Poprzednie częściOcena bitwy #1 ― JARED

Ocena bitwy #1 ― Skoiastel

BITWA LITERACKA SO #1

TEMAT GŁÓWNY: To było miasto, w którym się krzyczało. To były ulice, na których umarł szept.

TEMAT DODATKOWY: Uczciwa wymiana.

OCENIAJĄCA: SKOIASTEL

 

01. Drżączka – „Masowy grób wiolonczelistów”

 

Zważywszy na to, że nie wstawiłaś z powrotem pracy na Opowi, ale przesłałaś nam ją na e-maila, postanowiliśmy opublikować nasze oceny.

 

Na początku moja praca może wyglądać jak beta; zawsze najpierw wypisuję rzucające się w oczy błędy, a dopiero potem patrzę na opowiadanie całościowo.

 

„– Co innego mam robić z rentą, Sana? – mówi on, dyskretnie wciskając paczkę najtańszych papierosów głęboko w kieszeń skórzanej kurtki, po czym dodaje:

– Wypalam stres”. – Nie ma potrzeby, aby kontynuowanie wypowiedzi zaczynać od nowego akapitu. Poprawny zapis wygląda tak:

„– Co innego mam robić z rentą, Sana? – mówi on, dyskretnie wciskając paczkę najtańszych papierosów głęboko w kieszeń skórzanej kurtki, po czym dodaje: – Wypalam stres”.

 

Dalej masz podobne sytuacje, np.:

„– Pod szkołę. Muszę coś załatwić – szepcze, ale jakby nieobecny, po czym dodaje:

– Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłem”.

Jeden akapit styknie.

 

„Znacznie szybciej, niż ten twój stres”. – Po „niż” stawia się przecinek tylko wtedy, gdy pełni rolę spójnika między dwoma zdaniami składowymi zdania złożonego, czyli jeżeli po „niż” – mówiąc łopatologicznie – pojawia się czasownik. U ciebie tego czasownika nie ma, więc przecinek jest błędem. Dalej również masz podobne sytuacje, tj.:

„(…) w ciągu dwóch dni osiąga więcej, niż stróże prawa przez dwanaście tygodni?”.

„Ale wolę, by ukarał mnie Bóg, niż ludzie”.

 

„Facet wzdycha, zabiera rękę z papierosów i podchodzi bliżej ukochanej”. – No dobra, ale zaledwie chwilę temu napisałaś, że schował je do kieszeni. To co, znowu je wyciągnął czy trzymał ręce w kieszeni?

 

Dodatkowo strasznie nie podoba mi się kolokwialna stylizacja narracyjna (tutaj akurat: facet). Zanosi się na opowiadanie kryminalne i tak, fajnie, kiedy bohater mową pozornie zależną bądź myślą wyraża się w sposób naturalny, ale narratorowi wszystkowiedzącemu zwyczajnie nie wypada. Tym bardziej że dalej okazuje się, że to opowiadanie przedstawia sytuację z lat siedemdziesiątych, na dodatek chodzi o masowe morderstwo. Trochę powagi, bo zamiast pozwolić czytelnikowi się wczuć, psujesz klimat.

Atmosferę tekstu tworzą także zdania proste, nadające lakoniczności. Jest to poniekąd plusem, ponieważ możemy wczuć się w sytuację bohatera, poznać jego żal po stracie i brak chęci. Aczkolwiek nie wszystkie te zdania należą do mowy pozornej mężczyzny – część to elementy narracji i dla mnie zdecydowanie za dużo tej lakoniczności. Niektóre fragmenty czyta się jak za pomocą Ivony, jakby opowiadanie recytował Robocop, serio. Nie ma w tym naturalności, lekkości.

 

„– Dasz mi samochód? – przytłumiona euforia w jego tonie sprawia, że Oksana zaczyna odczuwać niepokój”. – Kiedy wypowiedź narratora będąca dopowiedzeniem do dialogu nie odnosi się bezpośrednio do wypowiedzi (np. „powiedział”, „odrzekł”, „stwierdził”, „odparł” itp.), musi zaczynać się wielką literą. Poza tym u ciebie jest jeszcze poważniejszy błąd – dopisek nie dotyczy osoby mówiącej, ale Oksany i jej reakcji na ton. A więc w ogóle powinno to się pojawić w nowym akapicie:

„– Dasz mi samochód?

Przytłumiona euforia w jego tonie sprawia, że Oksana zaczyna odczuwać niepokój”.

 

„– Myślisz, że po co, do jasnej cholery, robiłem doktorat na detektywa? Żeby teraz siedzieć bezczynnie?” – Eee… Nie.

Zagłębiłam się nieco w temat i okazuje się, że wystarczy zrobić kurs, aby uzyskać licencję detektywa wydawaną przez Komendanta Wojewódzkiego Policji. Na pewno nie ma potrzeby kończenia studiów wyższych i wątpię, aby docelowo do tego zawodu w ogóle była możliwość robienia doktoratu – przeszukałam sieć i nie znalazłam informacji o takiej możliwości. Zarządzanie bezpieczeństwem, kryminologia, gdzie na którymś roku są elementy detektywistyki – tak, jak najbardziej. Ale doktor detektyw? Jak to w ogóle śmiesznie brzmi.

 

„Dasz mi samochód, czy mam pojechać rowerem?” – Kiedy wyraz „czy” łączy elementy współrzędne − najczęściej takie, które się wzajemnie wykluczają – nie stawia się przecinka.

„Wyciąga z kieszeni klucz i otwiera drzwiczki numer sto dziesięć”. – O numerze szafki przeczytałam zaledwie moment temu. Nie musisz się powtarzać, naprawdę.

 

Te zdania pojedyncze jednak męczą w narracji. Kiedy mężczyzna mówi o tragedii, przeżywa ją, drży – to naprawdę dobry sposób. Ale na pewno nie jest to znośna metoda na prowadzenie całej historii.

Swoją drogą zainteresowałaś mnie. Coraz bardziej jestem ciekawa, jak skończy się historia i co odkryje detektyw. I – przede wszystkim – jak odkryje. Masz naprawdę szerokie pole do popisu. Uwielbiam zagadkowe historie, kryminały, sprawy detektywistyczne. Trochę się też ich w życiu naczytałam i chciałabym, by twój bohater był emerytowanym Joe Alexem czy kimś pokroju Myrona Bolitara.

 

„– Dostałam jeszcze trzy kasety, ale to akurat do zwrotu. „Piętro wyżej”, „Rękopis znaleziony w Saragossie” i „Pętla”. Co wolisz?” – Naprawdę doceniam, że wybrałaś tytuły, które faktycznie powstały przed czasem akcji opowiadania. Ale w opowiadaniu pojawia się data: 17 wrzesień, 1974 rok. Na jakich kasetach Oksana przyniosła filmy do domu? System VHS został opracowany przez firmę JVC w roku 1976. I w ogóle skąd pomysł, że Polacy we wczesnych latach siedemdziesiątych mieli pierwsze odmiany magnetowidów czy innych odtwarzaczy? Przecież, mówiąc o czasie akcji, dopiero od względnie niedawna Polacy mogli sobie pozwolić na taki rarytas jak telewizor, w dodatku jedno- czy dwukanałowy.

 

„19 wrzesień – Dowiedziałam się, jaki jest adres jednostki wojskowej. Dziś rano wysłałam list, który obnażył moje uczucia do cna. Nie wiem, co z tego wyniknie. Poza tym, ostatnio okropnie się czuję” – Nie było wcześniej wzmianki o tym, że Rysiek zabrał dziennik z domu Oksany. Na moje oko zostawił go u niej na stole. Poza tym stylizacja młodej córki pozostawia wiele do życzenia, nawet jeżeli mowa o latach siedemdziesiątych.

No i poprawny zapis dat to: 19 września.

 

„– Mam coś, co może się panu przydać – ścisza głos i podaje Ryśkowi do ręki kasetę i walkman’a”. – Walkmana. Apostrofy stawiamy wtedy, gdy ostatnia litera wyrazu jest „niema” bądź czyta się ją inaczej niż zapisuje (z kilkoma wyjątkami), np.:

♠ Rabelais (czyt. Rable) – Rabelais’go (czyt. Rablego), Rabelais’mu (czyt. Rablemu);

♣ Voltaire (czyt. Wolter) – Voltaire’a (czyt. Woltera), Voltaire’owi (czyt. Wolterowi);

♥ Google (czyt. Gugyl) – Google’a (czyt. Gugla), Google’owi (Guglowi);

♦ iPhone (czyt. Aj-fon) – iPhone’a (czyt. Aj-fona), iPhone’owi (czyt. Aj-fonowi);

ALE:

♠ Standfield (czyt. Standfild) – Standfielda (nie: Stansfield’a), Standfieldowi;

♣ Beckett (czyt. Beket) – Becketta, Beckettowi;

♥ Facebook (czyt. Fejsbuk) – Facebooka, Facebookowi;

♦ Walkmen (czyt. Łokmen) – Walkmena, Walkmenowi.

 

Co jeszcze? Walkman został zaprojektowany i wypromowany przez firmę Sony, która DOPIERO w 1979 r. wypuściła na rynek przenośny odtwarzacz o handlowej nazwie Sony Walkman. Jak więc sprzęt może pojawić się w opowiadaniu, którego akcja dzieje się wcześniej? Twój research jest zdatny w niektórych momentach historii, ale częściej jednak go brakuje.

 

„(…) Żałuję. Żałuję. Żałuję. Przepraszam” – eee. Co? Przepraszam, to już? Chcesz mi powiedzieć, że stworzyłaś wstęp do historii detektywistycznej, w której jedyną akcją bohatera (który jest tak bardzo zawzięty, że kłóci się z ukochaną i ciągle powtarza, że śmierć córki to priorytet!) jest kradzież notesu córki, przeczytanie go i spotkanie mężczyzny, który przekazuje mu nagranie mordercy, a on – jak się okazało – popełnił już samobójstwo… No tak, idealny materiał na opowiadanie, w którym nic się nie dzieje. Czytelnik zanim wciągnął się w zagadkę, to dostał jej rozwiązanie. Wiesz, naprawdę bardzo dawno nie poczułam takiego rozczarowania tekstem. I najgorsze, że nie jest to rozczarowanie technikaliami, bo piszesz w miarę poprawnie. Nie jest to rozczarowanie stylem, bo ten – chociaż mocno ubogi, nieco płaski – można dopracować, więcej pisząc. Nie jestem rozczarowana dziurami w researchu, bo spodziewałam się ich, gdy poznałam czas akcji, ale…

Zawiodłaś mnie tym, co jest najważniejszym elementem opowiadania, czyli pomysłem. Fabułą. Drugi wątek kłótni bohaterów był lepiej dopracowany niż główny. Śmierć ukochanej córki.

W twojej historii nic się nie dzieje, a tak zapowiadany, ciekawy temat masowego morderstwa, którego nawet sam tytuł dotyczy, został skrócony, odjęty, urwany, rozwiązany w jednym akapicie. Cholera no, tak się nie robi. Nie pisze się czterech stron do wstępu kryminału, aby skończyć w kilku zdaniach! Bo tak, całość wygląda jak zaledwie wstęp. Wzięcie notesu do ręki i przeczytanie go nie jest wymagające, pan doktor detektyw się w ogóle nie postarał – był mocno bierny! – wydawało mi się, że to ciągle początek, że zaraz wybuchnie gdzieś petarda i zrobi się ciekawiej, napięcie będzie rosło. A tu psikus.

Całe zakończenie jest do bani – to okropna cegła w twarz wyssana z palca. Nic jej nie zapowiada, bohater z dupy jeża idzie sobie pod szkołę i akurat spotyka kogoś, kto jest powiązany z martwą córką. I ten ktoś akurat podchodzi z dowodem zbrodni do bohatera, a nie na przykład na policję, która podobno umorzyła śledztwo masowego mordu, bo… Tak. To na pewno brzmi realistycznie, mhm. Jasne. No i nie zapomnijmy o najwspanialszym motywie we wszystkich opkach dotyczących bohaterów spoza policji – ogłupić funkcjonariuszy, żeby się hero wykazał...

Pewnie, że suspens jest w cenie, ale jeżeli oglądasz Hitchcocka albo czytasz Kinga, to wiesz, że napięcia nie buduje się poprzez leniwą narrację i tylko jedną, końcową scenę. Ono musi narastać przez cały czas trwania utworu, a u ciebie jest: nic ważnego, nic ważnego, drugi wątek, czytanie pamiętnika, drugi wątek, JEB – zdradzenie w banalny sposób pobudek zbrodniarza – i koniec. Nawet nie wiemy, co dalej z taką informacją zrobi główniak. To gorzej niż frustrujące.

A poza tym czy taki generał naprawdę może sobie wydać rozkaz rozstrzelania bogu ducha winnych dzieci i… już? Jego ludzie idą i mordują? Serio, to opowiadanie poszło w bardzo, bardzo złą stronę. Chyba naiwnie liczyłaś na to, iż czytelnik łyknie takie bzdurki, no ale nie da się.

Jeżeli chodzi o zgodność z tematami bitwy, no to też nie bardzo. Bo jasne, mamy sprawę morderstwa, ale umorzoną. O której jest cisza. Którą przejmuje się tylko jeden człowiek, i to główny bohater. Miasto nie krzyczy, nie umarł tu szept – ani metaforycznie, ani dosłownie.

A temat dodatkowy? Zaliczony w połowie. No bo Rosjanin detektywowi walkmena, a detektyw Rosjaninowi co? Ano nic, bo historia urywa się z nagraniem, jakby ci się znudziło pisanie.

I jeszcze raz, aby podkreślić, jak mnie to drażni: naprawdę szkoda mi tej historii, bo zapowiadała ciekawy motyw, a ty go stworzyłaś i pogrzebałaś w tak banalny sposób. Wiesz, dlaczego czytelnik lubi dramaty z elementami kryminału? Bo dramat wywołuje emocje, a kryminał podsyca napięcie i zmusza umysł – wśród tych wszystkich uczuć – do myślenia, do rozwiązywania, do wczucia się w bohatera i „kminienia” razem z nim, szczególnie że pisałaś, że mu zależy (w sensie bohaterowi, nie umysłowi). A u ciebie nie ma nawet czego się chwycić, bo rozwiązanie podajesz czytelnikowi na tacy. Dopiero co zaczęłam podejrzewać Rosjanina, węszyć spisek, a tutaj odpowiedź sama przychodzi do detektywa! Zagadka dla leniuchów, nie dziękuję.

 

 

02. KarolaKorman – „Crescendo”

 

Lecimy od początku:

„Dwa pierwsze zapełniły się w takim tempie, że szybkość [przecinek] z jaką ludzie do nich wsiadali, można by wpisać do Księgi Rekordów”. – Księgi rekordów Guinessa/księgi rekordów.

Irlandia, 5 września 2017, wtorek. – Zbędna kropka.

Lotnisko Cork. – Zbędna kropka.

Ryanair, lot numer 8856 Cork – Wrocławia, godzina 6: 18 – Wrocław, zbędna spacja w godzinie.

 

„– Ciii. Ciii, maleńka – uspokajała cichym szeptem kwilącą córkę pasażerka przede mną. Mała zabawnie marszczyła nosek – Ciii…”. – Niepoprawny zapis wielkich i małych liter oraz kropek w dialogach. Zmieniłabym również ten mało wygodny szyk na płynniejszy:

„– Ciii. Ciii, maleńka. – Pasażerka przede mną cichym szeptem uspokajała kwilącą córkę. Mała zabawnie marszczyła nosek. – Ciii…”.

 

„(…) choć stan umysłu zalewany ognistą wodą, [przecinek zbędny] nieraz wskazywał, że pieszo byłoby bezpieczniej (…)”.

 

„Powitany uśmiechem stewardesy, wszedłem do środka”. – Ten przecinek również jest zbędny. Tworzy pauzę oddechową, która nie jest potrzebna w tak prostym zdaniu z użyciem imiesłowu przymiotnikowego. No i „stewardessy” piszemy przez dwa „s”.

 

„– Nie, nie – Poderwała się z siedzenia, robiąc mi przejście – przy oknie jest zimno”. – Zapamiętaj, że kiedy wstawka narracyjna występuje pośrodku pełnej wypowiedzi, nie zaczynamy jej wielką literą, nawet jeżeli nie dotyczy bezpośrednio wypowiedzi (np. „powiedział”, „odrzekł” itp.), ale mówi o zachowaniu osoby mówiącej (np. „poderwała się”, „wstała” itp.). Chyba że dalsza część wypowiedzi to nowe zdanie, ale u ciebie zaczęłaś ją małą literą, więc zakładam, że kontynuujesz.

 

„Zasiadłem i pouczony sugestią kobiety, opatuliłem się szczelnie starą kurtką, jak ją nazywałem – okryjbidą”. – Dobra, bo na przestrzeni opowiadania widzę, że masz z tym niemały problem.

Wtrącenia to te części zdania, które zawierają orzeczenie (czasownik), a po ich usunięciu nie zmieni się sens całego zdania. Wtrącenia oddziela się z dwóch stron przecinkami albo myślnikami, ale nie w jednym przypadku raz tym, a raz tamtym. Tutaj masz jedno wtrącenie: „jak ją nazwałem”. Na początku używasz przecinka, a potem myślnika. Zdecyduj się na jedno. To po pierwsze.

Dwa – „pouczony sugestią kobiety” nie jest wtrąceniem, więc po co ten przecinek po „kobiety”? Nie pełni on żadnej funkcji w zdaniu. Ewentualnie możesz z tego zrobić wtrącenie bezczasownikowe, jednak takie robi się tylko wtedy, kiedy mocno chce się wyodrębnić część zdania, podkreślić ją w oczach czytelnika.

Jak powinno to zdanie wyglądać poprawnie pod względem interpunkcyjnym?

A) „Zasiadłem i pouczony sugestią kobiety opatuliłem się szczelnie starą kurtką – jak ją nazywałem – okryjbidą”.

B) „Zasiadłem i pouczony sugestią kobiety opatuliłem się szczelnie starą kurtką, jak ją nazywałem, okryjbidą”.

Ewentualnie, z przerwami na pauzy:

C) „Zasiadłem i, pouczony sugestią kobiety, opatuliłem się szczelnie starą kurtką, jak ją nazywałem, okryjbidą”. – Tutaj też może być wersja z myślnikami zamiast przecinków przy wtrąceniu z czasownikiem bądź tym bez, np.:

D) „Zasiadłem i – pouczony sugestią kobiety – opatuliłem się szczelnie starą kurtką, jak ją nazywałem, okryjbidą”.

Albo:

E) „Zasiadłem i, pouczony sugestią kobiety, opatuliłem się szczelnie starą kurtką – jak ją nazywałem – okryjbidą”.

 

Wiem, że to może brzmieć niejasno, ale myślę, że po przyjrzeniu się tym przykładom załapiesz już, o co chodzi. Pamiętaj, że myślniki to „dłuższe” przecinki, u czytelnika wywołują dłuższą pauzę oddechową. Stosuj je wtedy, gdy chcesz coś wyszczególnić mocniej. Teraz wybierz wersję, która pasuje do twojej koncepcji. Ja osobiście wybrałabym wersję „A”. Nie jestem fanką lakonicznych zdań.

 

„Miejsce obok kobiety zajęła, bez słowa, dziwnie ubrana dziewczyna”. – Widzisz? Tutaj z „bez słowa” zrobiłaś wtrącenie bezczasownikowe, wymuszając na mnie przerwę, a tym znów odbierasz lekkość płynnego czytania. Musisz zastanowić się, kiedy warto stosować te przecinki, a kiedy nie. W tym przypadku bym je sobie darowała, „bez słowa” nie jest mega znaczącą informacją, którą trzeba podkreślać, wyróżniać. „Miejsce obok kobiety zajęła bez słowa dziwnie ubrana dziewczyna” brzmi lżej. Pisałam ci już kiedyś na pewno o lakoniczności twoich tekstów i jednym z elementów, którą te „lakoniczność” podtrzymują są na pewno zbędne przecinki.

 

„(…) tkwiący na czubku głowy flauszowy beret z antenką - [myślnik zamiast dywizu] wszystko w czerni, [myślnik zamiast przecinka] pasowały do białych, koronkowych rajstop, wyglądających przez dziury w spodniach [przecinek] i takich samych rękawiczek bez palców, ale dla mnie to wyglądało jak pałac i drewniany rozklekotany kurnik”. – „Wyglądających” i „wyglądało” w jednym zdaniu nie… wyglądają dobrze.

 

„– Witam państwa – Moje rozmyślania przerwał głos pilota, który spokojnym, przyjemnym głosem się przedstawił”. – Powtórzenie „głos”.

 

„Pomyślałem, że dziwna to była wiadomość i o moim nadciśnieniu”. – To zdanie źle brzmi. Część z „i o moim nadciśnieniu” aż się prosi o czasownik. Poza tym inna kwestia – przyczepiam się do emocjonalności główniaka. Piszesz w pierwszej osobie liczby pojedynczej, więc bohater jest jednocześnie narratorem. To poniekąd jego wspomnienie, jego głowa, jego myśl. Dlaczego on myśli o tym, że myśli, zamiast pomyśleć coś faktycznie? Ty też tak robisz? Zamiast, tylko przykładowo,: „to nie była dobra wiadomość, zresztą na pewno nie dla mojego towarzysza nadciśnienia” pomyślałabyś: „właśnie pomyślałam o swoim nadciśnieniu”? To wypada strasznie sztucznie.

 

„Wolałam być nieświadomy. Dokąd byłem, moje nocne poty przypisywałem za grubej piżamie, odkąd wiedziałem o przypadłości, w takich momentach jak tamten, [przecinek zbędny] ogarniał mnie stres. Dochodziło do mojej świadomości, że emerytura, którą zacząłem w maju, to czas nie wolności od pracy, ale chorób i początku umierania”.

Po pierwsze, wolałem.

Po drugie, „moje” i „mojej” zbędne. Gościu myśli o sobie, więc po co mu zaimki? To odbiera mu naturalność.

Po trzecie, „dokąd” i „odkąd” w jednym zdaniu… no nie, łatwo się pogubić. Trzeba ten fragment przeczytać ze dwa razy, zanim się załapie, że chodzi o to, iż bohater nie wiedział wcześniej o nadciśnieniu.

Po czwarte, „w takich momentach jak tamten” sugeruje, że coś działo się dużo wcześniej, więc na pierwszy rzut oka chodzi o nocne poty w za grubej piżamie, a przecież wcale nie. Lepiej byłoby „w takich momentach jak ten”; mimo że piszesz w czasie przeszłym, czytelnik łatwiej domyśli się, że mowa o samolocie.

Po piąte, popatrz, co napisałaś: „emerytura (…) to czas nie wolności od pracy, ale chorób i początku umierania” – można to odbierać jako „czas nie wolności od chorób i początku umierania”, a na pewno nie o to chodziło. Sugeruję: „emerytura (…) to nie czas wolności od pracy, ale czas chorób i początek umierania” – i w tej wersji czuć, iż powtórzenie „czas” jest celowym środkiem stylistycznym jako podkreślenie znaczenia słowa.

I w końcu po szóste, moim zdaniem najważniejsze: dlaczego bohater znów kształtuje swoje myśli i odczucia w nienaturalny sposób? „Dochodziło do świadomości”? Kto tak myśli? Gość jest jakimś emerytowanym doktorem psychologii ze skrzywieniem zawodowym?

Uff, przejdźmy dalej, bo już się zmęczyłam tym przykładem.

 

„– Boję się, że spadamy – Kobieta półgłosem podzieliła się ze mną swoją obawą”. – „kobieta” małą, ponieważ „podzieliła się ze mną swoją obawą” dotyczy bezpośrednio wypowiedzi. Chyba muszę cię jednak oddelegować na WS: http://wspolnymi-silami.blogspot.com/2015/03/dialogi.html. To wbrew pozorom naprawdę nie jest aż tak skomplikowane.

 

„Ktoś z tyłu zwymiotował, słychać było charakterystyczne dźwięki, a po chwili uderzył w nozdrza kwaśny smród”. – No nie, naprawdę, wymiociny nie śmierdzą aż tak, ich zapach nie uderza w nozdrza, kiedy pokład samolotu trochę mierzy. „Ktoś z tyłu” oznacza raczej, że nieszczęśnik nie znajdował się przesadnie blisko bohatera. Główniak to drugi Jan Baptysta Grenouille czy kto?

 

„– Może nie – odparłem bez przekonania, choć to mieliśmy zagwarantowane w pakiecie”. – Co niby było zagwarantowane? Przekonanie? Niespadanie? Coś mi chyba umknęło albo nie załapałam kontekstu.

 

„Przypomniałem sobie wczorajsze pożegnanie z wnuczką i dzisiejsze z synem. To ukłucie w sercu, że żegnam nie tylko syna, ale najlepszego przyjaciela”. – Kurde, jesteśmy w głowie bohatera, cały czas uczestniczymy w jego rozmyślaniach, to niech one będą faktyczne, autentyczne, niech się pojawią. Narrator wszechwiedzący mógłby wspomnieć, że „Bohater pomyślał o wczorajszym spotkaniu z wnuczką i z synem…”, bo to sucha relacja, na którą mógłby sobie pozwolić jako informator sceniczny. Ale kiedy mowa o narracji pierwszoosobowej, to to naprawdę da się lepiej przedstawić. Naturalniej. Wtedy oddałabyś emocje bohatera, jego autentyczną obawę, mogłabym wywnioskować o tym, co czuje, jak kreuje swoje myśli, jaką ma stylizację, a więc jakim jest człowiekiem. A teraz to nie dostaję nic, prócz streszczenia. Dalej masz to samo: „Zastanawiałem się, dlaczego nie dawałem się przekonać?”.

 

„W takim momencie, właśnie teraz, kiedy nie jestem już ograniczony pracą (…)”. – Jedność czasu to bardzo ważna zasada. Pisałaś w przeszłym, to przeszłego się trzymaj.

 

„Ja też zacząłem się bać”. – Tak, bo to jest to, co robi i myśli człowiek, kiedy się boi. „Zacząłem się bać”, mhm, zamiast pokazania strachu (drżące dłonie, kołatające serce, drętwienie nóg lub efekt nóg „jak z waty”, przyspieszony oddech, zgrzyt zębów, zimno wpełzające pod skórę… tego można przecież wymieniać i wymieniać) lub opisania go bardziej naturalnymi słowami adekwatnymi do sytuacji. To starszy człowiek, mógłby zacząć prosić Pana Boga o cud, a jeżeli nie jest wierzący, to mógłby, na przykład, się denerwować – to powinno być wyczuwalne w jego słowach – mógłby przekląć albo poprosić kogoś o chusteczkę, by otrzeć pot z czoła, zawołać stewardessę, aby wypytać o szczegóły albo wyciągnąć z portfela stare zdjęcie syna z wnuczką, pomamrotać coś pod nosem… Wiesz, daj mi emocje, daj mi żyjącego człowieka, a nie suchą relację zdarzeń narratora trzecioosobowego wszechwiedzącego z odmienionymi końcówkami w pierwszej osobie, bo to tak nie działa. Nie działa jak tutaj: „Taka masa i sprzeczna lekkość, pomyślałem, patrząc na jego wyczyn”. Albo jeszcze gorzej: „Pomyślałem, kaczka”. No super, że bohater myśli o tym, że myśli. Cóż, to bardzo odkrywcze.

Dalej jest różnie, raz lepiej a raz gorzej, na przykład słowa typu: „Co tu dużo rozmyślać? Jesteśmy w górze, to spadniemy. Wejdziemy w kałużę, pomoczymy buty. Takie rzeczy są przypisane do okoliczności” – pokazują mi bohatera, który raczej się nie martwi, wzrusza ramionami, to logicznie wyrachowany gość. Ale zaraz potem przekonujesz mnie, że się jednak bał. To się nie pokrywa, chyba że wcześniej, gdy mówił tamte słowa, to faktycznie nie czuł jeszcze strachu. Ale jeżeli zaczyna go czuć, to teraz, z biegiem kolejnych zdań, jego myśli muszą zmieniać powoli stylizację, dać mi inne emocje i brzmieć tak, bym mogła z nich wyciągnąć ten strach. Każde zdanie opowiadania pisanego w pierwszej osobie ma kolosalne znaczenie, tu nie ma miejsca na brak emocji, chyba że bohater to nieemocjonujący się, chłodny racjonalista, bo i o takich się pisze.

Nie wiem, czy twoim celem było stworzenie takiej postaci, wydaje mi się, że nie, nie poznałam jeszcze dobrze dziadka, ale teraz zaczął czuć strach, wspominać rodzinę, więc coś jest jednak na rzeczy, a wcześniej był z niego też trochę romantyk i poeta, określał płytę lotniskową jako „spowitą w nocnych ciemnościach”, a chmury przypominały mu „bezkresne połacie pokryte śniegiem”. To co? Bohater pisał jednak jakieś wiersze do szuflady czy nie? Nie bardzo powinno się wciskać metafory tylko tam, gdzie widzimisię, albo, nie wiem, poetykę, bo niebo jest ładne, czemu nie, każdy czasem może być od czapy poetą, a potem psychologiem, a potem suchym gościem bez uczuć… Tak, bo ludzie generalnie są różni w różnych sytuacjach, ale w powieściach autor „speszyl” dla odbiorcy powinien się skupić na prowadzeniu jednego charakteru i rozwijaniu go, aby czytelnik wiedział, o kim czyta i kogo poznaje, a potem aby mógł sam śledzić rozwój danej postaci i wyciągać wnioski.

Narracja pierwszoosobowa jest bardzo trudna, ale nie martw się, bo często wydawane są książki puszczane właśnie przez wydawnictwa niespecjalizujące się w tym typie narracyjnym i nieskupiające się na emocjonalności tekstu oraz konsekwencji prowadzenia stylizacji odpowiedniej do charakteru bohatera. Coraz więcej osób sądzi, że taka narracja pierwszoosobowa to... hmm, to właściwie nie ma różnicy między nią a trzecioosobową, chodzi tylko o to, aby mieć inną perspektywę. Tylko zastanówmy się po co? Jaka jest historia powieści pisanych tym sposobem i skąd w ogóle pomysł, by tak pisać? Wziął się na pewno z chęci poruszenia czytelnika, wpłynięcia na niego, by mocniej mógł utożsamić się z bohaterem, wejść w jego skórę, pochodzić w jego butach, pobyć nim – świetnie zrobiłaś to przy niektórych opisach; na przykład wiem teraz, jakiej „daty” jest nasz główniak i co sobie myśli o ludziach go otaczających, i to wtedy było naturalne, szczególnie uwaga odnośnie chociażby obroży. Widzisz? Tego nie osiągnęłabyś suchą relacją. No nie da się, sztuczka z oddawaniem emocji i przedstawianiem nam bohatera działa tylko tam, gdzie on myśli naturalnie i układa zdania prowadzone stylizacją; cała reszta to sprawozdanie.

Ale wśród tej masy uwag odnośnie opowiadania znajdzie się też kilka plusów. Przede wszystkim historia zapowiada się ciekawie – mam wielką ochotę dowiedzieć się co dalej, więc trochę mi szkoda, że odbiłam od tekstu na tak długi wywód. Zaraz do niego wrócę. Co jeszcze? Postaci dalszoplanowe wypadają realistycznie, za to plus. Dodatkowy, dość ważny, to plus za research – tym bardziej że pracuję w biurze podróży i mogę sobie łatwo sprawdzić te dane – data i godzina wylotu, numer lotu, lotniska – to wszystko się zgadza, a nawet wysokość przelotowa i prędkość przelotowa mieszczą się w ramach. Brawo, bardzo to doceniam.

 

Przy części „Rozmowa” brakuje jednego „entera”.

 

„Zamiast paniki ludzie się śmiali przez łzy”. – To brzmi tak, jakby panika miała się śmiać, ale w ostateczności zrobili to za nią ludzie. Sugeruję: „zamiast panikować”.

 

„– Zaraz się znajdziemy. Niech się pan nie martwi. – Klikała coś w telefonie, wyciągając go na długość ręki i komentowała słowami – Fuck, fuck, fuck!” – Dwukropek po „słowami”. Chociaż w sumie to „słowami” jest zbędne, bo logiczne, więc dwukropek po „komentowała”, a „słowami” do kosza.

 

„(…) nie wiem gdzie jesteśmy” – dwa czasowniki wymagają przecinka. Tak jak i tutaj: „(…) pilot zawołał byśmy wszyscy podeszli (...)”.

 

„– Proszę państwa – zaczął oficjalnie – udało nam się bezpiecznie wylądować [kropka] – Tu posypały się gratulacje i podziękowania, facet, przez krótki moment, był bohaterem, przed którym wszyscy chylili czoła [kropka] – ale [wielka litera] teraz jeszcze musimy wydostać się z tego lasu (…)”. – „Przez krótki moment” nie wymaga przecinków z dwóch stron; pamiętasz uwagę o uzyskiwaniu efektu lakoniczności za pomocą mnożenia przecinków?

 

„Chodźmy tam szukać pomocy. Myślę, że jesteśmy we Francji, choć nie mam pewności. Ktoś zna francuski?” – Nie, to tak nie działa. Na pewno w samolocie przez jakiś czas działały urządzenia i piloci znali ogólne położenie, zanim zaczęli lądować. Poza tym jak w ogóle udało im się wylądować, skoro nagle elektronika i elektryka przestały działać? Podłoże się nie wysunęło czy wysunęło? A może to był stary Spitfire z kołami wysuwanymi za pomocą korby, he-he? Jeżeli nie, to w samolocie powinno nieźle trząść (taki w sumie eufemizm), ktoś mógłby stracić przytomność, ktoś mógłby krzyczeć, ktoś może chciałby się spić szampanem w ramach reklamacji. A u ciebie tego nie czuć. Generalnie panuje klimat spoko sielanki, mam problem z wczuciem się w tekst, a opisujesz dość przerażającą sytuację... Masa ludzi mogłaby stracić życie. Wyobraź to sobie: siedzisz zawieszona wysoko, w przestrzeni, w miejscu, z którego nie uciekniesz i wiesz, że możesz nie wylądować. Możesz nie przeżyć. A bohater coś tam niby przeżywa wewnątrz, że nie pożegnał się z synem, ktoś tam z tyłu zwymiotował… No nie. Nie czuję tego tak samo, jak nie czułam emocji przy walącym się budynku szkolnym, w poprzednim opowiadaniu. Ale próbuj dalej.

Tak samo nie czuć, że coś niedobrego dzieje się w samolocie. Dowiaduję się dopiero o tym, gdy samolot bezpiecznie jakimś cudem wylądował i wyszli z niego ludzie generalnie uśmiechnięci i wszyscy – jak jeden mąż – w dobrym stanie zdrowotnym. Ten obraz jest tak nienaturalny, że nawet trochę zabawny.

Najbardziej w sumie rozbawiło mnie jednak pytanie o kraj. I to pytanie pilota – do ludzi.

Piloci na pewno wiedzą dokładnie – a jest ich kilku – przez jakie miejsca przelatują codziennie tą samą linią (linie pasażerskie nie są codziennie zmieniane, nie wyznacza się nowych tras) i naprawdę szczerze wątpię, by chociaż orientacyjnie nie kojarzyli swojego położenia. Przynajmniej państwa.

No i czy na pokładzie byli sami Polacy? Dziwne.

Poczytałam sobie trochę w sieci o procedurach awaryjnego lądowania i brakło mi tutaj szczegółowości tego przypadku. Nie czułam autentycznego strachu ludzi, popłochu, pracy stewardess i wydawanych poleceń pasażerom. Dowiedziałam się, na przykład, że w przypadku potrzeby awaryjnego lądowania samolotu pasażerskiego załoga pokładowa wydaje wszystkim pasażerom polecenia zapięcia pasów, zdjęcia ze stóp butów, zdjęcia okularów, wyjęcia z kieszeni wszelkich twardych przedmiotów (klucze, długopisy itp.) mogących spowodować obrażenia w przypadku uderzenia.

 

„(…) jednak mimo to, [przecinek zbędny] nikt nie marudził, nie narzekał, nie pytał czy daleko”. – Nieprawdopodobne.

 

„Wszyscy jakby obdarzeni wyjątkową energią szli na przód”. – Mhm, szczerze wątpię. I te kilka stewardess nosi bagaże, których mogło być o dużo za dużo? Poza tym ktoś powinien jednak zostać przy samolocie, tak w razie „wu”.

 

„Las był przejrzysty, pozbawiony krzewów i zarośli, strzeliste drzewa nie rosły zbyt gęsto, widoczność była dobra”. – To na pewno był las?

 

„– Kinga, a to jest Zuzia, ale mówię na nią Suzi. Tak mi się bardziej podoba, ale nie podoba mi się, że już mi ręka cierpnie od jej ciężaru”. – To kobieta nie zostawiła w luku wózka? W ogóle podróżuje bez wózka? Z tak małym dzieckiem?

 

„Może teraz ja ją poniosę? – zaproponowałem, a kobieta przyjęła to z westchnięciem ulgi”. – Ciekawe co na to Suzi…

 

„– Czyli Andi na szybko – skomentowała Felicja – a na mnie w skrócie mówią Fel”. – Co jak co, ale Andrzej jest po sześćdziesiątce. Wydaje mi się, że nawet nastoletnie pankówy mają trochę oleju w głowie (szczególnie, że potem wspominasz, iż bohaterka uczyła się w katolickiej szkole).

 

„(…) opowiadałem i czułem, że to mnie uszczęśliwia. Mogłem wreszcie opowiedzieć coś innego niż tylko o robocie”. – Powtórzenie „opowiadać”.

 

„(…) która nie mówi [przecinek] tylko pisze (…)”.

 

„– Ale porównanie [kropka] – Rozbawiła mnie nim”.

 

Dalej masz podobną sytuację, wypiszę ostatnią i zacznę pomijać ten babol:

„– Bałabym się lecieć na smoku [kropka] – Wzdrygnęła się Kinga”.

 

„Leżąc w łóżku [przecinek] słyszałem za ścianą różne dźwięki (…)” – w zdaniach z imiesłowami przysłówkowymi współczesnymi musi pojawić się przecinek. Dalej też go zapominasz:

„Fel szukała zasięgu [przecinek] wystawiając telefon (…)”.

 

„(…) że za ścianą jest sieć, ale rur kanalizacyjnych [przecinek] a nie pajęcza (…)”.

 

„(…) schodzą do miasteczka, gdzie będą na nas czekać. Usiedliśmy, gdzie się dało”. – Brzydkie powtórzenie.

 

Ach, bo zapomniałam wspomnieć wcześniej. Bardzo urzekła mnie historia Andrzeja i jego brata. Naprawdę to kawał mocnego fragmentu. Dobra robota.

 

„(…) staruszek, który nie wiem [przecinek] skąd się wziął, ale siedział obok”.

 

Zaczynasz tę scenę opowieścią Kingi i staje się ona narratorką. Potem pierwszy dialog toczy się między nią a starcem, a za moment jakby nigdy nic odzywa się Fel. I zaraz po jej pytaniu mamy coś takiego:

„– Spójrz na to miasteczko – mówił dalej, a ja spojrzałam i ujrzałam zupełnie inny widok niż tan [ten], który widziałam wcześniej. To był ten widok – Wskazała drżącą ręką na miejscowość w dolinie – ale wtedy wyglądał jak obraz, widokówka namalowana przez malarza, który nie szczędził farb. – To zwykłe, małe miasteczko – powiedział. – Ciche, spokojne, prawie nie słychać go u góry. Zupełnie, jakby ludzie w nim mówili do siebie szeptem, ale wystarczy się pochylić, by zobaczyć, co dzieje się w nim naprawdę”.

To brzmi nieporadnie, jakbyś połączyła w jedno opowieść Kingi z „wtedy, ze starcem” i „tu i teraz, wśród ludzi z samolotu” – tym bardziej że stosujesz czas przeszły w całej historii. Już nie wiem, czy wskazanie ręką dzieje się „wtedy”, czy „tu”. Musisz to jakoś odznaczyć, bo czytelnik się pogubi – nie siedzi w twojej głowie, nie zna twojej wizji, ma tylko tekst. Proponuję całą opowieść, wspomnienie i cytaty rozmowy ze starcem zapisać w cudzysłowie, aby czytelnik miał pewność, że wszystko poza nimi jest sceną „tu i teraz”. Dalej mam ten sam problem – nie wiem, czy „I wtedy stało się coś dziwnego. Dalej siedzieliśmy w tym samym miejscu, a uliczki wskazane przez niego zbliżały się do nas, że mogłam zobaczyć, co sprzedawca wykłada na witrynę” dotyczy ludzi z Kingą, którzy nagle przeteleportowali się w inne miejsce, czy Kingi i starca. To strasznie chaotyczne.

Przypomina mi się ostatnia historia, właśnie ta z dziewczynami w szkole. Wtedy pomieszałaś narrację i już nie wiedziałam, czy masz narratora wszechwiedzącego, czy czwartego towarzysza wśród dziewczyn-ducha, czy to jakaś mowa pozornie zależna. Wszystko dlatego, że nie odznaczasz różnic, które wprowadzasz w tekst. Piszesz ciągiem. Na dodatek stylizacja Kingi jest praktycznie taka sama jak Andrzeja, nie wyróżnia się. Nie czuć w niej niczego osobistego, co nadałoby Kindze jakiś charakter. To samo ze starcem i jego dialogami – brzmi zwyczajnie, jak kolejna „po prostu postać” (nawet gdy krzyczy o grzesznikach, nie bardzo potrafiłam wczuć się w niego, w atmosferę tekstu, prawdopodobnie przez suchość Kingi, jej opis jest po prostu relacją, nie ma w nim emocji).

Na razie charakterystyczna jest jedynie Felicja i za to w sumie najbardziej ją polubiłam. Reszta jest póki co mocno nijaka.

 

Opowieść Kingi skojarzyła mi się z „Opowieścią Wigilijną” Dickensa. Całkiem przyjemne odczucie.

 

„Tu zaczął wykrzykiwać nazwy w jakimś obcym języku, nie umiem ich powtórzyć.

– Superbia, avaritia, luxuria, invidia, gula, ira i acedia? – wyrecytowała Felicja”. – Przy „tu zaczął” masz nowy akapit, ale nie masz myślnika dialogowego, więc Kinga jakby zwraca się do ludzi, nie zwracając, ale Fel odpowiada jej już dialogiem. Pogubiłaś się w tym zapisie, na to wygląda. Poza tym czy w biblijnej łacinie występuje tylko siedem słów, że Fel od razu wpadła, o które chodzi? Bóg mógłby powiedzieć cokolwiek, nawet sobie poprzeklinać pod nosem.

 

„– Co chcesz zrobić? – spytałam, a on uniósł ręce, pomyślał i po chwili przemówił podniesionym, złowrogim głosem”. – Laska rozmawia z Bogiem i nawet nie jest zdziwiona, mówi do niego na „ty”, zero w niej przejęcia, jakiegokolwiek gestu, refleksji. Przyszedł – nie wiadomo dlaczego akurat do niej – sam Bóg i co? No i nic. Susza.

Jak chcesz wzbudzić jakieś uczucia w czytelniku i sprawić, by zaangażował się w sytuację bohaterów, jeśli ważne dialogi to taka podeszwa?

 

„Później wstał, wsunął rękę w chmury wyglądające jak bure zasłony, pochwycił słonce i cisnął nim w dolinę”. – To był jakiś olbrzym? Wiem, że pisałaś, że bohaterka czuła się przy nim jak mała dziewczynka, no ale tutaj to pojechałaś… I Kinga nie poczuła się chociażby minimalnie przerażona?

 

„Dopiero wtedy dostrzegłem, że po jej policzkach płynęły łzy, a uczesane gładko włosy rozczochrała gestami gestykulacji i nadal jedną dłonią je mierzwiła”. – Nie! Nie, nie i jeszcze raz nie! Przed chwilą narratorem tej sceny była Kinga. Nie możesz po prostu wracać do Andrzeja, bo tak. Ale okej, od początku...

Słyszałaś kiedyś o head-hoppingu? Przeważnie występuje jako błąd w tekście pisanym narracją trzecioosobową i ma miejsce, gdy w obrębie jednej sceny obserwujemy akcję z perspektywy więcej niż jednego bohatera. Kiedy masz w jednym akapicie narratora wszechwiedzącego i mowę pozornie zależną bohatera albo nawet dwóch. Podam ci przykład z opowiadania – farfocla Naruto – które ostatnio oceniałam:

„W białych oczach z odcieniem lawendy dostrzegł słone kropelki, które po chwili spłynęły po alabastrowych policzkach. Wytarł je kciukiem, przysunął się do niej i przytulił ją delikatnie do siebie. Dziewczyna, na początku lekko, niepewnie, a później mocniej, przywarła do niego. Poczuła się o wiele lepiej – bezpieczniej”.

 

W porządku jest, kiedy w tekście chcemy wprowadzić kilka punktów widzenia – nie ma w tym nic złego. Musimy jednak zapewnić odpowiednie przejście od jednego do drugiego. Kiedy nagminnie skaczemy między nimi, jak nam wygodnie, łatwo możemy wprowadzić czytelnika w konsternację. Najbezpieczniej jest zostać przy podziale: jeden rozdział (tudzież podrozdział oddzielony gwiazdką, jedna scena) – jeden punkt widzenia.

Dla objaśnienia inny przykład, z innego opowiadania.

 

Narrator wszechwiedzący, HEAD-HOPPING:

„Jennifer odwróciła wzrok i uśmiechnęła się kpiąco. Całe to zamieszanie strasznie ją irytowało. Daniel wpatrywał się w nią intensywnie, ale milczał. Nie mógł dać się znowu wyprowadzić tej wariatce z równowagi, ale mimo to czuł, jakby miał się zaraz rozpłakać”.

 

Narrator wszechwiedzący, AKAPIT POPRAWNY:

„Jennifer odwróciła wzrok i uśmiechnęła się kpiąco. Była wyraźnie zirytowana całym tym zamieszaniem. (tutaj mogłaby się pojawić dalej mowa pozornie zależna bohaterki, na przykład: cholera, jak długo jeszcze to potrwa? Nie miała pojęcia).

Daniel wpatrywał się w nią intensywnie, ale milczał. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać (tutaj mogłaby się pojawić dalej mowa pozornie zależna bohatera, ale – jak widać – jest to już nowy akapit).”.

Zauważ, że wykorzystano tu czasowniki typowe dla narratora wszechwiedzącego jako neutralnego obserwatora; narrator tylko opisuje, co zrobili bohaterowie – Jennifer odwraca wzrok, na jej twarzy widać uśmiech, wyraźnie widać też jej irytację, a Daniel patrzy na nią i milczy, wygląda, jakby miał się rozpłakać – jest to opis całkowicie zewnętrzny. Porównajmy to teraz z poprzednim, błędnym, przykładem, gdzie pomieszano wnętrza z zewnętrzami dwojga bohaterów, i to w jednym akapicie!

Widzisz już różnicę?

 

A teraz wróćmy do twojego opowiadania i twojej narracji, ale pierwszoosobowej. Jednak w twoim przypadku, jak już pisałam, to pierwszoosobówka à la „trzecio-”, z odmienionymi końcówkami. Celem pisania fikcji jest zapewnienie czytelnikowi Potężnego Emocjonalnego Doświadczenia. Robisz to, umieszczając czytelnika w skórze jednego bohatera w każdej scenie. Czytelnik widzi tylko to, co widzi ta postać. Słyszy to, co słyszy ona. Smakuje to, co je ona. Czuje to, co czuje ona. Twój czytelnik staje się nią dla sceny. Jeśli musisz przejść do innego bohatera w tej samej scenie, to musisz zrobić to sprytnie, wydzielając różnice, nadając różne stylizacje, dać możliwość czytelnikowi czytać ze zrozumieniem.

 

Spójrz, jak nagrzeszyłaś:

„Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie wiedziałam, jak się zachować, a on mówił dalej, ale nie miał już potulnej twarzy. Zmarszczył brwi, poczerwieniał na policzkach i pochylił się bardziej do przodu. Kinga opowiadając, naśladowała zachowanie starca”. – W jednym akapicie mamy Kingę i jej relację pierwszoosobową oraz narratora trzecioosobowego (jakąś inną postać, czyżby Andrzeja? Nie wiem!).

Więcej o tym przeczytasz tutaj, znajdziesz też tam inne porady, jak walczyć z head-hoppingiem: http://www.betterscribe.com/head-hopping/.

Powodzenia. A teraz lecimy dalej…

 

Och, no nie wierzę, naprawdę wśród tych ludzi nie znalazł się ani jeden sceptyk? Wszyscy uwierzyli Kindze, że spotkała się z Bogiem, i się przejęli, zaczęli jej współczuć? Rety! Dlaczego wszyscy są jak jeden mąż, szablonowi, nudni? Bezcharakterni?

 

„Zwolniła kroku, ale słyszałem jej entuzjastyczną rozmowę. Opowiadała o zdarzeniach poranka i kwakała co drugie słowo. Ja nie byłem taki podekscytowany”. – To mi się podoba. Kwakanie – świetna sprawa!

 

„Powinienem być już w domu, pomyślałem i zatęskniłem za niczym niezmąconą przeszłością”. – Tego, to już nie chce mi się nawet kolejny raz komentować.

 

Serio? Ludzie omal nie stracili życia i bohaterowie zamiast, nie wiem, kutwa, zadzwonić w mieście do rodzin, przejrzeć wiadomości, truć dupsko pilotom i nie dawać spokoju ludziom na infolinii, to… IDĄ SOBIE POŁAZIĆ PO GALERII, NA CIUCHY?! Rety, Karola! Co ty piszesz?!

 

Opis końca świata z perspektywy Andrzeja jest niezajmujący. Facet tylko stoi i się gapi, i podziwia nawet, bo mówi o „majestatycznie” spadających kroplach deszczu (które „utrzymywały swoją kulistość”?! WTF?), i znowu zalatuje tanim poetą, bo porównuje je do rozsypanych perełek, a palące się drzewo nazywa pochodnią. Świat mu się wali, niby jest przerażony, ale ma czas opowiedzieć nam, że markizy sklepów są pasiaste. I nagle zapomniał o swoim nadciśnieniu…

Musisz zrozumieć, że kiedy akcja musi nabrać tempa, piszesz o tym, że rzeka wylewa na czerwono i zalewa miasto – nie ma czasu na duperele, ładne opisy. Masz bohatera-narratora. Wykorzystaj go do wzbudzania emocji. Co mógłby sobie pomyśleć? Bardziej realistyczne byłoby:

„Kurwa mać, trzeba było jednak zostać w domu! Ło Boże, zaraz zginiemy!”.

Czy: „hmm, te kropelki wyglądają zupełnie jak rozsypane perełki…”.

Dalej masz coś takiego:

„Wokół tylko huki, trzaski, klekotanie, świsty i wszechobecne wrzaski. Wyczuwało się w nich strach i ból”. – Ale już ci nie wierzę. Ten akapit jest tak bardzo skiepszczony, że nie ratują go nawet te wrzaski. Naprawdę.

Nie chciałam tego pisać, ale znów, kolejny raz brakuje mi akcji w akcji. Emocji w emocji. Jak cukru w cukrze Panu Profesorowi w „Poszukiwanym, poszukiwanej”. A potem się dziwisz, że narzekam, że nudno i flegmatycznie.

Na tym etapie, to po prostu chcę to już doczytać do końca i mieć z głowy; no przepraszam, ale muszę być z tobą szczera.

 

„Ci wszyscy rozwrzeszczani ludzie, płaczące albo klepiące zdrowaśki kobiety i wystraszone dzieci (…)” – do tej pory Andrzej nie był burakiem, żeby mówić w obliczu takiej tragedii o „klepiących zdrowaśki”. Wiesz, to nie jest miłe.

 

„Ja padłem na kolana i bezradnie spuściłem ręce w lodowatą wodę. I moja miarka zamieniła się w durszlak. W tamtej chwili chyba skapitulowałem i pokornie poddałem się panującym warunkom”. – Jaka miarka? Jaki durszlak? Durszlak to dość… hmm, zabawne słowo. I skojarzenie. Psuje i tak znikomą atmosferę.

 

,, 23 września 2017 roku to data, która od dawna jest szeroko komentowana przez osoby zajmujące się badaniem Biblii.’’ – Zbędna pierwsza spacja w cudzysłowie, no i nigdy nie stawia się w nim kropek na końcu zdania; kropka zawsze poza nim.

 

Ludzie na ulicy sieją popłoch, szczury plączą się pod nogami, pewnie wszyscy teraz chcą się dostać do swoich samochodów, wrócić do domu, odjechać jak najdalej od tej czerwonej powodzi, uciec, przed chwilą Kinga udusiła własne dziecko, a pasażerowie samolotu wciskają się do autokaru i… już, spoko. Ciepło i miło. Tylko za oknem źle i niedobrze. Więc możemy sobie wejść na neta w telefonie i poszukać wiadomości na temat cytatu z Biblii. Tag. To ma sens.

Podoba mi się jednak, że przeprowadziłaś research, a Fel najwyraźniej czyta opis ze strony http://www.zjawiskaniewyjasnione.pl/2017/08/05/10-przepowiedni-na-23-wrzesnia-2017-niewiasta-obleczona-i-apokalipsa-biblia/. Fajnie, bardzo fajnie.

To chyba największy plus tej historii, że mogłam poznać kolejną dziwną zapowiedź końca świata. Yay! Trochę już ich przeżyliśmy ostatnio, brawo my.

 

Dobra, nareszcie. Krótkie podsumowanie:

1. Emocjonalność tekstu leży i kwiczy, tragizm sytuacyjny niedopracowany, lakoniczność – to boli najbardziej (i przez to zakończenie nie robi na mnie wrażenia, a co za tym idzie – opowiadanie znów ni to chłodzi, ni grzeje);

2. Swoją naturalność główny bohater zostawił chyba w Irlandii;

3. Narracja niespójna, chaotyczna, nieprzemyślana, niedopracowana (head-hoppingi, marnowanie potencjału narracji 1-osobowej);

4. Brawo za solidny research, tutaj naprawdę odrobiłaś pracę domową;

5. Postać Fel – świetna dziewucha;

6. Genialna historia Andrzeja o jego dzieciństwie;

7. Bardzo dopracowana strona techniczna – na taką ilość tekstu błędy techniczne, które wymieniłam, nie rzucają się w oczy;

8. Dopasowanie do tematów bitwy – jak najbardziej. Nawet pojawił się sześcian Okropnego, więc miło;

9. Główny motyw fabularny – apokalipsa, zbieżność dat z naszym bieżącym wrześniem... Bardzo na plus.

 

Przepraszam, że to podsumowanie jest krótkie, ale mam przed sobą jeszcze dwie prace, a tutaj rozpisałam się niemiłosiernie i – szczerze? – chcę już zamknąć ten rozdział. Liczę, że spotkamy się na kolejnej bitwie i popracujesz nad narracją oraz naturalnością. Nad akcją w akcji. Bo ty potrafisz pisać, dziewczyno. Naprawdę potrafisz. Tylko czasem mam wrażenie, jakby przerastały cię własne pomysły. Staraj się przed rozpoczęciem pisania dokładnie przemyśleć aspekty takie jak chociażby narracja: która pasuje do tej historii? I bohater – jaki ma być? Jakie ma mieć cechy? Jak ma wypowiadać się w dialogach oraz kreować swoje myśli? Czy w danej sytuacji ma prawo jako naturalna jednostka opisywać świat tak i tak? Czy ten opis nie jest za „suchy”? Albo: czy to, co stworzyłam, naprawdę oddaje emocje? I więcej, więcej pytań sobie zadawaj. To naprawdę pomaga.

 

 

03. fanthomas – „Cisza”

O! jaki świstek z pralni! Powiem, że po długaśnej pracy Karoli to mnie nawet i cieszy.

W dialogach używaj myślników zamiast dywizów.

 

„Dziwny mężczyzna odszedł. Spieszył się, jakby na końcu tej pielgrzymki czekała jakaś nagroda. Stałem i patrzyłem na przesuwającą się masę ludzką, mając wrażenie, że biorę udział w jakiejś farsie”. – Jakaś nagroda, jakaś farsa… Styl.

 

„(…) nie rozumiejących się wzajemnie (…)” – nierozumiejących.

 

„Bałem się, ale ludzie przede mną szli pewnie, bez wahania przechodząc dalej i znikając po drugiej stronie”. – Kompletnie nie czuję tego strachu. Mogłeś go przedstawić bardziej plastycznie. Rzucałam już przykładami odnośnie tej emocji wyżej, w innej ocenie – drżące dłonie, kołatające serce, drętwienie nóg lub efekt nóg „jak z waty”, przyspieszony oddech, zgrzyt zębów, zimno wpełzające pod skórę i tak dalej, i tak dalej… Podobno jeśli musisz coś czytelnikowi napisać wprost – przegrywasz. Oznacza to, że nie potrafisz przekazać tego w inny sposób, niż wysłać konkretny obraz odbiorcy, który mógłby zinterpretować to tak, jak chcesz. Nie pisz więc od razu, co czuje bohater – pokaż to. Zostaw czytelnikowi radość tworzenia obrazu na podstawie twoich wizji, drobnych szczegółów, które uznasz za charakterystyczne. Niech odbiorca sam wyciąga wnioski. W końcu w tym tkwi sedno, to nas bawi w literaturze. Gdybyśmy chcieli mieć wszystko od razu wypisane, czytalibyśmy instrukcje obsługi.

 

„To wszystko było bardzo dziwne. Zaczęło mi szumieć w uszach, gdy coraz bardziej zbliżałem się do bariery. Dookoła mnie było już tylko światło”. – Było, bardzo, bardziej, było… Styl. O mężczyźnie też już wcześniej przeczytałam, że „dziwny”. Teraz „dziwne” jest wszystko. Wiesz, to niespecjalnie plastyczny przymiotnik. Nic mi nie sugeruje.

 

W sumie to nawet nie wiem, co mam myśleć o tym maleństwie. Niby masz scenę, opisane miejsce akcji, jakiegoś bohatera, który jest kimś pierwszym-lepszym, bez przeszłości, przyszłości. Liczy się „tu i teraz”. Czuję się trochę, jakbym czytała Zajdla, towarzyszą mi emocje podobne do tych, które czułam, kiedy kończyłam „Limes Inferior”. Nic wprost.

Mierzi mnie jednak, że nie rozbudowałeś sytuacji – nic nie wiem. Co się dzieje, dokąd idą ludzie, czym jest bariera, dlaczego nagle ulice stają się martwe, co to spowodowało, kim jest główny bohater, kim był dziwny mężczyzna? Kończysz słowami: „Nie wiem, co stało się później”, ale jednak opowiadanie jest pisane w czasie przeszłym, więc bohater potencjalnie istnieje w przyszłości, do kogoś kieruje swoje słowa. Mógł być jednak trochę bardziej wylewny… Na pierwszy rzut oka nie postarałeś się, „odbębniłaś” niebanalny tekst, ale zupełnie „goły” w uczucia, chociaż bohater dopiero co wstał rano z łóżka, to normalny człowiek. Kojarzy mi się z tym:

https://www.youtube.com/watch?v=ZWUA3_3SITg.

 

Gość mógłby pomyśleć coś więcej, chcieć wiedzieć więcej, jak bohater utworu muzycznego. Chyba nawet nie „mógłby”, ale raczej „powinien”. Jego stylizacja też taka mocno przeciętna, nawet trochę sztywna. Za sztywna, biorąc pod uwagę to, co się dzieje na ulicy. Z drugiej jednak strony widać, że miałeś pewną wizję i pomysł, i to skojarzenie z Zajdlem nie daje mi spokoju. Jednak w innych fantastykach stawia się głównie na charakterystycznego bohatera, a u ciebie... no nie. Nie ma napięcia, nic się nie rozwiązuje, nie czuć nawet żadnego punktu kulminacyjnego.

Generalnie jest poprawnie. Jest okej. Ale czuję mocny niedosyt. Średnio... Skoro już ten swój świat kreujesz, przedstawiasz scenę i chcesz, bym wzięła udział w wydarzeniu, to wpuść mnie do niego, a nie tylko machasz ulotką przed nosem.

Nie załapałam też powiązania tytułu z fabułą, ale doceniam nawiązanie do tematów bitwy. Mamy i temat główny, i dodatkowy. Fajnie.

 

 

04. Karawan – „Profetorium”

A towarzysz Karawan – jak na prawdziwego Karawana przystało – mnoży przecinki bez powodu. Przykłady? Bardzo proszę:

Nie dalej niż pół dnia drogi od stolicy, [zbędny] stał dębowy las.

 

„Na środku, [zbędny] leżącej w centrum polany, [zbędny] drzemały dwa wielkie głazy, naprzeciw których, [zbędny] nad świętym źródłem, [zbędny] trwało pochylone pół wierzby, [zbędny] ocalałe z jakiejś katastrofy”.

 

„Ta reszta pnia odrodziła się, tworząc z wiotkich gałęzi, [zbędny] sięgającą ziemi, [zbędny] wiedźmią fryzurę”.

 

„Obok, niby żwawy przewodnik, trwała, [zbędny] równie wiekowa, [zbędny] lipa. Za nimi, w maleńkiej chatce, [zbędny] mieszkało dwoje ludzi; wieszczka i jej następczyni”. – Och, no i oczywiście. Trąbiłam w ostatnich ocenach, że średnik to nie dwukropek? Ano trąbiłam. Nie tęskniłam za tą głupkowatą manierą.

Słodki Jeżu! To dopiero pierwszy akapit, a ja przez te nagromadzone pauzy oddechowe już zdążyłam się zmęczyć! Gdzie tu lekkość?

Właściwie to nawet nie wiem, gdzie mam cię odesłać, byś zaczerpnął rad odnośnie przecinków. Bo te przed spójnikami takimi jak „że” czy „bo” stawiasz poprawnie. Twoim problemem jest nadmiar. Każdy jeden przecinek wymusza pauzę, więc przeczytaj opowiadanie zdanie po zdaniu i faktycznie zatrzymuj się przy każdym tym znaku. Da się to czytać? W ogóle nie da, bo wychodzi jakiś bełkot.

Przy całym tym zanurzaniu się w zasady interpunkcji nie zapominajmy wszyscy, czym przecinek właściwie jest – graficznym zapisem pauzy oddechowej. Ktoś mądry kiedyś powiedział: „Pisz przecinek tam, gdzie go słyszysz”, ale tobie chyba słoń nadepnął na ucho w tej kwestii, drogi Karawanie. I chociaż samo zdawanie się na intuicję najwyraźniej czasami nie wystarcza, faktycznie świadomy autor będzie stawiał przecinek tam, gdzie chce, by czytelnik się na chwilę zatrzymał. A więc ty chyba naprawdę chcesz, bym czytała cię jak Robocop.

Warto pamiętać, że za dużo przecinków spowolni zdanie (mówimy oczywiście o tych nieobowiązkowych, nietechnicznych, oddzielających chociażby część zdania z imiesłowem przymiotnikowym od reszty – proszę, zajrzyj tu i przeanalizuj przykład: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/przecinek-przed-rozwinietym-imieslowem-przymiotnikowym;1133.html).

Nie bój się też korzystać ze średników, myślników, nawiasów i dwukropków – są trochę silniejszymi znakami, indukują dłuższą pauzę oddechową i urozmaicają tym zdanie. Przecież nie wszystkie przerwy w mowie są tej samej długości. Tyle w kwestii lakoniczności tekstu pod względem odczytywania go.

Pocieszające, że potem jest już pod tym względem coraz lepiej, jakbyś wyrobił się w czasie pisania.

 

„Widząca, [zbędny] Oiame dobiegała setki, lecz mimo lat jej ciało ciągle było posłuszne woli kobiety. Mogłoby się wydawać, że ślęczenie nad pergaminami i księgami pozbawi ją sprawności, było jednak inaczej”. – Było, było… Styl.

 

„Taki jednak był los każdego widzącego - poszukiwanie odpowiedzi (…)” – myślnik zamiast dywizu.

 

„Dzień po dniu, na sali, której środek wyznaczał pulpit, [zbędny] zapraszający pergaminem do zanotowanie [-ania] kolejnej przepowiedni, wchodziła najpierw na ciemną, a potem na jasną stronę sali”. – Niektóre zdania masz tak zawiłe, że trzeba czytać je po trzy razy, by coś zrozumieć.

 

„Oiame, zgodnie z otrzymanym wczoraj, [zbędny] na jasnej stronie, [zbędny] poleceniem [przecinek] otwarła księgę na stronie „Następca”. Znała treść tej strony od czterdziestu lat”. – Trzy razy „strona”.

 

„Podeszła do staruszki, która milcząco kościstym palcem wskazała na otwarty tom”. – Milcząco kościstym palcem? Co to znaczy? Czy inne palce Lerimy zwykle są gadatliwe? Szyk:

„Podeszła do milczącej staruszki, która kościstym palcem wskazała na otwarty tom”.

 

„(…) pierwsza dotyczy końca twojej powinności, druga zaś, choć to męczące, spełnić się może we dwa miesiące” – ten rym sprawia, że się uśmiecham, ale jednocześnie przestaję brać na poważnie przepowiednię. Jej autor miał poczucie humoru, że ho-ho.

 

„Nim wejdziesz na ścieżkę nocy [przecinek] przekaż następcy Dzban” – brakło ci kropki.

 

„— Chodźmy [przecinek] Lerimo”. – Przy wołaczu obowiązkowo stawiamy przecinek. Zapominasz o tym za każdym razem:

„— Gdzie [przecinek] hultaju? Oczu nie masz [przecinek] gamoniu?”.

 

Najpierw piszesz, że nigdzie nie pojawił się wyczekiwany ciemno-purpurowy znak, a potem, że pojawił się, ale krwisto-czerwony. Jeżeli chodziło ci o to, że to dwa różne odcienie, to okej, trafiłeś. Chociaż na moje oko szukałeś synonimów, ale niestety purpura to nie czerwień.

W dodatku oba te kolory zapisałeś błędnie, bo z myślnikiem. Wyszło na to, że purpura ma ciemne ciapki, a czerwony jest krwisty tylko, hmm… w połowie, dajmy na to. Wiesz już, o co mi chodzi?

Kolory z myślnikiem zapisujemy wtedy, gdy mamy do czynienia z dwiema różnymi barwami, np.: „biało-czerwona” flaga jest w połowie biała i w połowie czerwona, a więc zawiera dwie inne od siebie barwy – czerwień nie jest przecież odcieniem bieli. Natomiast „krwistoczerwony” zapiszesz łącznie, ponieważ ta czerwień ma odcień krwi. Tak samo zapiszesz „ciemnopurpurowy”, bo to odcień purpury, a nie dwa różnorakie kolory. Proste? Proste.

 

„Ruszajmy dalej. W wizji świtu, powinnyśmy zobaczyć, co wydarzy się dalej”. – To powtórzenie wygląda mocno średnio.

Nie bardzo wiem, o czym czytam, co właściwie robią kobiety. Jakbym czytała, ale nie rozumiała albo rozumiała, ale nie wszystko. Niby mam tekst przed sobą, jednak nie umiem sobie wszystkiego ładnie zobrazować i wytłumaczyć. Na przykład to zdanie mnie strasznie rozprasza:

„Lerimę, [zbędny] mimo lat ciągle zaskakiwało raptowne przejście z wizji do realności i co jakiś czas zdarzało się jej wpaść na stół Poranka [przecinek] zaznaczający przejście od nocnej [przecinek] do dziennej strony”. To ten stół nie powinien stać jakoś, nie wiem, na środku? Czy takie wpadanie nie zakłóca rytuału? Bo mi to na pewno zakłóciło scenę.

 

„Zostajesz na kawał czasu sama [przecinek] Lerimo. Potem pojawi się twoja uczennica, [zbędny] lub uczeń i życzę ci, aby była dla ciebie tak dobra, jak ty byłaś dla mnie”.

Tych potknięć interpunkcyjnych jest więcej, ale nie mogę przypatrzeć się wszystkim brakom bądź nadmiarom, bo ocena zajęłaby mi zbyt wiele czasu na pisanie o tym samym.

 

„(…) to taką właśnie miałaby by ona być”. – Miałaby ona być.

 

„Weszły w wizje”. – Zastanawiam się, czy ten brak ogonka jest celowy? Czy chodziło ci o kilka wizji, czy o jedną – wizjĘ?

 

„Świat pod jasnym niebem trwał w porannym nabożeństwie narodzin słońca”. – Różne nazwy, łącznie z „Przeznaczeniem” piszesz wielką literą, a „słońce” masz małą? Dziwne.

 

„Narodziny - nić zielona, gdy następca - złotą dodaj, gdy królewna - dodaj białą, bierz gołębia i wiąż śmiało. Tyle nici [przecinek] ile dzieci [średnik] niech wiadomość szybko leci” – to jest świetne! Wow, naprawdę fajnie to sobie obmyśliłeś. Tylko dywizy straszą.

 

Gubisz kropki na końcu zdań. To dość… upierdliwe:

„(…) niemal krzyknęła Lerima (…)” – na dodatek jak to „niemal”? Przecież wypowiedziała te słowa. Nawet wykrzyczała „na bogów!”.

 

„(…) rozpada się w kaskadzie srebrnych odłamków uwalniając ze środka szmaragdowy sześcian (…)” – jest i sześcian! Okropny się pewnie ucieszy. Mnie natomiast nie cieszy brak przecinka w zdaniu z imiesłowem przysłówkowym. Dość często ci się tu zdarza:

„Za przyjemność trzeba płacić i to właśnie czynił Ptasznik [przecinek] mając w gębie żółć wymiocin (…)”.

 

„Szary stożek leży przez chwilę wśród srebrzystych i szmaragdowych skorup. Potem, od wewnątrz [przecinek] zaczyna się powolny ruch, a na zewnątrz delikatny podmuch podnosi mgiełkę. Wir zaczyna się kręcić i podnosi w górę całą migoczącą stertę. Powoli formuje się demoniczny kształt. Na monstrualnym tygrysim tułowiu wiszą małpiodługie ręce, nad którymi migocze w obrotach twarz ludzka i nieludzka zarazem”. – Nagle zmieniłeś czas narracyjny. Jest to dość poważny błąd, jeśli do tej pory decydowałeś się na czas przeszły, tym bardziej że po tym akapicie do niego wracasz. W prozie obowiązuje jedność czasu przez całość utworu – wyjątkami mogą być, na przykład, retrospekcje, sny bądź listy. + powtórzenia: „zaczynać się”, „migotać/migoczący”, „powolny/powoli”.

 

Oiame (której imię bardzo mi się podoba) dwukrotnie odnosi się „na bogów!” i to w dość krótkim czasie. Jakoś słabo mi to brzmi. Nie ma oczywiście nic złego w samym powiedzeniu, ale za drugim razem nie robi już takiego wrażenia jak za pierwszym.

 

„Przy drogach, [zbędny] co rusz pojawiały się kolejne trupy słabszych, pozostawione na pastwę wilków i kruków przez tych, którym zdawało się, że są [byli] silniejsi. Im bliżej były wieczornego stołu i końca wizji, tym obraz był bardziej ponury”. – Trzykrotne „być”. Na dodatek w pierwszym zdaniu podmiotem głównym są „kolejne trupy”, a w następnym zdaniu chodziło ci pewnie o bohaterki. Ale wyszło zabawnie, bo zapomniałeś do nich „wrócić” i teraz mamy zmarłych zbliżających się do stołu.

 

„No [przecinek] to pokaż no mi ten zwitek!”.

 

Ale muszę przyznać, że to najlepsze, co do tej pory czytałam spod twojej ręki. Nie dość, że wciąga i chce się czytać do końca, by poznać treść zakończenia, to trzymasz w napięciu. Chociaż sceptycznie nastawiona byłam do nieco chaotycznej sceny przy stole, to gdy przyszło mi czytać o cwanych Żupniku i Żupanie, i ich planie (nie czuję, gdy rymuję! :D), naprawdę uśmiechnęłam się pod nosem. Świetna robota, towarzyszu. Dialogi? Naturalne, stylizowane, lekko archaizowane jak na wybrany rodzaj fantasy przystało. Bohaterowie? Jestem w stanie zobaczyć ich oczami wyobraźni oraz poznać ich charakter poprzez decyzje, które podejmują w obliczu nieszczęścia, z którym będą musieli się zmierzyć. Bardzo dobrze opracowałeś fabułę, która nie tylko trzyma w napięciu, ale i narasta z każdym krokiem i wypuszczonym słowem.

Niestety nie jestem znawczynią i specjalistką od fantastyki. Zwykle mam problem z researchem, więc nie dowiesz się ode mnie, że coś nie gra, bo najzwyczajniej w świecie nie widzę większych potknięć. No może poza tym, że wątpię, by w dwa miesiące Główny Budowniczy ze swoimi ludźmi skończyli z fosą i murami. To wydaje się na tamte czasy chyba bardziej wymagające, tak sądzę.

Gorzej ze stylistyką, bo zdarzają ci się tanie powtórzenia. W jednym zdaniu wielokrotnie potrafisz powtórzyć, że coś jest, na przykład, drewniane, kiedy mi raz w zupełności by wystarczyło. O, albo tutaj:

„Szepcząc nadal, nachyleni ku sobie Mag z Kasztelanem weszli do pokoju, w którym, nadal nad planami nowej stolicy, ślęczał król”. – Nadal i nadal. No i dlaczego funkcje, hmm, jakby zawody, piszesz wielką literą? Imiona, jasne. Ale „mag”? Trochę bez sensu. A potem „czarodziej” już małą. Gdyby to był jeszcze może jakiś Naczelny Magiczny czy coś…

O! A dalej masz już małą:

„(…) zielony dym, który natychmiast uformował wewnątrz gwiazdy kulę kryjąca maga”. – Trochę konsekwencji.

„Król” też powinieneś zapisać małą: „Wiadomości są pewne [przecinek] Królu”.

 

„(…) bardziej stwierdził [przecinek] niż zapytał monarcha”. – Gdy po „niż” pojawia się czasownik, wymagany jest przecinek.

 

Wszystko fajnie, ale dlaczego w obliczu tragedii król z magiem walczą sobie na argumenty o jakichś pierdołach?

 

„Zapadła długa cisza, choć w czterech niedaleko do siebie usytuowanych głowach szalały huragany myśli, [zbędny] oraz przewalały się burze emocji i pomysłów”.

 

Eee… Ta rozmowa w czterech u króla wyszła tak trochę z… dupy, że tak powiem. Król wezwał wszystkich, arcykapłan powiedział jedno zdanie, mag Biaur drugie i… koniec spotkania. Idźcie i jak na coś wpadniecie, to przyjdźcie znowu i powiedzcie? Serio? Po wcześniejszej reakcji na wiadomość sądziłam, że przebudzenie Spopielonego jest czymś poważniejszym. Wychodzi jednak na to, że nie.

 

„Odprawieni pokornie opuścili królewski gabinet, zaś król rozkazawszy Kasztelanowi przygotować przeniesienie dworu do nowej stolicy, udał się na zasłużony spoczynek, bo też i noc za oknem zaczęła się w gwiazdy stroić”. – No bo nie mógł mu powiedzieć przy wszystkich, tylko czekał, aż reszta sobie pójdzie? Spodziewałam się jakiejś übertajemnicy, a tu psikus.

No i to trochę brzmi tak, jakby kasztelan miał sobie wziąć cały dwór na plecy i zanieść do nowego miejsca.

 

Na dodatek w tak ciekawym początku i bardzo intrygującym rozwinięciu dochodzę do wniosku, że za kilka „przewinięć” myszką tekst się skończy. Hmm, nie za szybko? Zaczynam się obawiać, że pochwaliłam dzień przed zachodem słońca, bo zamiast dążyć do najciekawszego, czyli zapowiedzianego przebudzenia, wątku z przenoszeniem stolicy i ucieczki ważnych bohaterów, to dostaję… fakt, że przyjemnie zapisaną historię, ale to historia jakiegoś kulawego wariata. Kolejny wątek? Nie za dużo, jak na miniaturę? Przecież już teraz domyślam się, że wszystko, co rozbudowałeś i nad czym się napracowałeś, nie doczeka się godnego zakończenia. No, ale przynajmniej będziesz już miał uniwersum pod następne części.

 

„Miłość tą podsyciła jeszcze Dia (…)” – tę.

„--- „Przeklęta spyrka i przeklęte te całe przenosiny” --- myślała [przecinek] drapiąc się świecącą od smalcu ręką po obfitym siedzeniu” – a co to za dziwaczny zapis? Sam cudzysłów już nie wystarcza? Po co te sztaby dzikich dywizów?

 

Akolici, powiadasz? A ci nie są aby z odłamu katolickich Kościołów wschodnich? Ale przecież tutaj panuje wielobóstwo, zupełnie inna religia, sama Oiame krzyczała nawet: „bogowie!”. Więc nie trafiłeś.

 

„Uczeń maga, zgodnie z poleceniem Biaura i zgodą króla miał zniszczyć Spopielonego przy pomocy wynalezionej mieszaniny. Udało mu się wreszcie ustalić właściwe proporcje, zawzięcie, [zbędny] więc odważał ilości składników, ucierał [przecinek] ile można było zmieścić w moździerzu i wsypywał do wielkiego dzbana”. – Och, to irytujące, kiedy dostaję naprawdę rzeczowy, lekko napisany dialog między dwoma praczkami, dość ważny fabularne (ale i bez niego historia by się obeszła), a gdy przychodzi co do czego i każda kolejna scena, coraz ważniejsza, przybliża mnie do zakończenia, to ty… zaczynasz mi streszczać. Jakby ci się odechciało pisać, odechciało budować i spieszyło do publikacji.

 

„Wędrujący, [zbędny] od cudownego ocalenia Kataryniarz tymczasem, [zbędny] wędrował przez krainę [przecinek] unikając dziwnym trafem szerzącej się, [zbędny] paniki”. – Szkoda, że ta panika mnie omija… Kurczę, liczyłam na trochę dramaturgii w obliczu odrodzenia Spopielonego. To tylko dodałoby smaczku, a teraz to robi się zamiast coraz goręcej, to coraz bardziej sucho. No a „wędrujący (…) wędrował” brzmi słabo.

 

„Przekroczył otwartą na oścież i nie pilnowaną bramę”. – Niepilnowaną.

 

„Była równie jak jej właściciel głodna. Miasto jednak wydawało się być wymarłe”. – Czasami zdarza ci się fatalnie dobierać do siebie zdania, że mam wrażenie, iż rozsypujesz całą historię jak puzzle, a potem układasz zdania w niewłaściwej kolejności („jednak” nijak ma się do głodu małpy i jej właściciela). Było tak już wyżej, gdy, np. pisałeś o tym zahaczeniu o stół, który wyrwał mnie z atmosfery, z fabuły. No i tutaj też mam takie wrażenie, po co mi wśród tak ważnych wątków informacja o stanie jakiejś małpy? Nie jest nawet plastyczna, jak mam wyobrazić sobie głód? Poza tym powtarzasz „być”.

 

„Miasto jednak wydawało się być wymarłe. Na ulicach jeszcze nie tak dawno pełnych ludzi i wzajemnej życzliwości, zapanowała wrogość, podejrzliwość, pazerność i przemoc, a gdy zabrakło obywateli uciekli z miasta również i przestępcy”. – „Wymarłe” sugeruje, że brakuje w nim mieszkańców i to potwierdzasz, że ulice niedawno były pełne ludzi – czyli teraz już nie są. A mimo to piszesz o wrogości i podejrzliwości, i przemocy. I braku przestępców. Więc kto siał te negatywne cechy? Kundle i dachowce?

 

„Nie obchodziła go przepowiednia, mimo, [zbędny] że jako jedyny w mieście za sprawą proroczego snu wiedział (…)” – przy wyrażeniu „mimo że” (mimo iż, chyba że itp.) następuje tzw. cofanie przecinka i stawia się go przed całą frazą, a nie przed samym „że”. „Mimo” nie może wisieć w eterze, samotne i porzucone.

 

„Przerażona małpka ruszyła w głąb sali, skacząc po drewnianych, świętych głowach. W przerażeniu piszcząc [przecinek] wielkimi skokami dotarła do miejsca [przecinek] gdzie stał Destor”. – Tu to już w ogóle zapomniałeś o interpunkcji. I powtórzenie „przerażona/w przerażeniu”.

 

„Walka między człowiekiem i zwierzęciem zakończyła się w chwili, gdy koczkodan ugryzł magika”. – Tak zabawnego zdania w opisie bardzo ważnej, końcowej akcji to się nie spodziewałam. Tym koczkodanem zepsułeś całą atmosferę. Kiedy wcześniej pisałeś o małpie, gdy była głodna, wyobrażałam sobie jakąś kapucynkę. A potem się okazało, że to… koczkodan. Boże, dlaczego to musi być aż tak zabawny, odbijający od fabuły wyraz? Poza tym „mag” i „magik” to nie są raczej synonimy. Ten pierwszy będzie czarodziejem, a drugi iluzjonistą. Jest różnica? Ano jest.

 

„--- Idź do żródła w dąbrowie. Napij się i czekaj na widzącą. Poznasz spokój i przyszłość. To uczciwa wymiana, [zbędny] za twój ból”. – Źródła. I znów dywizy atakują. „Widząca” nie powinna być wielkimi literami? To uciążliwe, jak bardzo niekonsekwentny jesteś w swoich wyborach. Potem czytelnik nie wie już, która wersja jest poprawna, a która to pomyłka. „Dąbrowa” też chyba powinna być wielką? Nie?

 

Okej, koniec. Początek średni, mocno chaotyczny. Potem z każdym zdaniem rozwiewałeś moje wątpliwości i byłam naprawdę, naprawdę dobrej myśli i mocno trzymałam kciuki za zakończenie, ale… zakończenie jest słabe, szczególnie walka z potworem. Nie czuć w nim już napięcia, po prostu przyswajam kolejne informacje, jakby nawet nieco streszczone. Nie mogę wczuć się w akcję, brakuje mi też emocji. Fajnie, że napisałeś, że bohaterowie są „przerażeni”. I co? No i nic, bo to samo w sobie nie wystarcza. Okazuje się też, że fabularnie jakby trochę przyspieszyłeś, jakbyś bardzo chciał zmieścić się w limicie i nie rozwijać odpowiednio zakończenia… Potwór został spalony – to wystarczyło. Więc po co w ogóle przygotowania do rytuału, strach ludzi, skoro i tak przenosili się wszyscy do nowej stolicy? Wychodzi na to, że wystarczyło spalić starą i gotowe.

Kiedy piszesz o artefakcie, to nawet nie jestem pewna, czy chodziło ci o tę kryształową kulę? Właściwie czytam, ale nie wiem co. Nie mam pewności. Trochę tak jak z opisem przy stole – dość mocno się gubię. Czy ta kryształowa kula to był właśnie zaklęty Spopielony? Bo jakaś „mara” zaczęła powstawać, gdy kula spadła. Więc wychodzi na to, że wystarczyło jej nie zrzucać i spoko? Nie ma problemu?

Albo zdanie: „Tu, wzniesiona przez niego pochodnia, spowodowała zmianę kierunku (…)” – co to znaczy? Jak to spowodowała? Co się stało? W tym samym zdaniu dalej piszesz o małpie, więc ta pochodnia jakby traci znaczenie, nie dowiadujemy się, o co chodzi z tym kierunkiem.

„Ten rzucił z bólu pochodnię, która trafiła do dzbana”. – No ale wcześniej pochodnia zmieniła kierunek i wylądowała w sumie nie wiadomo jak i gdzie. A potem nagle mag-magik-czarodziej ma ją w ręce? A poza tym gdzie się podziały świątynne cerbery z początku sceny? Nagle sobie wyszły?

Tyle pytań, Karawanie, jak zwykle tyle pytań…

 

Ale piosenka bardzo ładna. Przyjemna. W tematach. Popracowałabym nad interpunkcją. Skoro stawiasz kropki, to inne znaki też powinny się pojawić. Nie można tak na pół gwizdka:

 

„To było miasto [przecinek] w którym się kochało [przecinek/średnik/kropka]

Pełne miłości. Zazdrościł jej świat [przecinek]

Ale już dawno to poumierało [przecinek]

Teraz na zgliszczach panuje tu wiatr”.

 

„To było miasto [przecinek] w którym się krzyczało [przecinek/średnik/kropka]

Były ulice [przecinek]lecz umarł w nich szept [przecinek/średnik/kropka]

Przelotne, [zbędny] ptactwo parę drzew zasiało,

A zamiast życia marznie w żyłach krew”.

 

I w sumie to by było na tyle ode mnie :).

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (20)

  • Canulas 30.09.2017
    Jedno jest pewne. Skarbnica wiedzy to, to. Pani oceniająca, chylę czoła. Wow.
  • Karawan 30.09.2017
    Dziękuję!
  • Skoiastel 30.09.2017
    Buuu... tylko tyla? D:
    *prosi się o atencję*
  • Neurotyk 30.09.2017
    Skoiastel, jury bez atencji, ojej :)
  • Karawan 01.10.2017
    Skoiastel Niestety ilość nie ale jakość uwag taka, że wymaga dłuugiego analizowania. Sama wiesz, że to co piszecie - każde z Was - jest jak moje nalewki - bezcenne, unikalne, niepowtarzalne. Jak można podziękować? Waląc tony przymiotników? Wyznając miłość? Jeśli w stosunku do pierwszych moich na tym Forum bitew jest progres to jest to Wasza zasługa i myślę sobie, ze świadomość tego, że jesteście konstruktorami rozwoju (niekoniecznie mnie, ale iluś innych opowijczyków) jest forma podziękowania. Dziękuję więc na Twoje ręce wszystkim, którzy swoim czasem i energią próbują utemperować dzikość próbujących pisać. Dziękuję bardzo!
  • Jared 01.10.2017
    Karawan, miło nam, chociaż Skoia lubi raczej jak ktoś się pryszczy, nie zgadza, dogaduje i myślę, że o to chodziło XD
  • Karawan 01.10.2017
    Jared Ależ ja się nie zgadzam! Napisała, że nie podoba się Jej akolita, bo było wielobóstwo. Akolita w w wielobóstwie taki sam jak w religii mono - półkapłan, nie do końca wyświęcony ale zagorzały zwolennik.Tylko po co pierdołami miałbym głowę zawracać/ Kto chce - sprawdzi, komu wisi - niepotrzebne. Tym więcej, że zdecydowana większość uwag świetna i trafiona, a ja po uwagi a nie dyskusję w bitwę wlazłem.
  • Ja lubię po prostu, kiedy autor chce porozmawiać o ocenie i swoim tekście :)
    Nie podoba mi się akolita, bo jeżeli tworzysz własne uniwersum, to dlaczego musisz wykorzystywać utarte i kojarzące się z chrześcijaństwem zwroty? Też kiedyś popełniłam coś takiego, w swoim opowiadaniu pisząc, że bohaterka "Zakładanie peleryny w taki skwar podchodziło albo pod wyjątkową ascezę dla Chaoslosa, albo pospolite skretynienie". Niedawno, po latach, zmieniłam na "Zakładanie peleryny w taki skwar podchodziło albo pod wyjątkową wstrzemięźliwość dla Chaoslosa, albo pospolite skretynienie". A dalszą "ascetkę" na "cnotkę". Więc da się? Da się.

    A dyskusja jest najwspanialszą podzięką za bitwę. Tak sądzę.
  • Skoiastel 02.10.2017
    :/ ech.
  • Lucinda 01.10.2017
    Dziś tak ,,na spokojnie" przeczytałam sobie całość, bo wczoraj mi do końca nie wyszło, więc dlaczego by się nie wypowiedzieć... Nie mogłam oczywiście uniknąć intuicyjnego porównywania Twojej oceny z moją, ale dzięki temu też mogłam wyciągnąć parę wniosków dla siebie. Widzę, że parę rzeczy pominęłam nawet nie przez nieuwagę, ale... Tak jakoś. Albo o czymś myślałam, ale przy pisaniu mi umknęło, albo nie szło mi ubieranie w słowa myśli/wrażenia, no chyba że rzeczywiście było to coś, o czym nie pomyślałam, jak z tymi kasetami u Drżączki. Poza tym z treści wynika, że komentowałaś na bieżąco poszczególne aspekty i to też jest przewaga nad moim czytaniem tekstu w całości, a później komentowaniem, bo to drugie częściowo przytłacza napływem myśli i łatwo coś pominąć. Tak więc pewnie na przyszłość spróbuję Twojej metody, choć żebym wyciągnęła wszystkie wnioski, jakie mogłabym wyciągnąć, pewnie i tak musiałabym przeczytać jeszcze raz całość od początku do końca. Nie byłoby to takie złe, bo i tak sporo wniosków to takie ,,bum". Siedzę, coś tam robię, umysłem błądzę nie wiadomo gdzie i nagle w głowie świta: ,,Ej, coś mi się tam nie zgadza...", i dalej już leci :P Tak jakby mój umysł działał z opóźnieniem.
    W każdym razie widać tu też sens dodawania kilku niezależnych ocen, bo chociaż w niektórych kwestiach wszystkie mogą się zgadzać, to zawsze znajdzie się coś, na co jeden oceniający zwrócił uwagę, a inny nie. Myślę, że Twoje spostrzeżenia również uświadomiły mi kilka takich rzeczy, które miały miejsce, ale nie pomyślałam o zwróceniu na to uwagi. Traktuję więc tę lekturę jako lekcję, a tak w ogóle to sądzę, że nie obrazisz się za poprawienie kilku literówek, które wyłapałam :)
  • Och, dzięki ci wielkie! Jak mogłabym się obrazić? :)
    Fakt, literówki to moja zmora. W pracy mam taką klawiaturę, która nie dociska wszystkich przycisków, a sama piszę dość szybko i też czasem mieszam kolejność literek; zawsze moje bety potem mają zabawę w poszukiwanie zaginionych znaków :D
    Tak, oceny piszę, komentując na bieżąco, a potem czytam jeszcze raz ocenę, raz jeszcze opowiadanie i dopisuję niektóre wnioski po skończeniu całości. Taka metoda.
    Dziękuję ślicznie za komentarz.
  • Skoiastel 02.10.2017
    Kurde. No. Nie to konto.
  • KarolaKorman 02.10.2017
    Skoiastel, ja już wczoraj pisałam podziękowanie za poświęcony czas i mnóstwo cennych uwag, jakie wypisałaś pod moim tekstem. Podziwiam Twoje zaangażowanie. Wszystkiemu przyjrzę się jeszcze dokładnie w wolnej chwili i zrobię korektę w tekście. Oczywiście nieudolnie wcisnęłam wyślij i teraz się dziwiłam, dlaczego nie ma mojego komentarza.
    Pod tekstem Lucindy wpisałam dłuższy komentarz. Nie chciałam się powtarzać i kopiować tego samego pod wszystkimi ocenami. Jeszcze raz bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam :)
  • Wiem :) widziałam, i nawet ci odpisałam :D
  • Skoiastel 02.10.2017
    No kocia mać, naprawdę muszę pomyśleć nad trzecią przeglądarką ;____;
  • Karawan 02.10.2017
    Skoiastel Nie martw się to tylko początki tzw.starości. Ciesz się, że nie masz rozporka, przynajmniej nie będziesz zapominać zasuwać;) A tak bardziej serio to proponowałbym chociaż na tydzień wyjechać bez telefonu, kompa i innych gadgetów. To naprawdę pomaga.!!
    PS tabuny dywizów biorą się z gadgetu komp i ustawienia pauzy dialogowej jako trzy myślniki w Open Office. Potem Word (licznik słów) i opowi potrafi zrobić takie cuda. Zacząłbym pisac ręcznie, ale jak to wkleić i kto to prześlabizuje?;) Pozdrawiam serdecznie.
  • Skoiastel 02.10.2017
    No niestety jestem kobietą, która również nosi spodnie... ;)
    Co do dywizów: masz klawiaturę numeryczną na swojej klawiaturze? Jeżeli tak, to spróbuj przytrzymać lewy ALT i wbić do tego cyfry po kolei 0150 na klawiaturze numerycznej (tylko sprawdź, czy jest włączona). Powinno zadziałać.
  • Karawan 02.10.2017
    Skoiastel Znam to, ale czy próbowałaś zapisać swoje myśli bawiąc się altami i cyframi? Muszę po prostu przed wstawieniem uważniej sprawdzać co stało się z tekstem.
  • Skoiastel 04.10.2017
    Karawan, za każdym razem używam altów i cyfer, by uzyskać myślnik. Nie taki diabeł straszny, jak go malują ;)
  • KarolaKorman 02.10.2017
    To się zdarza, takie klikanie nie w to, co trzeba, sama jestem przykładem :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania