierci mamy, [przecinek zbędny] Anna była oderwana od rzeczywistości”.
„– Ach, chodzi ci o laurkę, tak? – zapytała, [przecinek] zadowolona”. – To już lepiej byłoby, gdyby się uśmiechnęła. Informujesz o zadowoleniu, ale po prawdzie nie widać zadowolonej bohaterki. Widzi to narrator. Ja – nie.
„Kobieta pochyliła się i objęła swoją córkę, zadowolona, że i tym razem jej nie rozczarowała”. – Ale przecież zadowolona już była w poprzednim zdaniu, w dialogu. Więc co? Teraz była jeszcze bardziej zadowolona? Dodatkowo powód („że i tym razem jej nie rozczarowała”) też jest logiczny – wynika ze sceny: mama cieszy się, bo córka jest radosna, wszystko dobrze się skończyło. Nie podpowiadaj, bo psujesz zabawę.
„Nie kłamiesz [przecinek] mamusiu?” – przy użyciu wołacza wymagany jest przecinek.
„Dwa dni później, [przecinek zbędny] siedząca w pędzącym samochodzie kobieta, [przecinek zbędny] starała się nie okazać zdenerwowania, a tym samym nie zdradzić [przecinek] co przeżywa”. – Zajrzyj tutaj: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/tak-czy-owak;13291.html. W drugiej części wypowiedzi prof. Bańko wyczytasz, że pierwszy przecinek jest zbędny i dowiesz się dlaczego.
Drugi też musi zniknąć, bo „siedząca w pędzącym samochodzie kobieta” nie jest wtrąceniem. Natomiast ostatni jest wymagany, bo „przeżywa” to czasownik, a ten trzeba oddzielić od „zdradzać”.
„– Wiem, że śmierć twojej matki jest strasznym ciosem, ale mam wrażenie, że za bardzo odpływasz”. – Przykład kolejnej ekspozycji, tym razem tzw. dialogowej. Mąż bohaterki wie o tragedii, zna swoją żonę i wie, jakie ma problemy. A rozmawia z nią tak, żeby specjalnie przedstawić czytelnikowi historię, przez co rozmowa wychodzi nienaturalnie.
„Nie zdawała sobie sprawy, że jest aż tak złą aktorką. Wszak łzy spływające po jej twarzy nie były oznaką smutku z powodu straty matki, ale Karol o tym nie wiedział. A przynajmniej tak myślała”. – Jeżeli płacze, jest fatalną aktorką… I naprawdę nie zdaje sobie z tego sprawy?
„– Kochanie, zabrzmi to może banalnie, ale nie tylko ty straciłaś rodziców. Moi też już przecież nie żyją”. – Lol. Jej mąż to straszny buc.
„– O czym ty mówisz [przecinek] do cholery?”. – „Do cholery” to dopowiedzenie. Wulgaryzmy zwykle pełnią taką funkcję, więc oddziela się je przecinkiem.
„Proszę, powiedz mi [przecinek] czy ktoś cię molestował?”.
„Kobieta poczuła, że dłużej nie da rady okłamywać męża”. – Szybko się przekonała, nie powiem. Tak bardzo przed chwilą ukazywałaś jej niechęć do zwierzeń, narrator wspominał, że z zaparciem wszystkie sekrety nosiła w sobie i nie chciała niczego mówić mężowi, a tu proszę… Kilka jego zdań i od razu zmiana nastawienia? Nie widzi mi się to. Albo jej „chodzenie w zaparte” ukazałaś wcześniej za mocno, albo teraz poszłaś tym zdaniem na łatwiznę.
„Karol nie zrozumiał słów żony.
– Powtórz to, co przed chwilą powiedziałaś, bo chyba się przesłyszałem”. – Widzisz, to pierwsze zdanie też wygląda na zbędne. Nie musisz ułatwiać, zaufaj czytelnikom. Dalej wciąż działasz tak samo:
„Karol skinął głową na znak aprobaty”. – No błagam, w jakim innym celu miałby niby to robić?
„Zachwiała się i gdyby nie Karol [przecinek] pewnie by upadła”.
Nie powiem jednak, że żle mi się czyta. Poza tym, że wpychasz mi do gardła opinie o bohaterach, to fabuła jest bardzo intrygująca, tajemnica Anny nęci i kusi, by ją odkryć. Cieszę się też, że jestem technicznie bardzo mocnym zawodnikiem, więc mogę cieszyć się tekstem, a nie skupiać na wklejaniu każdego zdania i dopisywaniu przecinków czy poprawianiu fleksji. Opis domu niewymuszony, lekki, przyjemnie się to czyta, mimo że fabuła pewnie do najprzyjemniejszych nie należy.
A jednak bardzo mi się podoba i chcę ją dalej poznawać.
„Gdy zderzył się, [przecinek zbędny] z roztargnioną turystką – tak wtedy myślał – serce zabiło mu szybciej”.
„Dawał jej czas na wnioski, do których musiała dojść sama”. – Hah, no widzisz? To zupełnie odwrotnie, porównując twoje podejście do mnie.
„Opowiedzenie wszystko [wszystkiego] niczemu nieświadomemu mężowi jak księdzu na spowiedzi, [przecinek zbędny] wcale nie zapowiadało upragnionej ulgi (…)”.
„Podeszła bliżej i położyła rozpostartą dłoń na materiale, po czym pogłaskała delikatnie dzieło babci. Stara góralka uwielbiała przysłowia i powiedzonka, które z zamiłowaniem godnym podziwu haftowała i rozdawała wszystkim znajomym. Zdanie: „Zawsze dostaję gorzki koniec lizaka” szczególnie wyryło się w pamięci kobiety. Krążyło nad nią niczym złowrogie fatum i tkwiło ukryte w podświadomości. Zamyślona przyglądała się tej sentencji, nie zauważając, że mąż do niej podszedł”. – Tutaj chyba coś się stało z podmiotami, być może jakiegoś zapomniałaś. Nie wiem, czy cytat wyrył się w pamięci babci, czy Anny-Katarzyny, bo określiłaś tam podmiot „kobietą”. Potem piszesz o krążeniu w podświadomości i nadal nie wiem czyjej. W następnym zdaniu wracamy na pewno do Anny, tego przynajmniej jestem pewna.
„Przypuszczała już [przecinek] jakiego pytania może się spodziewać”. – Mogła. Pilnuj czasu.
„Co, ty mówisz”. – A ten przecinek tu po co?
„Począwszy od oryginalnej kapy [przecinek] aż po malowidła pejzaży na ścianach”. – „Począwszy” to imiesłów przysłówkowy, a te oddziela się od reszty zdania.
„(…) gdybyś nie musiała o nic się martwić [przecinek] czy wtedy doceniłabyś to (...)?”.
„(…) może zaważyć na naszym dalszym życiu i najzwyczajniej go zniszczyć”. – Je zniszczyć. „Życie” ma rodzaj nijaki: to żyje.
„Myślałam, że to szczęście [przecinek] jakie na mnie spadło, potrwa wiecznie”.
„Mimo zakazu spotykania się z nim [przecinek] robiłam to dalej”.
„Karol zamknął oczy i westchnął z ulgą. Nie zamierzał dzielić się z żoną swoimi wcześniejszymi przypuszczeniami, ale samą informację o śmierci dziecka przyjął z ulgą”. – Powtórzenie: ulga. Dość mocno rzuca się w oczy.
Zauważ, że od poprzedniego cytatu do tego teraz nie napisałam niczego. Czytałam z zapartym tchem. Ta historia działa, jest przejmująca i całkiem realna. Ciężko mi teraz było przerwać czytanie przez jakieś głupie powtórzenie.
(…) bo dręczyłyby go kolejne pytania o to [przecinek] czy dziecko jest zdrowe (…)”.
„– Tak – powiedziała krótko. Wyminęła męża i szybko zbiegła po schodach. Zatrzymała się dopiero przy samochodzie. Powoli odwróciła się i jeszcze raz spojrzała na dom. [akapit] Po obu stronach drzwi stały dwie duże donice z zaschniętymi pelargoniami”.
„Karol postanowił pokazać, że wspiera żonę”. – Spoiler!
Nie mam zbyt wiele dodania na zakończenie – fabuła sama w sobie bardzo mi się spodobała (no i jak najbardziej na temat), postaci również przekonują realizmem. Masz też dopracowany styl, któremu nie trzeba nic więcej, czasem natomiast trzeba nieco mniej.
Tak, mniej.
Drażniły wspomniane ekspozycje, chociaż nie wymieniłam wszystkich. Zdarza się, że piszesz za dużo. W czasie zapoznawania się z większą częścią tekstu jako czytelnik nie muszę w ogóle myśleć; wystarczy, że przyswoję umiejętność czytania ze zrozumieniem. Zostaję o wszystkim poinformowana, dodatkowo nie muszę wyciągać wniosków odnośnie chociażby zachowania bohaterów czy wypowiadanych przez nich słów, bo sam opisuje mi je narrator. Jakiś leniwy, niemyślący czytelnik złapałby się na taką przynętę, ale mnie to nie przekonuje. Wolałabym dostać opowiadanie, które wymaga ode mnie myślenia – łączenia skutku z przyczyną, dociekania faktów, śledzenia rozwoju bohaterów.
Akcja kończy się na tym, że bohaterowie przyjeżdżają do domu, siadają w pokoju i… rozmawiają. Wszystkiego dowiadujemy się z dialogów – już od rozmowy w samochodzie to dialog prowadzi historię. To poniekąd rozczarowujące, trochę nudne. Mogłaś oddzielić tutaj bohaterów siedzących w pokoju i rozmawiających grubą linią (akapitem) i z reszty zrobić na przykład zlepek scen-retrospekcji – jak młodzi się w sobie zakochują, spotykają się potajemnie, a matka wrzeszczy, bo córka przyznaje, że jest w ciąży; jak brat umiera i tak dalej, i tak dalej. Coś jak plastyczny zlepek scen z wyobrażenia aktorki, tak bym to widziała – chociaż to tylko luźna sugestia. Po prostu chciałabym, by czytelnik mógł połączyć kilka faktów, sam odkrywać nowe karty fabuły… To nie, ty po prostu wszystko streściłaś emocjonującym, dobrym i mocnym dialogiem. Tylko że nadal dialogiem.
I to w sumie największy mój zarzut.
__________________________________________________
Punktacja „wyjdzie na jaw” przy poście podsumowującym. ;)
Komentarze (28)
motywuje do dalszego uczestnictwa w zabawie! ^^
„(…) ale nie dla Benia i jego komapnii”. – Kompanii. - pisząc "komapania" miałem po prostu na myśli grupę jego koleżków, czy na pewno powinno być dużą?
I jeszcze jedno:
„— Opowiemy tej pani o twoim dziadku. Chcę, żebyś tylko przytakiwał, chyba że doktorka wyraźnie o coś ciebie zapyta, inaczej tylko przytakuj. Rozumiesz?
Skinąłem głową. [akapit] — Chcecie go zamknąć u wariatów?"
Napisałem to bez akapitu, bo chciałem zaznaczyć, że i "Skinąłem głową" i "Chcecie go zamknąć u wariatów?" dotyczy tej samej osoby. Jeśli dam to od akapitu, czy nie będzie wrażenia, że skinął głową, owszem, Marcel, ale kwestię wypowiada juź matka? Zawsze mam wątpliwości w takich sytacjach.
Jeszcze raz dziękuję za opinię i za korektę.
Pozdrawiam ;)
Co do akapitu bez wypowiedzi Marcela – nie, nie będzie takiego wrażenia, ponieważ to dialog 1:1, a skoro 1-wsza wypowiedź należała do matki, następna z automatu przydzielona zostanie Marcelowi. Poza tym zawsze możesz to po prostu dopieścić czymś w rodzaju:
„— Opowiemy tej pani o twoim dziadku. Chcę, żebyś tylko przytakiwał, chyba że doktorka wyraźnie o coś ciebie zapyta, inaczej tylko przytakuj. Rozumiesz?
Skinąłem głową i zapytałem:
— Chcecie go zamknąć u wariatów?”.
Wielkie dzięki za komentarz :) polecam się na przyszłość!. Pozdrawiam.
W sensie:
"Skinąłem głową. — Chcecie go zamknąć u wariatów?" (bez akapitu)?
Pytam, bo w paru opowiadaniach już coś takiego stosowałem.
Dom strachu był bardziej w twoim przypadku... cóż... dość zabawnym zjawiskiem. Nawet nieźle się uśmiałam.
Nie znalazłam typowych błędów pierwszoosobówki. Bohater nie mówił cały czas "mój", "mnie", "moje" ani nie pojawiały się cytowane myśli w myślach. Było naturalnie, ale... no, jakby jednak postacią był Terminator :D wsadź trochę emocji i następnym razem będzie dobrze.
Myślnik: lewy ALT+0150 albo ALT+0151
Cudzysłów: lewy ALT+0132 górny i 0148 dolny.
:)
Kiedyś sądziłam, że te skróty z altem to jakiś żart, że nie ma opcji, żeby jakieś takie cudaczne kombinacje wklepywać z pamięci, ale praca z tekstem „na poważnie” mocno to na mnie wymusiła. I teraz już wklepuję cyferki z automatu, na czuja, zajmuje to nawet nie kilka sekund. Czasem szybciej wstukam kod na cudzysłów dolny, niż się kapnę, że akurat piszę w Wordzie, który zrobiłby ten cudzysłów sam xDD
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania