Poprzednie częściPrima Aprilis cz. 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Prima Aprilis cz. 16

Schodził ze mnie stres ustalania alimentów i wszystkich minionych miesięcy niepokoju, strachu i napięcia, które dręczyły moje ciało i umysł jak rak chorego.

Wróciłam do knajpy i z lekko opuchniętymi oczami kontynuowałam kolację. Wypiłam więcej niz zamierzałam. Po kolacji mami poszła z Kamilkiem do przyczepy, a ja do Nati i Sławka pić dalej, bo w końcu było za co!

Nazajutrz teściu przywiózł Kacpra z obozu piłkarskiego. Ale się ucieszyłam na jego widok. Poszliśmy na plażę i bawiliśmy się cudownie.

Kilka kolejnych dni upłynęło na sielankowym plażowaniu i byczeniu się. W mięczyczasie moja mama wróciła do Torunia. Ja zostałam sama z dziećmi. Było mi bardzo dobrze. W dzień plaża, spacery. Wieczorem pisanie książki, w nocy regenerujący sen.

W środę popołudniu musiałam już wyjechać. Do dzieci przyjechał teść. Michał niby nie mógł, czyli ... pojechał ze swoją nową laską nad jezioro Garda plywać na kicie.

Wypiłam z teściem kawę, pożegnałam się z dziećmi i pojechałam do Władka, gdzie czekała na mnie taxa, która miała mnie zawieźć na lotnisko im. Lecha Wałęsy. Stamtąd samolotem leciałam na Sales Kick Off do Krakowa.

Jechaliśmy pięknymi drogami, cudne widoki za oknem.

Napisałam do Kuby, z którym miałam się spotkać zaraz po kick-offie we Wrocławiu.

- Tu jest tak pięknie za oknem.

On na to:

- To otwórz okno. Będziesz miała pięknie w środku.

Czy to nie piękne? Kuba zaskakuje mnie każdego dnia. Zawsze myślałam, że jest raczej mało inteligentny i elokwentny, ale ostatnio sprawia wrażenie zupełnie przeciwne.

Przy check-inie okazuje się, że nie mam przy sobie dowodu osobistego Zostawiłam go w recepcji kampingowej. Czy uda mi się zatem wylecieć?

Udaje na szczęście ...

Kupuję gazetki i kawkę latte i lecę do Krakowa. Mimo skróconego urlopu nie czuję smutku. Wypoczęłam, nacieszyłam się dziećmi

Kawa zawierała kofeinę. W samolocie dopada mnie schiza, napad nerwicy. Odstawiam kawę. To pewnie przez nią. Staram sie opanować nerwy. Udaje się, ale było ciężko. Nie przeczytałam nawet strony. Całą energię skupiałam na opanowaniu ataku. Wyimaginowanego.

Ląduję. Od razu wchodzę na viber i pisze z Kubą. Zaraz potem dzwoni do mnie i rozchachani rozmawiamy o locie, o niedługim spotkaniu we Wrocławiu. Jestem szczęśliwa. Kątem oka zauważam eleganckiego kierowcę, który trzyma w rękach kartkę z moim nazwiskiem i logo firmy. Wow. Ale jestem ważna! Firma opłaciła mi samolot, żebym z urlopu mogła polecieć na kick off sprzedaży. Teraz kierowca i elegancka taksówka. Kraków wita!

Hotel Andels cudny i elegancki. Przy recepcji spotykam managera sprzedaży, który od razu zaprasza mnie na drinka. Rozpakowuje się i biegnę do pokoju chłopaków ze sprzedaży, tzn. przepraszam, poważnych managerów sprzedaży. Siedzą z laptopami na łóżkach i odrabiają zadanie domowe haha. Wypijam małe piwko, po czym wychodzimy z Tomkiem przejść się na starówkę. Trafiamy na kocnert jazzowy. Potem małe piwko i kilka fajeczek, i spać. Cudnie.

Team building przebiega w miłej atmosferze. W przerwach piszemy z Kubą. Nie możemy się doczekać weekendu. Po pierwszym dniu jedziemy busikiem nad jezioro na grill’a. Jest piękna pogoda, słoneczko grzeje jeszcze mimo późnej pory. Pijemy piwka. Jemy i palimy fajeczki. Po powrocie do hotelu część z nas decyduje się iść dalej. Pijemy sporo i robimy śmieszne rzeczy. Rozmawiamy z nieznajomymi. Szukamy trawki. Jest bardzo wesoło.

Kładziemy się spać naśmiani i lekko pijani. Tomek zaprasza na tzw. ostatniego dirnka do baru. Odmawiam. Mam Kubę, jestem wierna. Poza tym on ma żonę, hello!

Piątek, drugi dzień team buildingu, także mija miło. Choć niektórzy członkowie naszego sales teamu nie czują się dobrze. Zapisujemy wnioski na przyszłość. Jemy wspólny lunch i żegnamy się. Tomek podwozi mnie do Wrocławia. Wraz z nami jedzie Michał, wice prezes. W samochodzie dużo się śmiejemy. Mamy lekkiego kaca, więc dowcip mamy świetny. Słuchamy Michaela Boltona. Tomek patrzy w lusterko i spogląda mi w oczy. Znacząco. Czuję się piękna, atrakcyjna, sexowna. Napalona. Na Kubę, na niego, na wszystkich.

We Wrocławiu melduję sie w hotelu. Kuba jeszcze w drodze z Torunia. Nie mogę się doczekać jego przyjazdu. Seksu, rozmów. Wyjścia na stary rynek. Biorę prysznic i sprawiam sobie przyjemność leżąc w brodziku i opierając nogi o ścianę. Wychodzi ze mnie cała ekscytacja. Kuba jeszcze daleko. Postanawiam udać się na małe zakupy. Przymierzam piękną sukienkę, ale jednak jej nie kupuję. Za to szaleję z torebką. Furla. I spódniczką Insomnia. Cuda. Chcę jeszcze zrobić pedicure, bo stopy mam w opłakanym stanie, a Kuba uwielbia zadbane stopy przecież. Pazury długie i opuszki palców popękane od biegania po piasku na boso i to na palcach! Ale nie ma wolnych kosmetyczek. Jem sałatkę i wracam do hotelu. Za chwilę dzwoni Kuba. Jest! Wybiegam na przywitanie. Meldujemy się i idziemy do pokoju. Zaczynamy się kochać. Choć to słowo nie oddaje napięcia, ani intensywności tego, co się między nami dzieje. Kuba bardzo szybko dochodzi do sedna sprawy, jestem niezaspokojona. Dobrze, że wcześniej wzięłam prysznic. Po chwili powtarzamy i jest dłużej. Jak mi dobrze. Bierzemy prysznic i wychodzimy na miacho. Pijemy, jemy i pijemy morze whiskey. Śmiejemy sie jak szaleni. Wygłupiamy. Wracamy do hotelu i kochamy też jak szaleni. Kuba twierdzi, że mam diabły w oczach. Kochamy się wszędzie. Na łóżku, obok, pod prysznicem. Jest luta. Rano budzimy się totalnie skacowani. Nie jestem w stanie zejść na śniadanie. Kuba schodzi sam. Potem jednak wstaję i idziemy na spacer, długi spacer, zobaczyć Ostrów Tumski. Po drodze jemy maliny a wracając lody, które wyglądały ładniej niż smakowały. Przytulamy się. Rozmawiamy i śmiejemy. Jest nam cudnie. Pogoda piękna. Wjeżdżamy windą na wieżę kościoła. Kuba czyta mi co znaczy tumski, skąd się wzięła nazwa. Słucham go jak profesora historii. Imponuje mi wszystkim dosłownie. Jak mogłam myśleć, że nie jest mądry. On jest genialny!

Wymeldowujemy się z hotelu i postanawiamy jechać gdzie nas oczy poniosą, na południe. Chcemy znaleźć camping na noc. Kuba chce mi pokazać jakiś zamek, w którym kiedyś był na zlocie motocyklistów. Pogoda jest cudna. Mamy szczęście. W ogóle mam szczęście tego lata. Na Helu było cudnie. Może raz padało. Mam piękną opaleniznę. Wyglądam pięknie i tak się czuję. Kuba mi to cały czas powtarza. Więc chyba w końcu w to uwierzę.

No więc jedziemy tak razem samochodem i jest nam dobrze. Po drodze znajdujemy jakiś camping i nawet myślimy, czy się w nim nie zatrzymać, ale decydujemy się jechać dalej. Kuba zaczepia panią campingową. Droczy się z nią. Jesteśmy tacy weseli, radośni. Nie myślę o Michale, w ogóle o niczym nie myślę, jest mi błogo. Kuba upiera się, by znaleźć zamek. I udaje mu się. Więc go sobie nie wymyślił. Czasem mam wrażenie, że wymyśla te wszystkie historie o miejscach które widział i zwiedzał. Ale to wszystko jednak prawda. Kiedyś pracował jako przedstawiciel handlowy i podlegał mu ten region Polski właśnie. Zamek przepiękny. Okazuje się, że w środku są pokoje, łądnie urządzone. Jest też restauracja. Postanawiamy zjeść obiadek. Zamawiamy rosołek i kurczaka. Pycha. Takie polskie jedzenie. Po jedzeniu stajemy na kilka minut na tarasie i podziwiamy gęstą roślinność oplatającą zamek. Oprócz nas i obsługi, której nigdzie nie widać ani nie słychać nie ma nikogo. My i zamek. Czyż może być cos piękniejszego? Jestem taka szczęśliwa!

Jedziemy dalej. Znajdujemy miły campng z basenem kilkanaście kilometrów od Karpacza. Z namiotu widzimy Śnieżkę. Patrząc na nią wieczorem i popijając wino nawet nie sądziłam, że nazajutrz będziemy pod jej szczytem. Nie planujemy niczego, nie musimy. Nie ma dzieci. Kornelia gdzieś u mamy na wakacjach. Moje dzieci z Michałem na Helu. Tylko Kuba i ja i czas, z którym możemy zrobić dosłownie wszystko. Tego wieczoru opijamy się winem, do niego zajadamy ser i borówki. Siedzimy nad strumieniem i rozmawiamy o życiu. Po kilku łykach na słońcu, które mimo późnej pory mocno grzeje jesteśmy pijani. Poprzednia noc daje się też nam we znaki. W końcu nie spaliśmy za wiele. Postanawiamy wziąć prysznic. Potem otwieramy kolejne wino. Znowu pożyczamy korkociąg. Ja mogłabym pić jeszcze, ale Kuba jest zmęczony. Idziemy więc spać. Tuż przed zaśnięciem, całkowicie już pijana sprzeczam się o jakąś bzdurę z Kubą. Chyba o to, że chciałabym, żeby on z czegoś dla mnie zrezygnował, np. z kite’a i zrobił coś tylko dla mnie. Zasypiamy. W nocy przebudzamy się i uprawiamy seks. Gdy budzimy się nad ranem jest mi głupio z jednej strony, a z drugiej mam focha, bo czuję, że naprawdę tak bym chciała, a Kuba z jakichś powodów mi tego nie da. Prysznic. Złożenie namiotu i jedziemy dalej. W samochodzie czuję, że zaraz dopadnie mnie napad nerwicy. Od kilku dni nie biorę już tabletek i wydaje mi sie, że ogarniam, ale teraz czuję, że za chwilę padnę. A może to kac, po prostu kac. Podjeżdżamy do Karpacza, pod kaplicę czaszek. Całkiem niedawno, ponad rok temu byłam tutaj z Michałem i dziećmi. A teraz w trakcie rozwodu z Kubą. Dziwne? Śmieszne? Tragiczne? Nieważne. Kupujemy wodę i idziemy w górę. Zdejmuję bluzkę. Kuba podziwia mój brzuch. Słońce pali nasze ciała. Idziemy szybkim tempem. Zawsze lubiłam chodzić po górach, uwielbiam je. Podziwiamy widoki, śmiejemy się jak zawsze dużo. Opowiadamy sobie o swoim życiu i dzeiciństwie. Dochodzimy do schroniska pod Śnieżką. Tu roi się od ludzi. Na szczyt wchodzą tłumy. Nie chcemy iść w takim tłumie. Chcemy być sami, my i góry. Decydujemy się przejść na czeską stronę do Pecu. Nie mamy koron. Nie mamy w ogóle pieniędzy. Kuba ma kartę. Ja nic. Tylko resztka wody w butelce. Ledwo zrobiliśy kilka kroków po czeskiej stronie a krajobraz zupełnie inny. Jakiś bajkowy, baśniowy właściwie. Po drodze jemy czeski obiadek. Mniam mniam. Idziemy dalej i w końcu dochodzimy do Pecu. Tutaj Kuba namawia mnie na zjazd saneczkami. Boję się prędkości, ale robię to. Jest strasznie, ale mniej niż myślałam. Jednak drugi raz nie zjechałam. Teraz stajemy przed problemem jak wrócić do Karpacza, gdzie mamy samochód. Autobusu żadnego nie ma. No to co? Autostop. Bosko, jak w liceum z moim pierwszym chłopakiem. Ciężko nam idzie, ale w końcu udaje nam się dojechać do Karpacza. Tu piewrszym lepszym autobusem dojeżdżmy do samochodu. W autobusie wygłupiamy się i śmiejemy cały czas. Wsiadamy w auto i wracamy. Szybko minął nam ten weekend. Tak na niego czekałam i już wracamy. Do połowy drogi jeszcze się śmiejemy, potem robi nam sie jakoś smutno, że to już koniec. Nawet nie martwię się pracą, tylko tym, że będę spała sama i nie będę się miała do kogo przytulić. Tak łatwo się do tego przyzwyczaić. Raptem 2 noce i już przeraża mnie myśl o spaniu samej.

W Toruniu zastanawiamy się, gdzie Kuba ma nie zostawić. Tak by nikt nas nie zauważył. Zostawia mnie na ulicy równoległej do mojej. Idę z tobołami. Kupuję fajki, choć od miesiąca nie palę. Wchodzę do mieszkania, które już nie jest moje, a jeszcze w nim mieszkam. Pomieszkuję w zasadzie. Z balkonu widzę swoją hondę. Jest cała i zdrowa. W domu bałagan. Niewyrzucone śmieci. Smród i brud. Biorę prysznic i kładę się do łożka, w którym już nie chcę być. Ja i wielkie małżeńskie łóżko, w którym jeszcze niedawno kochałam się z moim mężem. A teraz leżę wykończona po intensywnym weekendzie z Kubą, z którym nigdy nie miałam być. Miałam być z moim mężem i dziećmi. Rodzina, razem na zawsze. Jak to się wszystko może zmienić w chwilę. Nie mogę od tego wszystkiego zasnąć. Na szczęście nie zapalam papierosa.

Rano budzę się nieprzytomna. Wstaję i chodzę po mieszkaniu. Nie wiem w co się ubrać, nie wiem nic. Do pracy idę. Po 2 tygodniach wakacji. Intensywnych i barwnych. Emocje, emocje, emocje. Cały czas. Wychodzę w pośpiechu do szewca. Chcę przed pracą zanieść buty do naprawy. I ... zatrzaskuję klucze w środku. A nie wzięłam ani laptopa ani torebki. Taka zakręcona jestem. Schodzę do ojca Michała. Próbujemy wszystkich kluczy, które mają, ale nic żaden nie chce otworzyć moich drzwi. Taki znak, żebym nie wracała już do tego pomieszczenia. Bo to już jest tylko pomieszczenie dla mnie. Ale muszę. Pukam do sąsiadki. 3ci z zaoferowanych przez nią kluczy otwiera drzwi. Biorę laptopa i torebkę. Moją piękną nowiutką Furlę i idę do pracy. Po drodze szewc i pralnia i kawka z McDonalda. Taki luksusik rekompensujący moją sytuację i powrót z urlopu.

W pracy z radością witam swoje biuro. Nie mam żadnych nieodczytanych maili, bo podczas tego urlopu na bieżąco ogarniałam wszystkie. Nie sprawiało mi to żadnego kłopotu, Żadnego stresu nic. Ten wielki stres rozwodowy spowodował, że przestałam się denerwować pracą. Całkowicie.

Popołudniu wracam do pomieszczenia. W międzyczasie Kuba zaproponował, bym spała u niego. Po co mam sama spać skoro mogę u niego. Wiadomo.

Pędzę, dosłownie. Prysznic, golenie. Pakowanie rzeczy na drugi dzień. Od razu chce mi się żyć. Ojcu Michała powiem najwyżej, gdyby pytał, że będę spała u koleżanki. Jadę. Pijemy wino. Bierzemy kąpiel. Lubię te kąpiele u Kuby. Wanna jest mała, ale jest przytulnie. Kuba zapala świeczki. Głaszczemy się. On mówi, że nigdy nikt go tak nie glaskał. Nie wierzę mu, ale miło, że to mówi. Rozmawiamy. Jakoś tak spontanicznie stwierdzamy, że ten tydzień, który zaczął się już w weekend będzie tygodniem próbowania przeze mnie nowych rzeczy. I tak, grałam w battlefield, potem w szachy. Było bosko. Mimo, że Kuba jest ponoć wytrawnym szachistą, doprowadziłam do szach mat w chwilę. Może specjalnie grał słabiej, by mi sprawić radość. Wszystko skończyło się namiętnym seksem.

Rano do pracy. Po pracy do pomieszczenia, prysznic. Pakowanie rzeczy do pracy i do Kuby. Tym razem oglądaliśmy Pokłosie. Po filmie seks oczywiście.

W środę Kuba obiecał przewieźć mnie na swoim motorze. W ramach walki z lękiem przed prędkością. Boję się strasznie. Ale śmechem zasłaniam ten lęk. W końcu idziemy do garażu. Motor jest piękny. Czerwono – niebiesko – biały. Zakładam kurtkę i kask. Kuba daje mi krotkie szkolenie, jak mam siedzieć, gdzie mam trzymać nogi. Wsiadam. Najpierw jedziemy krótki odcinek na stację. Lęk trwa krócej, znacznie krócej niż myślałam. Na stacji kupujemy napoje i batoniki. Chcę już na motor. Jedziemy! Juhu! Bosko. Po kilku metrach nie pamiętam już, że się bałam. Chcę szybciej i szybciej. Mimo kasku czuję wiatr we włosach. Nigdy nie było mi tak dobrze jak na tym motorze. Wracamy. Kąpiel z winem i seks. Zasypiając mowię do Kuby.

- No teraz to już tylko skok ze spadochronem przede mną.

- Dobra! – odpowiada M.

Ne miałam pojęcia, co czai się za tym „dobra”.

W czwartek spotkałam się z Klarą, kupiłam buty i znowu spędziłam wieczór z Kubą. I tak do soboty. Klara przekazała mi voucher na zabiegi SPA w hotelu. Prezent od Dyrektora. Mnóstwo tego mogłam wykorzystać. Umówiłam się na sobotę rano. A po zabiegach... skok!

Kosmetyczka w SPA powiedziała, że mam cudowną cerę, taką nawilżoną i świeżą. Kurczę, chyba nigdy w życiu żadna mi tak nie powiedziała. To pewnie dlatego, że od kilku tygodni nie palę i piję mniej alku od połowy kwietnia. No i piję wodę, litrami, dosłownie.

- Ale miło, że mi Pani tak mówi. A wie Pani, że ja dzisiaj skaczę ze spadochronem?

- Coś takiego? Nie boi się Pani?

- Jasne, że się boję, ale to jest mój tydzień próbowania nowych rzeczy, więc ...

- To będzie Pani miała przynajmniej ładne ciało i cerę po zabiegach w trakcie skoku.

- Hahahah.

No to lecę skakać. Kuba podjeżdża po mnie i piękna i gładka jadę skakać.

Jakoś się mało boję jak na skalę wydarzenia. Jest upalny i piękny dzień. Jedziemy pięknymi drogami. Szukamy lotniska. Pytamy o niego. W końcu rozchachani trafiamy do celu. Jest namiot. Są ludzie. Czekają na skok. Jest też coś do jedzenia. Nie zdajemy sobie sprawy, że zaraz będziemy tam jeść. Myślimy jeszcze, że skoczymy za pięć minut, a tu się okazuje, że trzeba czekać i czekać i to ładne parę godzin. No to czekamy. Kuba ma kocyk w samochodzie. Wyciąga go i kładziemy się na nim w cieniu pod budką, która jest recepcją i pokojem do instruktażu bhp. Głaszczę Kubę. Myślę sobie, ale fajnie, mam chłopaka, takiego fajnego, męskiego, przystojnego i będę z nim zaraz skakać. Ale fajnie. Tylko co z dziećmi? Będą w domu około 17. Czy zdążę do tego czasu skoczyć? O czym ja w ogóle myślę. O skoku? Czy o tym, czy zdążę do domu. Jeden ze skoczków zaprasza nas na instruktaż. Uspokajam się, wiem że nic złego nie może się stać. Czekamy na skok. Już naprawdę z niecierpliwością. Nagle spośród tłumu wyłania się koleżanka z liceum, która wsystkich zna. Kurczę, żeby mnie nie zauważyła. Jak Michał się dowie, że jestem tu z Kubą...

Wołają nas. To już. Zakładamy specjalne kombinezony. Zaczynają nas nagrywać. Pytają mnie dlaczego, chcę skoczyć.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem, może by przełamać swoje lęki. Głównie przed prędkością.

- No to nieźle Pani wybrała, bo tu prędkość będzie ostra, hahaha.

Poznaję swojego instruktora, z którym będę skakać w tandemie. I już.

Wchodzimy do małego samolociku, który w kilkanaście minut wyciągnie nas na wysokość 4 tysięcy metrów. Cały buczy i drży, ale mnie to nie przeraża. Czuję podniecenie. Bosko. Śmiejemy się i wygłupiamy. Trochę to jednak nerwowe. Samolocik cały się trzęsie. Obok mnie siedzi chłopak, któremu w tę pamiętną sobotę koledzy zrobili niespodziankę z okazji kawalerskiego, Jest przerażony. Ja pocieszam go swoim słodkim uśmiechem. Sama przecież wcale się nie boję.

Pada hasło: „skaczemy”. No to skaczemy. Kurczę, jak to, już? Jestem ostatnia w kolejce. Patrzę, jak po kolei skaczą wszyscy, którzy jeszcze przed chwilą siedzieli obok mnie. Kuba skoczył jako jeden z pierwszych. Już go nie ma. Teraz moja kolej. Z zamkniętymi oczami przesuwam się do wyjścia. Wieje wiatr. Huczy mi w uszach. Nie mogę otworzyć oczu. Nie chcę tego widzieć. Instynkt samozachowawczy mówi mi – zostań. Ale jestem przyczepiona do instruktora, który prze do przodu. Poprawiam jeszcze tylko okularki i poddaję się temu wszystkiemu myśląc przez chwilę o Michale, który mnie tak zawiódł, i dzięki któremu tu jestem. Tak, dzięki niemu. Gdyby nie on, nigdy by mnie tu nie było. Gotowałabym, prałabym i ogarniałabym jak dotąd. A co robię? Skaczę z samolotu z 4 000 metrów i ...

Skoczyłam! Jest dziwnie spokojnie. Myślałam, że będzie mną telepać, że umrę na zawał. A jest cudowny spokój. To dziwne, zważywszy na prędkość, z jaką lecę – 200 km na godzinę, i tak przez 56 sekund. Ale chyba przez to, że nie ma punktu odniesienia nie czuję wcale tej prędkości. Macham do filmującego mnie skoczka i uśmiecham się jak na fotografii robionej na deptaku lub na molo. Podziwiam widoki. Nieprawdopodobne. Ja spadam bezwładnie, ale czuję się z tym doskonale. Nagle, wyrywa nas w górę, mój instruktor otworzył spadochron i tym razem lecimy w górę. Tylko po to, by za chwilkę spokojnie zacząć opadać w dół. Już wolno i delikatnie. Czuję się przefantastycznie. Podziwiam letnie krajobrazy. Chcę by to trwało jak najdłużej. Nie chcę żadnych ewolucji. Chcę w tym trwać.

- To jest lepsze niż seks, mówię do instruktora podniecona.

- Oj to Ty chyba dobrego seksu dawno nie miałaś ...

Faceci, hahaha.

Lądujemy i czuję ekscytację bez granic. Do Torunia wracamy pełni wrażeń, ale z drugiej strony myślałam, że coś się w moim życiu zmieni, a nie zmieniło się nic. Jadę do pomieszczenia, dobrze, że chociaż teraz dzieci tam będą na mnie czekały. Jednak myślałam, że skacząc coś się we mnie zmieni. Coś pęknie lub coś narodzi. Owszem, jest radość i to wielka, że to zrobiłam. Chcę dzwonić do wszystkich i to opowiadać. Ale nie mogę. Tylko Klara wie. Więc tylko do niej dzwonię.

- Klara – skoczyłam!!! Było zajebiście!!!

- Wow, ale jak to?

- Tak to – śmieję się ze szczęścia.

Zamawiam taxi, bo Kuba nie może mnie podwieźć pod sam dom.

Do domu wchodzę uskrzydlona. Cieszę się na widok dzieci. Nie potrafię ukryć podniecenia. Michał chce mnie sprowadzić do parteru, ale mu się nie udaje.

- Dzieci wracają do domu, a Ciebie w domu nie ma.

- Odwal się.

 

C.D.N.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania