Poprzednie częściOcena bitwy #1 ― JARED

Ocena bitwy #1 ― Lucinda

Oceny Bitwy Literackiej SO #1

 

Temat główny: To było miasto, w którym się krzyczało. To były ulice, na których umarł szept.

Temat dodatkowy: Uczciwa wymiana.

 

Tytuł: ,,Masowy grób wiolonczelistów”

Autor: Drżączka

 

Przyznam, że ten tekst przeczytałam, gdy opublikowałaś go za pierwszym razem na portalu. Już wtedy miałam zamiar go skomentować, ale… zawahałam się. Wtedy do przeczytania zachęcił mnie tytuł. Uwielbiam muzykę i jeśli coś się z nią łączy, nie ma możliwości, żeby mnie nie przyciągnęło. Po przeczytaniu jednak musiałam trochę podumać, przeanalizować pierwsze wrażenia i przetworzyć je na coś sensownego, zwłaszcza gdy miało to dotyczyć argumentowania uwag, aby nie odnosiło się to do moich gustów, a bardziej obiektywnych stwierdzeń w jakiś sposób popartych. Chciałabym jednak zacząć od technikaliów, dlatego od razu przejdę do tej kwestii, zanim język całkiem mi się rozwiąże.

 

TECHNIKALIA

 

„– Co innego mam robić z rentą, Sana? – mówi on, dyskretnie wciskając paczkę najtańszych papierosów głęboko w kieszeń skórzanej kurtki, po czym dodaje:

– Wypalam stres” ― ta ostatnia kontynuacja wypowiedzi powinna znaleźć się linijkę wyżej, ponieważ należy do tej samej postaci. Jeśli zauważy się, że każdą wypowiedź bohatera poprzedza się wcięciem akapitowym i pauzą dialogową, a więc właściwie jest ona traktowana jak akapit. Wplatanie w to narracji wpływa na odbiór tekstu, wpływa na jego dynamikę, ale nie każe zapisywać ciągu dalszego wypowiedzi od nowej linijki. Niekiedy można spotkać się z takowym zapisem w przypadku, gdy dalsza część wypowiedzi stanowiłaby nowy akapit, ale ma to również swoje konsekwencje i niekiedy może dezorientować czytelnika.

Na tę interpunkcję ― kiedy mała, a kiedy wielka litera; kiedy kropka, a kiedy jej brak ― powinnaś zwrócić uwagę, bo jeśli dobrze pamiętam, parę razy ktoś wskazywał Ci takie fragmenty.

 

„Znacznie szybciej, niż ten twój stres” ― przecinek przed ,,niż” jest uzasadniony wtedy, gdy słowo to wprowadza zdanie składowe, a więc występuje po nim orzeczenie. Natomiast w takich przypadkach jak ten z tekstu przecinek jest zbędny.

 

,,– Palenie? – pyta ona, z nadzieją” ― ten przykład wskazałam znowu ze względu na przecinek, którego równie dobrze mogłoby nie być. Wstawiając go tutaj, słowa ,,z nadzieją” potraktowałaś jako dopowiedzenie, a przecież nie mniej uzasadnione byłoby postawienie ich ,,na jednym poziomie” z resztą zdania. Przecież pytanie Oksany miało być właśnie wyrazem tej nadziei, a nie takim ,,dodatkiem”, prawda?

 

,,– Matylda... Najbardziej lubiła słoneczniki – stwierdza smutno mężczyzna” ― tutaj moją uwagę zwróciła kwestia urywanych wypowiedzi, a więc takich, w których zapisie występuje wielokropek. Tak naprawdę nie ma obowiązku, że po nim trzeba kontynuować z wielkiej albo z małej litery. Wszystko zależy od tego, czy następuje po nim kontynuacja tego samego zdania, czyli treść jest po prostu wypowiadana urywanym głosem, czy rozpoczynana jest nowa myśl. Jak można się domyślić, w pierwszym przypadku po wielokropku dalej będzie zapis z małej litery, a w drugim ― z wielkiej.

 

,,Dasz mi samochód, czy mam pojechać rowerem?” ― z ,,czy” sytuacja ma się podobnie jak wcześniej z ,,niż”. Przecinek obowiązywałby, gdyby ten spójnik wprowadzał zdanie podrzędne, ale w tym przypadku rozdziela on dwa zdania składowe zdania współrzędnie złożonego rozłącznego, a więc alternatywy, w tym wypadku, dwóch czynności.

 

,,Poza tym, zginęło o wiele więcej osób” ― nie ma konieczności oddzielać przecinkiem takich wyrażeń jak: ,,poza tym”, ,,w każdym razie” itd., jeśli bezpośrednio po nim nie jest wtrącone zdanie podrzędne albo dopowiedzenie.

 

,,– Nie umiem. Ale zresztą, może jak umrę, to spotkam się z córką – odpala papierosa i upija łyk whisky” ― tu przyczepić się mogę do przejścia od wypowiedzi do narracji. Taki zapis byłby poprawny, gdyby narracja odnosiła się do samego faktu wypowiadania się, a więc gdyby rozpoczynała się takimi wyrazami jak ,,powiedział”, ,,rzekł”, ,,zapytał”, ,,odparł” itd. W tym zdaniu chodzi o odpalanie papierosa, które jest całkiem odrębną czynnością, dlatego rozpoczyna się ją nowym zdaniem. Dlatego na końcu wypowiedzi powinna być kropka, a po myślniku narracja z wielkiej litery.

 

,,Powiedział, że musi ze mną porozmawiać, bo to ważne (przecinek) i że mam o północy być pod szkołą” ― przy tego typu zdaniach mogę jedynie zwrócić uwagę na to, żeby spojrzeć na zdanie całościowo i przyjrzeć się zależnościami między kolejnymi zdaniami składowymi. Tu informacja główna dotyczy wyrażenia konieczności rozmowy i spotkania się w tym celu, a to, dlaczego muszę porozmawiać, w tym wypadku jest informacją dodatkową, uściślającą tę konieczność.

 

,,– Mam coś, co może się panu przydać – ścisza głos i podaje Ryśkowi do ręki kasetę i walkman’a.

– Co to?

– Zobacz. Przeczytaj. Sam się przekonasz.” ― tego ,,przeczytaj” chyba nie miało tutaj być, skoro żołnierz dał Ryśkowi kasetę i walkmana.

 

,,kazałem żołnierzom porywać każdego, grającego na wiolonczeli ucznia” ― niektórzy rozdzielają określenia przecinkiem, niektórzy nie, ale nie wszyscy zwracają uwagę albo wiedzą o tym, że to, czy on jest, czy go nie ma, robi różnicę. Od tego zależy, czy oba określenia są równorzędne, czy nie, a więc w pierwszym przypadku oba jednakowo określają rzeczownik, a w drugim pierwsze określenie, to stojące przed przecinkiem, ma określać wyrażenie złożone z drugiego określenia i rzeczownika. Dlatego w tym wskazanym zdaniu nie powinno być przecinka.

 

,,Nie chcę, by nosili na swoich plecach to samo piętno, co ja” ― tu moją uwagę zwróciło jedynie to wyrażenie o noszeniu piętna na plecach… Skoro można odcisnąć/wycisnąć piętno, to można je nosić, ale dlaczego akurat na plecach? Może to czepialstwo, ale z drugiej strony taką po prostu miałam myśl, a na ocenę i tak większego wpływu mieć nie będzie.

 

Tak więc podsumowując tę część oceny, pod względem technicznym z tej strony było naprawdę dobrze. Nie robisz podstawowych błędów, o brak literówek też zadbałaś, dzięki czemu tekst wygląda estetycznie, co oczywiście jest dużym plusem. Ewentualne błędy, w tym wypadku są to błędy interpunkcyjne, po pierwsze, wynikają z zasad, które są tak naprawdę mniej znane dla kogoś, kto opiera się na przykład na wiedzy szkolnej, po drugie, tworzą trudniejsze zagadnienia, kiedy już zacznie się zastanawiać, czy ten przypadek dotyczy tej zasady, czy innej, albo, po trzecie, często po prostu są wynikiem intuicyjnego spojrzenia pod kątem fonetyki, bez bardziej szczegółowego rozpatrywania różnic, jakie mogą być spowodowane takim, a nie innym zapisem. W tym temacie myślę, że to by było na tyle.

 

FABULARIA

 

Pod względem fabularnym było, moim zdaniem, już trochę gorzej. Sam pomysł, jak wspominałam na samym początku, zaciekawił mnie. Już pierwszy obraz zdawał się tworzyć ciekawy klimat ― muzyka w tle, dym papierosowy… Rysiek postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i doprowadzić do końca śledztwo, które umorzyła policja. W ten sposób zaczyna od pójścia do szkoły i przeczytania znalezionego tam pamiętnika córki. W międzyczasie kłóci się z Oksaną, która ma nie rozumieć mężczyzny i jego potrzeby rozwiązania tej sprawy. Rysiek wybiera się do baru, gdzie przeprowadza interesującą rozmowę z barmanem, po czym wraca, doczytuje pamiętnik, razem z Oksaną wybiera się z powrotem pod szkołę, gdzie spotyka oficera radzieckiego, który, jak wynika później z nagrania, jest sprawcą masowych morderstw. Tak można by streścić całą fabułę, co prowadzi do konieczności zastanowienia się nad paroma kwestiami.

Można zrozumieć, że Rysiek chciał odnaleźć mordercę własnej córki, mimo że był już na emeryturze. Zrozumiałe jest też, że przeszukiwał jej rzeczy, wśród których odnalazł pamiętnik, z którego miał nadzieję wyciągnąć jakieś informacje. Niczym niezwykłym nie jest też to, że mężczyzna trzymał się tej sprawy mimo protestów Oksany, a to, że gdy wybrał się z nią do szkoły za drugim razem, gdzie spotkali oficera, scena się kończy i nie ma słowa o tym, po co się tam wybrał… też można sobie jakoś wytłumaczyć. Na przykład, że to się mogło okazać później, ale po tej dziwnej rozmowie z oficerem postanowił wrócić do domu i ewentualnie przyjść kiedy indziej. Bo rzeczywiście nie zostało wspomniane, w jakim celu tak naprawdę się tam udawał pierwotnie. W każdym razie da się to jakoś wszystko sensownie wytłumaczyć. Większy problem miałam z Oksaną.

Z myśli Ryśka wynika, że Oksana przynajmniej pozornie dogadywała się z Matyldą. Wspomina w nich, że razem wybierały się na zakupy czy w inne miejsca. Znowu Oksana wyrzuca mu to, że zajmuje się tą sprawą, tłumacząc to tym, że mężczyzna jest na emeryturze, choć powinna rozumieć, że czuje taką potrzebę, a jeśli sama byłaby do dziewczyny dostatecznie przywiązana, to też chciałaby jakoś pomóc, coś zrobić. Ona tymczasem wydaje się być zazdrosna, że zmarła córka Ryśka wchodzi między nich, że zajmuje myśli mężczyzny całkowicie, nie pozostawiając miejsca dla niej. Jest rozżalona i w końcu wybucha, ale nawet jeśli uświadamia sobie, że jest trochę niesprawiedliwa, to jednocześnie wydaje się, że wyjątkowo szybko przestawiła swoje myślenie i postanowiła współpracować z Ryśkiem wyłącznie pod warunkiem szczerości. Przecież była całkowicie przeciwna jakimkolwiek działaniom z jego strony, będąc zdania, że to sprawa dla policji, a nie detektywa na emeryturze. Przypomina to nagłe zmiany nastrojów albo może raczej stosunku do sprawy. Zdaje się reagować gwałtownie, bez względu na to, w którą stronę przeważa szala ― złość czy akceptacja. A na koniec całkowicie już nie wiadomo, czy ona wciąż upiera się przy tej szczerości, czy zrezygnowała w udziale ze sprawy? Bo przecież Rysiek odsłuchuje nagranie, które dostał, w samotności, choć można by się spodziewać, że po tej przemianie nie pozwoli mu na to, że będzie chciała, aby zrobili to razem.

O powyższej dwójce bohaterów dało się powiedzieć najwięcej, bo to oni mieli kształtować tę historię. Wystąpił tam też barman, a jego rozmowa z Ryśkiem mogła wpłynąć na rozumowanie mężczyzny. Ciekawe było przedstawienie tam zagadnienia wiary i istnienia Boga. Tego, że wszystko zależy od mentalności człowieka.

Trudniej byłoby się pozytywnie wyrazić na temat oficera radzieckiego, który pojawił się pod koniec. W ogóle zastanawiające jest to, z czego wnosił, że Rysiek był ojcem Matyldy. No a później tak po prostu dał mu nagranie, w którym wszystko wyjaśnia. Tylko, przede wszystkim, dlaczego daje to nagranie akurat jemu? Dlaczego nie dostarczy go na policję, nie wyśle tym, którzy prowadzili śledztwo? Dlaczego dostaje je rodzic jednego spośród tyle zamordowanych dzieci? Wygląda to niemalże tak, jakby mężczyzna wiedział, kim jest Rysiek. W dodatku co za dziwny zbieg okoliczności sprawił, że sprawca znalazł się w miejscu upamiętnienia jego ofiar w tym samym momencie, w którym zjawił się tam detektyw... Można by pomyśleć, że Rysiek spodziewał się tego spotkania, choć przecież nie mogło tak być. Dziwne to trochę, bo, jak już wcześniej wspominałam, nie wiadomo, z jakiego powodu mężczyzna w ogóle postanowił drugi raz udać się pod szkołę, kiedy postanowił odnaleźć oficera, z którym miała się spotkać jego córka. Wiadomo tylko, że chciał się czegoś dowiedzieć, tylko czego i od kogo…? Inna możliwość mogłaby być taka, że oficer, ten winny śmierci wiolonczelistów, albo obserwował teren szkoły i ujawnił się, widząc osobę odwiedzającą kopiec, albo dziwnym zbiegiem okoliczności zjawił się tam właśnie wtedy, co też byłoby wręcz nieprawdopodobne. Naprawdę trudno mi to sobie jakoś wytłumaczyć, nawet jeśli tłumaczenie to miałoby być naciągane.

Zastanawia mnie też psychika tego oficera. Na nagraniu mówił, że to wszystko przez chorobę jego syna. Był w rozpaczy, nie potrafił znieść myśli, że ktoś inny będzie szczęśliwy, mogąc grać na wiolonczeli, kiedy jego synowi śmierć odebrała taką możliwość. Musiał bardzo cierpieć, ale to niekoniecznie musiało prowadzić do masowej zbrodni. To, że wpadł w szał, gdy zobaczył we wrześniu uczniów zmierzających do szkoły, mogło być impulsem do nieprzemyślanych czynów. Gdyby wtedy jakoś zareagował, nagle, miałoby to jakiś sens. Można by wtedy mówić o zaślepieniu emocjami. Tylko że on zaplanował całe to przedsięwzięcie w najdrobniejszych krokach ― utworzenie oddziału, porywanie wiolonczelistów, katowanie ich i zabijanie. To musiało zająć trochę czasu, a wtedy oswajałby się z myślą, co tak naprawdę chce zrobić i jakie będą tego konsekwencje. Wbrew pozorom jego działania były wyrachowane. A to kłóci się ze skutkami szału, w jaki wpadł po śmierci syna. Pamiętnik wskazywał, że to wszystko trwało niemal miesiąc… Brakowało zaledwie paru dni. Dziwne, że przez ten czas nie miał żadnych wątpliwości ze strony sumienia, jakiegoś głosiku, który by mu mówił, że to i tak nie wróci życia jego synowi, że te dzieci nie są niczemu winne itd. Wiadomo, że trudno stwierdzić jakoś jednoznacznie, jak człowiek w takiej sytuacji powinien się zachowywać, bo każdy jest inny, a poza tym nie da się całkowicie wcielić w skórę drugiej osoby. Jednak biorąc pod uwagę, że po fakcie wyrzuty sumienia skumulowały się ze stratą dziecka, zmuszając go do takiego, a nie innego czynu, jakim jest samobójstwo, ten brak wcześniejszych skrupułów wydaje się jeszcze dziwniejszy.

Myślę też sobie o czasie w tym opowiadaniu. Syn Iwanowa zmarł ostatniego dnia sierpnia. We wrześniu planował działania i zabijał wiolonczelistów, bo zapiski Matyldy kończą się na 25 września, przy czym dziewczyna regularnie co parę dni dopisywała kolejne notatki, więc mimo że to nie był dziennik, można przyjąć, że zginęła w okolicach teho 25 września. Niedługo później też musiało rozpocząć się śledztwo, które według Ryśka trwało dwanaście tygodni, a więc niespełna trzy miesiące. To oznacza, że zostało umorzone na początku drugiej połowy grudnia. W pierwszym fragmencie opowiadania Rysiek trzymał gazetę, dokładnie tygodnik wrocławski, który pokazywał Oksanie, mówiąc, że napisali o tej sprawie. Nawet jeśli artykuł dotyczył samego umorzenia, skoro to jest tygodnik, to prawdopodobnie jeszcze w grudniu ukazałby się taki artykuł. Natomiast Iwanow w nagraniu mówił, że jego syn zmarł pół roku temu, a pół roku od ostatniego dnia sierpnia, to (pomijając drobne różnice w liczbie dni) koniec lutego albo początek marca. No i tu pojawia się zgrzyt. Tutaj wahałabym się, czy akcja w końcu rozgrywa się w grudniu czy lutym/marcu, ale Rysiek, czytając pamiętnik, stwierdza w myślach przy dniu 17 września, że to było trzy miesiące temu, co przesądza o tym, że to grudzień, co wyklucza nieaktualność gazety. Nie zmienia to jednak faktu, że w takim razie Iwanow nieprecyzyjnie odnosił się do tego okresu od śmierci syna. Tu jednak mam znowu wątpliwości, bo nie chodzi tu o jakiś tydzień czy dwa, ale o około dwa miesiące. Trudno sobie wyobrazić, żeby człowiek pogrążony w rozpaczy po śmierci ukochanego dziecka tak bardzo niedokładnie podawał długość tego okresu, bardziej spodziewana byłaby skrupulatność w rozpamiętywaniu długości tego okresu jego samotności.

Jak już o czasie mowa, to zaciekawiło mnie też to, że w całym tekście nie ma ani słowa o czymś, co wskazywałoby, że była zima. Rysiek wchodził do szkoły, widział kopiec upamiętniający ofiary, gdzie nie było żadnej oznaki przykrycia co wcześniej położonych bukietów śniegiem, a tak bez wątpienia by było. Zostały one tylko określone jako białe, ale to przecież mogło oznaczać barwy samych kwiatów. Poza tym w pierwszym fragmencie mężczyzna zapytał Oksanę, czy pożyczy mu samochód, czy ma pojechać rowerem. Normalnie samochód byłby po prostu ułatwieniem, bo szybciej można nim dojechać, ale w zimie, i to nie zimie takiej, jakie przytrafiają się w ostatnich latach, ale takich z lat 70’, nie wiem, czy w ogóle istniałaby taka możliwość. Wtedy zimy były surowsze i, szczerze mówiąc, już chyba lepiej byłoby przejść się na piechotę, niż jechać w takich warunkach rowerem, jeśli chce się bezpiecznie dotrzeć do celu.

Nie wspomniałam jeszcze o czymś, co rzuciło mi się w oczy podczas samego czytania rozmowy Ryśka z oficerem radzieckim. Pomijając już to, o czym mówiłam, że w dziwnych okolicznościach doszło do tego spotkania i jego celu, to zastanawiające jest też wzajemne zwracanie się do siebie mężczyzn. Oficer mówił do Ryśka per pan, ale ten drugi już odzywał się bezpośrednio. W zwyczajnych sytuacjach, nawet jeśli miejsce spotkania i temat rozmowy był wyjątkowy, niemal odruchowo każdy zwraca się do nieznajomego w sposób grzecznościowy, tym bardziej jeśli w drugą stronę działa to tak samo. Jedynym właściwie sensownym wyjaśnieniem wydają mi się ewentualne podejrzenia ojca Matyldy względem mężczyzny, jakaś podejrzliwość, ale przecież nie było przesłanek, które by do nich skłaniały.

Kolejne, na co zwróciłam uwagę, to słowa Oksany, jeszcze na początku tekstu, że wybiera się do kwiaciarni i na cmentarz. Na początku zaczęłam się zastanawiać, czy nie miała może na myśli kopca stworzonego przed szkołą, który miał upamiętnić ofiary, tym bardziej, że gdy wybrała się tam razem z Ryśkiem, był tam już jeden bukiet słoneczników, a więc może to ona by go wcześniej zostawiła… Chociaż dziwne trochę byłoby, żeby i ona, i on się tam wybrali i żeby nie spotkali się albo nie wrócili razem. Zresztą, mogliby odwiedzić kwiaciarnię po drodze i pojechać do szkoły. Drugim jednak, co kłóciło mi się trochę z tą jej wyprawą na cmentarz było to, że dalej w jednej z rozmów można było przeczytać, że ci uczniowie wciąż mają status zaginionych, a skoro tak, to nie mogli zostać pochowani, a na pewno nie po tak krótkim czasie, bo po kilku latach dopiero status ten się zmienia i można zadbać o uroczystości pogrzebowe.

No i ostatnia, mam nadzieję, uwaga w tym temacie dotyczy samego walkmana. W tekście pisałaś, że to był rok 1974, tymczasem walkman został zaprojektowany i wypromowany w 1979 roku przez firmę Sony, a rozpowszechniony na świecie został w latach 80’ XX wieku. Występuje tu więc zgrzyt w obrębie kilku lat.

 

WRAŻENIA OGÓLNE

 

Przydałoby się teraz zebrać to wszystko we wrażeniach ogólnych. Do tej pory wypowiadałam się na temat błędów i starałam się analizować fabułę wraz z bohaterami na zasadzie spostrzeżeń, wyłapywania wszystkiego, co mogło budzić wątpliwości, i starałam się znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenia, bez oceniania, czy coś było dobrym posunięciem, czy, moim zdaniem, złym.

Pierwsze, co zwróciło moją uwagę po przeczytaniu tekstu, to dynamika. Podzieliłaś tekst na kilka fragmentów, które były zaledwie migawkami zdarzeń, co sprawiło, że tak naprawdę przeskakiwało się od jednej sceny do drugiej. Zastosowałaś czas teraźniejszy, który najczęściej ma służyć również dynamizacji tekstu przez to, że czytelnik czuje, że to wszystko dzieje się tu i teraz. Ograniczałaś też rozbudowywanie zdań do wielokrotnie złożonych. Najczęściej były one krótkie, podzielone przecinkami, i tu wyjątkiem mogą być zapiski z pamiętnika Matyldy, co mogłoby wskazywać, że to zabieg celowy. Tak więc wszystko w budowie tekstu chciało go przyspieszyć, pociąć na drobne kawałeczki i pociągnąć za sobą czytelnika. Nie ma sensu mówić tu, czy to jest w czyimś guście, czy nie, ale bez względu na to pojawia się jedno pytanie ― dlaczego to tempo nie ma odzwierciedlenia w fabule? Cele można osiągać w dowolny sposób, ale ten cel musi pozostać wyraźny. Gdyby w fabule naprawdę dużo się działo, gdybyś rozwinęła ten kryminalny wątek o jakieś poszukiwania, tajemnice, gdybyś budowała napięcie, grając na emocjach czytelnika, wzbudzała w nim niepewność i ciekawość tego, co będzie dalej, wszystko to naprawdę byłoby uzasadnione. Dlaczego więc wszystko tak szybko się skończyło? Dlaczego skończyło się w taki sposób? Zapas znaków miałaś na tyle duży, że miałaś możliwość pobawić się w intrygi i szukanie rozwiązania sprawy, a tymczasem wszystko rozwiązało się nagle, w raczej niewyjaśniony sposób, niby przez zbieg okoliczności, ale trudny też do uwierzenia w niego.

W narracji nie dałaś miejsca na rozważania nad emocjami, przypominała ona bardziej didaskalia w dramacie ― mówiła, gdzie wszystko się dzieje i wyliczała kolejne czynności bohaterów. Zero obszerniejszych opisów, rozważań bohaterów, nic. Jeśli ktoś chciał się dowiedzieć czegoś o bohaterach, to na podstawie dialogów, ewentualnie wniosków wynikających z obserwacji zachowań, tylko że tu można się odnieść do tego samego co przy dynamice, a więc że nie działo się na tyle dużo, żeby bardziej ożywić postaci w umysłach czytelników.

Przede wszystkim, odkąd przeczytałam cały tekst, było mi szkoda tego zakończenia. Było mi szkoda, że nie skorzystałaś z danego limitu znaków i nie pociągnęłaś tej historii, kończąc ją inaczej. Poza jakimiś tam zastrzeżeniami sam wątek rozwiązywania sprawy tych morderstw wydawał się w porządku do momentu przeczytania przez Ryśka pamiętnika Matyldy, bo od czego miał zacząć, jeśli nie od prześledzenia najbliższej przeszłości sprzed zdarzenia. Zaczęło się to psuć, kiedy postanowił drugi raz wybrać się pod szkołę z Oksaną, choć nie mógł się tam niczego w tamtej chwili dowiedzieć, skoro budynek był opuszczony. Mógł oczywiście iść przemyśleć sobie to wszystko przy kopcu, tylko wtedy wydaje mi się, że nie ciągnąłby ze sobą Oksany. Umówili się, że będzie jej o wszystkim mówił, ale nie, że będzie ją wszędzie ze sobą zabierał. Dlatego bardziej spodziewałabym się, że Ryśka prowadził tam jakiś trop, problem w tym, że jedynym takim tropem mogło być przeczucie, że zjawi się tam sprawca, co oczywiście było niemożliwe. Spotkanie z oficerem radzieckim i rozwiązanie zagadki tożsamości sprawcy tylko pogłębiło wrażenie, że szukałaś tylko jakiegoś pretekstu dla jak najszybszego skończenia opowiadania. Wiem, że wolisz oszczędzać na ilości znaków, w ostatniej bitwie, jaką pamiętam z Twoim udziałem, miałaś ich za mało, ale jednak czasami trzeba użyć ich trochę więcej, żeby wszystko miało ręce i nogi, zwłaszcza jeśli jest taka możliwość.

Moim zdaniem pomysł miałaś ciekawy, historia posiadała spory potencjał, technicznie też było dobrze, a stosowane zabiegi w zapisie miały wspólny mianownik, dzięki czemu nie wyglądały na przypadek, i biorąc to wszystko pod uwagę czułam się po lekturze tym bardziej zawiedziona, bo to mógł być naprawdę dobry tekst i to w Twoim wykonaniu. Stać Cię było na to, aby lepiej go poprowadzić, mimo że wstawiając za pierwszym razem tekst na portal, byłaś go pewna.

Interpretacja tematu też była interesująca, niedosłowna, choć myśl przewodnią widziałabym bardziej w relacjach rodzinnych Ryśka, Oksany i Matyldy, choć to w sporej mierze odsłaniał pamiętnik dziewczyny, bo te zapiski były trochę takim szeptem, który przekazywał, jak ona czuła się w tej rodzinie wbrew pozorom, jakie widział jej ojciec, i jakie miała pragnienia wynikające z dorastania. Wszystko to było ukryte przed okiem rodzica, niesłyszalne dla jego ucha. No a po śmierci Matyldy Rysiek i Oksana krzyczeli, wybuchali, co prawda momentami wydawało się to takie na wyrost, jak na przykład ta poważniejsza kłótnia, po której mężczyzna poszedł do baru. Bardziej chyba miało to miejsce na potrzeby właśnie tematu niż samej fabuły i może stąd właśnie zachowanie Oksany trudno było zrozumieć, przyporządkować jakiejś konkretnej cesze charakteru, stosunku do Ryśka, a nawet bardziej do jego córki. Można było zadbać o większą naturalność przy wplataniu tego tematu, no chyba że źle interpretuję, a przyczyna takich, a nie innych wniosków jest inna, ale na to już w tej chwili nie mam wpływu, bo nic innego do głowy mi nie przychodzi.

Temat dodatkowy też dało się odnaleźć w umowie Ryśka i Oksany o tym, że będą ze sobą szczerzy. Mężczyzna chciał, żeby jego żona zrozumiała jego potrzeby względem odnalezienia zabójcy córki, a kobieta w zamian liczyła na otwartość z jego strony w kwestii kolejnych działań. Jak by nie patrzeć, można to nazwać uczciwą wymianą. Tym razem wygląda to już bardziej naturalnie, temat jest uzasadniony przez fabułę, obudowany nią, wynikający z niej. Może to przez to, że nie jest on obowiązkowy, łatwiej jest go w taki sposób wprowadzić… Nie wiem. W każdym razie wydaje się być wprowadzony mniej ,,na siłę” niż temat główny.

 

Tytuł: ,,Profetorium”

Autor: Karawan

 

TECHNIKALIA

 

Pierwsza moja myśl, jeśli chodzi o technikalia, po przeczytaniu tego tekstu dotyczyła przecinków. Można by powiedzieć, że wyrastały jak grzyby po deszczu. Ważne jest, żeby stosować je w odpowiednich sytuacjach, ale ich nadmiar też nie jest dobry. Interpunkcja przede wszystkim powinna pomagać w zrozumieniu tekstu. Za jej pomocą rozdziela się części zdania, które pełnią różne funkcje, zaznacza się, że łączy je jakaś relacja, czasem podkreśla niektóre elementy za pomocą akcentu, ale wszystko to, użyte świadomie, ma pomóc w odbiorze. Trzeba jednak mieć na uwadze, że mnogość często zbędnych przecinków może zniecierpliwić czytelnika, a co uważniejszemu napsuć trochę krwi. No ale najłatwiej będzie pokazać błędy na przykładach, więc od razu przejdę do rzeczy.

,,Nie dalej niż pół dnia drogi od stolicy, stał dębowy las” ― pierwsze zdanie i już mogę się do czegoś przyczepić. Zdarzało się niejednokrotnie w Twoim tekście, że rozdzielałeś przecinkiem okoliczniki miejsca (a więc wyrażenia oznaczające miejsce czynności) od reszty zdania. Nie ma takiej potrzeby, a wręcz jest to zbędne i raczej powinno się tego unikać, chyba że okolicznik ten chce się potraktować jako dopowiedzenie. W innym przypadku nie ma powodu, żeby to robić.

Podobnie postąpiłeś w zdaniu: ,,zaczynały się wyłaniać zarysy wyrwanej z zawiasów bramy, wiszącej pochylonym skrzydłem, nad końskim zezwłokiem, ruiny chłopskiej chaty i zamarłej w księżycowej poświacie, spleconej (splecionej) w śmiertelnym uścisku grupy trupów”, tylko tym razem we wtrąceniu i to już bardziej kłuje w oczy. Dopowiedzenie dotyczące bramy brzmi: ,,wiszącej pochylonym skrzydłem, nad końskim zezwłokiem”. Tak naprawdę jest to wyrażenie, w którym w wymowie prawdopodobnie nawet nikt nie zrobiłby przerwy, ale widząc przecinek w tekście, zrobi to, choć dzieje się to i tak w wydzielonej przecinkami części zdania.

 

,,Na środku, leżącej w centrum polany, drzemały dwa wielkie głazy, naprzeciw których, nad świętym źródłem, trwało pochylone pół wierzby, ocalałe z jakiejś katastrofy. Ta reszta pnia odrodziła się, tworząc z wiotkich gałęzi, sięgającą ziemi, wiedźmią fryzurę. Obok, niby żwawy przewodnik, trwała, równie wiekowa, lipa. Za nimi, w maleńkiej chatce, mieszkało dwoje ludzi; wieszczka i jej następczyni” ― skopiowałam ten fragment ze względu na wtrącenia. Mogłabym ograniczyć się do jednego ze zdań, ale w ten sposób przy okazji będę mogła odnieść się do liczności. Na ogół wtrącenia mi nie przeszkadzają, zwłaszcza że często wynikają one po prostu ze stylu autora, ale tu jest ich aż za dużo. Wprowadzenie dopowiedzenia, jak każdy inny zabieg, powinno coś wnosić i przede wszystkim mieć określony cel, a przyznam szczerze, że nie widzę tego tutaj. Powydzielałeś przecinkami chyba wszystko, co tylko się dało, choć można było tych wtrąceń nie robić; zapis byłby prostszy, płynniejszy i, moim zdaniem, łatwiejszy w odbiorze. Gdyby czytelnik przeczytał ten fragment, zwracając uwagę na przecinki, prawdopodobnie robiłby co chwilę pauzę, tnąc zdania co parę wyrazów, a to, po pierwsze, byłoby niezbyt wygodne, a po drugie, nie można byłoby liczyć na akcentowanie tego, co istotne, bo ulegałoby temu wszystko i jednocześnie nic.

Można było zapisać to na przykład tak: ,,Na środku leżącej w centrum polany drzemały dwa wielkie głazy, naprzeciw których nad świętym źródłem trwało pochylone pół wierzby ocalałe z jakiejś katastrofy. Ta reszta pnia odrodziła się, tworząc z wiotkich gałęzi sięgającą ziemi wiedźmią fryzurę. Obok, niby żwawy przewodnik, trwała równie wiekowa lipa. Za nimi w maleńkiej chatce mieszkało dwoje ludzi; wieszczka i jej następczyni”. To jednak, jak mówiłam, przykładowy zapis. Jedno wtrącenie w nim zostało, to, w którym dopowiedziane zostało porównanie. Nie chcę, żebyś odebrał to jako narzucanie w pewien sposób zapisu, bo on tego zawsze się wzbraniam, wszystko powinno pochodzić z intencji autora i tylko i wyłącznie autora. Chcę tylko pokazać różnicę, którą, mam nadzieję, zauważysz, gdy porównasz obie wersje. Jedyne, czego bym oczekiwała w przyszłości, to to, o czym pisałam wcześniej, a więc żebyś zastanowił się nad celem każdego wtrącenia. Czy jest to coś, co należy wyłuszczyć? A może jakaś poboczna informacja, która tylko dopełnia obraz? Opcje mogą być różne. Po prostu pomyśl nad tym, czym będzie różnił zapis z wtrąceniem od tego bez niego. Spójrz okiem czytelnika i ustal, która wersja jest bliższa temu, co powstało w Twojej głowie. Bo umysłem można widzieć wiele rzeczy i Ty też sporo ich widzisz, inaczej nie stworzyłbyś tej historii, trzeba tylko pamiętać, że w gestii autora leży, w jaki sposób przekaże swoją wizję adresatowi, a zapis i interpunkcja również mają w tym swój udział.

 

,,Za nimi w maleńkiej chatce mieszkało dwoje ludzi; wieszczka i jej następczyni”.

,,Lerimę, jej następczynię, czekał podobny los; ćwierć wieku przygotowania i kolejne ćwierć, by wiedzę przekazać”.

Powyższe dwa zdania łączy użycie przez Ciebie średnika, do czego chciałam się odnieść. Średnik jest znakiem interpunkcyjnym, który ma za zadanie rozdzielać, tak samo jak przecinek albo kropka. Różni się jednak od nich tym, że w przeciwieństwie do przecinka może rozdzielać tylko samodzielne gramatycznie i logicznie człony, przez co łatwo można zamienić je na zdania, zastępując tylko średnik kropką, która jeszcze silniej od niego je rozdziela. Wskazane przeze mnie zdania nie działają na tej zasadzie. Użyłeś w nich średnika bardziej w znaczeniu pauzy, która dużo lepiej by się tu sprawdziła.

Średnik pojawił się u Ciebie parę razy również na końcu narracji, kiedy zamierzałeś wprowadzić wypowiedź bohatera. Zamiast niego powinien pojawić się tam dwukropek. I w sumie teraz się zastanawiam, czy czasem od początku w miejscu tych średników nie zamierzałeś go wpisać…

 

,,Widząca, Oiame dobiegała setki (...)” ― zdanie było dłuższe, ale nie było potrzeby przytaczać całego. Przecinek nie jest tu w żaden sposób uzasadniony, bo nie ma tu żadnego dopowiedzenia, ale i jest ono niepotrzebne. ,,Widząca” w tym wypadku jest tytułem Oiame wymawianym spójnie razem z imieniem, tak jak zdarzyło się to w innym miejscu, w dalszej części historii. Dlatego nie powinieneś oddzielać tego przecinkiem.

 

,,Dni jej życia od pięćdziesięciu lat, wypełniały trzy zadania” ― przecinek w tym zdaniu jest zbędny i byłby sensowny tylko wtedy, gdyby wyrażenie ,,od pięćdziesięciu lat” było dopowiedzeniem, choć takiej potrzeby nie ma. W inny sposób nie powinno się rozdzielać podmiotu od orzeczenia, a właśnie to zrobiłeś.

 

,,ćwierć wieku przygotowania, i kolejne ćwierć, by wiedzę przekazać”.

,,Treść pojawiała się, gdy starszy Widzący był sam i musiała być odczytana następnego dnia w obecności jego ucznia”.

Te dwa powyższe zdania dotyczą jednej kwestii, a mianowicie sytuacji, kiedy stawia się przecinek przed spójnikiem ,,i”, a kiedy nie. W pierwszym przypadku przecinek jest zbędny, ponieważ łączy on dwa człony, a w takich sytuacjach sam spójnik wystarczająco je rozdziela. Inaczej było w przypadku drugiego zdania, w którym brakuje przecinka wynikającego ze składni, bo zdanie podrzędne (,,gdy starszy Widzący był sam”) zostało wplecione w zdanie złożone współrzędnie łączne.

 

,,przemierzyła niewielką izdebkę (przecinek) zostawiając za sobą piec” ― człony zawierające imiesłowy przysłówkowe, czy to współczesne (jak tutaj) zakończone na -ąc, czy uprzednie z końcówką -łszy/-wszy, powinny być rozdzielane przecinkiem od pozostałych zdań składowych.

 

,,Za kolumnami, z jednej strony, zaglądał do środka słoneczny dzień, zaś z drugiej wygwieżdżona noc” ― w tym fragmencie już do samych wtrąceń bym się nie przyczepiała, ale nie podoba mi się Twoja niekonsekwencja w zapisie, bo ,,z jednej strony” wydzieliłeś jako dopowiedzenie, ale ,,zaś z drugiej” już nie. Tak naprawdę to, czy będzie to wydzielone, czy nie, nie ma dla mnie w tej sytuacji większego znaczenia, byle trzymać się jednej zasady.

 

,,Dzień po dniu, na sali, której środek wyznaczał pulpit, zapraszający pergaminem do zanotowanie kolejnej przepowiedni, wchodziła najpierw na ciemną, a potem na jasną stronę sali” ― jest tu literówka ― ,,do zanotowania”, ale poza tym niepotrzebne jest tu rozdzielenie określenia czasu na początku, a później, w zdaniu podrzędnym (rozpoczętym od ,,której”), niepotrzebny jest też przecinek przed przydawką w postaci imiesłowu przymiotnikowego ,,zapraszający”. Wszystkie takie określenia podmiotu (bo tym właśnie jest przydawka) nie powinny być oddzielane od reszty zdania bez wyraźnego powodu.

 

,,Oiame, zgodnie z otrzymanym wczoraj, na jasnej stronie, poleceniem otwarła księgę na stronie „Następca””.

,,Podniosła z podłogi, stojący tuż przy stole niewielki dzbanek”.

W obu powyższych zdaniach źle zastosowałeś wtrącenie. W pierwszym przypadku prawdopodobnie zgubiłeś się trochę w rozumowaniu, kiedy w jedno wtrącenie (to niedokończone) próbowałeś wpleść drugie. Już stawiając pierwszy przecinek zaraz po imieniu Widzącej rozpocząłeś dopowiedzenie, które kończyłoby się na słowie ,,poleceniem”, bo zdanie główne brzmiałoby tutaj: ,,Oiame otwarła księgę na stronie (przydałoby się tu jakieś ,,zatytułowanej” albo coś takiego) ,,Następca””.

W drugim przypadku również dopowiedzenie zostało rozpoczęte, ale nie zakończone, choć być może przecinek ten nie wyniknął z tego, że chciałeś tam coś wtrącić, tylko z tego imiesłowu przymiotnikowego, który niektórzy niepotrzebnie rozdzielają, więc dla jasności ― imiesłowów przymiotnikowych, czynnych (zakończonych na -ący, -ąca, -ące) i biernych (zakończonych na -ny, -na, -ne, -ty, -ta, -te, -ony, -ona, -one), nie trzeba oddzielać od reszty zdania.

 

,,Pogryzając dorodną, co dopiero zerwaną śliwę, na środku sali pojawiła się Lerima” ― to przykładowe zdanie, choć było ich więcej, że używałeś wyrażenia ,,co dopiero”, zamiast ,,dopiero co”. W tym wypadku inwersja tych wyrazów wpływa na znaczenie wyrażenia i nie można dowolnie jej stosować. ,,Dopiero co” znaczy przed chwilą, przed momentem, natomiast ,,co dopiero” używa się w znaczeniu ,,a co dopiero…”.

 

,,Nim wejdziesz na ścieżkę nocy (przecinek) przekaż następcy Dzban” ― to znowu przykładowe zdanie złożone (wystarczy zauważyć, że ma dwa orzeczenia, choć nie jest to konieczność), a z tymi jest tak, że ich zdania składowe muszą być rozdzielone przecinkiem, spójnikiem albo jednym i drugim. To jest zdanie złożone podrzędnie, a więc do jednego członu można zadać pytanie, którego drugie będzie odpowiedzią. Tutaj akurat to drugie zdanie składowe (po przecinku) jest nadrzędne, do którego można takie pytanie zadać, a pierwsze jest podrzędne, które stanowi odpowiedź i po inwersji tych dwóch członów wyglądałoby to tak: ,,Przekaż następcy Dzban (kiedy?), nim wejdziesz na ścieżkę nocy”.

 

,,Chodźmy (przecinek) Lerimo”.

,,Zostajesz na kawał czasu sama (przecinek) Lerimo”.

Powyższe dwa przykłady dotyczą zasady, że apostrofy (bezpośrednie zwroty do adresata wypowiedzi) oddziela się od reszty zdania przecinkiem. Tutaj apostrofa jest na końcu, dlatego przecinek ją poprzedza, gdyby występowała na początku, to przecinek byłby po niej, a gdyby była w środku, to przecinek byłby przed i po niej.

 

,,Nigdzie jednak nie pojawił się ciemno-purpurowy pulsujący wewnętrznym żarem znak”.

,,Krwisto-czerwony błysk”.

W obu powyższych zdaniach barwy ,,ciemnopurpurowy” i ,,krwistoczerwony” powinny być zapisane łącznie, ponieważ są to nazwy jednolitego koloru ze wskazaniem odcienia. Zapis z dywizem obowiązywałby, gdyby rzeczy opisywane były dwukolorowe.

 

,,Dopiero, gdy w wędrówce przez nocne godziny, dotarły do ledwie zaznaczonej szarości, oznaczającej słabnięcie nocy, daleko, na morzu pojawił się sygnał” ― tu chciałam zwrócić uwagę na ,,dopiero gdy”, bo jest to przypadek, w którym przed słowem ,,gdy” nie stawia się przecinka. Oprócz tego w tym zdaniu powinny być tak naprawdę tylko jeden przecinek ― przed ,,daleko”.

Podobnie jest w zdaniu: ,,Tylko tutaj ludzie, nawet, gdy wadzili się między sobą, uśmiechali się” z ,,nawet gdy”.

 

,,Zwalony maszt i co rusz zalewany, pusty pokład”.

,,powiedziała, półgłosem Lerima”.

Zwróć uwagę, że w powyższych przykładach zawarte są pojedyncze informacje, w których nic się nie rozdziela. Zwłaszcza widać to w drugim z nich. Przecinki nie pełnią tu żadnych funkcji. Znalazłoby się jeszcze trochę podobnych zdań, ale nie ma też co przytaczać wszystkich. W każdym razie tutaj mogę co najwyżej wspomnieć to, o czym mówiłam już na początku, a więc o zastanowieniu się, czy użyty przecinek ma jakieś znaczenie.

 

,,Zielony rozbłysk na królewskim dworem” ― tu literówka ― ,,nad królewskim dworem”. Takowe też parę razy się trafiły.

 

,,Tyle nici (przecinek) ile dzieci (przecinek) niech wiadomość szybko leci” ― takie wyrażenia ,,tyle…, ile…” mimo że nie zawsze zawierają orzeczenie, i tak też jest w tym przypadku, to tworzą formy zdaniowe, w których jedna część jest podrzędna do drugiej, tak jak pisałam o tym przy zdaniach złożonych podrzędnie. Drugi przecinek natomiast oddziela już następujące po tym zdanie składowe.

 

,,Potem, od wewnątrz zaczyna się powolny ruch” ― przy tym przykładzie chciałabym tylko odnieść się do okolicznika czasu (,,potem”), tak jak na samym początku przy pierwszym przykładzie mówiłam o okoliczniku miejsca. Zarówno jednych, jak i drugich nie powinno się rozdzielać przecinkiem, jeśli nie ma takiego powodu, czyli najczęściej jeśli po nich nie występuje wtrącenie.

 

,,małe dzieci umazane krwią i spalenizną”.

,,Przy drzwiach do brata, jak zwykle trzymali straż wartownicy”.

Powyższe fragmenty zwróciły moją uwagę słownictwem. W pierwszym przypadku chodzi o ,,spaleniznę”. Spalenizną można nazwać coś, co się spaliło, ale nie bardzo mi się to widzi z czymś, czym może być pokryta czyjaś twarz. Bardziej wyobrażałabym sobie na przykład sadzę.

Natomiast w drugim przypadku nie podoba mi się wyrażenie ,,przy drzwiach do brata”. Niby każdy zrozumiałby, o co chodzi, ale taka konstrukcja nie jest poprawna, bo jednak drzwi prowadzą do komnaty, a nie osoby. Rozumiem, że czasami w różny sposób chce się, przykładowo, uniknąć powtórzenia, ale nie można robić tego w ten sposób, kosztem poprawności zapisu. A Tobie zdarzało się parę razy wyrzucić coś ze zdania, żeby takowego uniknąć.

 

,,leżał ledwo żywy po ubiegło wieczornym spotkaniu” ― ,,ubiegłowieczornym” powinno być zapisane łącznie. Jest to takie złożenie dwóch wyrazów, które w tym wypadku tworzą po prostu przymiotnik.

 

,,Do Kasztelana biegłem jaśnie panie... — Wydukał nieszczęśnik przeczuwając tyłkiem kopniak”.

,,Witajcie panie. Żupan akurat pożegnał Łowczego. Wejdźcie. — odezwał się starszy”.

,,Ygren przekazał ci już, co przyniósł gołąb z Profetorium? — bardziej stwierdził (przecinek) niż zapytał monarcha. — użyj swej mocy, by sprawdzić te nowiny, a potem podejmiemy decyzję. — dodał, a widząc wahanie czarodzieja dodał”.

Tu skopiowałam trzy przykłady pokazujące niepoprawny zapis dialogów. Zaczynając od początku, jeśli wprowadzona po wypowiedzi narracja rozpoczyna się od słów bezpośrednio odnoszących do samego faktu wypowiadania się, czyli ,,powiedział”, ,,rzekł”, ,,zapytał” itd. albo jak u Ciebie ― ,,wydukał”, to po wypowiedzi nie powinno być kropki (tu zastrzeżeń nie mam, bo jest wielokropek), a narracja ta powinna się rozpoczynać małą literą, ponieważ jest to cały czas kontynuacja tego samego zdania.

Za to do drugiego przykładu już można mieć zastrzeżenia co do tej kropki postawionej na końcu wypowiedzi, bo narracja dalej dotyczy właśnie faktu wypowiadania się i napisałeś ją tym razem poprawnie, rozpoczynając z małej litery, ale właśnie przez to przede wszystkim tej kropki nie powinno tam być.

W trzecim wypadku można znaleźć to samo co w drugim, a oprócz tego błędnie rozpocząłeś kontynuację wypowiedzi (od słowa ,,użyj”) z małej litery, ponieważ wcześniej zakończyłeś kropką narrację.

Tak naprawdę przy zapisie dialogów zasada, jeśli chodzi o interpunkcję, jest jedna — ciągłość zdań musi zostać zachowana. Jeśli nie zakończyłeś czegoś kropką, to zdanie jest kontynuowane, a więc pisze się z małej litery, a jeśli ją zakończyłeś, to nowe zdanie rozpoczynasz wielką literą. Wystarczy, że to zapamiętasz, a powinno być Ci łatwiej, bo w końcu wszystko opiera się tu na logice rozumowania.

 

,,dokonywano wyboru z pośród szczególnie wysokich pretendentów” — ,,spośród” pisze się łącznie”.

 

,,Miłość tą podsyciła jeszcze Dia” — ,,miłość tę”. Zazwyczaj ludzie rozpoznają formę tę/tą na podstawie końcówki podmiotu, a tu jest przykład na to, że nie zawsze kończy się ona na ,,ą” lub ,,ę”, a więc trzeba zastosować się do ogólnej zasady, że w bierniku występuje zawsze forma ,,tę” — tę (kogo?, co?) miłość.

 

,,--- „Przeklęta spyrka i przeklęte te całe przenosiny” --- myślała (przecinek) drapiąc się świecącą od smalcu ręką” — przyznam, że nie za bardzo podoba mi się taki sposób wprowadzania czyichś myśli — za pomocą trzech dywizów. Co prawda na kursywę na opowi nie można sobie pozwolić, ale nawet cudzysłów byłby lepszy. Tym bardziej, że innym razem wykorzystałeś też trzy dywizy w innej sytuacji, jeśli mnie pamięć nie myli.

 

,,Wędrujący, od cudownego ocalenia Kataryniarz tymczasem, wędrował przez krainę unikając dziwnym trafem szerzącej się, paniki” — kurczę, nie rozumiem za bardzo tego zdania… Pomijając fakt, że w tym zdaniu przecinek powinien być tylko jeden, przed słowem ,,unikając”, to wychodzi na to, że ,,wędrujący Kataryniarz wędrował”, a o tym chyba nie trzeba za wiele mówić. Sam szyk w tym zdaniu też mógłby być trochę inny.

Pojawiłoby się jeszcze parę przykładów, np.: ,,Wyjął jadowicie zielone trzy świece. Umieścił je na wierzchołkach trójkąta, wewnątrz którego było jego ciało. Gestem zapalił, co dopiero ustawione, a te rozbłysły przeraźliwie i zaczęły wydzielać równie jak one, zielony dym, który natychmiast uformował wewnątrz gwiazdy kulę kryjąca maga” — samo zdanie nie wygląda dobrze. Brakuje tu jednak tego dopełnienia, gdy pisałeś ,,zapalił co dopiero (dopiero co) ustawione”, nawet jeśli można się na logikę domyślić, o co chodzi, bo jest to zwyczajnie niepoprawne. W dodatku później jest ,,rozbłysły przeraźliwie i zaczęły wydzielać równie jak one, zielony dym”, gdzie przez tę interpunkcję i szyk kompletnie gubi się gdzieś przekaz; albo:

,,W przerażeniu piszcząc wielkimi skokami dotarła do miejsca gdzie stał Destor” — powiem tak — jeden przecinek postawiony nie w tym miejscu (a przecinek tu gdzieś być musi), a całe zdanie traci całkowicie sens, choć i tak nie brzmi ono obecnie za dobrze i byłabym raczej za zmianą go i przekazanie tej treści innymi słowami. No ale pokażę Ci, jak zmieniłby się sens zdania w zależności od miejsca postawienia przecinka. Sens, o jaki Ci chodziło, miałoby zdanie zapisane tak: ,,W przerażeniu piszcząc, wielkimi skokami dotarła do miejsca, gdzie stał Destor” — nie brzmi to najlepiej, ale coś znaczy. Natomiast wystarczyłoby przesunąć pierwszy przecinek tak: ,,W przerażeniu piszcząc wielkimi skokami, dotarła do miejsca, gdzie stał Destor — i to zdanie już nie ma żadnego sensu. Przestawiłam to w ten sposób, żeby pokazać Ci, że interpunkcja ma naprawdę duże znaczenie, jeśli chodzi o odbiór treści, a w połączeniu z nieprzemyślanym szykiem może wyjść z tego naprawdę głupota. Tak więc niech to będzie taki przykład do analizy i zastanowienia się na przyszłość nad doborem słów i zapisem.

 

,,Nie mniej nad ranem zbudził go chłód, ruszył więc dalej ledwo widoczną ścieżką, która, gdy słońce było blisko zenitu (przecinek) doprowadziła go do drewnianych umocnień dawnej stolicy” — ,,niemniej” w tym znaczeniu powinno być zapisane łącznie i tu ma to duże znaczenie, bo przy innej pisowni to znaczenie się zmienia.

 

,,Przekroczył otwartą na oścież i nie pilnowaną bramę” — ,,niepilnowaną” powinno być zapisane łącznie, ponieważ jest to imiesłów przymiotnikowy, a partykułę ,,nie” pisze się z takimi łącznie.

 

,,mimo, że jako jedyny w mieście za sprawą proroczego snu wiedział” — ,,mimo że” jest spójnikiem złożonym, dlatego przed ,,że” nie stawia się w tym wypadku przecinka.

 

Nie zawsze też udawało Ci się odpowiednio skonstruować zdania, aby brzmiały one sensownie. Nie chodzi tu o to nawet, czy wiadomo, o co chodzi, czy nie, ale dosłowny sens musi zawsze być zachowany. Na przykład tutaj: ,,Nowa widząca z wielką ostrożnością i delikatnością podniosła to, co stanowiło treść jej życia przez ostatnie ćwierć wieku” — to zdanie z końcówki pierwszej sceny, kiedy Oiame opuszcza swoją uczennicę i podejrzewam, że ten pergamin, który Lerima podniosła, stanowił treść życia poprzedniej Widzącej. Z tego zdania jednak wynikałoby, jak gdyby to życia Lerimy on dotyczył, ponieważ rozpocząłeś zdanie od podmiotu, którym to ona była, po czym bez wskazania innej osoby (imieniem bądź innym określeniem, które bezsprzecznie wskazywałoby na starszą Widzącą) używasz zaimka ,,jej”, tak jakby cały czas chodziło o tę samą osobę, podmiot, a nie drugą z kobiet.

 

Na tym poprzestanę, myślę, z drobiazgowością. Starałam się z grubsza napisać o wszystkim wspomnieć, nie powtarzając się w rodzajach błędów. Główne zastrzeżenia dotyczyły interpunkcji, ale pojawiły się też parę razy drobiazgi, o które sam mogłeś zadbać, na przykład literówki czy powtórzenia. Wiadomo, że podczas pisania różnie to bywa i czasami coś takiego się przytrafi, nie wiem, jak wyglądała później u Ciebie korekta surowego tekstu. Co prawda, od początku wznowienia inicjatywy bitew miałam wrażenie, że bardzo Ci było spieszno i trudno powiedzieć, jaki to mogło mieć ten wpływ. No ale nie ma co spekulować i iść dalej w tę stronę, dlatego przejdę już do kolejnej części oceny.

 

FABULARIA

 

Najlepiej chyba będzie zacząć od dwóch kobiecych postaci — Oiame i Lerimy. Zastanowiło mnie, jak to u nich jest z tym czasem. Wspomniane było, że ćwierć wieku było na przygotowanie się i ćwierć na przekazanie wiedzy. Łącznie jest to więc pięćdziesiąt lat. Oiame dobiegała setki, tymczasem nie jest powiedziane, ile Lerima ma lat i to mnie skłoniło do zastanowienia. Na początku sądziłam, że oba te ćwierćwiecza następują po sobie, ale nie zgadzałoby się to z następnymi faktami, bo to by znaczyło, że Oiame zaczynała swoje szkolenie w wieku około pięćdziesięciu lat, a analogicznie Lerima wydaje się być raczej młodą dziewczyną, no i Widząca przed śmiercią powiedziała swojej uczennicy, że ta zostanie na kawał czasu sama, a więc nie tak szybko pojawi się jej następca. Chociaż z drugiej strony mógłby to być niezbyt długi czas, zależny przecież tylko od przeznaczenia, o którym Lerima mówiła, że to ono ją przywiodło do tej chatki.

No ale tak właściwie kłóciłoby mi się to też trochę z tym, że proroctwa objawiają się Widzącej, kiedy jest sama, a następnego dnia są odczytywane w obecności ucznia. To znowu wskazywałoby, że albo przez okres, kiedy nie ma następcy, proroctw nie ma, albo rzeczywiście te ćwierćwiecza następują niemalże po sobie, z uwzględnieniem tylko tego czasu, zanim Profetorium znajdzie kogoś nowego. Tak więc w obu przypadkach coś mi trochę zgrzyta.

Szerzej na temat samej charakterystyki kobiet trudno byłoby się wypowiedzieć, bo tak naprawdę o nich samych nie wiadomo prawie nic. Żyją w chatce w lesie, z dala od cywilizacji, i wykonują swoje trzy zadania. Nie można natomiast powiedzieć nic o szczególnych cechach ich charakterów, nawykach, zachowaniu… Trochę jakby odebrano im indywidualność na rzecz misji, która jest celem ich egzystencji.

Zatrzymałam się też na chwilę nad opisem Profetorium. ,,Niemal okrągłe pomieszczenie nie miało stropu, zaś dwie biegnące ku sobie, łukami, ściany wyglądały jak olbrzymie arkady. Zamknięciem okręgu tej ażurowej konstrukcji były stojące naprzeciw siebie po obu stronach sali wielkie, pełne ksiąg i pergaminów, stoły”. Pewnie to ze mną jest coś nie tak, bo mam raczej oporny umysł, ale trudno mi było zrozumieć ten opis i przełożyć go sobie na konkretny obraz, a kiedy już coś tam zaczęło mi się zgadzać, to i tak nie byłam pewna, czy jest on poprawny. W ogóle pierwsza moja myśl dotyczyła tych dwóch ścian. Najpierw było, że pomieszczenie jest niemal okrągłe, później była mowa o dopełnieniu okręgu, co mimo niejednoznaczności wskazywało, że jednak jeśli tym okręgiem nie jest, to bardzo go przypomina, a przez to zastanawiałam się, czy rzeczywiście może mieć ono dwie ściany i jak to by mogło wyglądać. Później chyba zmyliły mnie te łuki, bo pomyślałam, że to te dwie ściany tworzą łuki, a dopiero później przyszło mi do głowy, że one w rzeczywistości biegły tymi arkadami, co już miało większy sens.

Nie byłabym też sobą, gdybym nie przyczepiła się do takiego drobiazgu, bo to już jest łapanie za słówka, ale napisane było tak: „Narodziny - nić zielona, gdy następca - złotą dodaj, gdy królewna - dodaj białą, bierz gołębia i wiąż śmiało. Tyle nici, ile dzieci, niech wiadomość szybko leci” (uzupełniłam tylko przecinkami). Pomijając dywizy zamiast pauz, których używałeś w opowiadaniu, bo to już kwestia techniczna, to jednak nici nie było tyle, ile dzieci, nawet w zwyczajnej sytuacji, bo przecież same narodziny już oznaczane były jedną z nich, a dochodziła kolejna, żeby określić płeć, więc mimo że rymuje się w porządku, to trochę się nie zgadza.

W kwestii przepowiedni zastanowiły mnie też dwie rzeczy. W narracji było wspomniane, że treść pojawiała się, gdy Widzący był sam, ale odczytana miała być dnia następnego w obecności adepta. Za to przy opisie pomieszczenia była mowa o pergaminie, który zaprasza Widzącą do jego zapisania. Dla mnie to jest trochę sprzeczne, bo ,,pojawienie się treści” sugeruje, że pojawia się ona samoistnie, ale gdyby tak było, to co Widząca miałaby zapisywać… Nie wiem, może coś mi umyka, ale nie pasuje mi to trochę. Drugie, co mnie zastanowiło, to sama treść, którą odczytała Lerima. Wspomniana tam była śmierć Oiame i pojawienie się czegoś takiego w przepowiedni nie dziwi, bo przecież nie wiadomo z góry, kiedy ktoś umrze, ale druga część dotyczyła, jak sądzę, ukończenia budowy nowej siedziby króla. Tylko że po co miałaby o tym wspominać przepowiednia, skoro ci, którzy zajmują się budową, szacują już taki sam czas. Chodzi mi o to, że przepowiednie kojarzyłyby mi się z działaniami przypadku. Gdyby natomiast miała to być tylko informacja dla Widzącej odciętej od świata zewnętrznego, to nie rozumiem, jakie to ma znaczenie dla niej samej. Przecież to tylko zmiana siedziby, wieść dotarłaby do niej, gdy budowa by się kończyła i szykowano by się do przeprowadzki. No chyba że nie chodziło w przepowiedni o prowadzenie budowy, ale to mi najbardziej pasuje.

No i dalej fabuła przenosi się do królestwa. Żupan i Żupnik… Więcej można o tym drugim powiedzieć. Mogłoby się wydawać, że to jeden z tych złych i to pod różnymi względami. W końcu czytelnik poznaje go, gdy mężczyzna dobiera się do bieliźnianej, później z myśli Podsypywacza wiadomo, że bywał też agresywny, no i po przeczytaniu wiadomości, która nie była przeznaczona dla niego, i zwróceniu uwagi głównie na ostatnie jej słowo zaczyna knuć, jak tu wykorzystać sytuację dla własnej korzyści. Wszystko to razem nie wzbudza zbytniej sympatii do bohatera, chociaż tak naprawdę kieruje się przyjemnością i potrzebą zapewnienia warunków sobie i najbliższym w czasie kryzysu, jaki przewidywał. Można więc zrozumieć przynajmniej plany ucieczki przed zagrożeniem.

Sama wiadomość jest co prawda zwięzła, ale przeszkadza mi tam ten brak interpunkcji. W końcu to są tak naprawdę trzy hasła, które właśnie jako takie powinny być odebrane. Mogłyby tam znaleźć się nawet kropki zamiast przecinków, ale takie zlanie treści średnio mi pasuje.

Natomiast Żupan pojawił się tylko na chwilę, kiedy to planował z bratem ucieczkę rodzin, a później dołączenie do nich. Sam Żupan miał dołączyć do nich ostatni, co wskazuje jedynie na to, że wszystko ma pozostać w tajemnicy, a przecież niemożliwym byłoby, aby nikt nie zauważył nieobecności zastępcy króla.

Następnie akcja przenosi się do komnat królewskich. Jeśli chodzi o monarchę, to odniosłam średnie wrażenie. Trudno było stwierdzić, o czym on tak naprawdę myśli i do czego zmierza. W jednej chwili czyta wiadomość z Profetorium, zaczyna wykrzykiwać polecenia do Kasztelana, co wskazywałoby na to, że przejął się nią, ale gdy Kasztelan wraca z magiem (pisanym raz z małej, raz z wielkiej litery), ten ślęczy nad planami nowego zamku… To trochę dziwne, że nie porzucił chociaż na chwilę tej sprawy, przenosząc pełną uwagę na nowy problem. Zwłaszcza że później znowu zaczyna się bardziej angażować, wzywa arcykapłana itd. Chociaż później nazywa całą sprawę ,,problemikiem”, pytanie tylko, czy nie liczy się w pełni z zagrożeniem, czy burzy bariery formalności, mimo że spotkanie nie jest towarzyskie.

Mag stara się wykorzystać każdą sytuację, aby uzyskać wsparcie króla w swoich badaniach, choć prawdopodobieństwo, że kiedyś okaże się to warte ceny, jest niewielkie. Sam zresztą też raczej nie łudzi się własnymi zdolnościami, bo ostatecznie gdy mowa o szukaniu sposobów na powstrzymanie Spopielonego, nie wskazuje na siebie, ale na swoje ucznia, Destora, i tu pojawia się pytanie, jaki ma w tym cel. Czy naprawdę widzi w Destorze coś nadzwyczajnego, czy może, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne, zamierza go później obarczyć winą niepowodzeń…?

Metoda wyboru arcykapłana wskazywałaby na to, że liczy się wzbudzenie wrażenia. Tam, gdzie spodziewane byłyby rzeczywiste predyspozycje, głównym warunkiem jest wysoki wzrost. Trochę taka maskarada wychodzi z tymi koturnami i szczudłami, no ale jeśli w ten sposób otrzymuje się oczekiwany efekt wśród ludu…

Igario nie wzbrania się przed podsłuchiwaniem toczonych w jego obecności rozmów i nawet trudno mu się dziwić, kiedy już wyłapał, o co chodzi. Prawdopodobnie każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo, bo w końcu chodzi o kwestie bezpieczeństwa również jego i jego żony. Oczywiście raz przekazana komuś wiadomość nie mogła pozostać w tajemnicy i szybko rozeszła się wśród służby, co zazwyczaj prowadzi tylko do coraz bardziej rozbudowanych plotek.

Zastanawiałam się z początku, w jakim celu została szerzej przedstawiona historia Herolda. Teraz rozumiem, że to miało nawiązywać do słów Oiame o tym, że Profetorium wybiera swoich mieszkańców spośród pokrzywdzonych. Nie wiem, czy to dobrze, że rzeczywiście tak się stało. To znaczy… Nie chodzi może o to, że się stało, ale że stało się po tym, jak Oiame tak powiedziała. Mam nadzieję, że zrozumiesz, o co mi chodzi. Po prostu słowa Widzącej były adekwatne do sytuacji Lerimy, a tymczasem tworzy się z tego zasada. Tak jakby tylko pokrzywdzeni zostawali Widzącymi. Tylko dlaczego? Dlaczego Widzącym nie miałby zostać ktoś, kto nie stracił wszystkiego? Jeśli miałby odpowiednie zdolności, predyspozycje do zostania Widzącym, dlaczego nie mógłby zostać sprowadzony do Profetorium w inny sposób? Owszem, Herold mógłby być Widzącym, chociażby przez fakt tej wizji na temat skutków odrodzenia Spopielonego, ale ma udać się do Profetorium właśnie po utracie wszystkiego.

No i teraz nie wiem już, jak wyobrażać sobie Lerimę, jeśli chodzi o wiek, bo skoro Herold miał zostać jej uczniem, to powinien być młodszy, aby po jej śmierci móc ją zastąpić. Wiadomo jednak, że miał około czterdziestu lat.

Tak w ogóle, jak już mowa o Lerimie, to zastanawia mnie, dlaczego ona udawała się do nowego zamku króla, a jeśli nie dlaczego się udawała, to dlaczego było o tym wspomniane. Nie można dostrzec żadnego konkretnego celu tej wyprawy ani nie jest wspomniane nic na temat jej dotarcia tam. Wiadomo, że wyruszyła, bo wysłało ją Profetorium i o nowej Widzącej nie ma już nic.

Arcykapłan powiedział w rozmowie z królem coś, o czym miałam wspomnieć, a co cały czas mi umykało z pamięci, ale w końcu się udało, więc wspomnę. Powiedział: ,,Gdy za czasów prapradziada pradziada waszej królewskiej mości ten potwór pojawił był się w królestwie, zapisano skrzętnie zebrane w ościennych królestwach rady i pomysły. Żaden jednak, poza spaleniem świętym ogniem, skutku nie odniósł. Kronikarze nie przekazali niestety, czym ów święty ogień był i jak go znaleziono” — skoro znaleziono ten święty ogień, to znaczy, że w ten sposób próbowano zniszczyć Spopielonego i zamknięto go w kryształowej kuli. Ten jednak został z niej uwolniony, ale nikt nie wiedział, że kula zostanie rozbita przez małpę, a więc musieli spodziewać się uwolnienia w inny sposób, a mimo to ubolewali nad nieznajomością pochodzenia tego świętego ognia, zamiast szukać sposobu na całkowite unicestwienie Spopielonego. Bo przecież pokonanie go tą samą metodą oznaczałaby w przyszłości te same skutki, więc to działanie na krótką metę.

Dopełniło się w każdym razie proroctwo i Kataryniarz ze swoją małpką mieli swój udział w wydarzeniach w grodzie, chociaż wszystko przecież wyglądało na przypadek. No ale z ewentualnym przewidywaniem przyszłości tak już jest. Nic nie jest pewne, dopóki się nie wydarzy. Do tego też mogło nie dojść, gdyby można było dokładniej przewidzieć okoliczności, które byłyby czymś więcej niż wskazówki, jakie otrzymały Widzące.

Wszystko jednak jakoś się rozwiązało. Substancja Destora okazała się skuteczna i Spopielony został powstrzymany, chociaż cena też była wysoka, bo spłonął gród. No ale zawsze lepsze to, niż gdyby to wszystko się nie udało. Zginęłoby więcej ludzi i nie wiadomo, co jeszcze by się zdarzyło.

Z drugiej strony niewiele wiadomo o samym Spopielonym, poza tym, że budzi powszechny lęk. Każdy tylko mówi, że w góry nie dotrze. To niedużo i trudno sobie wyobrazić tak namacalnie zagrożenie wynikające z jego odrodzenia się.

No i pod koniec pojawia się rymowanka, która nawiązuje do samego tematu. Wyszła z tego nawet ciekawa scenka i, co mnie cieszy, mimo dosłownego użycia treści tematu głównego nie odczułam, że został tam wepchnięty na siłę, co czasami przy niektórych bitewnych tekstach mi się zdarzało. Odnosiłam wtedy niemiłe wrażenie, że ktoś nie wierzy w dostateczną spostrzegawczość czytelników, zwłaszcza oceniających pracę.

 

WRAŻENIA OGÓLNE

 

Powyżej starałam się przeanalizować fabułę, trochę ją sobie uporządkować i zastanowić się nad pewnymi rzeczami. Natomiast tu jest dobre miejsce na wnioski i subiektywne odczucia.

Bez większego zgłębiania historii wszystko mogłoby się wydawać w porządku. Jest ciekawy pomysł, fajny styl i tekst by się szybko czytało, gdyby zrobić porządek z interpunkcją (co najmniej zmniejszyć ich ilość, nie mówiąc nawet o całkowitej poprawności), literówkami i podobnymi niedociągnięciami. Dlatego gdybym nie oceniała tego tekstu w bitwie, a tylko przeczytała całość, pewnie moje wrażenia byłyby lepsze.

Zdaję sobie sprawę, że w bitwie obowiązują granice liczby znaków, tym razem tylko górna. Dla niektórych jest to spore nieudogodnienie, bo nie pozwala ,,popłynąć” i rozwinąć wszystkich kwestii. Może tego właśnie brakowało i tutaj — możliwości rozwinięcia pewnych myśli.

Weźmy na przykład niebezpieczeństwo, jakie niosło ze sobą odrodzenie Spopielonego. Jak wcześniej wspominałam, wszyscy powtarzali, że do gór nie dotrze, i tam właśnie chcieli się ukrywać albo wierzyli, że król coś wymyśli i wyda odpowiednie rozkazy. Była mowa o tym, że rozchodziły się plotki, ale wyglądało to tak, że Igario powiedział, co usłyszał, żonie, a ta innej kobiecie. Nie ma jakiegoś przemykania, namacalnego skrywania się z przekazywaniem wiadomości, przestrachu, budzącej się paniki. Wszystko podsumowane jednym zdaniem: ,,Wiatr tężał z każdym podmuchem, jakby naśladował wieść, która rosła i rozwijała skrzydła, krążąc od ust do ust”. Stąd wiadomo, że wieść rozprzestrzeniała się dalej. Jednak dodanie pewnych elementów ujawniających niepewność i obawy wzbudziłoby rodzaj napięcia, które przeniknęłoby czytelnika przekonanego, że wkrótce zdarzy się coś złego, że pojawi się Spopielony, ten zły, którego wszyscy się boją, który będzie mógł zniszczyć całe miasto wraz z mieszkańcami.

Zresztą, jak też gdzieś wyżej mówiłam, niewiele wiadomo o samym Spopielonym. Nie wiadomo, jak tam przybył wieki temu, co się wtedy działo, w jaki sposób zagrażał mieszkańcom miasta. Mogło nie być na to za wiele miejsca, bo trzeba by było dobudować jeszcze jedną sporą opowieść opartą na kronikach, ale z drugiej strony dlaczego czytelnik miałby się przejąć jego postacią? Dlaczego miałby podzielać (niezbyt wyraźnie pokazane) oznaki przerażenia służby? Widzące były bardziej przestraszone wizją, która dotyczyła ich w mniejszym stopniu niż mieszkańców miasta. Brakowało mi czegokolwiek, co pokonałoby mnie o zagrożeniu, jakie stanowi Spopielony, co by mnie jakoś podświadomie może nie przestraszyło, ale zbliżyło do tych wszystkich ludzi.

Później dzieje się w świątyni to wszystko, co zostało przepowiedziane, za to w mieście jakby nie działo się nic. Napisane było: ,,Miasto jednak wydawało się być wymarłe. Na ulicach jeszcze nie tak dawno pełnych ludzi i wzajemnej życzliwości zapanowała wrogość, podejrzliwość, pazerność i przemoc, a gdy zabrakło obywateli uciekli z miasta również i przestępcy”. Właściwie trudno powiedzieć, kto emanował tą wrogością, skoro miasto było opustoszałe, ale wydaje się, że powostali tam nieliczni, co kłóci się z przepowiednią, w której pojawiło się sporo ofiar, płaczących dzieci, scen strachu i prób ratowania życia.

Nie można też za bardzo wytłumaczyć sobie tego w taki sposób, że tak by się stało, gdyby nie dotarła do królestwa wieść o przepowiedni, bo sporo rzeczy potoczyłoby się jeszcze inaczej. Król i dworzanie i tak pewnie by się wyprowadzili, ale ludzie z miasta by nie pouciekali, więc ktoś przyjąłby Kataryniarza (który od przybycia tam szukał tylko tymczasowego schronienia, ale go nie znalazł) i jego małpka nie zbiłaby kryształowej kuli. W ogóle nikt nie spodziewałby się, że Spopielony się odrodzi. Gdyby więc to tak zsumować, to wyszłoby, że gdyby nie ta cała przepowiednia, to pewnie do niczego by nie doszło, tak jak nie doszło przez tyle poprzednich lat, a przez pojawienie się w wizji Kataryniarza możliwość, aby doszło do tego w inny sposób, niż doszło, jest znikoma. To już zaczyna być problemem, bo jeśli wizja w niektórych aspektach uwzględnia to, że informacja dotarła do królestwa (opustoszenie miasta, a więc nieprzyjęcie w gościnę Kataryniarza), a w innych, że nie dotarła (śmierć ludzi i panika, których w rzeczywistości nie widać), to coś zaczyna nie pasować.

W całym tekście brak jakiegoś głównego bohatera tak naprawdę. Nikt się tam nie wybija, tylko sceny się zmieniają. W dodatku wśród samych bohaterów trudno o szczególną indywidualność, coś, co nadałoby im jakichś rysów. Miałam nawet za bardzo nie wypowiadać się na ten temat, bo przy tylu wydarzeniach i sceneriach trudno upchnąć jeszcze coś, co charakteryzowałoby poszczególnych bohaterów, ale później pomyślałam sobie, że w zależności od tego, jak się to zrobi, nie zawsze trzeba zużyć wiele słów, aby stworzyć w wyobraźni czytelnika człowieka z krwi i kości.

Wszystko to przypomina mi poniekąd taką opowieść, przedstawioną trochę pobieżnie i raczej z dystansu, relację z czegoś, co miało miejsce, przez co brakowało mi poczucia dzielenia z bohaterami tych wydarzeń, czegoś, co sprawiłoby, że utknęłabym mentalnie w tej historii na dłuższy czas.

 

Tytuł: ,,Cisza”

Autor: Fanthomas

 

TECHNIKALIA

 

W tym temacie niewiele można powiedzieć o tekście, bo jest on bardzo krótki. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tak krótkiego opowiadania, nawet na początku pomyślałam, że może coś mi się źle pobrało. Jednak poza wykorzystaniem w zapisie dialogów dywizów zamiast pauz albo półpauz, które tylko czasami się pojawiały, nie bardzo jest się do czego przyczepić. Nie przepadam, co prawda, za rozdzielaniem przecinkami przydawek, choć to już leży w gestii autora, czy potraktuje ją jako dopowiedzenie czy włączy ją w tę zasadniczą część zdania. Mówię tu na przykład o takim zdaniu:

,,Wreszcie zobaczyłem barierę, stanowiącą ścianę światła, której końca nie mogłem dojrzeć” ― tutaj przydawka jest wprowadzona po pierwszym przecinku jako dopowiedzenie, gdzie główną informacją jest zobaczenie samej bariery, a samo jej określenie funkcjonuje jako informacja dodatkowa.

 

FABULARIA

 

Zawsze starałam się zaczynać analizę od bohaterów. Tutaj tych konkretnych nie ma za wiele. Jest narrator, który na samym początku budzi się i jest świadkiem powszechnego chaosu na zewnątrz, dla którego nie znajduje przyczyny. Nadaje to tekstowi trochę onirycznego charakteru.

Mężczyzna sam nazywa rozgrywającą się przed nim scenę farsą i rzeczywiście trochę tak to wygląda. Ludzie idą w jednym kierunku, podążają do bariery, choć nie wiadomo, dokąd ta prowadzi. Można wyobrazić sobie dezorientację człowieka, który trafił w sam środek tego zamieszania i któremu ktoś mówi, że musi iść razem z nimi w pospiesznym pochodzie.

Pojawia się też postać staruszka, który dziwnym trafem zdaje się rozumieć całą sytuację razem z przeznaczeniem bohatera-narratora. Mówi, że nie da rady dotrzeć do bariery i dlatego proponuje mężczyźnie, że zastąpi go, pozostając, a jego zachęca do odejścia i daje mu przepustkę. To, co najbardziej mnie tu zastanawia, to owa uczciwa wymiana, jak ją nazywa. Względem tego, kto nakazał narratorowi pozostać w mieście, zamiana jednego człowieka na innego może i byłaby uczciwą wymianą, ale pomiędzy narratorem i staruszkiem wygląda to tak, że pierwszy dostaje przepustkę i może odejść, a drugi zostaje na jego miejsce, więc tu korzyść byłaby raczej jednostronna i jedynie dobra wola starszego człowieka pozwala zdezorientowanemu mężczyźnie odejść.

Sam fakt, że dochodzi do tej wymiany pomiędzy mężczyznami, wydaje się nielogiczny, bo podobno narratorowi ktoś kiedyś powiedział, że nie może opuścić miasta, bo stanie się coś złego. Tylko że z tego, co można zrozumieć z tekstu, to już coś złego się w tym mieście działo. Przecież wszyscy uciekali do jakiejś bariery. Może wiedzieli dokąd i dlaczego, a może nie, mowy o tym nie było. W każdym razie to, co będzie później, nie powinno tak bardzo nikogo zajmować.

No i że fabuły tu prawie nie było, to nie bardzo można powiedzieć tu coś jeszcze, więc chyba przejdę już do ostatniej części oceny.

 

WRAŻENIA OGÓLNE

 

To, co, moim zdaniem, ratuje trochę ten tekst, to oniryzm, o którym wspominałam na początku. Cała scena jest dziwna i chaotyczna, z tą wymianą, która z logicznego punktu widzenia wydaje mi się niepotrzebna, ale przecież da się to wytłumaczyć wizją senną. Sny w końcu często bywają nielogiczne i dopuszczają nieracjonalne zachowania, przeskoki w czasie i przestrzeni, jakieś braki ciągłości, zamieszanie czy, tak jak tutaj, przejmowanie się losem miasta, w którym i tak już dzieje się źle. Problem może pojawić się dopiero, gdy przyjdzie do określania, co było celową niezgodnością, a co wynikło z niedopracowania czegoś.

Szkoda, że tekst jest taki krótki. Trudno jest bardziej konkretnie ocenić utwór na podstawie tak naprawdę jednej sceny. Można zauważyć, że piszesz poprawnie pod względem technicznym, ale sporo spostrzeżeń na temat stylu czy umiejętności budowania fabuły gdzieś tam umyka.

O kreacji głównego bohatera nie można praktycznie nic powiedzieć. Jego rola ogranicza się do obudzenia się, wyjścia na ulicę i zapytania, co się dzieje, rozmowy ze staruszkiem z mglistym wspomnieniem, że ktoś mu coś mówił o pozostaniu w mieście i prawdopodobnie wybycie po otrzymaniu przepustki. O samym nim nie wiadomo jednak nic i powstają z tego tylko niedopowiedzenia. Brakuje mi jakiejś jego charakterystyki, żeby on był chociaż odczuwany ,,jakoś”.

Poza tym z tekstu tak naprawdę niewiele można wyciągnąć. Jaki był jego sens? Co miał przedstawić? Nawet w tak krótkim czasie, jeśli się potrafi, można zamknąć dużo więcej treści, trzeba tylko dać przesłanki, po których umysł czytelnika sam dobuduje sobie resztę w sposób intuicyjny. Nie wystarczy do tego jednak pokazanie jednej małej sceny, która akurat skojarzyła się z tematem. Pisanie wiąże się z pewnym nakładem pracy, a od autora zależy, czy będzie to wyraźnie ukazane w rozbudowanej konstrukcji, czy zawoalowane w mniejszej ilości dobrze przemyślanych i dobranych zdań.

 

Tytuł: Crescendo

Autor: KarolaKorman

 

TECHNIKALIA

 

,,lot numer 8856 Cork – Wrocławia” ― na początek błąd nieuwagi, bo wkradła Ci się odmieniona forma ,,Wrocławia” zamiast ,,Wrocław”, ale o tym chyba więcej nie trzeba mówić.

 

,,Wcześniej tylko Jawa i zdezelowany Polonez, choć stan umysłu zalewany ognistą wodą, nieraz wskazywał, że pieszo byłoby bezpieczniej” ― przecinek przed ,,nieraz” jest zbędny, bo w ten sposób rozdzieliłaś podmiot (,,stan umysłu”) od orzeczenia (,,wskazywał”). Przecinek, który tam postawiłaś, byłby uzasadniony, gdybyś wyrażenie ,,zalewany ognistą wodą” potraktowała jako wtrącenie i przed nim też postawiła przecinek, ale w tej sytuacji sądzę, że wersja bez wtrącenia bardziej pasuje.

Podobnie z przecinkiem po przydawce (części zdania określającej rzeczownik) zrobiłaś tutaj: ,,Powitany uśmiechem stewardesy, wszedłem do środka”. Nie mogę tu już powiedzieć o rozdzielaniu podmiotu i orzeczenia, ale tak czy inaczej z reguły jestem… może nie negatywnie nastawiona do rozdzielania przecinkiem przydawek w ogóle, ale do robienia tego bez konkretnego celu. Taki przecinek oznacza, że to oddzielone wyrażenie jest dopowiedzeniem, a więc nie jest traktowane jako element zasadniczej części zdania. Takie dopowiedzenie może być spowodowane potrzebą podkreślenia czegoś albo jak sama nazwa mówi ― dopowiedzenia czegoś, podania bardziej szczegółowego obrazu. To zdania natomiast dobrze by wyglądało jako spójne.

 

,,– Nie, nie – Poderwała się z siedzenia, robiąc mi przejście – przy oknie jest zimno”.

,,– Witam państwa – Moje rozmyślania przerwał głos pilota”.

,,– Zaraz się znajdziemy. Niech się pan nie martwi. – Klikała coś w telefonie, wyciągając go na długość ręki i komentowała słowami – Fuck, fuck, fuck!”.

,,udało nam się bezpiecznie wylądować – Tu posypały się gratulacje i podziękowania, facet, przez krótki moment, był bohaterem, przed którym wszyscy chylili czoła – ale teraz jeszcze musimy wydostać się z tego lasu”.

Cztery powyższe przykłady dotyczą zapisu dialogów. Często dobrze radziłaś sobie z wplataniem narracji w wypowiedzi, ale nie zawsze. Tak naprawdę główny błąd w powyższych fragmentach polega na tym, że rozpoczynasz narrację z wielkiej litery, choć wcześniej nie zakończyłaś wypowiedzi kropką, a po wtrąceniu narratora niekiedy kontynuujesz nadal z małej litery. Musisz trzymać się przede wszystkim jednej zasady, że nie można rozpocząć nowego zdania, nie kończąc poprzedniego, a więc można rozpocząć wielką literą tylko wtedy, jeśli wcześniej jest kropka, a jeśli tej kropki nie ma, oznacza to, że dane zdanie jest kontynuowane aż do czasu jej wystąpienia i pod tym względem nie jest ważne, ile po drodze wystąpi myślników. Natomiast w tym trzecim przykładzie brakowało mi dwukropka na końcu narracji, skoro jest to wprowadzenie do tego, jakimi słowami Felicja się odezwała.

 

,,z uwieszonym szafirowym sześcianem dyndającym w wgłębieniu” ― ,,we wgłębieniu”. Przed wyrazami rozpoczynającymi się od ,,w”, jeśli następna litera jest spółgłoską, pisze się ,,we”.

 

,,pod oczami worki jak zużyte… powiedzmy skarpetki” ― po ,,powiedzmy” powinien się tu znaleźć przecinek, bo to tak naprawdę wtrącenie. Słowo to jest wplecione w główną myśl jako oznaka zastanowienia, ale nie wchodzi w skład głównej myśli.

 

,,(...) nie wiem gdzie jesteśmy (...)” ― to tylko fragment zdania, ale sam w sobie też już jest zdaniem złożonym podrzędnie, dlatego przed ,,gdzie” powinien być przecinek. Podobnych sytuacji było więcej, których nie będę przytaczać, i tu najlepiej jest zwracać uwagę na ilość orzeczeń (najczęściej są to czasowniki) i pamiętać, aby każde było oddzielone od sąsiedniego przecinkiem albo samym spójnikiem, jeśli nie wymaga on stawiania przed nim przecinka.

 

,,Powitany uśmiechem stewardesy” i ,,Stewardessy pomagały osobom” ― brakuje mi tu konsekwencji w zapisie, bo znane są obie formy ― pisane z jednym albo dwoma ,,s”.

 

,,Wszyscy jakby obdarzeni wyjątkową energią szli na przód” ― ,,naprzód” w znaczeniu ,,przed siebie” pisze się łącznie, inaczej byłoby, gdyby chodziło o przednią część czegoś.

 

,,– Może teraz ja ją poniosę? – zaproponowałem, a kobieta przyjęła to z westchnięciem ulgi” ― tu chciałam jedynie zwrócić uwagę na to ,,westchnięcie”. Niby ta forma nie jest błędna, ale występuje dużo rzadziej niż ,,westchnienie”, dlatego ona raczej zwraca uwagę i decydując się na jedną albo drugą formę, dobrze jest się nad tym zastanowić.

 

,,Wykrzykiwałem mu wtedy prosto w twarz, że rozprawi się z nim mój przyjaciel Pan Pająk” ― przed ,,Panem Pająkiem” przydałby się albo przecinek albo myślnik, to już zależy od zamysłu, ale ,,przyjaciel” i ,,Pan Pająk” są dwoma określeniami tego samego przedmiotu wypowiedzi, z czego to drugie precyzuje pierwsze, dlatego powinny być oddzielone.

 

,,Leżąc w łóżku (przecinek) słyszałem za ścianą różne dźwięki” ― czasem stosowałaś się do tego, a czasem nie, ale takie zdanie jest zdaniem złożonym z imiesłowem przysłówkowym (zakończonym na -ąc), który również pełni funkcję orzeczenia, dlatego należy go oddzielić.

 

,,Jest tam kościół z dwoma wieżami, który otacza skupisko domów” ― ,,dwiema”, bo wieże są rodzaju żeńskiego.

 

,,– Spójrz na to miasteczko – mówił dalej, a ja spojrzałam i ujrzałam zupełnie inny widok niż tan, który widziałam wcześniej. To był ten widok – Wskazała drżącą ręką na miejscowość w dolinie – ale wtedy wyglądał jak obraz, widokówka namalowana przez malarza, który nie szczędził farb. – To zwykłe, małe miasteczko – powiedział. – Ciche, spokojne, prawie nie słychać go u góry. Zupełnie, jakby ludzie w nim mówili do siebie szeptem, ale wystarczy się pochylić, by zobaczyć, co dzieje się w nim naprawdę”. ― Tu właściwie cały akapit skopiowałam, ale można było jakoś inaczej rozdzielić wypowiedź Boga, opowieść Kingi i narrację. Wszystko tu jest ze sobą połączone i samemu można tylko z form czasowników czy kontekstu odgadnąć, kto mówi. Nie wiem, może by tak słowa Boga zapisywać w cudzysłowie i od opowieści oddzielać je przecinkami zamiast ustalać taki sam zapis w obu sytuacjach… No bo inaczej, to by trzeba było co chwilę od nowych linijek zaczynać, a tak z cudzysłowami też wszystko byłoby klarowne.

 

,,przed restauracją, przy stoliku osłoniętym parasolką siedział młody, gruby mężczyzna z niezadowoloną miną” ― to ,,przed restauracją” jest niepotrzebnie oddzielone, bo w ten sposób tworzysz dopowiedzenie. Dotyczy to zarówno określeń miejsca, tak jak tutaj, jak i czasu.

 

,,Suzi się przebudziła i dostała czkawkę” ― ,,dostała czkawki”.

 

,,– O, hicckop – roześmiała się za moimi plecami Felicja” ― ,,hiccup”.

 

,,a ty (przecinek) widziałem (przecinek) trzymałaś w dłoni swój sześcian” ― ,,widziałem” funkcjonuje tu jako wtrącenie względem głównej myśli tej wypowiedzi.

 

,,– Ta kostka coś znaczy, czy tylko ci się podoba, że ją nosisz?” ― przecinek przed ,,czy” jest tu niepotrzebny, bo rozdziela on dwa elementy alternatywy. Przed spójnikiem ,,czy” stawia się przecinek, kiedy wprowadza ono zdanie podrzędne, które najłatwiej rozpoznać w ten sposób, że jest odpowiedzią na pytanie zadane do zdania nadrzędnego względem niego.

 

,,Niczego nie świadomi nie wytykają ją palcami, nie klasyfikują” ― partykułę ,,nie” z przymiotnikami zapisuje się łącznie, dlatego ,,nieświadomi”. Oprócz tego ,,nie wytykają jej”. Bardzo często jest tak, że w zdaniu twierdzącym używa się formy ,,ją”, ale w przeczącej już ,,jej” i tak jest tym razem.

 

,,Dopiero, kiedy zacząłem się przyglądać ich gestom, zrozumiałem (przecinek) o czym rozmawiają” ― ,,dopiero kiedy”, tak samo jak ,,dopiero gdy”, nie rozdziela się przecinkiem. Natomiast ten przecinek, który dostawiłam, rozdziela dwa zdania składowe (po nim rozpoczyna się zdanie podrzędne).

 

,,rzuciła, nawet na mnie nie patrząc (przecinek) i wcisnęła się w tłum”.

,,Siedziała, kołysząc się jak spławik na wodzie (przecinek) i mamrotała coś półgłosem”.

Powyższe dwa fragmenty są przykładem na to, że czasami trzeba postawić przecinek również przed ,,i”. Tutaj w zdania złożone współrzędnie, które są połączone spójnikiem ,,i”, wtrącona jest jeszcze jedna równoczesna czynność za pomocą imiesłowu. Taka interpunkcja wynika z szyku, bo inaczej by było, gdyby wyrażenia z imiesłowami przysłówkowymi przenieść na początek albo koniec.

 

,,z kanału wyburzała czerwona maź” ― nie pasuje mi tu czasownik ,,wyburzać”, który odnosi się raczej do burzenia budynków. Tutaj dobrze byłoby znaleźć inny wyraz, który będzie odpowiadał zamysłowi.

 

,,Woda z rzeki się cofa, albo klaun z ,,It’’ zarzyna małe dzieci” ― przed ,,albo” z reguły przecinka się nie stawia. Mógłby on się tam znaleźć, gdybyś tę drugą część zdania (rozpoczynającą się od ,,albo”) potraktowała jako dopowiedzenie, a więc coś dodane, nie występujące w pierwotnej myśli, ale sądzę, że w tej sytuacji lepiej po prostu usunąć przecinek.

 

,,– Cierpliwości! – wyrwało mi się głośniej (przecinek) niż zamierzałem.

– Młodym brakuje cierpliwości! – syknęła.

– A starym czasu na cierpliwość! Zwłaszcza w taki dzień jak dziś – dopowiedziałem ciszej.” ― zastanowił mnie ten fragment, a zwłaszcza jego ostatnia część, bo Andrzej mówi o cierpliwości, a później, że starym brak czasu na cierpliwość, co jest sprzeczne z jego pierwszą wypowiedzią.

 

Były też drobiazgi, o których albo mówiłam niewiele, albo wcale, ale kilka razy pojawiały się różne literówki. Czasem wychodziła z tego tylko zmieniona literka, czasem forma męska czasownika zmieniała się na żeńską itp. Poza tym o ile w dialogach udawało Ci się przestrzegać stosowania półpauz zamiast dywizów, tak w innych sytuacjach w miejscu myślnika pojawiał się dywiz. Raz, jeśli dobrze pamiętam, został on użyty poprawnie, bo łączył dwa człony, ale w pozostałych sytuacjach, w tych, gdzie z obu jego stron były spacje, powinna być również półpauza, tak jak w dialogach.

 

FABULARIA

 

Andrzej od początku wydał się miłym spokojnym staruszkiem, z dozą poczucia humoru i dystansu do siebie. Przez większość czasu to on jest narratorem, więc to z jego perspektywy można zobaczyć, co dzieje się wokół. W pierwszym fragmencie pokazywał się jako obserwator. Oceniał wygląd współpasażerek i oddawał się refleksjom. Jak informował nagłówek, panował spokój, nic niezwykłego się nie działo i nawet sceneria temu sprzyjała, bo w końcu było jeszcze ciemno, a ludzie musieli być jeszcze zaspani.

W drugim fragmencie już coś zaczęło się dziać. Pilot poinformował wszystkich o konieczności obniżenia lotu, a dopiero pod koniec części okazuje się, że czeka ich lądowanie, bo skoro Andrzej zobaczył już wierzchołki drzew, to musieli być naprawdę nisko. Kobieta, która leciała z dzieckiem, już wcześniej miała obawy, których pilot wolał uniknąć, i jak było widać, udzieliły się one szybko starszemu człowiekowi, który chyba nie zdążył wyzbyć się tremy związanej z lotami samolotem.

W ,,Rozmowie” wszystko rozpoczyna się od szczęśliwego lądowania. W sumie to dziwnie trochę, że pilot podczas lotu mówił tylko o obniżeniu lotu, zamiast ostrzec, że czeka ich awaryjne lądowanie. Zrozumiałe jest, że nie chciał stresować pasażerów ze względu na możliwość paniki, ale powinien im raczej o tym powiedzieć. W dodatku podobno wylądował na środku polany, strącając tylko kilka gałęzi, a przecież taki samolot pasażerski musiał być dość duży, a na zatrzymanie się też potrzeba sporej przestrzeni, tak jak to jest na pasie startowym lotniska. Spustoszenia więc byłyby większe, a i ciekawe, że nikt z podróżujących w żaden sposób nie ucierpiał.

W tej części Felicja dopiero się ożywia. Bardzo szybko nawiązuje kontakt przede wszystkim z Andrzejem, który w myślach żartuje sobie odrobinę z dziewczyny, pozwalając sobie na skojarzenia związane z jej zachowaniem, tak jak na początku porównywał jej ubiór do budownictwa.

Zastanawia mnie trochę, czy to nie dziwne, że pilot poddał w wątpliwość miejsce lądowania. Z jednej strony, jeśli wszystkie urządzenia przestały działać, nie mógł znać dokładnej lokalizacji, ale przecież zanim do tego doszło, powinien widzieć mniej więcej, nad jakim obszarem się znajdują.

Później Andrzej, Kinga i Felicja lepiej się zapoznają i fabuła zaczyna się rozwijać. Rozmowa szybko przechodzi na opowieści o rodzinie staruszka, o jego dzieciństwie i historii z pająkiem, o filmach animowanych i lękach Kingi, które dotyczą nie tylko lotów samolotem.

Co do samej opowieści o pająku, rozluźniła trochę atmosferę w sytuacji, kiedy znaleźli się w całkiem obcym sobie miejscu, a przy okazji urozmaiciła fabułę. Andrzej miał naprawdę fajnego brata, skoro ten pozwolił mu się szantażować i utrzymywał w przekonaniu, że ma sprzymierzeńca w postaci pająka. No i w ten sposób zabawa ciągnęła się, póki miała sens, aż w końcu wszelkie złudzenia rozwiał brat.

Felicja ze szczerym zainteresowaniem słuchała opowieści. Przez większość czasu wydaje się być trochę zwariowaną nastolatką, otwartą, która niemal cały czas jest czymś zaabsorbowana, czy to rozmową telefoniczną, czy opowiadanymi historiami. Nie zmienia to faktu, że sporo skrywa w swoim wnętrzu i tu dowodem może być ten symboliczny szafirowy sześcian ― kostka do gry.

Kinga, jak już wcześniej pisałam, ma swoje lęki, ale jest też dobrą matką. Dba o Suzi i spełnia jej potrzeby, na ile może, widać, że dziecko jest dla niej ważne, co później trochę komplikuje sprawę, kiedy pod koniec dusi dziewczynkę, ale przyjdzie czas i na to w dalszej części analizy. Skoro już tak idę po kolei, to lepiej się tego trzymać.

W każdym razie widok, jaki Kinga ujrzała na skraju lasu, nieźle ją przestraszył. Właściwie jest to kontynuacja tego samego obrazu kobiety, która wcześniej bała się rozbicia samolotu podczas obniżania lotu, a później mówiła, że bałaby się latać na smoku. Każde możliwe zagrożenie zdaje się budzić w niej obawy, że rzeczywiście może do niego dojść. Nie wiadomo, co prawda, jak bardzo realny wydał jej się ten sen po przebudzeniu. To, że go sobie zapamiętała, też nie musi o niczym świadczyć, bo każdy inny złowróżbny sen mogła równie mocno wspominać i obawiać się jego spełnienia. Zwłaszcza jeśli była osobą wierzącą, a przy okazji pragnęła dobra dziecka. Tak więc przejęta udowania, że właśnie to miejsce widziała we śnie, jakby w ten sposób chciała przekonać wszystkich,że nie uroiła sobie tego.

Wtedy Kinga rozpoczyna swoją opowieść. Rozpoczyna od opisu otoczenia i pojawienia się Boga. Później dochodzi do przeglądu pojedynczych mieszkańców miasteczka, co po porównaniu ogólnego obrazu do widokówki przypomina przybliżanie poszczególnych elementów i ich analizę do wyciągnięcia większego wniosku.

Historia na początku skojarzyła mi się trochę z Księgą Jonasza, choć w rzeczywistości podobieństw było nie tak wiele, bo największym z nich była grzeszność mieszkańców miasteczka, tak jak w Biblii sprawa dotyczyła Niniwijczyków. Tyle że tamci mieli dostać drugą szansę i po to został wysłany do nich Jonasz, natomiast w opowieści Kingi, ona wcześniej miała zobaczyć, co się stanie, ale jej rolą nie była próba zapobiegnięcia temu.

W ten sposób pojawia się obraz Boga gniewnego. Nadałaś mu tutaj rolę niszczyciela własnego stworzenia, czyli coś odmiennego od tego, co można spotkać w Piśmie Świętym, chociażby gdyby porównywać do Apokalipsy św. Jana, bo nawet tam wykonawcami wyroku byli aniołowie, a nie sam Stwórca.

Podobne odstępstwo od wizji biblijnej Apokalipsy można zobaczyć w tym, że Bóg zamierzał zniszczyć całą ludzkość od razu. Co prawda w zależności od wydań mogłyby się pojawić rozbieżności w pewnych kwestiach, ale kiedy niespełna rok temu czytałam tę księgę do konkursu wiedzy biblijnej zniszczeniu ulegała zawsze symboliczna jedna trzecia ludzkości, wód, gwiazd i wszystkiego innego,co było wyliczane. Miało to oznaczać w pewnym sensie nadzieję dopóki trwało pieczętowanie sprawiedliwych. Tutaj natomiast wszyscy, począwszy od tego miasteczka, a skończywszy na całym świecie, mieli zostać pociągnięci do zbiorowej odpowiedzialności za czynione zło z zamiarem stworzenia wszystkiego na nowo.

Trudno nie zgodzić się tu z Felicją, że opowieść była straszna, bo w końcu niosła ze sobą ostateczność i prawdziwą nieuchronność, choć skoro wszystko to miało zostać w ten sposób zaplanowane, że dla nikogo nie było ratunku, to znowu dziwny okazałby się sam fakt takiego objawienia. Bardziej byłby on zasadny, gdyby można było coś z tym zrobić, ale to przecież nawet przestroga nie jest, tylko ujawnienie wyroku na przyszłość, który poza tym, że wzbudził strach u Kingi i każdego, kto choć trochę jej uwierzył, wydaje się nie mieć innego celu.

Nie bardzo rozumiem słowa Felicji: ,,Ma czkawkę, pewnie jest mokra”. Czkawka jest skutkiem skurczy przepony, która może mieć różne powody, choć główną rolę zazwyczaj odgrywa powietrze, którego można się nawdychać w różny sposób. U dzieci jak częste by te czkawki nie były, wciąż ich przyczyną są skurcze mięśnia i za nic nie mogę sobie wytłumaczyć, o co chodziło Felicji.

Dalej chyba przeskoczę do pierwszego wymownego spojrzenia Felicji. Miało to miejsce, gdy razem z Andrzejem zobaczyli kobietę niosącą na rękach białego psa. Cóż, przyznam Ci się, że na początku w ogóle nie mogłam dojść, o co chodzi z tym spojrzeniem. W każdym razie uświadomiłam to sobie po czasie, kiedy już zdążyłam parę razy podejść do tekstu. Tak sobie myślę, czy bohaterowie bardziej szczegółowo przyswoili sobie opowieść Kingi… Co prawda i ja mogłam być trochę nieuważna przy pierwszym czytaniu, tym bardziej, że przeziębienie mnie jeszcze trzymało, ale mimo wszystko trzeba by mieć naprawdę dobrą pamięć, żeby automatycznie wyłapywać takie drobiazgi albo wspomnienie o Bogu musiało tak wpłynąć na ich uwagę, że zapisywaliby w pamięci każdy szczegół, o którym wspomniała kobieta, albo… nie wiem, całkiem przypadkowo obraz psa mógł wkraść się do umysłu Felicji, tylko że Andrzej to jej spojrzenie wyłapał i zrozumiał, a więc musiał mieć to samo skojarzenie. W dodatku cała opowieść Kingi dotyczyła końca świata, dlatego bardziej sensowne wydawałoby mi się zapamiętanie samych okropieństw, kolejnych etapów zniszczenia, apokalipsy. Pamiętanie o tym, że kobieta, na którą wskazywał Bóg, w dodatku między innymi, bo nie była jedyną wskazaną osobą, miała psa, i to białego. Dla Ciebie z autorskiego punktu widzenia mogło się to wydać sugestywne w dalszej części opowiadania i gdyby to dotyczyło Kingi, pewnie by to zadziałało, bo ona to widziała. We śnie, ale widziała. Natomiast Felicja i Andrzej opierali się na jej słowach, ich przejmowała groza opowieści, jej sens, który przetworzyli sobie na obrazy, które mogli dopiero kojarzyć z rzeczywistością. To znaczy, że u nich wszystko ulegało przetworzeniu, a nie tylko skojarzeniu, jak to by było w przypadku kobiety obserwującej wszystko we śnie.

Później rozpętuje się chaos. Sen Kingi się sprawdza i mieszkańcy miasteczka są tego świadkami. Andrzejowi trudno jest przekonywać się cały czas, że to nieprawda. No a sama Kinga, jak widać, traci nerwy. Nie ma z nią kontaktu, a w dodatku okazuje się, że udusiła dziecko. Wszystko to da się wyjaśnić, bo przecież kobieta od początku była nerwowa i samo wspomnienie snu budziło w niej strach, po zejściu do miasteczka też niejednokrotnie opowiadała tę historię. Być może córkę zabiła nieświadomie, może wtedy już była w tym dziwnym letargu, a może pomyślała, że to oszczędzi jej dziecku większego cierpienia…

Za to gdy dotarły te autokary… Kurczę, w głowie miałam doprawdy surrealistyczną scenę. Andrzej powiedział, że głos stewardessy wyrwał go jak z innego świata i w tym jednym muszę przyznać mu rację. Dookoła dzieją się straszne rzeczy, walą pioruny, wszystkich ogarnia panika, a tu, najzwyczajniej w świecie, załoga samolotu zwołuje pasażerów do autokarów… Tak jakby sami nie widzieli, co się dzieje, jakby nie byli uczestnikami tego wszystkiego. A tu przecież tylko miało rozpocząć się to, co rozprzestrzeni się na cały świat, wszyscy ludzie mają zginąć, a stewardessa woła, żeby nie zapomnieć o bagażach…

Zaskoczyło mnie też to, że Kingę również zaciągano do autokaru, ale zdawało się, że nikt poza Andrzejem i Felicją nie zauważa, że ona udusiła własne dziecko. Ten ,,incydent” wydaje się całkowicie przez wszystkich pominięty, jakby nieważny, co miałoby sens, gdyby ludzie ginęliby od jakiegoś już czasu, śmierć byłaby im nieobca, ale tu bardzo kontrastuje ta prozaiczność wtrącona od momentu nadjeżdżania autokarów z tą, zdawałoby się, utratą czułości na przestrzeganie norm moralnych.

Następnie Felicja wyszukuje informacje w Internecie na temat tego, co aktualnie działo się w miasteczku i napisane jest tak: ,,chodzi tu o cytat z Biblii opisujący układ gwiazd na niebie, który ma mieć miejsce dokładnie 23 września 2017. To Niewiasta obleczona w Słońce, a pod swoimi stopami ma Księżyc i na głowie wieniec stworzony z dwunastu gwiazd. Cytat ten pochodzi z księgi Apokalipsy napisanej przez Jana Apostoła”. Szczerze mówiąc, zastanawia mnie, jak z tego fragmentu można wyciągnąć przesłanki o ułożeniu gwiazd. Cały obraz niewiasty musiałby się z nich składać, o co raczej niełatwo. Za to dzięki temu, że to miał być fragment czyjegoś artykułu zamieszczonego w Internecie, przynajmniej można zrozumieć, że ktoś powołał się na dosłowny wizerunek opisywany w Apokalipsie, bo przecież i tacy się znajdą, choć właśnie przez symbole jest to trudna księga. Tak na marginesie prawdopodobnie to wcale nie Jan Apostoł jest autorem Apokalipsy, ale inny Jan znany w Kościołach Azji Mniejszej. Najstarsi autorzy utożsamiali tego Jana z apostołem, ale autor tej księgi, mimo że w jej treści czterokrotnie nazywał siebie po imieniu, nigdy nie wskazywał na swoją godność apostolską, a i analizy i porównania z Ewangelią wg św. Jana czy Listami św. Jana sugerowały, że chodzi raczej o innego chrześcijanina żydowskiego pochodzenia. Nie żebym się jakoś specjalnie tego przyczepiała, bo raczej nikt nie dogrzebuje się takich szczegółów, a autorstwo przypisuje się w tym wypadku choćby intuicyjnie. Dlatego wspominam o tym bardziej w charakterze ciekawostki, bo chociaż do konkursu udało mi się dwa razy przeczytać Apokalipsę (co prawda ten drugi raz to tak bardziej w nieprzytomności, bo oczy mi się zamykały co kilka słów i nijak było sen odpędzić), to coś tam zawsze w głowie zostało.

Na koniec jeszcze pojawia się po raz drugi temat dodatkowy, chociaż oba użycia dotyczą tego samego ― wymiany życia na śmierć. Tyle że Bóg mówił o tym, że ta śmierć, która czeka ludzi, jest efektem ich grzesznego życia. Natomiast w przypadku pytania Felicji… Cóż, jej punkt widzenia jest całkiem inny, bo w jej pytaniu uwzględnione są raczej jednostki. Gdyby nie to, że są to dwie różne płaszczyzny, słowa Boga mogłyby stanowić odpowiedź na jej pytanie.

 

WRAŻENIA OGÓLNE

 

Ogólnie czytało mi się dobrze, lekko, a tak się złożyło, że pierwsze zetknięcie się z tym tekstem przypadło mi na wieczór 23 września. Akurat chwilę po tym, jak natknęłam się na tę datę w opowiadaniu, mój brat czytał jakiś artykuł o tym przewidywanym końcu świata.

Udało Ci się zamknąć całą historię nie odczuwam tam jakichś niedopowiedzeń, jeśli chodzi o całą rozciągłość tekstu, choć trochę przekroczyłaś regulaminowy limit 40 000 znaków ze spacjami, jak zauważyłam na początku.

Pomysł jest ciekawy, razem z tym podziałem na części, które z jednej strony miały budować to crescendo, ale też treści nagłówków pojawiały się w samych częściach, bo Andrzej na przykład zasypiał w samolocie w ciszy, a później słyszał szeptanie pasażerów. Poza tym fajnie wykorzystałaś te zbieżności dat i dorobiłaś do tego własną wizję, choć całkiem odrębną od spodziewanej. Nawiązanie do Apokalipsy św. Jana polegało na wykorzystaniu fragmentu dwunastego rozdziału księgi, a więc pierwszego z trzech symboli, tutaj potraktowanego dosłownie i nie za bardzo zrozumiale, moim zdaniem. Mam na myśli ten układ gwiazd, o którym była mowa w tekście, że wynika z treści Apokalipsy. Poza tym już sam obraz Boga w opowiadaniu jest całkiem inny od wyobrażenia biblijnego, a opisy kataklizmów tak naprawdę są ograniczone i to być może wynik ustalonego limitu. Oczywiście czerwone błyskawice, ten wiatr i deszcze budziły przerażenie mieszkańców, ale wszystko zostało ograniczone na razie do tego jednego miejsca na Ziemi, gdzie droga do skutków złamania pieczęci i zabrzmienia siedmiu trąb jeszcze dość daleka droga, a myślę, że można by w ciekawy sposób opisywać, co za każdym razem działo się właśnie wśród ludzi. Bo jednak opis z Apokalipsy ma to do siebie, że przede wszystkim rozgrywa się przed tronem niebieskim, gdzie z jednej strony chwali się Boga, a z drugiej domaga sprawiedliwości, a później Baranek łamie pieczęcie i wszystko się rozpoczyna, ale albo widziane z tamtej perspektywy, gdy wyruszają jeźdźcy itd., albo jeśli coś rozgrywa się na ziemi, to najczęściej ma znaczenie symboliczne, a o ludziach jest bardzo niewiele.

Hm, z ciekawości wpisałam datę 23 września w wyszukiwarkę i teraz już wiem, co to był za fragment cytowany… Teraz rozumiem, że chodziło im o gwiazdozbiór Panny, choć nie za bardzo to do mnie przemawia, tak samo jak niektóre teorie spiskowe tam podawane, bo jednak zawsze wolałam symbole i odgadywanie ich znaczeń, jako że lubię sobie nad różnymi rzeczami podumać i pozastanawiać się, ale nie mnie to oceniać, jak kto coś sobie widzi. Ty wykorzystałaś teorie przedstawione w artykule i miałaś do tego prawo, chociaż w takim razie brakuje mi chyba trochę tego dopowiedzenia, o co chodzi. Co prawda Andrzej mówi Felicji, żeby dalej nie czytała, ale samo to, że w Apokalipsie zapowiedziano układ gwiazd i dołączenie do tego cytatu o Niewieście wydał mi się nielogiczny bez nakierowania na gwiazdozbiór Panny, przez który miało przechodzić akurat te dwanaście gwiazd.

No ale historia ogólnie jest w porządku z logicznego punktu widzenia, przemyślałaś dokładnie to, co chciałaś zapisać i to jest na plus, czego zresztą spodziewałam się po Tobie i nie przewidywałam ewentualności wystąpienia luk logicznych, chociaż na przykład z tym psem, o którym wspominałam w fabulariach, mam wrażenie, że się trochę przeliczyłaś z tymi szczegółami. To oczywiście tylko moje spostrzeżenie i wynikające wyłącznie z tego, co mnie samej udało się zarejestrować podczas czytania. Być może są uważniejsi, może ja należę do tych, co im trzeba mocniej wbić do głowy, bo gdyby ktoś mi opowiedział historię Kingi z poleceniem ,,Zapamiętaj jak najwięcej szczegółów”, pewnie od razu zwróciłabym na takie rzeczy uwagę. Z nastawieniem na niuanse koduję wszystko w głowie, dopóki nie przyjdzie czas tego wyrzucić. Z opowiadaniami jest u mnie raczej tak, że śledzę pewne obrazy i najwięcej sprowadza się wtedy do tego, czy wyglądało to naturalnie, czy nie. Później to, co jest nie tak, skupia na sobie uwagę i można zastanowić się, dlaczego było nie tak.

Jeśli chodzi o bohaterów, mają swoje charaktery, określiłaś ich jakoś. Kinga przejęta i obawiająca się zła, Felicja podekscytowana, ożywiona i otwarta na kontakty, a Andrzej jest ciepłym starszym człowiekiem, który mógłby sporo opowiedzieć ze swojej przeszłości. Mam jednak wrażenie, że o tym ostatnim, mimo że jest narratorem, wcale nie wiadomo więcej niż o pozostałych bohaterkach… Co prawda z jego perspektywy wszystko jest widoczne, ale jego własnych myśli jest w tym niewiele, rzeczywistość jest opisywana, ale jakby nie przechodziła przez jego indywidualne poglądy i wnioski. Trudno mi to trochę wyjaśnić. Ja akurat u siebie chyba trochę z takimi rzeczami przesadzam, ale narracja pierwszoosobowa ma to do siebie, że jednak jest przesiąknięta osobowością bohatera-narratora i tego mi trochę tutaj brakowało.

Myślę, że pomogłoby to również w budowaniu napięcia w samym czytelniku, bo dzieje się to fabularne crescendo, ale jeśli chodzi o emocje, chciałabym móc poczuć, jak przyspiesza mi tętno, bo nie tylko wiem, że coś się dzieje, ale to czuję. Z całego tekstu bije spokój opowieści, której treść już się rozegrała i teraz jest zbiorem faktów. A metody na poruszenie są różne, od manipulacji budową zdań, ich długością, interpunkcją, nagromadzeniem czasowników itd. po zabiegi związane z użytymi wyrażeniami pod względem treści i przekazu, doboru słów też zależy, ile napięcia będzie emanować na zewnątrz. Dobór słów, stylu, indywidualizacja języka, współgranie formy z treścią to zabawa, trochę wymagająca, ale zabawa. A przy Twoim przemyśleniu fabuły, o które zawsze dbasz, pozostaje Ci już tylko (albo aż) pobawić się trochę w ten sposób, wyobrazić sobie/zapisać różne wersje scen i zastanowić się, czym się różnią, co każda z nich ma do zaoferowania czytelnikowi.

Od strony technicznej natomiast było całkiem w porządku. Błędów trochę było, ale na tak długi tekst wcale nie tak dużo, a i nie były one zbyt rażące, nawet jeśli mój radar mimowolnie je wyłapywał. Podstawowych zasad się trzymasz, no a reszta też przyjdzie z czasem. Do tematów ― głównego i dodatkowego ― bardziej lub mniej bezpośrednio się odniosłam, więc na tym chyba mogę zakończyć.

 

To moja pierwsza ocena bitew, więc dopiero próbuję się w takiej formie, no ale kiedyś w końcu musiał być ten pierwszy raz :P Po paru razach pewnie lepiej by mi szło, na razie stać mnie na tyle i mam nadzieję, że jednak udało mi się zawrzeć w tym ogromie tekstu coś wartego uwagi :) Pozdrawiam.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Skoiastel 30.09.2017
    Ta ocena jest świetna :) wow, wow. Teraz widzę, na jak wiele elementów nie zwróciłam uwagi, niektórych elementów w tekście Karawana (dokładne zrozumienie ostatniej sceny ze Spopielonym) czy Karoli (chociażby skojarzenie kobiety z białym psem) w ogóle nie dostrzegłam między wierszami, hah. Widać ten ogrom pracy i serducha włożonego w ocenę. Jestem pod wrażeniem.
    I w ogóle podziwiam za research – chyba największe wrażenie zrobił na mnie ten o czasie akcji w tekście Drżączki. Przyznam, że nawet się nad nim nie zastanawiałam, nie wpadło mi to do głowy.
    Uwielbiam takie dogłębne analizy; bardzo przyjemnie mi się tę czytało.
  • Lucinda 30.09.2017
    Jejku, dziękuję, Skoia :) Naprawdę nie spodziewałam się takiego odbioru, ciągle czułam, że coś pominęłam, o czymś zapomniałam, czegoś nie sprawdziłam albo nie zauważyłam, zwłaszcza że byłam świadoma pracy, jaką Ty również włożysz we własną ocenę, w dodatku połączoną z doświadczeniem. Starałam się wykorzystać jak najlepiej wieczory ostatnich trzech tygodni, mimo że na parę dni wykluczyło mnie przeziębienie, przez które nic na oczy nie widziałam, no i czasami lenistwo i tu jedynie poganiał mnie głos mojego opornego umysłu, który powtarzał, że jak nie wrócę do pisania ocen, to nie zdążę :P Dziękuję jeszcze raz, pewniej trochę się teraz czuję :)
  • Karawan 30.09.2017
    Ja się tak nie bawię! To miało być dla nas maluczkich a nie dla Repów i Mistrzów!
  • To jest dla wszystkich po równo, Karawanie. Przecież i my, oceniający, możemy uczyć się od siebie ;)
  • Skoiastel 01.10.2017
    Och, pomyliłam konta.
    @Lucinda z takimi ocenami to ja cię widzę w składzie WS :D
    Gdybyś kiedyś bardzo się nudziła literacko i chciała dołączyć, by coś, na przykład, ocenić dłuższego, samej bądź grupowo, wraz ze mną i ekipą innych, równie jak ty pełnych pasji i empatii literackiej, osób, to wiesz, gdzie mnie znaleźć ^^
  • Lucinda 01.10.2017
    Skoiastel, tego już całkiem bym się nie spodziewała i... Kurczę, chyba w końcu to Jaredowi przypadnie racja co do moich ocen... A tak na poważnie, to naprawdę jestem miło zaskoczona, propozycja jest świetna, bo widziałabym w tym dla siebie spore pole do samokształcenia, a w sporej mierze właśnie dlatego zgodziłam się ostatecznie dołączyć do SO. Zawsze lepiej zyskiwać doświadczenie i, jak napisałam na koniec oceny, próbować się w czymś takim, niż zatrzymać się na pewnym etapie, bo wiadomo, że w zwykłych komentarzach nikt się tak nie rozpisuje, bo wieki by to trwało. Na razie żadnej decyzji nie będę podejmować, bo cały czas czuję się niepewnie, chociaż pojawia mi się już jakieś postanowienie poczytania sobie takich ocen, więc pewnie sobie tam pozaglądam, ułożę w głowie, ale przede wszystkim zobaczę, jak będę się odnajdywać teraz w rzeczywistości studenckiej. Absolwenci mojego liceum twierdzili, że na studiach, gdzie nie poszli, było łatwiej niż tam, ale i tak sama będę się musiała przekonać na własnej skórze. Póki co bardzo mi schlebiają Twoje słowa, no i jeśli się zdecyduję, to dam znać :)
  • Skoiastel 02.10.2017
    Możesz sobie poprzeglądać :) http://wspolnymi-silami.blogspot.com/p/ocenione.html – trochę się tego nazbierało; z łezką w oku wspominam i polecam na przykład te:
    http://wspolnymi-silami.blogspot.com/2016/01/59-ocena-bloga-inna-wersjablogspotcom.html
    https://wspolnymi-silami.blogspot.com/2017/01/103-ocena-bloga-gra-zniwiarzablogspotcom.html
    https://wspolnymi-silami.blogspot.com/2017/02/105-ocena-bloga-samotna.html
    http://wspolnymi-silami.blogspot.com/2017/07/115-ocena-bloga-sprzedana.html :)

    Powodzenia na uczelni!
  • Karawan 30.09.2017
    Lucinda - wielkie dzięki. Skoi i Jaredowi podziękuję na Ich wpisach. Dziękuję.
  • Lucinda 30.09.2017
    Proszę bardzo. Miło było pobawić się trochę w analizy, choć u mnie oznacza to czasami szukanie dziury w całym :)
  • Niemampojecia96 01.10.2017
    Mimowolnie ich* wypatrywał powinno być.
    Nie czytałam całości, rzuciło mi się w oczy, to sygnalizuje.
  • Lucinda 01.10.2017
    Znalazłam ten fragment i rzeczywiście nie napisałam tak, jak zamierzałam, tyle że z czasownikiem znaczeniowo, nie z zaimkiem, bo trochę by się to różniło od mojej myśli. Ale dziękuję za wskazanie, już poprawiłam.
  • KarolaKorman 02.10.2017
    Lucindo, pięknie dziękuję za wskazanie błędów. W wolnej chwili zbiorę wszystkie wytknięte w ocenach błędy i zrobię korektę, ale to chyba dopiero w przyszły weekend.
    ,,Ma czkawkę, pewnie jest mokra” - tutaj Fel podejrzewała, że Suzi ma mokrą pieluchę. Czasem taka mokra pielucha sprawia, że dziecko marznie, a wychłodzenie sprawia, że dostaje czkawki. I tutaj nie do końca się zgadzam. Wydaje mi się, że analogicznie do innych odmienianych słów, sławo czkawka, powinno być użyte w zdaniu w bierniku Kogo? Co? i tu mamy czkawkę. Jeżeli się mylę i powinien to być dopełniacz Kogo? Czego?, proszę, popraw mnie.

    A tera chciałabym przedstawić zamysł mojego opowiadania. Może trochę inaczej ktoś na nie spojrzy.

    Opowiadanie pisane jest w czasie przeszłym nie bez powodu. Andi opowiada historię tego dnia z perspektywy czasu, po wydarzeniach. Planowałam pokazać go jako drobnego pijaczka, który całe życie tylko pracował i pił. Nie były to jakieś zawrotne ilości, nie stoczył się, nie stracił po drodze rodziny i majątku (myślę o mieszkaniu i samochodzie), ale jednak temu poświęcał dużą ilość swojego czasu. Zaniedbywał przy okazji najbliższych i nakazy związane z jazdą po alkoholu. To jego dzień. To on opowiada, a że wraca z wizyty u syna, z którym nie miał większego kontaktu wcześniej nachodzą go różne refleksji.

    Cisza - to czas spoglądania na siebie i innych w milczeniu. Do nastolatki podchodzi z dystansem, lekko krytycznie jak wiele starszych osób nie mających kontaktu z młodzieżą.

    Szept - czas konsternacji. Nie bardzo umie odnaleźć się w relacjach z kobietą siedzącą obok. Ironizuje w myślach, nie do końca postrzega realnie wydarzenia wokół niego.

    Rozmowa - to czas, kiedy się otwiera. Ta druga szansa na życie, o której mówi Fel, wywołuje w nim chęć podzielenia się refleksjami, wspomnieniami. Sam wspomina, że poczuł się dużo młodszy, nabrał chęci do rozmowy i docenił rodzinę. Dostrzega, że fakt posiadania rodziny daje mu możliwości poznawcze i temat do rozmowy. Wówczas też zaczyna doceniać czas spędzony w Irlandii. Nawiązuje dobre relacje z Kingą i Felicją. Może zagrać jakąś nową rolę życia, przecież nikt go tu nie zna, wokół są sami obcy ludzie.

    Krzyk - opowieść Kingi. To moja wizja końca świata. Włożyłam w usta Boga własne przemyślenia, co do tego jak powinien wyglądać kres tego, co jest teraz. Myślę o tym, że powinno być zniszczone wszystko bez wyjątku, by nikt nie mógł wykorzystać żadnych wynalazków, by świat musiał odrodzić się od najmniejszej cząsteczki.

    Wrzask - tutaj pokazałam, jak działa na ludzi sugestia. Zasłyszana opowieść powtarzana wielokrotnie staje się wiarygodna i ludzie poddają się jej tym bardziej, kiedy w otoczeniu dostrzegają jakieś zwiastuny.

    Andrzej jest człowiekiem, który o wielu rzeczach woli nie wiedzieć, o czym często mówi. Błoga nieświadomość sprawia, że czuje się lepiej. Wówczas wszystko stara się wytłumaczyć sobie w inny, realny lub nie, sposób, ale taki, który pozwala mu podchodzić lekko do życia. Całe życie był lekkoduchem. W zaistniałej sytuacji też próbuje być odporny i nie poddawać się sugestiom, jednak widok innych panikujących ludzi udziela się i jemu. Robi rachunek sumienia, którego nie planował i postanowienia, jeżeli przeżyje (nie będzie końca świata).

    Cytat, który czyta Fel (kopiując, go w Google, znajdziesz cały tekst), dopasowuje do tego, co się wydarzyło dotychczas - nie odwrotnie. To przeżyte wydarzenia sprawiły, że szuka jakiejś wzmianki w Internecie, które by do nich pasowały. Piszę to, bo Lucinda sugerowała odwrotność. Ona szuka potwierdzenia tego, co było i zastanawia się nad dalszymi konsekwencjami. Dopytuje, czy Andi wierzy, czy to jest uczciwa wymiana. I tu, właśnie wtedy, kiedy już jest ciepło i są trochę dalej od miasta, w Andim znów budzi się dawny lekkoduch - stąd jego ostatnie stwierdzenie. Poddaje wszystko w wątpliwość.

    Tak mniej więcej miało to wyglądać, jak wyszło, tak wyszło :)

    Serdecznie pozdrawiam wszystkich oceniających i jeszcze raz pięknie dziękuję, za opinię. Każdą przemyślę i wezmę sobie do serca :)
  • Skoiastel 02.10.2017
    No właśnie teraz to i da się na to spojrzeć nieco inaczej, ale – przynajmniej w moim przypadku – dopiero po tym komentarzu. Tych wszystkich uwag brakuje mi w tekście. Tak, główny bohater wielokrotnie powtarzał, że woli nie wiedzieć i było wspomniane, że lubił zaglądać do kieliszka. Ale to nie są najwyraźniej wystarczające dowody na to, by powiązać wszystkie te elementy, które masz w głowie, w jedną spójną całość. Bo my mamy tylko tekst.
    Dla mnie – Arysto też chyba o tym pisał? – wszystkie części brzmią tak samo. Czy to krzyk, czy rozmowa, czy wrzask, czy cisza... Jest mocno monotonnie, a więc ciężkostrawnie – przy takim stanie i takim podejściu czytelnika do tekstu trudno "wkręcić się" i głębiej badać psychologię bohaterów, którzy wydają się niespójni i jacyś tacy do siebie podobni, trochę nudni.
  • Lucinda 05.10.2017
    Dopiero teraz odpisuję, bo w końcu mam normalny dostęp do internetu i komputer przed sobą. Jeśli chodzi o czkawkę, to pozostaję przy swoim. Nigdy nie spotkałam się z określeniem ,,dostać czkawkę" i kojarzyłoby mi się to z niejako przyjęciem jej. Za to można trafić na wyrażenie ,,dostać czkawki" i tu przykłady użycia są nawet w sjp i może wkleję tu link: https://sjp.pwn.pl/korpus/szukaj/czkawka;3.html.
    Co do Twojego zamysłu... hm, tak sporo z tych rzeczy łatwo było pominąć... Choćby taki Andrzej – w tym komentarzu dopiero przedstawiłaś jego historię, której w opowiadaniu były tylko ślady. Owszem, było zdanie, że w końcu mówi o czymś innym niż praca i o tym, że w pierwszy raz odwiedził syna, ale to trochę tak jak z tym pieskiem. Podczas tworzenia historii wszystko wydaje się być widoczne jak na dłoni, ale wystarczy wymazać z pamięci te myśli i spojrzeć na tekst, jakby widziało się go po raz pierwszy, bez świadomości zamysłu, a można zauważyć, że nie zrozumie się wszystkiego, jak należy, jeśli nie wsiąknie się w szczegóły, myśli ukryte w paru słowach, które nie wryją się czytelnikowi w pamięć przy zwyczajnym, wcale niepozbawionym uwagi czytaniu.
    Masz naprawdę świetne, ciekawe pomysły, dużą wyobraźnię i zawsze lekko mi się Ciebie czytało, dlatego tym bardziej mam nadzieję, że ta zabawa, a jednocześnie uczenie się budowania napięcia i ukazywania bohaterów i fabuły takimi, jak je widzisz w głowie, sprawi Ci naprawdę dużo przyjemności. Potrafisz logicznie wszystko ze sobą składać, zastanawiać się, analizować, teraz tylko trzeba wykorzystać to najlepiej, jak się da. Na pewno będę za to trzymać kciuki :)
  • KarolaKorman 02.10.2017
    Może faktycznie nie umiem przelać w tekst tego, co mam na myśli. Będę nad tym pracować, wyostrzać postacie, eksponować je mocniej. Tak też muszę zrobić ze scenami, częściami. Jeszcze raz serdecznie dziękuję :) Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania