Poprzednie częściOcena bitwy #1 ― JARED

Ocena bitwy #3 — Skoiastel

Bitwa Literacka Składu Oceniającego #3

Temat główny: „Głową muru nie przebijesz”

Temat dodatkowy: „Klepsydry w ścianach”

Oceniająca: Skoiastel

Kolejność ocen losowa.

 

01. „Reportaż z warsztatu” – Karawan

Na tapet sprawy techniczne. Miejmy je już za sobą.

 

„(…) potrafię patrzeć na swoje wypociny z prymrużeniem oka (…)” – przymrużeniem.

 

„(…) i widzieć autora-pisacza sprzed paru dni, [przecinek zbędny] jako gorszą kopię mojego, niemal doskonałego, ja”. – Z „niemal doskonałego” zrobiłeś wtrącenie i dobrze to brzmi, ale w środku nie ma orzeczenia, więc wtrącenie nie jest wymagane technicznie. Właściwie bez przecinków czyta się to płynniej, ale jeżeli już je postawiłeś, to znaczy, że zależy ci na wydzieleniu, na brzmieniu zdania. Przecinki (w odróżnieniu od nawiasów i myślników) każą czytelnikowi robić pauzy bardzo delikatne, subtelne. Wręcz ledwo zauważalne.

Mam naprawdę luźną sugestię, by zamienić te przecinki na myślniki albo nawiasy, aby pauza była mocniejsza, bardziej czytelna, wyraźna. A więc: „(…) i widzieć autora-pisacza sprzed paru dni jako gorszą kopię mojego – niemal doskonałego – ja”.

Albo: „(…) i widzieć autora-pisacza sprzed paru dni jako gorszą kopię mojego (niemal doskonałego) ja”. Od razu inaczej brzmi całe zdanie, widzisz? Ale, jak napisałam, to tylko sugestia, nie przytyk.

 

„Generetor Włebny (pisacz może próbować tworzyć nowe słowa! To było nowe słowo. Nieudane!) krajobrazów podsunął mi już widok Golgoty.” – o! A to mi się bardzo podoba! (Szczególnie z nawiasem; świetna groteska!).

Ale nie sądzisz, że lepiej brzmiałoby, np. Włebny Generator Krajobrazów (...) podsunął mi...? Bo inaczej te krajobrazy są oderwane od całości, jakbyś, nie wiem, napisał Ministerstwo Sportu i turystyki. Coś w tym stylu.

No i jako, że twój tekst pełen jest powiedzonek, a mówi się, że ktoś ma „kiełbie we łbie” (nie „w łbie”), to chyba łatwiej czytałoby się o Generatorze Wełbnym? („Włebny” jakoś skojarzył mi się z generatorem sieciowym, od angielskiego „web”, czyt. „łeb” xD).

Ale to też tylko luźna sugestia raczej.

 

„No, bo przecież kocham bajkę, baśń, epopeję na miarę Odysei, a nie codzienność zasraną i ponurą, [przecinek zbędny] jak pogoda za oknem”. – Kiedy zaczynasz zdanie składowe od „no cośtam” (np. „no bo” albo „no ale”, lub „no więc”), to przecinek stawiasz przed całym wyrażeniem (jeżeli zdanie składowe występuje w środku) albo po całym zdaniu składowym (jeżeli od niego zaczynasz w ogóle zdanie). Czyli: „No bo przecież kocham bajkę, (…)”. I dalej masz podobny błąd:

„No, tak ale to nie o to mi chodzi!” – „No tak, ale to nie o to mi chodzi!”.

 

„I Herkules dupa [,] jeśli ludzi kupa”.

 

„A może by tak; o zboczonym władcy?” – a może by tak przestać po tylu ocenach używać średnik niezgodnie z jego przeznaczeniem? (W tym przykładzie jakikolwiek znak interpunkcyjny, no może poza wielokropkiem, nie ma sensu).

 

„(…) skazaniec związany jak szynka do wędzenia na platformie, która [,] zjeżdzając z górki [,] wali w mur”. – „Zjeżdżając z górki” to wtrącenie (imiesłów pełni funkcję orzeczenia). + zjeżdżając.

 

„— Mało - zaskowyczał oglądający to (…)” – myślnik zamiast dywizu.

 

„(…) to przecież i widowiskowość [,] i techniczna strona rozwiązania (…)”.

 

„W czasach bajek każde miasto miało, [przecinek zbędny] tuż za grodem miejsce kaźni (…)”.

 

„Ale miasto [,] o którym chcę pisać [,] nie musi stawiać powitalnych banerów z trupów. Egzekucje odbywają się regularnie dwa razy w tygodniu, bo władca (lub rodzina) ma chysia”. – Hyzia.

Zaznaczasz, że to miasto, o którym dopiero chcesz pisać, więc ono de facto jeszcze nie istnieje. Użyłabym do tego innego, bardziej dopasowanego czasu:

„Ale miasto, o którym chcę pisać, nie musiałoby stawiać powitalnych banerów z trupów. Egzekucje odbywałyby się regularnie dwa razy w tygodniu, bo władca (lub rodzina) miałby hyzia”. Skoro w języku polskim istnieje tryb przypuszczający, to warto z niego korzystać, gdy jest ku temu okazja.

Dalej też opisujesz cały plan na historię, ale tam zostawiłabym już tryb dokonany czasu teraźniejszego, bo wizja fabuły zaczęła już cała kształtować się w głowie, a przestała być jedynie wstępnym zarysem. Zmiana trybu lepiej podkreślałaby, jak bardzo (i kiedy! i jak nagle!) autor wciągnął się w tę planowaną historię, jak go pochłonęła.

 

„Tu wreszcie ocknęła się Namiastka (inwencji. Oczywiście!) i pojawiła się ramka (…)”. – Samo „Namiastka” wielką literą faktycznie nic nie mówi, więc dopowiedzenie słusznie jest wymagane; zastanawiam się tylko, czy „Inwencja” też nie powinna zaczynać się wielką literą? Jedno określenie bez drugiego nie ma zbytnio sensu. Przyczepię się też pauzy oddechowej w nawiasie; kropka wymusza pauzę długą, przez co głupio brzmi ten nawias w trakcie czytania na głos, nie ma w nim lekkości. Sugestia: „Tu wreszcie ocknęła się Namiastka (Inwencji oczywiście!) i pojawiła się ramka (…)”.

(Niżej w tekście masz drugi raz podobny zapis, więc moja uwaga też będzie odnośnie tego podobna).

 

„Co ma wisieć [,] nie utonie”

 

„Trupy odcinano w przedzień kolejnego spektaklu”. – W przeddzień.

 

„Poleciał więc pięknym łukiem [,] drąc się przeraźliwie (…)”.

 

„(…) powidziała moja Ulubiona” – powiedziała.

 

„Nie zobaczyłem [,] jakich to obrażeń doznał sędzia”.

 

„Dla nich ważne sprzedać, a ty się potem bujaj [,] frajerze!”.

 

„Jedyne [,] co niezawodne, to zmywarka”.

 

„(…) wizyt panów „będziesz pan zadowolony”...Ale (…)” – brak spacji.

 

„Teoretycznie może próbować myśleć i wypobrażać sobie (…)” – wyobrażać.

 

„No więc sędzia zgasł był mniej, [przecinek zbędny] lub bardziej boleśnie u stóp skarpy...” – to wciąż tylko przypuszczenia, wizje, prawda? Więc lepiej: „zgasłby mniej lub bardziej boleśnie”.

 

„Na oko między dwadzieścia, [przecinek zbędny] a trzydzieści (…)”.

 

„Za odzienie ma dwa, no może trzy, [przecinek zbędny] kawałki płótna, którymi opasuje się [,] gdy idzie do grodu”.

 

„Przepaska ta, w zależności [od] czasu [,] jaki upłynął od kontaktu z wodą, jest słabszym lub mocniejszym feromonem, ale ani Kyniemu, ani jego półwilkom to nie przeszkadza”. – Bardzo dużo w tym zdaniu przecinków. Może spróbujmy je jakoś urozmaicić, aby czytelnik miał nieco jaśniej:

„Przepaska ta – w zależności od czasu, jaki upłynął od kontaktu z wodą – jest słabszym lub mocniejszym feromonem, ale ani Kyniemu, ani jego półwilkom to nie przeszkadza”.

 

„Za ryby w grodzie, [przecinek zbędny] dostaje kaszę i inne niezbędne produkty, a jego jedynym kontrahentem jest Ajren - właściciel gospody, a także dostawca dworu”. – Myślnik zamiast dywizu.

 

„(…) a gdy jego truchło spadnie w dół [,] Czytelnik dowie się (…)”.

 

„Wielka, [przecinek zbędny] to pamiątka po geniuszu, który w jakąś środę otwarł pochód ofiar [,] wisząc jako wahadło obok swego wynalazku”.

 

„Jeszcze drugi bohater - Ajren, bezwłosy”. – Myślnik zamiast dywizu. I myślnik zamiast drugiego przecinka. (Albo przecinek zamiast pierwszego).

 

„Głowę mam taką, [przecinek zbędny] jakby nie moją”.

 

„Wylądowaliśmu na SORze (…)” – Wylądowaliśmy na SOR-ze.

 

„(…) pytam [,] bojąc się nie tylko odpowiedzi, ale i tego [,] co pokaże aparat”.

 

„(…) stwierdzam [,] starając się zachować spokój”.

 

„Może sprobujesz go wziąć?” – spróbujesz.

 

„(…) i dalej wraca do mnie pytanie; [dwukropek] już dzwonić, [przecinek zbędny] po karetkę, [przecinek zbędny] czy jeszcze poczekać?”.

 

„Ciśnienie Ulubionej jakby nieco spokojniejsze [,] choć ciągle mocno powyżej jej normy”.

 

„Widać Los zechciał przypomnieć mi [,] co faktycznie znaczy; [dwukropek!] „Głową muru nie przebijesz.””.

 

Technicznie? Jest dobrze. Naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę twoje ostatnie prace. Właściwie powinnam cię pochwalić, bo coraz logiczniej stawiasz wszystkie znaki. Tym razem brakło kilku przecinków przy imiesłowach przysłówkowych współczesnych (tych zakończonych na -ąc) oraz ten nieszczęsny średnik… Chociaż zdarzyło się też, że używałeś dwukropeka (aż czterokrotnie!). Jesteśmy coraz bliżej poprawności! To się chwali.

Przeoczyłeś też kilka literówek, które od razu podkreślał mi Word, kiedy tylko otworzyłam plik. A że to w tym formacie nadesłałeś pracę (więc prawdopodobnie pisałeś ją w Wordzie), to tego, że puściłeś ją z takimi leniwymi błędami, akurat nie rozumiem.

 

To teraz o stylu.

Na początku miałam kilka uwag do stylizacji. No bo z jednej strony miejscowa archaizacja (grody, czerepy, udziwnione szyki), a z drugiej banery, zmywarki i frajerzy. Miałam już na ten temat rozpisany akapit, ale po dłuższym zastanowieniu usunęłam go. Uwaga była zupełnie bezsensowna; dałeś mi tekst stylizowany głównie tam, gdzie pojawiały się myśli o treści opowieści, a kolokwialne wyrażenia podkreślały jednocześnie ciebie jako współczesnego pisacza z „tu i teraz”. Sam zresztą stworzyłeś kilka niezłych neologizmów. I to wszystko było naprawdę wielobarwne i w dobrym guście.

Masz w sobie jakąś taką manierę stylizacyjną – szczególnie czuć to, gdy czytelnik obcuje z twoimi pracami już jakiś czas. Kiedyś, za pierwszym razem powiedziałabym „co za dziwactwo!”, a dzisiaj uśmiecham się pod nosem – „To tylko (aż!) Karawan!”. Czuję, że rozpoznałabym twoje teksty nawet, gdybyś ich nie podpisał.

I takie coś docenia się dopiero po czasie, towarzyszu.

Czytałam ostatnio ciekawą lekturę – włoską, wydaną, w pełni przetłumaczoną i po korekcie, da się ją dostać i w e-booku, i w audiobooku, i w wersji drukowanej. Jej głównym założeniem jest relacja z czytania, podkreślenie miłości do tej czynności. To książka napisana w czasie teraźniejszym, którego szczerze nie cierpię, a jakby tego było mało – relację z czytania czyta się w drugiej osobie liczby pojedynczej. I chociaż zupełnie nie ma to technicznie nic wspólnego z konceptem, który wykorzystałeś, to jednak istnieją podobieństwa – tam: relacja z czytania opowieści (trochę lakoniczna, chaotyczna, ale pomysł zacny), tu: z pisania jej (nieco okrojony). Ale twoja praca ma dużo korzystniejszą dla mnie narrację.

Tamto zostało wydane.

To?

No jeszcze nie; trochę krótkie i dałoby się dopracować, dopieścić. Ale… poszerzenie konceptu zajęłoby jedną chwilę, dopracowanie tego – drugą. I już. W moich oczach stałbyś na półce, gdzieś obok Italo Calvino. Za oryginalność, tak po prostu.

 

No dobra, to teraz fabuła. Pisałam, że okrojona, no bo tak właściwie się poczułam, gdy nie dostałam rozwinięcia wątku chociażby palnika z kuchenki, który przerywa ci wenę twórczą. Wprowadzasz ten wątek od czapy; czytelnik nagle skupia się na twoim kreatywnym bzdyczeniu na kuchenkę, potem przechodzisz w jakąś śmieszną, ale też chwilową abstrakcję odnośnie zmywarki i… wracasz do głównego wątku. Nie wiem, bohater naprawił w końcu ten palnik Ulubionej, czy brzydko to olał? Skoro to olał, to po co w ogóle to odbijanie od tematu? Skoro nie olał, to gdzie pociągnięcie wątku palnika aż do jego skończenia?

Brzydko jest tak coś zaczynać i nie kończyć. To rozczarowuje.

 

„Ucieszyłem się. Ambiwalentnie”. – Próbowałam. Naprawdę próbowałam jakoś logicznie połączyć te dwa zdania, dwa wątki. Ale nie umiem. A kiedy chciałam podejść do tego abstrakcyjnie, to nadal wychodziły mi bzdury – no bo jak uśmiechać się sprzecznie? Czy może to drugie dotyczy już myśli, a nie reakcji? Jeżeli to metafora, no to chyba jestem za głupia, żeby ją zrozumieć. A wydawało mi się, że jako czytelnik, to chyba osiągnęłam już level hard...

 

Nie polecamy firmy Komandor, Amica,Philips etc. Nie polecamy żadnej firmy! Dla nich ważne sprzedać, a ty się potem bujaj frajerze! – Mogłeś chociaż zatuszować nazwę, jakoś ją przekształcić, żeby nie śmierdziała wprost antyreklamą. Amika Filipa; wszyscy i tak by się pokapowali, ale miałbyś czyste ręce, obyłoby się bez zbrodni.

W sumie nie polecasz żadnej firmy, to co? Czytelnik ma zrozumieć, że kuchenkę trzeba sobie wyprodukować samemu? Albo przestać i cofnąć się do korzystania z pieca szamotowego?

 

Dalej:

„— Mało - zaskowyczał oglądający to, a siedzący podobno gdzieś w mózgu, ośrodek wzroku — to przecież i widowiskowość i techniczna strona rozwiązania całkiem do niczego — dodał trochę mniej emocjonalnie”. – Po tych słowach pada odpowiedź bohatera. Chcesz mi powiedzieć, że rozmawia on ze swoim ośrodkiem wzroku? To jakaś przenośnia, czy mam to rozumieć dosłownie? Nie łapię.

 

Jedyne co niezawodne, to zmywarka. Co prawda jest łysa i pyskuje, że ma zniszczone ręce od detergentów, ale zmywa dokładnie, nie wymaga wizyt panów „będziesz pan zadowolony”. – Dobra. Zrozumiałam wcześniej nazywanie swoich alter ego pisarskich (takich jak Autocenzor czy Namiastka [Inwencji oczywiście!]). Jednak zmywarka mająca samoświadomość oraz zmysł wzroku takową też mający to dla mnie zdecydowanie za dużo absurdu naraz.

Te różne „alter ega” pisacza są zrozumiałe, pokazują pewien wewnętrzny dialog (zresztą w cudownym poradniku „Po Bandzie! Czyli jak napisać potencjalny bestseller” autor przyznaje, że w jednym pisarzu zwykle mieści się Świr, czyli pasjonat popędzający do tworzenia, Pożyteczny Kretyn jako główny twórca, Stylista jako kwiecisty poeta oraz Ekspert, czyli krytyk i korektor stopujący wenę). [Nie wiem, czy wiedziałeś o tym i czytałeś „Po bandzie!...”, ale fajnie, że twój tekst w jakiś sposób przedstawia coś podobnego. W każdym razie do rzeczy:

„Ale jak zmywarka ma być równocześnie pisaczem? Teoretycznie może próbować myśleć i wypobrażać sobie przyszłą treść, co czasem robi”. – W konwencji twojej historii mamy wyraźny podział na: wnętrze (wymyślona historia + różne alter ego pisacza) oraz zewnętrze (cała reszta dzieje się naprawdę, a dowodem jest chociażby wątek z Ukochaną). Tej zmywarki mającej ręce i mówiącego coś zmysłu wzroku nie potrafię z niczym połączyć. Ani nie pasuje to do „alter egów”, ani do świata zewnętrznego. Dla mnie to za duży absurd, jakbyś po prostu przesadził.

 

„Jeszcze drugi bohater - Ajren, bezwłosy. Bez brwi. Z kształtem głowy stożkowym u góry i szerokim na dole i dlatego zwany Jajem”. – Właściwie nie muszę wklejać tego cytatu, bo nie mam się jak do niego odnieść. Chciałam tylko napisać, że ten opis jest świetny i trafia w mój gust.

 

„(…) by tekst mój odczekał przed zamieszczeniem i choć raz zdążył być przeczytany głośno (co ma pomagać na interpunkcję, ale na pewno szkodzi na humor mojego otoczenia)”. – <3 !

 

„Te, pisacz! A co z tymi innymi umarlakami? Toć tam ich od cholery już leży! — zauważył Autocenzor”. – To poniekąd śmieszne, że Autocenzor rzuca „cholerami”. Fajno, fajno! (nie wiem, czy celowy zabieg pokazujący aż tak duże poirytowanie Autozenzora, ale wyszło przednio).

 

Właściwie nic więcej sobie nie rozpisałam, nie skopiowałam żadnych innych cytatów, aby je skomentować.

Dodam więc może na zakończenie, że ogólnie mi się podobało. Temat? No w punkt, jakby inaczej.

To, co mnie trochę rozczarowało, to długość pracy i zakończenie. Chciałabym więcej – by palnik miał większe znaczenie i bardziej znaczącą rolę (niż oderwać mnie na chwilę od fabuły) oraz by to wszystko nie skończyło się tak… szybko. Tak nagle. Że najpierw bohater jara się pomysłem jak Rzym za Nerona, a potem w sumie to stwierdza, że głowy muru nie przebije, więc po co pisać… Brakuje mi tam jakiegoś głosu tych „alter egów” (tak, wiem, to się nie odmienia). Że, nie wiem, Namiastce (Inwencji oczywiście!) jest trochę smutno, ale rozumie, Autocenzor klnie pod nosem, bo mógł być z tego jednak jakiś prestiż, a Generetor Włebny podpowiada, by opisać opisywanie historii… Bo czemu nie? Pewnie takie bajdurzenie trochę nagina twoją koncepcję, jednak chcę ci pokazać, że skoro wprowadziłeś takie postaci na chwilę, to czytelnik się z nimi zżywa. I jeżeli stawiasz kropkę i kończysz zdanie, a ja nie wiem, co z nimi, to jest mi trochę żal z powodu takiego zakończenia, które mogło być nieco pełniejsze. A tak to tekst wygląda, jakbyś się trochę spieszył i chciał już to bardzo szybko mieć z głowy; jakby stan zdrowia Ulubionej był poniekąd wymówką, bo właściwie potem nie było już przeciwwskazań do zakończenia tekstu, a jednak bohater odpuścił. Czyli po prostu przestało go to obchodzić?

 

 

02. „Potyczki Brunona - Kopciuszek” – Felicjanna

W tytule tekstu, który nadesłałaś, znajduje się dywiz zamiast myślnika. No a skoro od tego zaczęłam, to zostanę przy koncepcji. Technikalia na start.

Albo dobra. Technikalia, styl i fabuła w jednym, bo będzie tego sporo – tak czuję.

Mam za sobą pierwszy akapit tekstu, a już się zmęczyłam. Serio. Piszesz strasznie „na opak” – stawiasz czasowniki na końcu zdania, jakbyś czasami bawiła się w Yodę, albo masz zdania o sporej długości, więc na ich końcu nie pamiętam początku. Muszę cię czytać bardzo powoli, aby wyłapać pełny kontekst. To nie porusza wyobraźni; brak lekkości sprawia, że szybciej się irytuję, niż wciągam w historię, mimo że bardzo lubię elfy.

Ale zacznijmy od początku:

 

„Bliskie stosunki z elfami nie mogły zakończyć się inaczej, nawet jeżeli zajrzenie w o jedno miejsce za dużo było niezamierzone i nie z jego inicjatywy wynikło”. – O, tutaj właśnie mamy przykład narracji à la Yoda. Czytelnik podświadomie szuka w tekście podmiotów i orzeczeń; im są siebie bliżej, tym szybciej zadziała wyobraźnia.

 

„Niezrozumiałym jedynie było i bolało [,] i przygnębiało go przesadne zaangażowanie księżnej, przez które został skazany na ucieczkę [,] z narażeniem na niemal bratobójcze starcia”. – To początek historii, a ja nie bardzo wiem, co mam sobie wyobrazić. Jakiś gość podglądnął księżną, która za bardzo się zaangażowała z nim w… cośtam, więc (do tej pory mu bliscy) ludzie chcieli bohaterowi spuścić łomot, a pewnie władca skazał go na banicję, tak?

Popatrz. Pytam, bo nie wiem do końca, o czym czytam.

 

„Odradzono mu jednak i z nie do podważenia naciskiem najprostszą z możliwych dróg”. – „Jednak i z nie do podważania”? Ale to nie są cechy, które można zestawić za pomocą tego spójnika.

„Jednak najprostszą z możliwych dróg odradzano mu z niepodważalnym naciskiem”.

Miej świadomość, że istnieje taka niepisana reguła (dla autorów-rzemieślników, którzy nie czują tego „od zawsze”, „tak po prostu”) mówiąca o tym, że to, co najważniejsze i na co ma padać nacisk w zdaniu, umieszcza się na jego końcu. Szyk zdania powinien mieć takie ułożenie, by słowa umieszczone na końcu zdania miały większą wartość od tych, które do nich prowadzą. Porównaj sobie to z drogą, którą czytelnik musi przebyć dla jakiegoś celu.

W twoim zdaniu najważniejszą informacją nie jest to, że istnieje droga. Gdyby o drogę chodziło, informacja ją uzupełniająca w ogóle nie musiałaby się pojawić w tekście. Ważne jest natomiast, że tę drogę komuś odradzano z naciskiem (nacisk na „nacisk”, he-he xD).

Lećmy dalej.

 

„Gdzieś w podświadomości zakodował sobie kierunek, w jakim udała się parka (…)” – w którym. Kierunki są konkretne: wschód, zachód, północ, południe, jakaś ścieżka na lewo albo dróżka po prawej, coś w tym stylu. „Jaki” odnosi się natomiast najczęściej do cech. Nie był to jakiś ładny kierunek, jakiś niekonkretny o pewnych cechach... nie. Stąd wymuszone „który”. (Więcej informacji na ten temat: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Jaki-czy-ktory;18347.html).

 

„W głosie wieśniaka, pomimo wyraźnego zakłopotania faktem pomagania akurat jemu, a co w świetle poprzednich wydarzeń musiało wywoływać w nim zawstydzenie, wyraźnie wyczuł pewność siebie bez śladu przestrachu”. – Z technicznego punktu widzenia „jemu” w zdaniu odnosi się do… głosu wieśniaka, bo on jest podmiotem tego zdania. Wychodzi więc na to, że głos wieśniaka jest zakłopotany pomocą samemu sobie? To chyba bez sensu. Przydałoby się jednak imię bohatera albo jakiś inny zaimek/wskaźnik. Np.:

„W głosie wieśniaka, pomimo wyraźnego zakłopotania faktem pomagania akurat Brunowi (a co w świetle poprzednich wydarzeń musiało wywoływać w nim zawstydzenie), wyraźnie wyczuł pewność siebie bez śladu przestrachu”. – Chociaż nawet w tej wersji to zdanie jest tak trudne do ogarnięcia, że trzy czy dwa razy przelecenia go wzrokiem to mało. Nawet ze wsparciem w postaci sugerowanej interpunkcji.

Na tym etapie historii bardzo podobają mi się dialogi. Są naturalne i dobrze brzmią.

 

„„Kijaszek” zaprotestował i zatrzymał się tuż przed wejściem w furtę, i tylko wyszkolenie powstrzymało go przed wyrwaniem cugli z rąk Bruna i pierzchnięciem w las. Na chwilę przed trudnym do rozpoznania odgłosem, wycie przypominającym, wydobywającym się gdzieś z wnętrza chałupy. Ale gdy zamierzał o to zapytać, wycie zagłuszono gromkim śpiewem, popartym kilkoma różnorakimi instrumentami”. – Nie bardzo rozumiem, dlaczego imię konia zapisałaś w cudzysłowie? A pomijając, kompletnie nie rozumiem drugiego zdania. To znaczy wiem, co przedstawia, ale nie wiem, do czego się odnosi. Na chwilę przed czym? Na chwilę przed tym wyciem Kijaszek się zatrzymał? No to trzeba te zdania przestawić, bo powinny przedstawiać chronologię zdarzeń. Dodatkowo w ostatnim (trzecim) zdaniu ktoś chce o coś pytać. Kto? Koń? O co? O wycie? To nie wynika ze zdania!

Sugeruję:

„Na chwilę przed trudnym do rozpoznania odgłosem (wycie przypominającym, wydobywającym się gdzieś z wnętrza chałupy) Kijaszek zaprotestował i zatrzymał się tuż przed wejściem w furtę. Tylko wyszkolenie powstrzymało go przed wyrwaniem cugli z rąk Bruna i pierzchnięciem w las. Bruno, gdy zamierzał o zapytać o to wycie, zagłuszono je gromkim śpiewem, popartym kilkoma różnorakimi instrumentami”.

Stylizacja nadal jest? Jest. Jest też sens? Ano jest. I nie tylko widoczny dla ciebie, jako autora.

 

„Jakby wiejska orkiestra dobrze zachlała, a potem [,] grając, biegała po chacie wraz z uczestnikami uczty, potykając się o sprzęty i innych ludzi, by im umyślnie przeszkadzać”. – Że ludziom przeszkadzać, to rozumiem, ale ze zdania wynika, że bohaterowie przeszkadzają też… sprzętom.

 

„Zamiast tego, [przecinek zbędny] usłyszał jakąś niewypowiedzianą groźbę”.

 

„— Po co, tak, mnie tutaj prowadzisz?! — warknął”. – Kiedy czytam to zdanie z pauzami oddechowymi na każdy przecinek, wychodzi strasznie sztucznie, sztywno. Nie ma też żadnego technicznego powodu, by z „tak” robić od razu wtrącenie. Oba przecinki bym wywaliła.

 

„Wskazał ręką stajnię i obaj zmusili ogiera, [przecinek zbędny] do przejścia na tyły budynku”.

 

„Odnosiło się jednak wrażenie, że raczej z myślą o wozach ładownych i Bruno odczuł niepokój”. – Czekaj, co? Odnosiło się wrażenie, że Bruno odczuł niepokój, bo myślał o ładownych wozach? Po czym odnosiło się to wrażenie (tego określenia używa się zwykle do opisywania „zewnętrza” bohatera), skoro myśl to „wnętrze”? Jak ktokolwiek mógłby wejść do Bruna głowy poza narratorem wszystkowiedzącym, który nie powinien odnosić wrażenia, tylko… wiedzieć o niepokoju z góry?

 

„Tuż przy granicy, [przecinek zbędny] wyraźnie przestępcza skrytka, a on miał przecież na sumieniu kilku zbójów. Fakt, pochodzących nie z tej strony rzeki i [,] nawet sądząc po stroju Karniła, nie z tego kraju”.

 

„Tylko, [przecinek zbędny] czy tamci zbóje nie żyli aby w zgodzie z tymi tutaj wieśniakami albo [,] co gorsza, czy nie bawili właśnie w ich chacie”. – To brzmi jak pytanie. Gdzie znak zapytania?

 

„(…) ale jazgot wydobywający się z chaty wkrótce zelżał, by w końcu całkowicie zamrzeć. Spał jednak czujnie i lekko, rano obudzony ledwie słyszalnym zaśpiewem”. – Jazgot spał?

Poza tym zdanie wcześniej czytałam, że Bruno nie martwił się przewidywanym brakiem snu. A teraz jednak okazało się, że spał?

 

„Przedtem nawet przez myśl mu nie przeszło, że mogłaby mieszkać w tym samym domu co Karnił, a tak się działo i wyglądała na smutną, zupełnie odmiennie od zapamiętanej, zadowolonej z życia”. – To zdanie jest o wszystkim i o niczym. Co ma to, że Brunowi przez myśl nie przeszło, do tego, że bohaterka była smutna? No nic. Przydałyby się o tym dwa osobne zdania.

 

„Obserwował ją przez szparę, [przecinek zbędny] pomiędzy podwaliną a podłogą, jak [,] nucąc, nabierała wodę ze studni, odsłaniając wysoko nogi”.

 

„Nogi smukłością i delikatnością niepodobne do pospolitych wiejskich [,] zdradzające wyraźnie przynajmniej półelfie pochodzenie”.

 

Podoba mi się, że na początku historii wspominałaś o tym, że Bruno został ukarany, bo podglądał księżniczkę, a dalej pojawiła się scena, w której podgląda jakąś półelfkę. A więc nie tylko ekspozycja, ale i dowód na jego słabości. Bardzo ładne zagranie.

 

„Bruno widział go i przedtem, więc prawdopodobnie była to jedyna dziewczyny ozdoba. A potem spojrzała w jego kierunku, bez trudu odnajdując oczy w szparze”. – Ta ozdoba? (Znów gubisz podmioty).

 

„Patrole pokazały się dwa w ciągu dnia, ale oprócz zdawkowych pytań nie okazały wnikliwszego zainteresowania obejściem, jak się Bruno dowiedział później, samego starszego wsi”. – „Pokazały” i „okazały” w jednym zdaniu brzmi słabo.

 

„Pytać nie będziem, [przecinek zbędny] czemu”. – Kiedy zaimek pytający kończy zdanie i nie pojawia się po nim nic więcej, przecinka nie stawiamy. Dalej masz podobny błąd:

„Wiecie, [przecinek zbędny] co...?!”.

 

„— Na elfkę jedną nazbyt łakomie spojrzałem — wyjaśnił tyle, ile uznał za słuszne. — A na Fryzjeryję walczyć jadę z krucjatyńskim złem. I tyle.

I tyle”. – O! To też jest bardzo fajny zabieg. Niby nic, a cieszy.

 

„Cztery kolejne dni różniły się jedynie ilością patroli. Od wzmożonego ruchu do liczby pięciu, do zanikłego całkowicie. I nudą, urozmaicaną jedynie sporadycznymi rozmowami (…)”. – Powtórzenie „jedynie”. + Dni różniły się od siebie nudą? To słabo brzmi; jakby Bruno nudził się na różne sposoby, a przecież sam rzeczownik „nuda” wskazuje już, że coś jest rutynowe. No i skoro dni różniły się jedynie ilością patroli, a potem jednak wychodzi na to, że jeszcze nudą, no to jednak to nie było takie „jedynie”…

 

 

„(…) a po chwili na podwórze wpadł jeden z bliźniaków: Sańko i powstało zamieszanie”. – Rozegrałabym to inaczej, poprawniej pod względem interpunkcyjnym. „Sańko” jak nic jest wtrąceniem; „jeden z bliźniaków – Sańko – powstało zamieszanie”.

 

„Kobiety zerwały się, a Talinda podbiegła do nich pochylona i najwyraźniej przestraszona”. – To brzmi, jakby Talinda nie była kobietą…

 

„Bruno, zachęcany do podobnego zachowania [,] zamierzał się zastosować (…)”.

 

„(…) a już po wszystkim, [przecinek zbędny] nieznajomy, każący siebie nazywać: „Łowca”, pozwolił mu go zachować”.

 

Świetnie, że opis Łowcy wplotłaś tak… nienachlanie. Wtedy, gdy był potrzebny fabularnie i podpierając go usprawiedliwieniem, że Łowca w oczach innych się nie zmienił. Przy okazji warto wspomnieć też ogólnie o bohaterach. Są charakterystyczni, mają oryginalne imiona oraz cechują ich słowa i czyny, a nie suche ekspozycje.

I przy okazji wspomnę też o scenach – zaczynasz jak najbliżej końca. To znaczy, że opisujesz tylko to, co ważne i skupiasz się na akcjach. Nie lejesz wody, nie streszczasz, nie relacjonujesz. Tego się trzymaj, bo to dobrze świadczy o tekście; nie jest przegadany, nudny, ma odpowiednie tempo, trzyma w napięciu i chce się dojść do jego końca.

 

„(…) a przeciwnie, tak i też zła w nich zobaczyć, [przecinek zbędny] nie chciał i nie potrafił”.

 

„— Znaleźć trza... — Chciał dodać coś jeszcze, ale to Bruno dokończył (…)” – chęć dokończenia odnosi się do wypowiedzianych słów, dlatego komentarz narracyjny powinnaś zacząć małą literą”.

 

„Odnosił wrażenie, że gdziekolwiek się znalazł [,] zaraz miano do niego o coś pretensje”.

 

„Już w lesie, [przecinek zbędny] kilkakrotnie dawał pozostałym (…)”.

 

W scenie, gdy Bruno odnalazł Talindę, przyszło mi do głowy, że może to ona jest sprawczynią całego zamieszania; to ona jest tym złem wiejskim i stąd pętali ją gospodarze. Nawet jeśli zgadłam, nie jest to przytyk o przewidywalność. Subtelnie rozkładałaś hinty w tekście i czytelnik jest w stanie poskładać rozwiązanie, ale niekoniecznie może na to wpaść za pierwszym razem. Za drugim czytanie sprawia więcej frajdy, bo czyta się z takim „aaa! Więc już tu na to wskazywało!”. I o to chodzi. Tekst zmusza do dedukcji i tajemnica jest możliwa do rozwikłania, ale nie wpychasz tego rozwiązania nachalnie. A to, że dedukcja mi wyszła, sprawiło, że poczułam się usatysfakcjonowana lekturą. Więc plus.

 

„— Naszyjnik — wydobyła żałosne, szarpiące mu serce wyrzutami sumienia. — To on wysysa ze mnie życie. Pomóż mi!” – ale co wydobyła „żałosne”? Brakuje określenia w komentarzu narracyjnym.

 

„Ogier wierzgnął i zarżał przerażonym tonem, jakiego chłopiec nie słyszał u niego nawet przy całej bandzie atakujących strzyg [,] i odskoczył na kilka sążni, nie przerywając parskania”.

 

„— Zostaw!!! — krzyknął rozpaczliwie, przy pomocy ojca zarzucając na szalejącą Talindę, kopiącą ziemię już szponiastymi łapami, rzadką metalową sieć”. – Przydałaby się mieszana interpunkcja. Na końcu zdania zastanawiałam się, do czego odnosi się sieć. Do szponów? Chyba nie… Musiałam przeczytać raz jeszcze. Sugeruję:

„— Zostaw!!! — krzyknął rozpaczliwie, przy pomocy ojca zarzucając na szalejącą Talindę – kopiącą ziemię już szponiastymi łapami – rzadką metalową sieć”.

Przecinki przecinkom nierówne. Jedne oddzielają wtrącenia, inne poprzedzają imiesłowy, jeszcze inne oddzielają określenia. Dlatego mieszana interpunkcja jest ważna, gdy piszesz zdania długie i (jakby tego było mało) wystylizowane archaicznie. Pomagaj czytelnikowi bardziej się odnaleźć.

 

Kiedy napisałaś o szponach, dopiero wtedy mogłam sobie wyobrazić, że Talinda nie jest już sobą. Jasne, wynika to z kontekstu, ale wcześniej nie pobudza wyobraźni do zmienienia jej wizerunku. Brakowało mi już prędzej w tekście zdania lub dwóch o tym, co się działo z bohaterką, jak się przekształcała. Dopiero zdanie potem pojawia się informacja, że dziewczyna do połowy przemieniona jest w coś porośnięte sierścią, ale dla mnie to jednak nieco za późno:

„Krzyknęła, w ludzkim odruchu bólu, do połowy przemieniona w coś porośnięte sierścią [,] i zaczęła powracać do ludzkiej postaci”.

Widzisz? W jednym zdaniu masz przemienienie i powrócenie do ludzkiej postaci. Tym skróceniem momentalnie zabiłaś całe napięcie.

 

„Opuścił głowę, zacisnął pięści i [,] drżąc z tłumionych emocji, wydobywał spod zaciśniętych szczęk wycie ni to, ni jęk”. – Zadbałabym w tym zdaniu o jedność trybu czasowników. Mamy dokonane „opuścić” i „zaciskać”, a niedokonany „wydobywać”. Czyli to wydobywanie trwało już wcześniej i nie miało końca? Na moje oko zaczęło się jednak dopiero po spuszczeniu głowy, więc: „wydobył”.

 

„Nikt nie przeszkadzał, gdy po chwili ciężkiego milczenia, [przecinek zbędny] Karnił pochylił się nad kochanką [,] ani nie zaprotestowano, gdy zdejmował z niej sieć”. – Wiem, że generalnie nie stawia się przecinka przed pojedynczym „ani”, ale zauważ, że tutaj musi zamknąć on wtrącenie.

 

„I on [,] i jego rodzina, [przecinek zbędny] zwrócili głowy w kierunku przez nią wskazanym”.

 

To, co mnie rozczarowało, to zakończenie. Czy mam z niego wywnioskować, że bohaterka popełniła samobójstwo? Że żwawym skokiem rzuciła się w miecz Łowcy? To jak on ten miecz trzymał? Cały czas wyciągnięty przed siebie? I skąd w niej tyle siły, skoro przed chwilą była osłabiona? Odzyskała już siły, tak?

Tylko… po co Talinda miałaby się zabijać? Przecież naszyjnik został zniszczony, a gdy mówiła, że nie chce już pętania, nikt nie powiedział czegoś w stylu „Ni! Dalej będziemy cię nękać!”. Nikt nie zaprzeczył, gdy Karnił zdjął z niej sieć.

Zdecydowanie brakuje mi dokładniejszych danych. Może jeszcze kilku niedopowiedzeń, czym właściwie było to zło, że Talinda zdecydowała się na taki ruch? Czy naprawdę zagrażało wiosce? Bo z perspektywy tego, co opisałaś wprost, wynika, że ludzie trochę przesadzają. Zło podobno szło „k’wam chmarą”, ale tego w żaden sposób nie czuć. Zło idące chmarą kojarzy się z wieloma osobami pokroju bohaterki, nie wiadomo nawet, co dokładnie oznaczał naszyjnik. Czy był właśnie kolejnym „pętem”, czy czegoś symbolem, czy on był może złem, a Talinda bez niego była już niegroźna? Więc dlaczego musiała umrzeć? Widzisz? Nie za bardzo wiem, co przeczytałam.

Talinda ledwo się przeobraziła w jakąś strzygę i od razu znów była człowiekiem. Niby zbudowałaś napięcie, ale od razu je zdusiłaś, więc nie jestem skłonna do żadnej głębszej refleksji, tak naprawdę historia na mnie nie zadziałała. Była opakowana w ładne, chociaż czasami pokrętne, zdania, ale fabularnie nie zrobiła na mnie wrażenia i za kilka dni pewnie o niej zapomnę. Atmosfera końcowa też niby była, ale słaba. Słowa Talindy wprawdzie brzmią emocjonalnie i w połączeniu z zakończeniem również wywołują jakieś emocje w czytelniku. Nieprzesadnie, ale jednak. Chociaż wydaje mi się, że dałoby się to zakończyć z większą „pompą”, uderzając czytelnika mocniej, kłując głębiej.

Nie wiem też, co w tytule robi dopisek o kopciuszku. Co on oznacza? Jak wiąże się z tekstem? Czy przysłowiowym kopciuszkiem była właśnie Talinda? Naprawdę nie zadawałabym tylu pytań, gdybym znała odpowiedź.

I mało mi tych potyczek, bo skoro zaczynamy od głównego bohatera, to i na nim powinniśmy skończyć, a jednak w ostatniej scenie role się odwracają i Bruno niknie w tle, jest go mało. Stanowi tylko dodatek, mimo że to on prowadził nas przez całą historię. Właściwie pod koniec w ogóle o nim zapominam. Przez całą fabułę nie potrafiłam się do niego wystarczająco przywiązać.

[No i w tytule pracy bitewnej opublikowanej na Opowi po „Kopciuszek” jest jeszcze wielokropek i znak zapytania, czego nie ma w tekście wysłanym na maila].

 

Mimo że wypisałam wiele potknięć interpunkcyjnych, tak naprawdę przy wykorzystanej archaizacji stylistycznej (i biorąc pod uwagę długość tekstu) nie było tego aż tak dużo. Nie poległaś w temacie. Na plus również to, że z biegiem fabularnym zdania były coraz mniej pokrętne i trudne do rozkodowania, wyobraźnia zaczęła się powoli rozkręcać – trochę późno, ale lepiej późno niż wcale. Tak naprawdę piszesz dość plastycznie, tylko czasami się jakby „zagalopowujesz”. Albo długo zaczynasz się „wczuwać” i stąd toporny początek.

Nie bardzo potrafię jednak odczytać to, jak nawiązałaś do tematów. Główny brzmiał „głową muru nie przebijesz”, a oznacza to tyle, co „nie warto walczyć z przeciwnościami w beznadziejnej sytuacji”. U ciebie jednak Bruno decyduje się pomóc, Łowca przecina naszyjnik, wszystko wydaje się zmierzać do dobrego zakończenia. Talinda popełniła samobójstwo, odbierając im nadzieję – być może o to ci chodziło, jednak fabuła przepełniona jest dowodami na to, że inni bohaterowie jednak próbowali coś zmienić, poniekąd walczyli. Bruno uzyskał też na początku pomoc, ucieczka do wsi za podglądanie księżnej się powiodła… Wiem, że poddała się Talinda (nadal nie rozumiem dlaczego), jednak skoro wiedziała od początku, jaki los ją czeka, dlaczego, nie wiem, nie próbowała zabić się wcześniej? Skoro wierzyła, że to wszystko jest bez sensu? Naszyjnik nie pozwalał?

A „klepsydry w ścianach” za dodatkowe punkcisze? No też nie bardzo. Klepsydry powinny oznaczać jakieś napięcie, ciążące nad bohaterami fatum, że mogą czegoś nie zdążyć, że czas się kończy. Ja tego tu nie czuję, brakuje mi właśnie napięcia, mimo że czas to ogólnie bardzo fajny motyw właśnie zmuszający bohaterów do jakichkolwiek działań. Twoi działali, ale jakby nic z tego nie wynikło. Nawet gdy opisywałaś akcję z Talindą, w nocy, to nie czuć było tam „ciszy przed burzą” w tych zdaniach, nie byłam podekscytowania ani poruszona, po prostu czytałam i byle szłam do końca.

 

 

 

03. „Klepsydry” – Fanthomas

Okej, stosujesz dywizy zamiast myślników. Tutaj poradnik dotyczący zapisu dialogów:

http://wspolnymi-silami.blogspot.com/2015/03/poprawny-dialog.html.

 

W nadesłanym tekście między akapitami wciskasz po enterze. Po co?

Już na samym początku klepsydry, które – roztrzaskane – od razu pozbawiają życia, kojarzą mi się ze Światem Dysku. Lubię te klimaty, ale to dość wysoka poprzeczka, gdy wykorzystuje się utarty już motyw.

Po pierwszej wypowiedzi dialogowej i jej następstwie uśmiechnęłam się:

„- A ta co tu robi? – zdziwił się. – Czyżby ktoś zapomniał…? A co ja się będę przejmował.

Tę klepsydrę również roztrzaskał. I od razu umarł”. – Świetna groteska!

 

„Po drugiej stronie więźniowie od razu poczuli radość rozpływającą się po celach. Oprawca już więcej nie będzie szafował ich życiem. Teraz pozostawało tylko się uwolnić”. – Znaczy się, nadal doceniam poprzedni dialog i efekt roztrzaskania, ale… chcesz mi powiedzieć, że naczelnik (mogę go tak nazywać?) nie miał pojęcia, czyją klepsydrę miał w ręce? Brał na chybił-trafił? Grał w rosyjską ruletkę?

Nie był świadomy, że gdzieś tam, wśród innych klepsydr, była też jego?

To bardziej niż głupie. Nadal śmieszne, ale wybitnie głupie.

 

Potraktowanie znanego powiedzenia dosłownie również jest głupie. Tzn. tym razem celowo głupie, bo nawet narrator zwrócił na to uwagę, co nadal mnie bawi. Na plus.

Bawi też otwarcie się drzwi… tak po prostu. Ale znowu chcesz mi wmówić, że Charles nie próbował tego nigdy wcześniej? Że prędzej uderzył głową w mur niż, nie wiem, zawisł na kratach? Czy raczej one otworzyły się same po śmierci naczelnika?

Dlaczego były otwarte? Czy ktoś próbował bohaterów wypuścić, czy raczej nawet nigdy ich nie zamknął? Może wcale nie byli więźniami? Jak długo przebywali w otwartym więzieniu, że do tej pory żaden z wielu chłopa nie kapnął się, że nie jest zamknięty? To są dość ważne pytania, które stawia czytelnik, a jeżeli odpowiedzi nie mają znaczenia fabularnego, oznacza to, że opowiadanie jest trochę… płytkie.

 

„Nie był sam. Inni również opuścili mroczne cele. Nie interesowali się Charlesem, tylko wolnością. Z okrzykami radości ruszyli ku wyjściu. Charles podążył za nimi. Korytarz doprowadził ich do Sali z klepsydrami. Pod ścianą ktoś leżał. Nie ruszał się”. – Ha! Już nieraz sama się na to nadziewałam; Word uwielbia imię „Sali”. Nie wiem dlaczego, ale po prostu zawsze poprawia to słowo i sam od siebie zapisuje je wielką literą. Nigdy nie odpuszcza. Trzeba tego pilnować.

Okej, ale wróćmy do fabuły… Fanthomasie drogi. U ciebie to już chyba normalka – emocje jak na grzybobraniu. Więźniowie wychodzą, piszesz o radości, ale tej radości nie widać, krzyków nie słychać. Zdania pojedyncze w opisie sceny bardziej biernej niż dynamicznej sprawiają, że tekst nie jest płynny, nie płynie się z nim. Zdania pojedyncze pasują gdzieniegdzie, ale jeżeli chcesz nimi budować całość, no to – nie oszukujmy się – nic dobrego z tego nie wyniknie. Czuję się bardziej, jakbym czytała sprawozdanie. Albo solucję jakiejś gry: „Biegnij do przodu. Wejdź do ciemnego pomieszczenia. Zapal światło. Zobaczysz klepsydry na ścianach. Podejdź. Weź jedną i stłucz. Na ziemi zobaczysz zwłoki”…. O rety, co za nuda!

 

„- Dobrze myślałem. Poprowadzę was ku wolności. Jestem Sarg. Każda klepsydra to czyjeś życie, dlatego musimy zabrać je ze sobą. Niech każdy weźmie po jednej”. – Czy to nie jest trochę… nierozsądne? Tylu chłopa weźmie po klepsydrze, niech znajdzie się ktoś nieostrożny i bezmyślnie wyda wyrok… Nie lepiej byłoby je zabezpieczyć na miejscu? Zostawić je albo wyznaczyć nowego strażnika? Skoro w więzieniu nie było nikogo innego, kto by ich przypilnował…

 

„- Dokąd teraz? – zapytali”. – Ale że wszyscy naraz? Jednym głosem? To mało wiarygodne.

 

„- Musimy uważać – mówił. – Ta droga zaprowadzi nas do Nich”. – Czy „Oni” to nazwa własna, np. nie wiem, jakaś organizacja? Czy po prostu chciałeś być niesubtelny?

 

„- Jeśli zajdzie taka potrzeba, to wywalczymy sobie wolność”. – Tag. Tłukąc przy okazji walki większość klepsydr. Genialne.

 

„- Coś ty narobił? – zdenerwował się Sarg i bez wahania zrzucił biedaka w ślad za klepsydrą”. – O.o

Nie no, okej.

Właściwie nawet nie wiem, jak to skomentować. Jakiś typek sam siebie mianował przywódcą i wydaje wyroki śmierci, bo ktoś stłukł klepsydrę, co było szalenie przewidywalne, biorąc pod uwagę trzymanie klepsydr w rękach przy przeprawie przez wiszący most i dalszą ciężką drogę… Co przecież sam Sarg wymyślił.

Sarg to idiota.

 

„A ten, czyja to była klepsydra [,] ma naprawdę przesrane”.

 

„Gdy zeszli z mostu, zostali napadnięci. Tamtych było tylko dwóch, ale narobili potężnych szkód. Zaatakowali najsłabszego, wlokącego się z tyłu więźnia. Wyrwali mu klepsydrę i ją roztrzaskali. Natychmiast jeden z więźniów się przewrócił”.

 

https://media.giphy.com/media/9nt9NckauzqJG/giphy.gif

 

„Sarg ruszył do ataku, zamachnął się pięścią i znieruchomiał. Gdzieś z tyłu dobiegł trzask pękającego szkła. Drugi z agresorów rozbił klepsydrę. Sarg wytrzeszczył oczy i opadł na kolana. Więźniowie stracili przywódcę”. – Wiesz co?

Sarg to do tej pory jedyny główny bohater. Wypowiadał się w dialogach, przejął inicjatywę i… zginął. Powinno mi się zrobić chociaż trochę przykro, nie sądzisz? Powinnam powiedzieć „o nie! Co teraz będzie?!”. A wiesz, co mówię?

 

http://sherlocked.crazylife.pl/files/2014/04/sherlock-bored.gif

 

„Oniemiały Charles patrzył ze zgrozą na rozwój wypadków. Kolejni jego kompani ginęli. To było straszne”. – Tak straszne, że wcale.

Fanthomasie, nie eksponuj.

Pokazuj, nie opisuj.

Chcesz, by czytelnik czuł tekst, prawda? By mógł go sobie wyobrazić (by w ogóle chciał to robić). Chcesz na pewno do niego dotrzeć (do czytelnika, nie do tekstu). To, jak cię proszę, zacznij budować napięcie. Walka to nie jest cios i wynik. Śmierć to nie jest suchy opis „więźniowie stracili przywódcę”. Na pewno oglądasz filmy, widzisz na planie aktorów wcielających się w postaci. Grają oni mimiką, ruchami, dialogami. Bohaterowie w powieści działają tak samo, tylko trzeba to właściwie pokazać za pomocą słów, nie zapominając o planie pierwszym i tak samo ważnym tle. Skoro coś było straszne, to pozwól mi zobaczyć to przerażenie w oczach postaci, w ich spazmatycznych ruchach, w ich krzykach roznoszących się echem po krainie. Daj mi popłoch, daj mi tragedię, daj mi coś innego niż suche wypracowanie szkolne.

Daj mi opowiadanie.

 

„W końcu jeden z więźniów rzucił swoją klepsydrą, trafiając w głowę wroga”. – Swoją? W sensie swoją, czyli tę ze swoim życiem, czy tę „pierwszą-lepszą”, którą niósł?

Czy otaczają mnie sami idioci w tej historii? Nie miał czym rzucić, to rzucił klepsydrą, huh?

 

„Agresor ryknął, gdy dostrzegł swoją krew, a potem rozejrzał się dookoła i uciekł”. – I nikt go nie gonił? Nikt nie próbował ratować sytuacji? Wszyscy nagle stali się martwymi kukiełkami bez chęci działania? Bez życia?

 

„- Zapomniałeś o tej, która spadła w przepaść bez dna. To życie jednego z nas”. – Kiedy pisałeś wcześniej o moście nad bezdenną przepaścią, sądziłam, że to taka jakaś metafora. Że tego dna nie było widać, a nie że most zawieszony jest na granicy czasu i przestrzeni, a pod nim wszystko dryfuje w nicości. Nie spodziewałam się tego.

Zastanawiam się też, skąd Charles i Smoła o tym wiedzą. W sensie, że przepaść pod nimi jest bez dna. W sumie Sarg mówił, że przepaść nie ma końca, ale chociażby studnia bez dna jest znaną metaforą czegoś głębokiego. Skąd bohaterowie założyli, że Sarg jest śmiertelnie poważny i dosłowny? Czy Charles i Smoła byli już kiedyś na wolności? Skąd wiedzieli, co robić, skoro wcześniej wydawali się zupełnie nierozgarnięci, podążali ślepo za tłumem z Sargiem na czele.

 

Śmierć Smoły również nie zrobiła na mnie wrażenia. Była zupełnie pozbawiona emocji, wyprana z uczuć, mimo że napisałeś, że Charles krzyczał. Gdzie ten krzyk, gdzie rozpacz, cokolwiek? Ano nie ma. Nie ma, bo tekst tego nie daje.

 

„To oznaczało, że jego własne życie spadało teraz w przepaść bez dna”. – Ale to chyba dobrze? W sensie brzmi obiecująco, no bo klepsydra nigdy się nie rozbije…?

 

„Nagle pojawiło się światło, a razem z nim wyjście z podziemi”. – Fajnie, że dopiero pod koniec historii dowiaduję się, że cały czas jestem w podziemiach. Do tej pory wyobrażałam sobie po wyjściu z więzienia normalny świat: jakąś krainę z mostem, niebieskie, jasne niebo, może jakieś lasy dookoła, może jakieś pustkowie, gdzie doszło do bitwy o klepsydry. Wymyślam, bo sam nie dałeś mi opisu, więc nie mam się czego trzymać, a wyobraźnia potrzebuje tła, by zobrazować mi w głowie akcję.

Praktycznie nie opisałeś mi świata, twoi bohaterowie poruszają się w próżni. Ograniczasz się do ogólników typu: most, skała, szczelina. To jakieś ochłapy tego, co prawdopodobnie widzisz w wyobraźni. Zdania przedstawiające akcję nie mają tła; w jakimś miejscu jest most, trochę dalej się z niego schodzi. Bohaterowie idą dalej, zostają napadnięci nie wiadomo gdzie, dochodzą nagle do litej skały nie wiadomo czym otoczonej, a dookoła jest pustka. Dlaczego nie zapełniłeś tej przestrzeni? Ona tylko na to czeka. Chciałaby się pojawić, ale nie dałeś jej nawet cienia szansy. W czytaniu chodzi o to, by pracowała wyobraźnia. Jak ma pracować moja, gdy jedyne, co mam, to skała i bohater? Kreowanie rzeczywistości, w której porusza się postać, to tworzenie klimatu. Jestem stuprocentowo pewna, że oczami wyobraźni widzisz dużo więcej, bo wydaje mi się, że to jest nawet niemożliwe widzieć skałę i… tylko skałę. Dlaczego nie zamieniasz w tekst tego, co sobie wyobrażasz? To samo dotyczy emocji.

 

„Sarg mylił się jednak, [przecinek zbędny] co do tego, że przepaść nie ma końca”.

No dobra, ale to, że przepaść nie ma końca, to nie były tylko słowa Sarga, ale też jasne stwierdzenie narratora („Dotarli do mostu zawieszonego nad bezdenną przepaścią”). Teraz to wygląda tak, jakby to narrator się w ostatniej chwili rozmyślił.

 

Pamiętam twoje pierwsze opowiadanie na bitwę; to o mieście, w którym się krzyczało. Podobał mi się klimat postapo, mimo że tekst był długości świstka z pralni i kompletnie nie było w nim emocji. Potem był tekst o domu i bohater, który się bał, ale bał się tylko na sucho, na niby. Pisałam o tym. Jednak w tamtym tekście dało się cokolwiek wyplusować, chociażby przemyślenia i pytania retoryczne budowały charakter postaci, a tutaj? Wszystko, ale to dosłownie wszystko jest… nijakie. Jakbyś się cofnął w rozwoju autorskim do tekstu sprzed wizji postapo. Emocji nie ma wcale, bohaterowie umierają i nic się nie dzieje, moja reakcja na wszystko jest żadna, jeżeli chodzi o określenia pozytywne. Ten tekst nie działa.

To, co mi się podobało, to dosłowne (na początku) oraz metaforyczne (na końcu) nawiązanie do tematu głównego oraz wykorzystanie motywu klepsydr. A także poczucie humoru z początku. Wtedy podejrzewałam, że będzie to groteska, albo nawet pastisz Pratchetta. Ewentualnie jakaś parodia, coś z przymrużeniem oka. Okazało się jednak, że to tragedia pełną gębą, ale tylko z gatunku, a nie z treści. Fabuła sama w sobie dawałaby może do myślenia, jednak zdecydowanie zabija ją brak charakterów postaci, brak świata przedstawionego i brak emocji. A to ostatnie, gdy piszesz o tragedii, powinno być przecież najważniejsze.

 

 

 

04. „Głową muru nie przebijesz” – riggs

„Sto metrów dzielące go od sali rozpraw nr 8, [przecinek zbędny] zdawało się być najdłuższą drogą [przecinek zbędny] jaką miał w życiu przebyć”.

 

„Spod lekko przyprószonych siwizną skroni niechlubnie wydostały się dwie kropelki potu, połyskując jak na złość w odbiciu światła padającego na hol przez starodawne, zakończone półkolami okna dziewiętnastowiecznego gmachu”. – Za dużo informacji naraz. Bombardujesz mnie kolorem włosów, połyskującym potem, złośliwością światła, miejscem akcji, zdobieniami okien i wiekowością budynku. I to w jednym zdaniu! Nie, stop. Potnij to.

 

„Już w szkole podstawowej nauczyciele co wywiadówkę pytali rodziców " czy syn się wysypia",

"a może on coś bierze"...”. – Niepoprawny cudzysłów (w tekście wielokrotnie powtarzasz tę wtopię). Ten polski wygląda tak: „(…)”. ALT+0132 i ALT+0148 z włączoną klawiaturą numeryczną. No i jedna zbędna spacja.

Używasz tez dywizów zamiast myślników. Odpowiedni artykuł masz pod linkiem:

http://wspolnymi-silami.blogspot.com/2015/03/poprawny-dialog.html.

 

„Dupcynger” zrobił mi dzień. Bardzo trafne określenie.

 

„Cała trójca posłała Piotrowi spojrzenie pełne pogardy, jadu i nienawiści”. – Tautologia. Jedno z trzech określeń naprawdę wystarczy, aby mnie nakierować na wyobrażenie spojrzenia. Pogarda i nienawiść na twarzy wyglądają podobnie.

Następnym razem pożycz trochę epitetów Fanthomasowi, bo jemu brakuje, a ty akurat tu masz za dużo. ;)

 

„Z drugiego końca korytarza czteroletni chłopczyk puścił mocną dłoń dziadka i pędem puścił się w stronę Piotra”. – Brzydkie powtórzenie.

 

„Kiedy dopadł ojca, malutkimi rączkami objął jego nogę, wczepiając się mocno w materiał. Mężczyzna przykucnął, obejmując chłopca [,] i przytulił go do piersi”. – I tu też powtórzenie.

 

„Nie wstydził się już swojego strachu, [przecinek zbędny] ani lekko przepoconej ze zdenerwowania koszuli”.

 

„- Tatusiu, czy ja będę musiał iść do mamy i tego pana i już cię nie będę widywał – łkając [,] zapytał maluch”. – Skoro zapytał, no to postaw pytajnik na końcu wypowiedzi.

Świetna stylizacja językowa, lekkość narracyjna oraz naturalne dialogi. To z nich głównie i z czynów wycieka charakter postaci; nie eksponujesz. Dobrze się to czyta.

 

„- Marek!!! Chodź tu natychmiast! - wrzasnęła Kaśka [,] nie mogąc już dłużej opanować złości [kropka] - W tej chwili!”. – Okej, bo się powtórzyło, więc wyjaśnię. W zdaniach, w których wykorzystujesz imiesłów przysłówkowy współczesny (zakończony na -ąc, -łszy, -wszy), musi pojawić się przecinek, który oddzieli ten imiesłów od orzeczenia (czasownika). Dalej też masz ten babol:

„Trzy dostojne osoby w togach nachyliły sie ku sobie [,] otwierając drzwi do sali rozpraw nr 8”.

 

„- Wobec rezygnacji reprezentującego powódkę.... i ustalonej linii obrony..... zeznań świadków...” – o nie, mój drogi. Wielokropek składa się tylko i wyłącznie z kropek trzech. Cztery to błąd interpunkcyjny, ale pięć to już gruba desperacja.

 

„(…) krawat blokował dostęp powietrza [,] wrzynając się gdzieś pod grdykę”. – Podobają mi się te emocje. Ładnie obrazujesz, więc łatwo wczuć się w scenę.

Miodzio, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że to określenie nie pasuje do trudnej tematyki, na którą się porwałeś. I dałeś radę.

 

„- Z winy powódki.... i orzeka... kosztami sądowymi...alimentami obciążyć...ustala widzenia w co drugi weekend oraz każdy czwartek tygodnia....”. – I znowu te czterokropki, i jeszcze braki w spacjach.

To nie działa wcale tak, że im więcej kropek nawalisz, tym czytelnik będzie bardziej poruszony.

 

„Trzykrotny huk młotka przerwał mękę mężczyzny, która za moment mogłaby skończy się na oiom-ie”. – OIOM-ie.

 

„(…) rozglądając się się po sali niczym małe, nic nie rozumiejące dziecko” – powtórzenie.

 

„Mamusia [,] wbijając szpony w plecy Kaśki [,] pchała ją szybko w stronę wyjścia, rzucając

dookoła nienawistne spojrzenia”.

 

„- Żebyś zdechł [,] palancie!”.

 

„(…) dostał pan szansę [,] o jaką w naszym kraju nie jest łatwo”.

 

„Proszę o tym nigdy nie zapomninać”. – Zapominać.

 

„Kiedy wyszedł na korytarz [,] było już prawie pusto”.

 

To, co wzbudziło moje podejrzenia, to zachowanie sędziów po rozprawie. Słowa, które wypowiedzieli, byłyby mniej wątpliwe w ustach jakichś mecenasów czy prokuratorów, niż wysoko usytuowanych sędziów. Jakoś zwyczajnie nie pasuje mi do nich taki gest, no nie wiem, może zwyczajnie jestem uprzedzona. Jednak dla nich takie rozprawy to zwykle rutyna po kilka razy dziennie, nie wyobrażam sobie, że po każdej martwią się i rozczulają nad wygraną stroną, co bardziej pasuje do właśnie obrońców, którzy stawiają się po stronie swoich klientów. Może jeszcze jeden sędzia... okej. Ale wszyscy, że aż prawie wchodzą sobie w zdanie?

Co jeszcze? Tekst był… poprawny. Był „okej”. Wybrałeś bezpieczną drogę, skupiłeś się na emocjach, zamiast przedstawić rozprawę sądową chociażby w większej całości. Trochę szkoda, że nie poszedłeś dalej, nie postawiłeś poprzeczki wyżej. Ciekawiło mnie, co sędziowie mają do powiedzenia, na jakiej podstawie przyznali prawa ojcu, a nie matce, jak wyglądały jej zeznania. Czuję się trochę rozczarowana, bo nie wykorzystałeś ogromnego potencjału, jaki dało ci wybrane przez ciebie miejsce akcji oraz plot fabularny. To tak jakbyś pisał opowiadanie o, nie wiem, randce w restauracji, nie opisując przebiegu randki, tylko skupiając się na tym, że bohater kilka razy się zaczerwienił i był podenerwowany sytuacją. Albo jakbyś pisał o meczu piłki nożnej, nie relacjonując meczu, a dając jedynie jakiś mały ochłap komentatorski.

Wiem, że to, co opisywałeś, było bardziej poważne i dramatyczne niż mecz czy randka, ale zasada jest ta sama. Miejsce akcji wymaga nie tylko wprowadzenia, ale i rozwinięcia i zakończenia, a u ciebie mamy wstęp i zakończenie, a rozwinięcie to po prostu dwa akapity nerwów i dwie pourywane wypowiedzi sędziów. To, co najciekawsze, czyli przebieg, abym mogła poczuć te same nerwy co Piotr i wczuć się w jego sytuację, urwałeś. Przez to nie miałam tak naprawdę szansy wejść w tekst. On ledwo się zaczął, a już się skończył.

„Głową muru nie przebijesz” oznacza, że nie warto walczyć z przeciwnościami w beznadziejnej sytuacji. U ciebie pod koniec opowiadania sędzia mówi do Piotra coś w stylu, że przebił pan ten mur, a właściwie nawet nie pan, tylko pana syn. Oznacza to, że walka została podjęta, mimo świadomości o beznadziejnej sytuacji, ale… w tekście nie ma walki. Jest tylko efekt końcowy. Nie widać, poza nerwowością na rozprawie, że Piotrowi zależy. Że coś zrobił. Że walczył o syna.

Pięknie taka walka o dziecko była pokazana w „Tato” z Bogusiem Lindą. I tam na końcu faktycznie można powiedzieć bohaterowi, że przebił ten mur, że faktycznie zasłużył sobie na te słowa. U ciebie Piotr nie zasłużył, bo nie zrobił nic, poza spoceniem się. I wiem, że to brzmi strasznie, bo podjąłeś mocną tematykę i trudną, i taką piękną na końcu, ale sam pomyśl. Ten tekst, pomijając kilka opisów emocji, jest poniekąd pusty.

 

 

Okej, to by było tyle na dzisiaj. Dzięki wielkie za udział w bitwie i za to, że wszyscy – nie tylko autorzy tekstów – wpadliście na ocenkę. Teraz czekamy na resztę.

Przypominam, że też się cały czas dzieje na WS; jeżeli ktoś z was ma ochotę, może zgłosić się po szerszą opinię większej ilości tekstów – oceniających nam nie brakuje, a taka na przykład Forfeit ostatnio mnie szturchała, że trochę się nudzi po sesji.

Także zapraszam chętnych do dalszej przygody na wspolnymi-silami.blogspot.com.

 

Pozdrowienia i do zobaczenia w kolejnej bitwie!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Pozjadało mi entery, więc dopiero teraz je uzupełniłam, aby tekst nie był zbitą ścianą. Warto odświeżyć, jeżeli jeszcze nie widać zmian.
  • Canulas 11.02.2018
    Uczta.
    Miałem robić piętnascie innych rzeczy.
    No ćóż. Za chwilę.
    Uczta.
    Nie startowałem, ale pięknie dziękuję i doceniam ogrom włożonej pracy.
  • Skoiastel 11.02.2018
    Zapraszam do kolejnej, by ucztować mocniej :)
    Dzięki, że byłeś. Przepraszam te piętnaście innych rzeczy, że musiały poczekać...
  • Lucinda 11.02.2018
    Ach, jak ja lubię czytać takie ocenki... A najlepiej jak najdłuższe :D Zawsze można trafić na coś, o czym nie pomyślało się w trakcie czytania tekstu właściwego, albo wręcz przeciwnie ― zauważyło się to samo. Dla mnie analizy tekstów to takie zagadki do rozpracowania, a gotowe oceny, które można przeczytać, są rozwiązaniem tej zagadki, a nawet więcej, bo przedstawieniem procesu jej rozwiązywania. Z tego samego względu dużą przyjemność sprawiło mi kiedyś czytanie ocenek z WS, do których linki mi kiedyś podawałaś jako przykłady. W końcu nawet jeśli ostatecznie chodzi w nich o wskazanie błędów, uwag, jakichś nieścisłości, to ciekawe jest nie to, kto ile i jakich miał błędów, ale to, że jest coś, co można zauważyć, wyciągnąć, jakoś skomentować, samemu wyciągnąć wnioski i pozwolić wyciągnąć je innym. Żałuję, że tym razem sama nie mogłam też się tak „pobawić”, zwłaszcza po tym czasie, jaki minął od ostatniej bitwy, ale pewnie jeszcze niejedna okazja się pojawi :D
    W każdym razie nie mam wyrzutów sumienia, że oderwałam się od nauki, bo dla przeczytania tej oceny było warto. Jeśli bym się do czegoś konkretnego miała odnieść, to w sumie w jednym przypadku mogłabym stanąć w obronie Felicjanny. A mam na myśli odmianę tego nieszczęsnego imienia bohatera. Szczerze mówiąc, nawet się upewniałam, że w ogóle używa się formy krótszej „Bruna”, a to dlatego, że na języku polskim w liceum polonistka tłumaczyła nam odmianę imienia autora „Sklepów cynamonowych”, że pisze się „Brunona”, a nie „Bruna”. Wiem już, że forma krótsza też jest poprawna i nawet częściej używana, a dłuższa jest formą wzorcową. I tu używanie zamienne Bruna i Brunona by nie przeszło, bo są to dwa warianty tego samego imienia, z czego ten drugi powstał właśnie przez odmianę pierwszego (według deklinacji łacińskiej).
    Cały tekst to kawał dobrej roboty, więc zostawiam oprócz komentarza piąteczkę i wracam do zagadnień społeczeństwa informacyjnego...
  • O kurczaczki, z tym Brunonem/Brunem – przyznam się szczerze – poleciałam trochę na intuicję (co właściwie naprawdę rzadko mi się zdarza), bo... nie szukałam źródła. Wydawało mi się z góry logiczne, że to dwa różne imiona, ale przyrównałam to do Alicji i Aliny czy do Bartosza i Bartłomieja – obie wersje mają takie same zdrobnienie, więc wydawało mi się, że Brunon może być w zdrobnieniu Brunem. No i potknęłam się też na – tym razem błędnej – intuicji, jeżeli chodzi o odmianę, bo faktycznie słownik udowadnia, że *Bruna odmieniać można tylko w przypadku nazwiska, np. filozof Giordano Bruno (Giordana/Gordiano Bruna), ale imię zawsze będzie w dopełniaczu "Brunona". ;)
    Oczywiście tę omyłkę "naprawię" w punktacji, która zostanie podana w osobnym poście podsumowującym bitwę. W tej ocenie usunę tę uwagę, aby czytelników nie wprowadzać dłużej w błąd.

    Dzięki wielkie za sążnisty komentarz <3 wybacz, że przerwałam studiowanie zagadnień... :)
  • Agnieszka Gu 11.02.2018
    Witam,
    Człowiek się uczy całe życie ;) Bardzo przydatny tekścik. Pozdrawiam
  • Karawan 11.02.2018
    'A tak to tekst wygląda, jakbyś się trochę spieszył i chciał już to bardzo szybko mieć z głowy; jakby stan zdrowia Ulubionej był poniekąd wymówką, bo właściwie potem nie było już przeciwwskazań do zakończenia tekstu, a jednak bohater odpuścił. Czyli po prostu przestało go to obchodzić? " Buuu! ::c Po prostu czas na pracę był ograniczony, a zaszłości spowodowały, że pisacz nie miał prawa się skoncentrować. Stąd i między innymi niedopowiedziana zmywarka-pisacz ( bo to ja zmywam), stąd i tekst w wordzie (choć pisany w OpenOffice), bo po sprawdzeniu ile ma znaków wysłany bez oglądania czy coś nie zgrzyta.
    Tyle usprawiedliwień. Dziękując za czas i nauki w pas się kłaniam i pozdrawiam serdecznie. Dziękuję!
  • I ja dziękuję! :)

    Skoia
  • Felicjanna 11.02.2018
    Dzięki za Twoją pracę. Kłócić się nie mam zamiaru, bo jesteś rzetelna, a i sama zauważyłam kilka błędów, już po publikacji. Któregoś dnia zajmę się poprawkami i skorzystam z rad, chociaż za najgorsze u siebie uważam mega zdania, wprowadzające zamęt i cóż- walczę z tym. Jedynie co do zakończenia. Otóż właśnie - głową muru nie przebijesz, choćby i z pomocą. Łowca zaś był czujny i miecz trzymał przed sobą. Skąd u Talindy siła na koniec? Tutaj... Żartujesz, prawda?
  • Alladyn 12.02.2018
    Wreszcie i ja przeczytałem. Frajda ogromna. Piątka jeszcze większa.
  • riggs 12.02.2018
    Bardzo dziękuję za cenne rady, nie sądziłem, że można się tyle napracować przy czyimś tekście. Tym większy szacun. A co mieli sędziowie w głowach? Pewnie zawsze będę się zastanawiał. I nie tylko nad tym.
  • fanthomas 12.02.2018
    Wiedziałem że ten mój tekst to będzie katastrofa. Temat kompletnie mi nie podszedł, ledwo to wymęczyłem. Następnym razem będzie lepiej (mam nadzieję). Dzięki wszystkim.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania