Poprzednie częściPrima Aprilis

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Prima Aprilis cz. 6

PRAWDZIWE WAKACJE

 

Pewnie czujecie tę ulgę, jaką poczułam po przytoczonej rozmowie. Teraz dopiero poczułam, że mogę zacząć wakacje. Biegnę do mamy, nie muszę daleko, bo jest obok.

Mama patrzy na mnie z uśmiechem.

- Słyszałam Anulku całą rozmowę. Bardzo mądrze, racjonalnie i spokojnie mówiłaś.

- Tak myślisz mami?

- Tak, jestem z Ciebie dumna.

To niesamowite, ile razy usłyszałam od mamy i uslyszę jeszcze wkrótce, że jest ze mnie dumna, i to z powodów, które bynajmniej nie były dla mnie powodami do dumy. Spodziewałam się ich bardziej przy innych okazjach, np. Kiedy się obroniłam albo znalazłam pracę, ale teraz... Może tamtych „jestem z Ciebie dumna” nie pamiętam po prostu.

- Mami, Michał przysiągł, że nic go nie łączy z Kinią Prynią (nie wiem, dlaczego tak mówiłam, pewnie chciałam ją „ukarać” choć nadając taki przymiotnik), że nie zakochał sie w niej.

- To wspaniale Aniołku. Teraz będziesz w końcu mogła wypocząć. Zasłużyłaś na to.

- Tak mami.

- Weź magnez, jest dobry na stres, a Ty się jednak przez ostatni tydzień bardzo denerwowałaś.

- OK mami, masz rację. Będę brać. A teraz chodźmy na spacer, poznać okolicę.

Spacer piękny. Idziemy w kierunku plaży, co zajmuje nam trochę czasu, bo do plaży aż 2 kilometry, jak nie więcej. Rozmawiamy oczywiście o mnie i o Michale. Mówię mamie, jak bardzo się cieszę z rozmowy z nim. Że teraz pomyślę, jak to wszystko naprawić, co zrobić, by było nam lepiej. Że ja przecież też nie byłam święta, że to i owo robiłam źle. Ja też muszę wiele w sobie zmienić, zacząć pracować.

Mama wszystkiemu przyznaje rację.

W końcu dochodzimy do 5ciogwiazdkowego hotelu Riu, z boskim tarasem i widokiem na Morze Śródziemne. Pięknie! Teraz czuję, że jesteśmy na wakajcach.

Powoli wracamy do hotelu. Idziemy kilkoma ulicami, wzdłuż których stoją piękne hacjendy, cudne miejsca na spędzenie wakacji. Myślę, że taką funkcję właśnie pełnią, ale pewności nie mam, bo nigdy o to nikogo nie zapytałam.

Po powrocie piszę do Michała sms, że spacer cudowny, że dziękuję za rozmowę i że tę Kinię, jeśli jest taka fajna, chętnie zaproszę na piwko.

Michał nie odpisuje od razu, dopiero po paru godzinach, pisze, co robił z dziećmi i życzy mi miłej nocy. W międzyczasie kilkanaście razy sprawdzam telefon ...

Jak wakacje to wakacje, idziemy z mami na wieczorek przy basenie. O matko, co za masakra. Animacje dla gości hotelowych, czyli skaczący na scenie animatorzy i hałaśliwa muzyka, a właściwie podróbka muzyki. Ale siedzimy wytrwale. Pijemy wino musujące i z każdym kolejnym kieliszkiem coraz bardziej nam się podoba.

W końcu z lekkim szmerkiem, przynajmniej ja, wracamy do naszego apartamentu. Ja jeszcze spalam mojego kończacego dzień papieroska i idziemy spać.

Ach jak wygodnie i przyjemnie.

Budzę się po 4 godzinach i nie mogę już spać. Piszę na ipadzie, co powinnam zmienić, jak powinniśmy żyć, by było lepiej. Zapalam papierosa, biorę tabletkę na sen, właściwie ćwiartkę i idę spać. Zasypiam na dwie godziny przed śniadaniem. Budzę się z lekkim kacem.

Prysznic, strojenie się i idziemy na śniadanie. Jaki wybór, jakie kolory, jak pachnie. Marzę o kawie.

Nalewamy sobie z mamą do filiżanek dużo kawy, ale po pierwszym łyku jesteśmy totalnie rozczarowane. To ma być kawa?

Reszta jedzenia też kiepska, wszystko lepiej wygląda niż smakuje.

Jeszcze nie wiemy, co dzisiaj będziemy robić. Po śniadaniu jest spotkanie z rezydentem. Ma nam opowiedzieć, co można robić na Majorce. Kiedyś byłam na kursie pilotów wycieczek organizowanym przez Scan Holiday i wiem, że podczas takich spotkań chodzi głównie o zareklamowanie tzw. wycieczek fakultatywnych. Idę z nastawieniem, że nie dam się namówić na żadną z nich. Oczywiście kończy się to zupełnie inaczej. Kupujemy z mamą wycieczkę objazdową po wyspie, bo same bałybyśmy się wypożyczyć auto i jeździć tymi krętymi i stromymi drogami.

Jest poniedziałek. Drugi dzień na śródziemnomorskiej wyspie, a słońca ni widu ni słychu. Inni goście hotelu obwiniają nawet o ten smutny fakt rezydentkę, która doskonale przygotowana na tego typu zarzuty, co tylko świadczy o częstym występowaniu takiej pochmurnej pogody, odpowiada, że słoneczko na pewno wrótce wyjdzie i wrócą Państwo jeszcze poparzeni do Polski. Nawet Ci z Państwa, którzy przyjechali tu tylko na tydzień.

Nie powiem, ja też byłam tym faktem lekko zaniepokojona, bo przyjechałam tu po słońce. Po niezdrową opaleniznę. Ale jakoś zawsze tak mam, gdy jadę na tego typu wymarzone wakacje, że słońce wychodzi dopiero 3 lub 4 dnia. Tak było w Tajlandii i na Dominikanie. Może za bardzo na to czekam, za bardzo oczekuję. Zamiast cieszyć tym, co jest. Ale tak chyba mam nie tylko z tym słońcem.

Postanawiamy pojechać z mamą do Palma de Mallorca. Stolicę wyspy, z której zamierzamy wrócić przez słynne wydmy. Jeszcze nie wiemy, czemu takie słynne.

Wychodzimy i chwilę szukamy właściwego przystanku autobusowego. Znajdujemy. Autobus z lokalesami podjeżdża. Wsiadamy, płacimy u kierowcy i jedziemy. Ale fajnie. Wakaje!

Dojeżdżamy i oczom naszym ukazuje się zwykła promenada, taka jak w Kołobrzegu, tyle że ta ciągnie się wzdluż wybrzeża Morza Śródziemnego. Wzdłuż promenady ciągną się niesamowite rzeźby z piasku, np. ostatnia wieczerza albo ławka z siedzącym na niej turystą.

Po drugiej stronie galerie i butiki. Wchodzimy i oglądamy. Markowe torebki, okulary. Coś bym sobie kupiła, ale przecież już tyle wydałam na sam wyjazd, że nie mogę, co Michał by powiedział. No właśnie, co by powiedział.

Chcemy cos wypić i zjeść, ale wszędzie drogo. Postanawiamy wrócić przez wydmy, przez 5 gwiadkowy hotel Riu do naszego grajdołka, bezpiecznego miejsca naszego pobytu. Ja co po chwila spoglądam na telefon. Czy może Michał napisał coś do mnie. Ale za każdym razem z rozczarowaniem stwierdzam brak jakiejkolwiek wiadomości.

Robimy sobie z mamą parę zdjęć. Wychodzę na nich bardzo ładnie i z przerażeniem stwierdzam jaka jestem chuda. Wyglądam przez to jak nastolatka. Idziemy dalej. W oddali pobłyskują nagie ciała, o matko, nagie ciała, mężczyzn. O kurcze. Coś zaczyna mi świtać. Czy aby moi znajomi nie opowiadali mi kiedyś, że na tych wydamch właśnie spotykają się geje z całego świata, by w piachu wydm kochać się swobodnie i bezkarnie. Fuj. Przyspieszamy. Byle szybciej dotrzeć do Riu. Tam może kawka. Zabiorę mamę na kawkę. Chciałabym ją wszędzie na wszystko zabierać, ale z drugiej strony, gdy przychodzi co do czego jakiś wąż wślizguje się do mojej kieszeni i nie pozwala poszaleć zgodnie z wcześniejszymi planami.

Dcieramy do hotelu, lekko zmęczone. Przeszłyśmy parę dobrych kilometrów. Idziemy prosto na obiad. Ładniej wyglądający niż smakujący, ale grunt, że mają wino.

Z poobiednim szmerkiem udajemy się na kawę. Odkryłyśmy, że w barze przy basenie serwują dobrą kawę z prawdziwego ekspresu. Jak dobrze. Potem leżymy w pokoju. Chyba śpimy i trochę czytamy. Potem kolacja i 4 piwka przed zaśnięciem w towarzystwie mamy i muzyki ściągniętej przez Michała na ipadzie. Rozmawiamy oczywiście o nim i o mnie. Jaki z niego cham i chuj, i że jeśli pewne rzeczy się nie zmienią będę musiała go zostawić. Co naprawdę czuję, szczególnie przy czwartym piwie. Spalam kilka fajek i kładziemy się spać. Po kilku godzinach przebudzam się i nie mogę powstrzymać przed napisaniem kilku smsów do Michała. Zapalam fajkę i znowu próbuję zasnąć.

We wtorek, czyli na trzeci dzień naszego pobytu mamy się udać na wycieczkę dookoła wyspy.

Autokar podjeżdża i zebiera nas w nieznane. Najpierw docieramy do stolicy wyspy. Miasto najlepsze na świecie w rankngu miast z najlepszym klimatem do zamieszkania i tym geograficznym i tym społecznym. Ale nie zwiedzamy go. Autokar omija go delikatnym łukiem pozostawiając w nas ciekawość.

Jedziemy zobaczyć jakąś pieprzoną dziurę w ziemi, za cholerę nie pamietam po czym. Autokar pnie się po stromej drodze. Wszyscy pasażerowie porządnie zdenerwowani. Z radoscią wysiadają i nawet głupia dziura nam się podoba. Moglibyśmy ją podziwiać kilka godzin, byleby nie wsiąść z powrotem do autokaru. Ale pilotka wzywa. Jedziemy dalej. Tym razem do przepięknego ponoć ogrodu botanicznego. Gdy docieramy na miejsce wciąż nie ma słońca, a ponoć w słońcu jest tu naprawdę pięknie. Mimo to spacerujemy po ogrodzie i udajemy, że nam sie podoba. Robię sobie zdjęcie z kaktusami – falusami. Jakoś zawsze ciągnęło mnie do tych kształtów. Chcę już wejśc do autokaru i pojechać dalej, tu jest nudno. Poza tym dzwoniłam do Michała z autobusu i zarzuciłam mu, że nie dzwoni do mnie i nie pisze, ale przecież mieliśmy pracować nad naszym związkiem. Wymyślił coś wymijającego. Napisałam mu potem sms, że całuję najmocniej. Ściągnęłam to od Kini Pryni. Może glupie, ale tak czułam, a przecież zawsze robię to co czuję. Potem niejednokrotnie żałując. Ale czyż zawsze nie byłam dumna, że z Michałem mogę być sobą i postępować szczerze, a nie jak radzą w książcę „Mężczyźni kochają zołzy”. Przeczytałam całą książkę, ale do dziś nie wyniosłam z niej niczego. Może jednak powinnam. Po tym całuśnym smsie wpatruję się w wyświetlacz telefonu, ale poza odbiciem pochmurnego nieba nie mogę dopatrzeć się niczego innego. W końcu wsiadamy do autokaru. Jestem jakaś zmęczona i śpiąca. Toteż zasypiam. Mama też. Kolejny postój to miasteczko polożone w samym centrum wyspy. Nazywa się Santa Maria de Cami. Jest przepiękne. W końcu czuję, że jestem w Hiszpanii, do której zawsze chciałam pojechać, ale zamiast tego co roku jeździłam na Hel. Żenada.

Wysiadamy i od razu coś bardzo rzuca się nam w oczy. Mnóstwo żołnierzy NATO. Pięknych, przystojnych, dobrze zbudowanych i umundorowancyh żołnierzy. Skąd ich tylu na tej wyspie, w tej małej mieścińce. Okazuje się, że w Santa Marii znajduje się Sanktuarium Matki Boskiej – no ciekawe, nie? - i tysiące żołnierzy jadących na misję do Afganistanu przyjechało do niej pożegnać się i pomodlić za misję i za szczęśliwy powrót. Są też rodziny żołnierzy, matki, babcie, dziewczyny, żony w ciąży. Wzruszające. Wchodzimy do Sanktuarium i oczom nie wierzymy. Kolejka pięknych umundurowanych mężczyzn czeka na wejście na ołtarz, by pocałować figurkę Matki Boskiej przed wyjazdem. Niesamowity widok. Zapraszam mamę na kawkę. Taką lokalną. Siadamy przy stoliku wystawionym na ulicy. I obserwujemy żołnierzy, którzy czekają na wejście do Sanktuarium oraz tych, którzy już stamtąd wyszli. Boże jacy piękni. Jeden wpatruje się we mnie swymi brązowymi oczami. Jest boski. Wchodzi do kawiarni i stając w progu jakby zaprasza mnie wzrokiem do środka. Wyobrażam sobie, że wchodzę za nim. Udajemy się do WC i uprawiamy gorący, pożegnalny seks przed misją. Gdyby moja mama wiedziała ...

Zamiast tego dopijam kawę, rozmawiam z mamą i wpatruję się w telefon.

Wycieczka rozczarowuje nas, gdyż poza uroczym miasteczkiem Santa Maria niewiele było ciekawych miejsc. Wiele razy wysiadałyśmy z autokaru, ale po co, w wielu miejscach nie wiem do dzisiaj. I obiad, fuj, ochyda. Ale pewnie nasze biuro podróży mialo akurat z tą restauracją umowę. Trudno.

Wracamy do hotelu zmęczone. Wspominamy Santa Marię i kręte oraz strome drogi. Idziemy na kolację i nie wiadomo, czy więcej jemy, czy pijemy. W każdym razie jak zawsze kładziemy się spać z lekkim szmerkiem. Znowu budzę się po kilku godzinach snu i dlugo nie mogę zasnąć. Coś nie daje mi spokoju. Czy Michał mówił prawdę o KInii, czy naprawdę się w niej nie zakochał? Czy naprawdę nic między nimi nie ma? Ile razy o tym myślę czuję w brzuchu nerwowe wibracje. Po kilku godzinach zasypiam. Rano budzę się dość rześka. Postanawiam udać się na siłownię przy basenie. Zakładam słuchawki i biegnę podniecona. Tak, będę ćwiczyć. Może spotkam tego przystojniaka z samolotu. Jest z żoną i dwójką dzieci, ale poflirtować zawsze można. Poza tym to on sam uśmiechał się do mnie w samolocie. Zanim zorientowałam się, że ma rodzinę szczerze odwzajemniłam uśmiech.

Z rozczarowaniem stwierdzam, że siłownia jest o tej porze zamknięta. Co gorsza uświadamiam sobie, że mam kaca. Kiedy nie będę go mieć?

Wracam do pokoju. Biorę prysznic i stroję się na śniadanie. Nakładam arganowy olejek na włosy. Po śniadaniu w końcu zalegamy nad basenem. Sączymy cavę. Jest Bosko. Słońce. W końcu wyszło i cudnie grzeje nasze twarze. Cava grzeje nasze wnętrza.. W końcu musimy zacząć pić wodę na zmianę z cavą, bo inaczej mogłybyśmy nie dojść do pokoju. Jest wesoło. Co jednak potrafi sprawić slońce. Relaks, a jednak co jakiś czas czuję w brzuchu te nerwowe skurcze, jak przed maturą. Co to jest? Dlaczego mnie to męczy. Poza tym czuję też wielką ochotę na seks. Czytałam kiedyś, że takie nagłe skoki libido są u kobiet bardzo często związane ze stresem. Ja mam chyba ogromyny. Idę do lazienki i robię to co trzeba, by dać upust nerwom. Wracam rozluźniona, ale i trochę zawstydzona. W końcu to wakacje z mamą. Obiad jemy na leżakach kosztując okropne hamburgery z baru przy basenie. All inclusive. Po całym dniu opalania wracamy do pokoju. Prysznic i kolacja. Teraz już musimy coś wypić, by nie zasnąć. Po kolacji rozmawiam z Michałem i proszę, by pisał do mnie czule i miło. W końcu jestem jego żoną i przeciez mamy coś naprawiać. Parę godzin później, gdy piję z mami piwko na naszym balkonie, dostaję od niego sms, Bonne Nuit. Prawie się z mami popłakałyśmy ze śmiechu. Nawet po francusku zaczął do mnie pisać. Mami mówi, widzisz, jak się Michał stara o Ciebie Aniołku. Widzę mamo, widzę. Nie ukrywam, że się cieszę, bardzo. Zasypiam posmarowana aloesem.

Budzę się po paru godzinach znowu pełna niepokoju. Bonne nuit? Czy to czasem nie ściema mająca na celu zatarcie maila do Kini? Piszę postanowienia na nowe życie. I po kilku godzinach zasypiam znowu. Na szczęście w czwartek też świeci słońce, więc idziemy z mami nad drugi basen, z fajniejszmy barem i zalegamy na leżakach. Jest tak, jak sobie wymarzyłam. Słońce, basen, muzyka w uszach, dobra kawka, papieroski. Mama czyta artukuły na ipadzie. Nie wierzę, że moja mama, a babcia moich synów, czyta na ipadzie. Musiałam to upamiętnić zdjęciem. Wysłałam do Michała.

Dzielę się z nim wszystkim.

Spontanicznie wysyłam też sms do Afryki. Że dziękuję za trochę nieudaną niespodziankę, i że mam nadzieję, że czuje się dobrze, po tym jak odeszła od niego Iza. Po dłuższej chwili odpisuje do mnie, że jakoś daje radę i pozdrawia mamę. Nawet nie wiem skąd miałam jego numer telefonu. Może ładuje się automatycznie z fb, tylko że ja nie mam fb. A może konatkty Michała przekopiowały się do mnie podczas jakiejś aktualizacji? Nie wiem.

Wieczorem, zadowolna z opalenizny biorę prysznic i szykuję się na kolację. Obie z mamą jesteśmy w doskonałych humorkach. Powoli wyglądamy na wypoczęte. Wypijamy sporo wina uczestnicząc w animacji wieczornej przy brzydszym basenie. Śmiejemy się, ale ja już czuję, że z Michałem coś jest nie tak. Pod wpływem alkoholu piszę do Beaty, że chciałabym z nią zamieszkać, i oczywiście z dziećmi. Beata odpisuje, że spokojnie mała, spokojnie i całuje mnie na dobranoc.

Piątek, kolejny dzień, który zaważył na kilku następnych miesiącach mojego życia. Rano udałyśmy się z mamą na basen. Zintensyfikować swoje opalenizny, a mama pogadać z jedną Panią, mniej więcej w jej wieku, która jednak wygląda znacznie starzej od niej. W ogóle tego dnia na basenie jest sporo osób z samolotu. Do tej pory ukrywali się gdzieś na wycieczkach fakultatywnych lub na plaży, a może poprostu w pokojach hotelowych. Nie uwierzycie, ale tak niektórzy spędzają czas na wakacjach.

Pijemy kawkę z tego lepszego baru. Wkrótce obok mnie kładzie się rodzinka, która zwróciła moją i mamy uwagę od samego początku wakacji. On, to ten, który się do mnie uśmiechał w samolocie. Ona, to jego żona, tzw. kobieta idealna, zgrabna, duże i ładne piersi. Śliczna, w moim wieku, ale równie jak ja wyglądająca bardzo młodo. On piekielnie przystojny. Na wakacje przyjechali z synami. Nazwałyśmy ich z mamą dyplomatami, bo wyglądali na ludzi na poziomie. Na takich światowych. Zaczynamy rozmowę, o dzieciach, związkach, w tym innych gosci hotelu. Wysuwamy zbyt daleko idące wnioski na ich temat. To taki jakby hazard, obstawianie historii innych ludzi na podstawie krótkiej obserwacji. Śmieszne, ale wszyscy to robią. Jakoś nas, ludzi, to kręci. Tak rozmawiamy i smażymy się na słoneczku, które jest tego dnia wyjątkowo ciepłe. Czasem nawet chowamy głowy pod czapki z daszkiem lub parasole. Jest bardzo miło.

W pewnym momencie, około 13 zaczynam się czuć bardzo dziwnie. Boję się, że zakręci mi się w głowie, ale opanowuje to. Wypijam małe, zimne piwo, by pozbyć się stresu, który mnie ogarnął z powodu tego dziwnego uczucia. Przez chwilę pomaga. Ryzykuję nawet zapalenie papierosa. Udaję, że nic mi nie jest, ale po chwili nie mogę już udawać. Jest mi słabo, serce zaczyna bić częściej i mocniej. By nie zdenerwować mami mówię jej, że idę wziąć chłodny prysznic, co rzeczywiście robię. Ale nie pomaga. Chodzę nerwowo po pokoju. Próba położenia się do łóżka skutkuje jeszcze większym zdenerwowaniem. Mama, która czuje wszystko wchodzi do pokoju i pyta, co mi jest. Mówię jej, że czuję się fatalnie, że wali mi serce i tętnice w całej głowie, w ciele. Słabo mi, ale nie mogę się położyć. Mama twierdzi, że to udar słoneczny. Biorę więc kolejny zimny prysznic i wypijam litry wody, ale niewiele to pomaga. Straszne nerwy i walenie serca nie ustają. Co mi jest? Chcę do domu. A jestem od niego tak daleko. Nawet nie mogę do Michała zadzwonić, bo nie pomoże mi zdalnie. Zresztą pewnie nie odbierze. Ostatnio rzadko odbiera. Najczęściej oddzwania po dłuższym czasie. W końcu mama przypomina sobie, że ma w kosmetyczce hydroxizinum, środek uspokajający, bez którego nigdzie się nie rusza odkąd jej przyjaciółka wykręciła jej straszny numer w Paryżu, gdy ja byłam mała, a mama pojechała tam dorobić.

Biorę tabletkę, kładę się i wypijam kolejne litry wody, jest ciut lepiej, ale niewiele. Mama patrzy na mnie z niepokojem. Po pół godzinie biorę drugą i w końcu odpływam w sen. Mama wychodzi na kawkę z Panią, z którą rozmawiała cały ranek.

Po kilku godzinach snu budzę się i czuję się znacznie lepiej. Jest pora kolacji, czuję lekki głód, a powinnam większy. Idziemy do restauracji hotelowej. Nakładam sporo jedzenia. Zaczynam jeść, ale po chwili czuję, że zaczyna mi się kręcić w głowie. Szybko wstaję i żegnam się z mamą, mówię, by wzięła dla mnie jedzenie. Pędzę do pokoju, z obawą, że się zaraz przewrócę, ale nie przewracam się. Mama dołącza do mnie po chwili z kolacją i winkiem. Zjadam i zaczynamy pić. Wieczór mija bardzo miło. Michał rzadko się odzywa. Denerwuję się tym, ale przy winie jakoś zapominam. Oczywiście rozmawiamy o Michale i o mnie. Właściwie cały wyjazd rozmawiamy o mnie i Michale. Biedna mama, myślała, że odpocznie ze mną, a tu proszę, jest na etacie psychologa i doradcy. Wysłuchuje mnie dzień w dzień, od rana do nocy. Przytakuje, kręci głową, doradza, odradza. Kochana mami.

Rano budzę się wypoczęta. Oczywiście idziemy na basen. Mama bardzo chce pojechać na wycieczkę, ale ja czuję, że wolę zostać przy basenie, blisko pokoju hotelowego, do którego będę mogła pobiec, gdy znowu zrobi mi się słabo. Mama jedzie na wycieczkę, ja zostaję. W czasie jej nieobecności idę się zdrzemnąć. To słońce tak męczy. Gdy wraca, opowiada podekscytowana o tym, co widziała i mówi, jak bardzo żałuje, że z nią nie pojechałam. Idziemy na kolację. Tak pokój hotelowy, basen i restauracja, to fyrtel, w obrębie ktorego czuję się bezpiecznie i do wyjazdu, czyli do kolejnego dnia nie chcę się z niego oddalać. Mamie trochę przykro, bo chciałaby się przejść do miasta, ale ja czuję, że nie dam rady. Jednak zmuszam się i postanawiamy przejść się do tzw. Centrum, w którym można zakupić markowe ciuchy i gadżety. Wcześniej dzwonię do Michała, ale nie wydaje się zachwycony rozmową ze mną. Jest mi przykro i proszę, by powiedział mi coś miłego na wieczór. Nie za bardzo umie coś powiedzieć. Upiera się, jak to on, i nie mówi nic miłego. Niepocieszona i zbita z tropu idę z wisielczym humorem na miasto. Wszystko mnie irytuje. Nagabujący do zakupów tubylcy. Mama, która ma ewidentnie dość i chciałaby choć przez jeden wieczór nie rozmawiać o moim mężu i nie odczuwać konsekwencji całej sytuacji, okazuje mi swoje niezadowolenia. Nie mam siły być dla niej miła, chcę wrócić do hotelu napić się piwa i iść spać, spakować się i wyjechać już do Torunia. Do mojego męża. O dzieciach jakoś nie myślę. Głupio mi tego powodu, ale nie mogę inaczej. Wracamy, pakujemy się. Mam wrażenie, że idzie mi to znacznie lepiej niż pakowanie na wakacje. Tak bardzo chcę być już w domu z Michałem. Poza tym boję się kolejnego napadu osłabienia, zawrotów głowy. To było tak okropne, oby nie przytrafiło mi się ponownie przed wyjazdem. Pijemy i idziemy spać. Oczywiście przebudzam się w nocy. Chcę zapalić, ale po pierwszym zaciągnięciu mam odruch wymiotny. Mimo to palę dalej. Idę spać.

Rano, pięknie opalona i na twarzy naprawdę wypoczęta myję się, ubieram i pakuję. Zjadamy ostatnie śniadanie. Żegnamy z pokojem, wcześniej go sprzątając, całe my. Nawet na godzinę zdążamy jeszcze skoczyć na basen, tam dopalam się i wytapiam, słońce grzeje mocno.

Wracamy po bagaże, inni goście już zbierają się w punkcie zbiórki. Biegniemy, ale na miejscu okazuje się, że niepotrzebnie. Czuję się dobrze. Zapalam nawet papierosa w towarzystwie innych Polaków czekających na autobus. Czekamy. Autobus długo nie nadjeżdża. Zaczynam spacerować, przeczuwając, że coś niedobrego nadchodzi. Ale uda się, dam radę. W końcu nadjeżdża autobus. Kierowca pakuje bagaże. Goście pchają się do autobusu, chcą zająć najlepsze miejsca. Cokolwiek to znaczy. Ja przezornie siadam tuż za kierowcą. Ruszamy. I już po paru minutach zaczynam czuć to samo, co dwa dni temu na basenie. Czuję, że nie dam rady, ale przecież nie chcę w dniu wylotu wylądować w szpitalu na obcej Majorce. Zalewa mnie ciepło i stres. Czuję, jak robi mi się coraz bardziej słabo. Marzę, by autobus znalazł się już na lotnisku, ale przecież po drodze musimy zabrać pozostałych gości hotelowych. Przed nami jeszcze kilka przystanków. Na pierwszym z nich pytam mamę bardzo nerwowo, czy ma przy sobie te tabletki. Przerażona mama szuka ich po kieszeniach i w torebce. Ale nigdzie ich nie ma. Piję wodę i staram się nie zemdleć, ale myślę, że długo tak nie wytrzymam. Mówię rezydencce, że muszę coś wyjąć z walizki, bo prawdopodobnie tam znajdują się upragnione tabletki. Biegniemy z mamą do luku bagażowego i szałaputnymi ruchami wyszarpujemy dużą czerwoną walizkę spomiędzy innych. Nie możemy jej otworzyć. Ręce mi się trzęsą. Nie obchodzi mnie to, że patrzą na mnie oczy wszystkich siedzących w autobusie wakacjowiczów, choć przechodzi mi to przez głowę. W końcu zapięcie puszcza i dostajemy się do środka. Mama znajduje tabletki. Wyrywam je jej prawie z rąk i połykam od razu. Ulga przychodzi po kilku minutach. Ale na całkowity spokój muszę jescze trochę poczekać. Wysiadamy z autobusu. Odprawa jedna, druga, trzecia i już jestem bezpieczna. Na terenie lotniska kładę się na ławce i posypiam. Piszę do Michała, by zarezerwował mi samolot do Torunia, nie dam rady pojechać do Natki. Chcę być już w domu. Piszę do niej, że niestety nie będę u niej spać. Żałuje, ale rozumie. Mami przechadza się po duty free. Zdajemy sobie sprawę, że nie mamy nic dla Natki właśnie. Co jej kupić? Teraz nie pamiętam już, czy i co jej kupiłyśmy, ale wiem, że miałam nawet siłę, by wstać i pochodzić po sklepach. Całą drogę powrotną do Polski przespałam i przedrzemałam.

Przy odbiorze bagażu zadzwoniłam do Michała. Odebrał.

- No halo – zabrzmiał jego mrukliwy, niechętny wobec mnie głos.

- Dlaczego tak odbierasz ode mnie telefon?

- Normalnie odbieram.

- Nie, nie normalnie. Niemiło.

- Jezu przestań, zasypiam.

- To nie przyjedziesz po mnie?

- Nie. Nie mam z kim dzieci zostawić. Weźmiesz taksówkę.

- Jak to? Miałeś po mnie przyjechać. Ojciec nie może do nich wejść na pół godziny? Jestem słaba, miałam dwa ataki paniki, czy osłabienia. Jestem na środkach uspokajających.

- Nie, nie przyjadę.

Odkładam słuchawkę i płaczę.

Podchodzi do mnie żona „dyplomaty” i mówi.

- Jesteś super laską. Naprawdę. Będzie dobrze. Zobaczysz.

Zdenerwowana podchodzę do mamy i pytam, co im powiedziała, dlaczego ona im to powiedziała. Przestraszona mama przyznaje, że powiedziała im, że Michał tak niemilo odebrał ode mnie telefon.

Jestem wściekła, dlaczego ona zawsze musi wszystko wszystkim paplać. Pouczam ją, by tego nie robiła. Przeprasza i obiecuje.

Wychodzimy z bagażem. Na zewnątrz czeka na nas Natka. Witamy się. Mami idzie do Janusza, który przyjechał po nią na lotnisko. Wierny Janusz. Zawsze dobry dla niej, mimo jej lekceważącego stosunku. Żegnam się z mamą i dziękuję jej za tydzień rozmów i cierpliwości do moich rozkminek o Michale. Mami się wzrusza i z troską w oczach odchodzi do Janusza. Natka zostaje ze mną. Idziemy coś zjeść, bo mi powoli zaczyna się znowu robić słabo. Gdy tylko zaczynam jej opowiadać o Michale zimny skurcz przeszywa mój brzuch. Towarzyszy mi prawie do samego wylotu.

Żegnamy się. Lecę. Lecę do mojego męża, do mojego domu, tam gdzie będę bezpieczna. Tak mi się przynajmniej wydaje.

HOME SWEET HOME…

 

Podjeżdzam pod dom. Dzwonię, by zszedł po walizki, ale oczywiście nie odbiera. Wnoszę je więc sama prawie na samą górę. Michał schodzi w ostatniej chwili. Całujemy się na powitanie, ale nie tak jakbym chciała. Po wejściu proponuje mi piwko. Oczywiście chcę, choć nazajutrz idę do pracy i jest 24.

Stwierdza, że ładnie wyglądam. Myślę, co z tego. Kładzie się i pyta mnie jak było, ale ja wcale nie mam ochoty mu opowiadać, bo i o czym? Mówię tylko, że mnie zawiódł, że miał być miły, a nie był. Że miał po mnie przyjechać, a tego nie zrobił, że na ipadzie po wylądowaniu w Polsce znalazłam kolejnego maila od niej z podziękowaniami za coś i najczulszymi pocałunkami. Co znowu dla niej zrobił? Za co mu dziękowała? Dla mnie nie ma czasu, a dla niej znowu coś robił. Wypite do połowy piwo zaczyna szumieć w mojej głowie. On leży niewzruszony. Też kończy piwko. Idę na fajkę. Wracam. Mówi, że jestem ładnie opalona. To prawda. Oprócz zszarganych nerwów z Majorki przywiozłam piękną opaleniznę i niedowagę. Ważę już mniej niż 49 kilo. Siadam obok niego i pytam, czy coś przemyślał. Twierdzi, że nie miał czasu. Z bezsilności biorę do rąk poduszki i zaczynam go nimi bić. Jakie żałosne. Ale tylko na to mnie w tym momencie stać.

Kładę się spać. Przesypiam do rana, ale tylko dlatego, że późno się położyłam, byłam po podróży. Rano zwykłe codzienne czynności. Michał wyciska sok z pomarańczy. Ćwiczy pompki i brzuszki jak w American Beauty. Ja szykuję się do pracy. Golę się, suszę włosy. Szykuję też dzieci. Przed zamknięciem drzwi czuję ten dziwny skurcz w brzuchu.

- Wezmę jednak tabletkę uspokajającą, nie dam bez niej chyba rady.

- Weź jak musisz.

Biorę, popijam wodą i schodzimy do samochodu. Zawozimy dzieci do szkoły i do przedszkola. Standardowe rozmowy w samochodzie. Kto ma być pierwszy i dlaczego znowu Kacper.

Kamil płacze, że znowu on jest drugi.

 

Życie.

Michał zawozi mnie do pracy. Chcę z nim porozmawiać, ale nie wychodzi nam to w ogóle. Jest szczerze poirytowany, gdy pytam go, czy znajdzie czas na przemyślenia, ktore obiecaliśmy sobie przed moim wyjazdem na Majorkę.

- Michał, ja tam cały tydzień myślałam o nas, o tym co trzeba zmienić, co było źle. Budziłam się nawet w nocy i zapisywałam to wszystko. Przecież musimy porozmawiać.

Ale on nie wydaje się zainteresowany. Jest zmęczony. W sobotę przed moim powrotem był w Disco Place i moim zdaniem się z nią widział. Ale oczywiście on twierdzi, że byl tylko z Kubą w Chill Clubie na kilku drinkach i to wszystko.

Wchodzę do pracy. Wszycy podziwiają moją opaleniznę. Jest 16 kwietnia. Otwieram kompa i z przerażeniem stwierdzam obecność kilkuset maili w skrzynce odbiorczej. O matko, przecież to był tylko tydzień.

Zaczynam je czytać. Ponoć powinno się od tyłu, a nie chronologicznie. Nie ma Werki, mojej pracownicy, wzięła urlop. Nie ma więc nikogo, kto mógłby mi streścić wydarzenia z minionego tygodnia. Ale czy tak naprawdę one mnie interesują?

Czytam dalej. Od czasu do czasu ktoś zagląda do mojego biura i podziwia mój brąz. I z niepokojem obserwuje moje chude ciało. Jem kanapki ze stołówki. Apetyt mam większy niż przed wyajzdem. Ale palę i piję sporo kawy. Myślę o Kini Pryni. Około 13 postanawiam zadzwonić do Kuby. Naszego wspólnego kumpla, którego 1 kwietnia rzuciła laska, a dokładnie wtedy odkrył, że ona od kilku miesięcy ma z kimś innym romans. Głupio mi dzwonić, bo w zasadzie ostatnio on znacznie więcej i bardziej trzymał się z Michałem, to z nim wychodził na imprezki.

Była np. taka w lutym lub w marcu bodajże. Pamiętam, że zadzwonił do Michała pod wieczór i zapytał, czy ten by gdzieś z nim nie wyszedł. Zawsze tak dzwonił. Niespodziewanie. Wyciągal Michała na imprezy. Trochę mnie to denerwowało, bo on, mimo, że miał niby laskę, to tak jakby jej nie miał i wydawało mi się, że na tych wyjściach jest bardzo nastawiony na laski. Bałam się, że może w to wciągnąć Michała. Tego wieczoru, kedy zadzwonił, Michał chciał bardzo uprawiać ze mną seks. Oczy błysczały mu z podniecenia, a ja właśnie wróciłam z sauny. Siedziałam na kanapie w brązowym grubym swetrze i zajadałam kanapki. Po ich skonsumowaniu zaczęliśmy się namiętnie całować. To niesamowite, że po tylu latach wciąż się podniecamy i to jak. Michał nie zdejmuje mi nawet swetra. Jest to szybki seks i ledwo zdążamy przed przyjściem Kuby. Właściwie, gdy dzwoni domofon my dopiero kończymy. Było bosko. Mam jeszcze rumieńce, gdy wchodzi do mieszkania.

Pijemy w trójkę whisky z colą i rozmawiamy o życiu i innych pierdołach.

W końcu wychodzą, ale po 20 minutach Michał dzwoni podekscytowany, że właśnie przyłożyli jakimś oprychom, którzy rzucili w nich butelką. Spuścili im wpierdal. Jestem dumna ze swojego męża. To takie męskie. Kocham go! Kocham!

Tak było. A na drugi dzień skacowany opowiadał mi to wszystko jeszcze raz ze szczegółami oraz to, że w Chill Clubie wszystkie laski wyglądały tak samo. Szpilki i mini, a ja, jego żonka, jedyna, cudowna i wspaniała w tym brązowym sweterku po szyję, wyglądam o niebo piękniej niż one wszystkie razem wzięte. Jakże byłam szczęśliwa. I jaka naiwna. Ale z tego drugiego zdałam sobie sprawę dopiero znacznie póżniej.

Dzwonię więc do Kuby. Po kilkunastu sygnałach odbiera. Pytam, czy nie przeszkadzam. Mówi, że oddzwoni. Oddzwania w zasadzie po chwili.

- Hej, sorry, że Ci przeszkadzam, ale wiesz, jestem totalnie zdesperowana.

- Mów spokojnie. Mam chwilę.

- Ok. A jak się w ogóle czujesz z tą sytuacją z Izą?

- Średnio, ale daję radę.

- Mów, co się stało.

- Nie wiem, czy coś się stało, ale wiesz, ja 1 kwietnia odkryłam maila Michała do pewnej Kini. Bardzo czułego maila. I teraz zachodzę w głowę, bo on się oczywiście nie przyznaje do niczego, czy on z tą Kinią coś kręci, czy nie. A Ty z nim często wychodzisz i dużo widzisz.

- Aha, ok.

- Sorry, jesteś jego kumplem i nie powinnam pewnie do Ciebie dzwonić, ale nie mam wyjścia. Jestem kłębkiem nerwów. Miałam dwa napady nerwicy na Majorce i ledwo żyję.

- Coś Ty?

- No tak. Wiem, ze w sobotę wyszliście razem. Michał mówił, że nie było tam Kini, ale ja jakoś mu nie wierzę.

- Wiesz, może nie chciał Ciebie denerwować skoro wie, że o coś go z nią podejrzewasz.

- Może tak.

- Kinia przyszła na chwilę do CC, ale rozmawialli normalnie jak kumpel z kumpelą. Nie zauważyłem, by on jakoś szczególnie na nią patrzył. Nie masz się o co martwić. Ona nawet nie jest ładna.

Śmieję się nerwowo.

- Tak myślisz? No chyba przed Tobą, by nie udawał, a z drugiej strony wie, że znamy się od dzieciństwa. Może pilnował się, bo wiedział, że Ty byś mi przekazał, jeśli zobaczyłbyś coś niepokojącego.

- Nie, nie sądzę.

- Ok Kuba, Dziękuję i jeszcze raz przepraszam za desperacki telefon.

- Nie ma sprawy. Trzymaj się.

- Dzięki wielkie.

Uspokoiła mnie ta rozmową. Miło z jego strony, że mimo iż nie powinnam była do niego zadzwonić porozmawiał ze mną. Naprawdę miło. Mam nadzieję, że poradzi sobie z odejściem Izy. Oni w ogóle do siebie nie pasowali.

Pracuję dalej, choć daleko mi do stuprocentowej wydajności.

Wracam do domu. Lidka już ich odebrała. Pyta mnie jak bylo. Podziwia moją opaleniznę. Wychodzi. Zajmuję się rozpakowaniem walizki. Wraca Michał. Mówi, że następnego dnia jedzie na 3 dni od wtorku do czwartku w delegację.

- To kiedy porozmawiamy?

- O czym?

- No o nas przecież.

- Jak wrócę. Porozmawiamy jak wrócę.

- Ok.

- W delegacji będę miał czas, by pomyśleć.

- Dobra, to przeczytaj proszę artykuł od Wice Prezesa. Obiecałeś mi to jeszcze przed moim wyjazdem.

- Zobaczę.

Jezu, to jego zobaczę. Nie wiem co gorsze, „jak chcesz”, czy „zobaczę”.

Kładziemy się spać, przedtem oczywiście piwko i fb. Założyłam sobie konto 1 kwietnia, by móc sprawdzić Kinię, a właściwie jej profil. Chciałam pooglądać jej zdjęcia, choć wiedziałam jak wygląda. Chciałam zobaczyć, czy on ją lajkuje i odwrotnie. Zasypiam.

Rano budzę się i wydaje mi się, że czuję się dobrze. Poranna standardowa procedura. Michał podwozi mnie do pracy. Znowu nie rozmawiamy i znowu widzę jego irytację, gdy tylko zaczynam nasz temat.

Wysiadam. Oczywiście zapalam fajkę. Dzwonię do niego, bo chcę mu życzyć miłego dnia, ale jego telefon jest zajęty. Dzwonię na firmowy, nie odbiera. Postanawiam zadzwonić do Zoji. Streszczam jej Majorkę i pierwsze dni w domu. Spalam jescze 3 fajki. Zaraz po rozmowie z nią oddzwania Michał.

- Z kim tak dlugo rozmawiałaś?

- A wiesz, na Majorce poznałam takiego fajnego gościa – nieudolnie próbuję wzbudzić zazdrość – i właśnie przed chwilą zadzwonił zapytać, jak się czuję po powrocie do domu. On mieszka w Wawie – zmyślam na poczekaniu.

- Aha, no ładnie – kwituje z obojętnością.

- Powiesz mi coś miłego? Na 3 dni w końcu wyjeżdżasz.

- Co mam Ci powiedzieć?

- No nie wiem. „Milego dnia” np.

- Miłego dnia.

Wchodzę do pracy. Odpalam kompa. Robię kawę. I pracuję. Idzie mi całkiem ok. Nie czuję stresu. Około 10 do biura wchodzi Werka. Witamy się. Tak się cieszę, że ją widzę. Jest strasznie optymistyczną osobą. Ale gdy zadaje mi pytanie jak było na wakacjach robi mi się słabo. Czuję dokładnie to samo co kilka dni temu na basenie.

Mówię jej nerwowo, że nie mogę z nią rozmawiać. Że mi słabo. Próbuję coś zjeść, piję wodę. Dzwonię do Michała.

- Michał, jest mi słabo, źle, zaraz zasłabnę. Możesz zawrócić i zawieźć mnie do domu?

- Jestem już na autostradzie. Nie mogę. Muszę jechać. Weź się w garść. Zjedz coś, wypij, przejdź się. To tylko nerwica. Ja też to kiedyś miałem.

- Ok, ale ja nie dam rady chyba.

- Spróbuj i daj mi znać.

Ooo! Interesuje go co ze mną będzie. Ale nawet to w tej chwili nie jest dla mnie ważne. Niepokoję się swoim stanem. Próbuję nad nim zapanować. W szufladzie mam tabletki od mamy. Dzwonię do Michała.

- Wezmę tę tabletkę, nie dam rady tego opanować. Zamawiam taksówkę i jadę do domu.

Tak robię. Werka jest przerażona. W taksówce omal nie zasypiam. Ale jednocześnie denerwuję się, że nie dojadę. Zanim zamykam drzwi od mieszkania już leżę w łóżku. Zasypiam. Śpię do 13 30. Budzę się. Czuję się niby lepiej. Dzwoni kumpela.

- Hej Anka, co tam.

- OK.

- Wiesz mam do Ciebie pytanie, czy Twój teść nie ma jakiegoś lokalu na wynajem pod kancelarię.

- Nie wiem, zapytam siorę Michała i dam Ci znać, ok?

- Jasne. A co u Ciebie.

Czyż ja nie uwielbiam tego pytania? Tylko na nie czekam przecież.

Opowiadam jej całą historię, równiutkie dwa tygodnie.

- Nie martw się, na pewno wszystko się wyjaśni i uloży, ale wiesz co. Powinnaś iść do lekarza, żeby zapisał Tobie jakiś lek na uspokojenie lub dobre samopoczucie. Tylko nie idź do psychiatry, żeby Michał nigdy na Ciebie niczego nie mógł wyciągnąć i druga sprawa. Idź do jakiegoś prawnika. Tak na wszelki wypadek. Wiesz, co w razie „W” z mieszkaniem, jak wyglądają sprawy prawne w takiej sytuacji.

- Kurcze Kasia, dobre rady mi dajesz. Masz rację. Zastosuję się do obu.

Żegnamy się.

Muszę iść po dzieci, ale boję się, że zasłabnę. Dzwonię do Michała i dzielę się z nim moimi obawami.

- To tylko nerwica. W Twojej głowie. Nic Ci nie jest. Zjedz coś, wypij i uspokój się. I idź po nich.

- OK, ale boję się.

Idę po nich całkowicie przerażona, każdy krok, każdy metr ulicy to dla mnie wysiłek nie do wyobrażenia. Byle do przedszkola, byle nie rozmawiać z nikim, tylko odebrać Kamilka i pójść po Kacpra. Udaje się. Odbieram Kamilka. Udaję, że jest OK, ale od czasu do czasu czuję niepokój. Odbieramy Kacpra i resztkami sił wracamy do domu, w którym czuję się bezpiecznie. Zaraz ma przyjść mama i zostać z nimi na czas mojej wizyty u internisty. W międzyczasie dzwoni Kuba i pyta jak się czuje.

- Masakra, miałam atak nerwicy, musiałam wrócić do domu. Wzięłam środki uspokajające. Spałam 3 godziny. Jezu, zwolnią mnie. Dopiero co byłam na urlopie. Idę do lekarza. Do psychologa i internisty.

- A co Michał na to?

- Instruuje mnie, co mam robić w napadach nerwicy. Mówi, żebym nie przesadzała.

- Kurcze, to dziwne.

- No.

- I jedzie do tego Egiptu, z nią. Proszę go, by nie jechał albo żebym pojechała z nim, ale on nie chce ze mną, a ona podobno nie wie jeszcze, czy pojedzie, czy nie.

- To dziwne, wiesz. Ale ok idź do lekarza i zadzwoń do mnie po wizycie. Ja też kiedyś miałem taki stan i brałem antydepresanty. Pomogły mi bardzo. Świat był jakby za szybą, ale pomogly mi bardzo przetrwać kiedyś taki trudny okres.

- Dzięki Kuba, że dzwonisz i troszczysz się naprwdę.

- Nie ma sprawy, przecież znamy się nie od dziś.

Mama przychodzi i zniecierpliwiona tą całą sytuacją poucza mnie, że powinnam zająć się dziećmi a nie schizować. Dzieci są najważniejsze do cholery!

- Mamo proszę Ciebie, nie komentuj. Jestem wrakiem człowieka, nie mam siły zajmować się dziećmi. Michał wraca za dwa dni. Muszę iść do lekarza, bo się wykończę. Z trudem ich odebrałam.

- Ok, idź już.

Idę. Pełna nadziei na wizytę u psychologa i internisty. Jakby oni mieli mnie z tego całego gówna wyciągnąć.

Najpierw internista. Wchodzę.

- Dzień dobry. Co się dzieje?

Rozpłakuję się zanim jescze zaczynam odpowiadać na pytanie. Opowiadam o swoich napadach nerwicy na wakacjach i tym z dzisiaj. Mówię, że bardzo schudłam, jem, ale nie mogę przybrać na wadze, że przed wyjazdem jedynym posiłkiem dziennie była kawa i papierosy. Że się boję, że to znów mi się przytrafi. Boże! Mówię to wszystko bez żadnej żenady zupełnie obcej osobie.

- Czego Pani ode mnie oczekuje.

- Nie wiem. Że mi Pani pomoże. Ja już dłużej tak nie wytrzymam. Mąż ma chyba romans. Jedzie z nią do Egiptu, choć to jeszcze nie pewne.

- Hmm. Mogę Pani zapisać lek antylękowy, tranxene. Wyciszy Panią. Proszę go brać wieczorem. Nie może Pani pić alkoholu (kurcze, jak ja to przeżyję?). Ale przede wszystkim musi Pani pozałatwiać swoje sprawy. Lek zadziała objawowo, ale dopóki problem nie zniknie nie może Pani oczekiwać całkowitej poprawy. Niemniej tranxene pomoże Pani przetrwać ten najgorszy okres.

- Dziękuję, mówię już całkowicie rozpłakana.

Teraz gabinet psychologa. Czekam trochę. Wiercę się na krześle, by oszukać napad nerwicy. Ale jakoś go nie mam. W końcu wchodzę. Gabinet w ogóle nie przypomina gabinetu psychologa. Wygląda jak zwykły gabinet internistyczny.

Siadam na przeciwko biurka, po drugiej stronie starsza Pani psycholog.

- Co się dzieje?

Kurcze, czy oni wszyscy w tym luxmedzie mają jedną i tą samą formułkę?

- Jak ładnie Pani wygląda, Pani Anno.

- Tak? Naprawdę? Udaję skromną. Tego dnia mam warkoczyk, niebieską spódniczkę, szare emu, Błekitną koszulę i szary swetererk. Tam, gdzie ubranie nie przykrywa ciała widać piękną opaleniznę. Dziękuję.

- Co się dzieje Pani Anno?

- Wszystko zaczęło się 1 kwietnia, kiedy niechcący (już nawet sobie wmówiłam, że niechcący, a przecież to nieprawda, całkowicie świadomime grzebałam w jego mailach) odkryłam maila mojego męża do jakiejś Kini. Mail był po hiszpańsku. Był pełen czułości. Tęsknił za nią i niepokoił się o nią. Z daty wynikało, że napisał go, gdy siedzieliśmy razem na kanapie. On był po imprezie, cały dzień skacowany. Dzień wcześniej przed wyjściem mieliśmy super seks. Boję się, że on ma z nią romans. Poza tym on ma wyjechać 17 maja do Egiptu. Ona też ma jechać, widziałam maila, w którym przesyłał jej ofertę

- Czy mąż ma dużo koleżanek?

- No zawsze miał i w zasadzie nigdy mi się to nie podobało. Zawsze z wieloma pisał i lubił się do nich przytulać. Ale do mnie mówił, że jestem JEDYNA, CUDOWNA, WSPANIAŁA. Więc za każdym razem, gdy kolejna kobieta pojawiała się na horyzońcie uspokajałam się tym jego określeniem. Uspokajałam się także tym, że kiedy się poznaliśmy mieliśmy tzw. mega chemię. Była niesamowita. Żyłam tą chemią z przeszłości. Za każdym razem, gdy było źle przypominałam ją sobie i pocieszałam się, że z taką chemią u podstaw nie może nam się nie udać.

- Pytanie, czy ja mogę oczekiwać od niego, by nie jechał do tego Egiptu? Ma tam jechać ta Kinia, do której tak czule napisał, więc chyba moje roszczenie jest uzasadnione?

- Pani Anno, jak najbardziej ma Pani prawo oczekiwać od męża, by nie jechał do Egiptu sam albo z koleżanką. Może Pani pojechać z nim. Może też Pani napisać do niego list. Może mąż ma już dość Pani zrzędzenia. List będzie lepszy.

- Ok, dziękuję bardzo.

- Jest Pani piękną i atrakcyjną dziewczyną. Powodzenia.

Wychodzę. Dzwonię do Kuby. Opowiadam mu o wszystkim. Słucha z uwagą.

- Idź teraz po te tabletki. Wycisz się, napisz list i wszystko się ułoży.

Boże jak miło, że on jest i ze mną rozmawia. Z kumpelami też mogę, ale one mają babskie podejście. Kuba to jednak facet, ma męskie spojrzenie na sprawę.

Z przyzwoitości pytam, co u niego. Słucham także z uwagą. Cały czas idę, spieszę się, nie dlatego, że jestem z kimś umówiona, ale chcę zagłuszyć nawrót nerwicy.

Wchodzę do apteki i wykupuję lek zapisany przez internistę. Już czuję ulgę. Dobrze, że Kasia zadzwoniła i dobrze, że ktoś wymyślił takie leki.

Wieczorem biorę pierwszy lek. Wcześniej dzwonię do Michała. Opowiadam mu o wizytach u lekarzy i o Egipcie.

- Jezu, nie obciążaj mnie swoją chorobą – słyszę w słuchawce.

- Jak to nie obciążaj chorobą. Przecież jestem Twoją żoną. Jesteśmy razem 12 lat.

- 11.

- Dobra, kurwa, 11. Mamy razem dzieci, przez Ciebie nabawiłam się nerwicy, a Ty mi mówisz, że nie mam Ciebie obciążać swoją chorobą?!?! Co z Ciebie za człowiek.

Zasypiam. I po raz pierwszy od 2 tygodni przesypiam całą noc. Środa i czwartek mijają na pracy i opiekowaniu się dziećmi. Michał wraca i ja już nie mogę się doczekać rozmowy z nim. Przecież miał przemyśleć nasz związek, przeczytać artykuł i zastanowić się nad tym, jak możemy się naprawić.

W międzyczasie kilkanaście razy rozmawiamy przez telefon. Zazwyczaj ja dzwonię, a on zniecierpliwiony mówi, że nie ma czasu, oddzwoni i nigdy nie oddzwania.

W czwartek, gdy Michał jest jeszcze w drodze do Torunia, dzwoni do mnie, że zabiera mnie na kolację.

O kurcze! Myślę. Moja wymarzona kolacja, na którą chciałam, by mnie zabrał od 11 lat i nigdy jakoś się nie składało. Oczywiście, cieszę się bardzo. Dzwonię do Kuby i dzielę się z nim moją radością. On też bardzo się cieszy z mojego szczęścia.

- Słuchaj, a czy ja powinnam podczas tej kolacji poruszyć temat Egiptu i jej wyjazdu do niego? Może nie powinnam, bo znowu stwierdzi, że marudzę. A on robi przecież ewidentnie gest w moją stronę.

- Może nie poruszaj od razu, ale gdy będziesz dziękować za kolację powiedz, że bardzo się z niej cieszysz, ale mimo wszystko uważasz, że pewne rzeczy zabrnęły za daleko i nie chcesz oczywiście psuć nastroju, ale on nie powinien jechać z Kinią do Egiptu, bo to jest zwyczajnie dla Ciebie ważne, nawet jeśli między nimi nie ma romansu.

- OK, tak zrobię.

Szykuję się, zakładam obcisłe dźinsy, szary T-shirt i wyższe buty. Wychodzę po fajki i na ulicy spotykam partnera siostry Michała. Nie może powstrzymać zachwytu.

- No no no! Kogo ja widzę. Patrzę i patrzę i oczom nie wieżę. Co za laska!

- Dzięki. Idziemy z Michałem na kolację.

- No proszę, to jest dobrze w takim razie.

- Nie wiem, ale cieszę się z kolacji.

Czekam na Michała. W końcu przyjeżdża. Ja niecierpliwie przebieram nóżkami. Chcę już wyjść. Ale on oczywiście musi porozmawiać z Kacprem i Kamilkiem. Wziąć prysznic. Zadzwonić etc.

W końcu wychodzimy. Zabiera mnie do greckiej restauaracji, w której ostatnim razem nie smakowało mi jedzenie. Ale OK, cieszę się przecież. Tak długo czekałam na nią.

On cały uśmiechnięty i zadowolony z siebie. Prosimy o menu. Kelnerka z sympatią usmiecha się do nas. Pewnie myśli, co za fajna para, a gdy słyszy, że mamy 2jkę dzieci i nadal wychodzimy na kolację we dwoje, prawie się rozpływa. Gdyby tylko znała prawdę...

Zamawiamy, ale ja mam przecież skurczony żołądek, więc zjadam naprawdę niewiele.

Rozmawiamy o dzieciach, o pracy i właściwie nie mamy już o czym rozmawiać, poza Egiptem i Kinią, ale ja boję się poruszyć tego tematu, bo Michał będzie zły na mnie, przecież wziął mnie na kolację...

Do końca kolacji nie wspominam więc o tym w ogóle. Dopiero w drodze do domu cytuję doradzoną przez Kubę formułkę. Michał zgodnie z moimi przewidywaniami jest wściekły. Idzie kilka metrów przede mną.

Taka to romantyczna kolacja była.

Skoro nie chce o tym rozmawiać, to może na seks będzie miał ochotę. Ja od pobytu na Majorce mam wielką. Pewnie taki odruch ciała pod wpływem stresu no i chęć zatrzymania męża.

Po powrocie do domu kładziemy się. Biorę tabletkę, choć wypiłam całe piwo. Wiem, nie powinnam, ale co zrobić. Czuję jak lekarstwo rozpływa się po moim mózgu. Jest mi bardzo przyjemnie. Przytulam się tyłem do niego. On mnie obejmuje. Rozmawiamy. Słyszę, że mój głos jest jakiś inny, jakby naćpany. On żartuje, że dobre są te tabletki, bo fajnie się ze mną leży i rozmawia po nich. W końcu moje ciało zaczyna się prężyć i wypinać. Zaczynam zachęcająco mruczeć i jęczeć. Jestem gotowa. inicjuję seks. Jestem bardzo podniecona. Michał jest zdziwiony, ale nie powstrzymuje mnie. Jest bosko. Zadziwiająco podniecająco, wyuzdanie i cudownie.

Kończymy, i on i ja zadowoleni. Ale już po kilkunastu minutach, kiedy on już dawno śpi, ja znowu chcę. Leżę na skraju łóżka i robię to sama. Jest mi jeszcze lepiej niż z nim. Idę na fajkę i zasypiam. Tabletki działają! Mogę spać!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • rozwiazanie dwa lata temu
    Styl pisania, wydaje się już mi znany, ale potraktuj to jako komplement. Pozdrawiam ?
  • Kobietazrecyklingu dwa lata temu
    No to jak komplement, to dziękuję, ale też ciekawość mnie zżera, z jakim stylem mój Ci się kojarzy ;)
  • rozwiazanie dwa lata temu
    Kobietazrecyklingu, rozumiesz mój dylemat... jest to jest osoba pracująca nad reputacją autorską i nie mam pozwolenia na ujawnianie jej tożsamości, także jak będzie oficjalnie drukowana to Ci powiem. Twój styl jest obyczajowy współczesnym i dobrze się czyta ?
  • Kobietazrecyklingu dwa lata temu
    rozwiazanie oki doki :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania