Poprzednie częściPrima Aprilis

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Prima Aprilis cz. 4

NIE CHCĘ JECHAĆ NA TE WAKACJE

 

Rano, ze skręconym żołądkiem budzę się, pełna nadziei.

Michał proponuje sok pomarańczowy, Chętnie wypijam. Wcześniej jednak spalam 2 papierosy, On kręci nosem, ale nalewa mi sok bez żadnego komentarza. Puszcza muzykę, której ostatnio często słucha, i która mi się bardzo podoba. Czy tylko mi?

Czwartek. Dzień, kiedy mam tzw. one to one z moim szefem. Czy dam radę? Co mu powiem?

No nic, na razie wypijam sok. Ubieram się. Kompletnie padnięta, a to dopiero początek dnia.

Michał ogarnia chłopaków. Ja nie jestem w stanie. Mogę się skupić tylko na sobie. Swoich nerwach, braku apetytu, koniecznosci ubrania się i udania do pracy, co w tej sytuacji graniczy z cudem. Michał proponuje, że mnie podwiezie. Korzystam, W końcu to mój mąż.

Najpierw jak zawsze zawozimy dzieci.

Kamil kłóci się z Kacprem, kto ma być podwieziony pierwszy. Co rano to samo tzn, co rano, w które razem zawozimy dzieci. Ostatnio sporo takich poranków. My przekonujemy Kamilka, że to drobiazg, że Kacper, jak zwykle będzie pierwszy, przecież on będzie dłużej z rodzicami. Nie za bardzo to przekonuje Kamilka, ale przestaje płakać. Na 5 sekund. Potem zaczyna znowu jęczeć.

- Chcę być pierwszyyyyyy.

- Kamilku, proszę Ciebie, uspokuj się. Kacper jest pierwszy, bo musi być punktualnie o 8 w szkole. Ty nie musisz. Dlatego najpierw odwozimy Kacpra. A potem Ciebie.

- A jutro będę pierwszy?

- Oczywiście – kłamię bez zawahania, byleby w samochodzie zapanował spokój.

W końcu pozbywamy się jednego i drugiego. W końcu jesteśmy sami i możemy porozmawiać. Mnie to cieszy bardzo, ale Michała niekoniecznie. Wydaje się być spięty. Jakby chciał się czegoś lub kogoś pozbyć. Może mnie?

Udaje mu się to, bo w końcu wysadza mnie na Podgórnej, na ulicy, na której mieści się moje biuro. Zanim to się jednak dzieje, podejmuję kilka prób porozmawiania z nim. Po raz kolejny. Bezskutecznie.

Wychodzę z samochodu, zapalam papierosa. I zmierzam do biura. Dzwonię do niego, ale ma zajęte. Biegnę po schodach, by zdążyć na rozmowę z szefem. Nie jestem przygotowana. Nie miałam kiedy. Ale to nic. Dam radę spontanicznie. Zaradna w końcu jestem.

Dzień w pracy mija szybko. Wracam do domu. Po drodze wykonuję całą masę telefonów. Mama, siora, ojciec, Zoja. Omawiam szczegółowo, po raz kolejny, wydarzenia z minionego tygodnia.

Nie ma końca tych opowieści. Wyjaśnień, pytań. Kiedy to się skończy?

Jutro piątek. Potem sobota. I jadę z mamą na Majorkę.

Ktoś powiedziałby: Ale fajnie. A ja nie cieszę się w ogóle. Jeszcze tydzień wcześniej byłam tak szcześliwa z powodu tego wyjazdu. A teraz? Wolałabym już nigdzie nie wyjeżdżać do końca życia. Byleby wszystko wróciło do normy. No ale trzeba jechać. W końcu zapłaciłam już i nie ma odwrotu, a tak bardzo bym chciała, żeby był. Żeby mój mąż powiedział, nie jedź. Co za absurd. Przecieć potrzebuję tego wypoczynku.

Czwartek i piątek mija bez specjalnie zapisujących się w pamięci wydarzeń, przynajmniej z perspektywy 15 lipca, kiedy to piszę.

Ale za to sobota, mija w dziwnym klimacie. Jest to dzień opóźnionych urodzin Kacpra oraz mojego wylotu na Majorkę z mamą. Dwa wspaniałe wydarzenia można by rzec, ale szczęścia na mojej twarzy tego dnia nikt by raczej nie dostrzegł.

Budzimy się dość wcześnie. Ktoś z nas robi kawkę. Dzieci jeszcze śpią. Leżymy obok siebie. Michał z ipadem i iphonem. Ja z iphonem. W pięknej sypialni, którą podziwiają wszyscy znajomi. Piękne okna, białe, drewniane, z łukiem. Stare biurko z dessy (dostałam je od mamy), Łożko dwa na dwa, obejcowane z dwoma szafkami po bokach. Pościel pod kolor rolet i ścian. W ścianach wykute półki z wmontowanymi halogenami oświetlającymi niewielką ilość książek, którą nagromadziliśmy przez kilkanaście lat wspólnego życia. Za wezgłowiem łóżka znajduje się garderoba, odddzielona od reszty pokoju zbudowaną specjalnie z nidy gips ścianki. Ścianka, w odróżnieniu od reszty pokoju, jest pomalowana na kolor oliwkowy. W pokoju stoją piękne kwiaty, właściwie drzewa. To tak naprawdę chyba one sprawiają, że w pokoju jest tak ładnie. Aaa, zapomniałabym o pianinie, które z pewnością nie szpeci pomieszczenia. Pianino jest zabytkowe. Wstawiła je do mnie znajoma mamy, która jest od kilku dobrych lat w chwilowych kłopotach finansowych. W związku z czym, musiała się przenieść do małego mieszkania, w którym zabytkowe pianino się nie mieści,

Ciocia Krysia, bo to ona jest właścicielką pianina, nie ułożyła sobie życia. Ma męża i dwie córki, Kasię i Agatę. Mąż nie miał specjalnie zdolności do interesów. I co rok wpadał w kolejne kłopoty finansowe. Ale mimo jego nieudacznictwa ona trwała przy nim i cały czas trwa. Żałosne, czy cudowne?

Trzeba wstawać. Przed nami sporo zadań. Śniadanie, przygotowanie urodzin Kacpra, spakowanie mnie na Majorkę. Ale chchemy jeszcze trochę poleżeć, nacieszyć się sobotnim lenistwem. Robimy sobie test, czy jesteśmy szczęśliwi.

Punktacja: 1- Zupełnie się nie zgadzam / 10- W pełni się zgadzam

1. Posiadam cel, do którego zmierzam w swoim życiu

2. Zaczynam każdy dzień w dobrym nastroju

3. Chociaż raz dziennie szczerze się śmieję

4. Akceptuję siebie takim, jakim jestem

5. Mam w sobie głębokie poczucie spokoju

6. Kocham samego siebie

7. Uważam, że życie jest zbyt krótkie, aby odkładać na później przyjemności, jakie niesie

8. Nie czuję się samotny pośród innych ludzi

9. Mam w sobie tyle entuzjazmu, że czuję, iż mógłbym „góry przenosić”

10. Jestem altruistą

11. Pozytywne myśli dominują w moim umyśle nad negatywnymi

12. Czuję się odpowiedzialny za losy świata

13. Czuję się w życiu bezpiecznie

14. Mam cudowne życie

15. Potrafię wybaczać

16. Jestem wdzięczny za wszystko, co posiadam

17. Większość czasu jestem zafascynowany tym, co robię

18. Z optymizmem patrzę w przyszłość

19. Czuję się doceniany w życiu

20. Potrafię prosić innych ludzi o pomoc

 

SUMA…

 

Jak możesz odczytać osiągnięty wynik:

140 – 179 punktów: Często czujesz się szczęśliwy

100 – 139 punktów: Bywasz szczęśliwy od czasu do czasu

60 – 99 punktów: Rzadko odczuwasz szczęście

 

Poniżej 60 punktów: Niemal nigdy nie czujesz się szczęśliwy

Jeżeli ulokowałeś się w jednym z niższych przedziałów to bardzo dobrze. Tak, nie pomyliłem się. Oznacza to, że możesz zmienić Twoje życie w olbrzymim stopniu. Czy to nie cudowna perspektywa? Zachęcam Cię do zapisania się na mój newsletter a już niedługo dzięki pomocy „O szczęśliwym życiu” Twoje życie zmieni się diametralnie! Dodaj też moją stronę do ulubionych, każdego dnia znajdziesz na niej nowe materiały, przybliżające Cię stanu idelanego szczęścia.

Jeżeli Twój wynik znajduje się w jednym z wyższych przedziałów moje gratulacje. Już dzisiaj jesteś szczęśliwą osobą. Nie znaczy to, że powinieneś spocząć na laurach pogrążając się w samozadowoleniu. Dziel się swoim szczęściem z innymi. I pamiętaj, że nigdy nie jest tak dobrze, aby nie mogło być jeszcze lepiej, a Ty zawsze możesz być bardziej szczęśliwy niż jesteś obecnie. I będziesz taki po uważnej lekturze publikowanych przeze mnie na tej stronie treści i dokładnym wykonywaniu proponowanych zadań. Zapisz się również na mój newsletter, dzięki któremu będziesz dostawać najlepsze i najbardziej wartościowe materiały dotyczące szczęścia. Dlaczego nie miałbyś spróbować? Przecież zawsze możesz zrezygnować gdy się Tobie nie spodoba prawda? jestem jednak pewien, że się spodoba a Ty uznasz tę decyzję za jedną z nalepszych w swoim życiu.

 

Jak się można domyślić. Mój wynik plasował się w okolicach 60 punktów. Jego powyżej 140. Ciekawe dlaczego! Co powoduje tę różnicę? Przeciez żyjemy jednym życiem...

 

Wstajemy. Szybkie śniadanie i ruszamy na zakupy. Na urodziny Kacpra. Postanowiliśmy zrobić kanapki i pokroić warzywa oraz owoce. Do tego dorzucamy trochę haribo, popcorn i chipsy, i wystarczy. Będzie kilkunastu chłopców. Szybkie ubranie się i jedziemy.

Wchodzimy do Plazy. Tuż przeed wejściem do sklepu oznajmiam Michałowi, że skoczę tylko po bieliznę na wyjazd. Patrzy na mnie zdziowiony, jakbym mu właśnie oświadczyła, że zamierzam wejść na Mont Blanc. Idę do sklepu i kupuję 2 pary majtek. Śliczne, Jedna para jest zielona w kółka z czarną obwódką z zielonym środkiem. Druga para czarna z wszytymi symilkami. Poczułam się jakbym jechała na kolonię. Przed każdą kolonią mama kupowała mi opakowanie 7 par majtek. Takich z nazwami dni tygodnia po angielsku. Uwielbiałam takie nowe majtki. A teraz? Nie pamiętam, kiedy sobie kupiłam ostatnio. Chyba na 35 urodziny! O matko! To prawie dwa lata temu.

Pamiętam te urodziny bardzo dokładnie. Wzięłam urlop na ich przygotowanie. Był piątek. 14 października. Wtedy jeszcze pracowałam w Centrum Handlowym. Półtora tygodnia później zlikwidowano moje stanowisko, dzięki czemu znalazłam się w obecnej firmie. Ale to już inna historia. Urodziny z pompą! Ponad 40 gości. Przemeblowałam mieszkanie. Zrobiłm giga zakupy i mnóstwo żarcia. Część zamówiłam w ramach cateringu. W ramach prezentu poprosiłam o zrzutę „co łaska” do skarbonki przy wejściu do mieszkania. Michał bardzo krytykował ten pomysł.

- Ale też wymyśliłaś. Zrzuta? Co ludzie powiedzą. To dość nieeleganckie. Moim zdaniem głupi pomysł.

- Ale dlaczego, Michał? Przecież lepiej chyba, żebym za te pieniądze kupiła sobie coś, co faktycznie będzie mnie cieszyć niż dostała setki niepotrzebnych bibelotów. A tak, kupię sobie coś fajnego.

- No jak chcesz. Moim zdaniem to nie wypada. To nie wesele.

- Michał, proszę Cię. Zrozum. Tak się robi i nie ma w tym nic złego.

- Jak chcesz (moje ulubione powiedzenie Michała).

- Ok.

Urodziny były fantastyczne. Zabawa trwała do 5 rano. Ja prawie nic nie wypiłam, ale bawiłam się cudownie. Michał też. Tańczyl ze wszystkimi moimi koleżankami. Ze mną też. O 12 00 chciałam wyłożyć tort.

- Michał, pomożesz mi wyłożyć tort?

- Po co tort?

- Jak to po co? Urodziny mam. Goście są. Tort trzeba wyłożyć.

- Zostaw – powiedział do mnie ze sporymi rumieńcami na twarzy. Nikt nie zauważy.

- Ale mi nie chodzi o to, żeby nikt nie zauważył. To są moje urodziny i chcę wyłożyć tort i usłyszeć jak śpiewają mi 100 lat.

- Jak chesz (kur … znowu).

No i wyłożyłam tort sama. Michał zniknął gdzieś z drinkiem w ręce. Włożyłam świeczki 3 i 5. Na chwilę się obróciłam i gdy spojrzałam na tort z powrotem świeczki stały odwrócone tworząc liczbę 53. Marek, kumpel Michała zrobił mi kawał.

Na drugi dzień liczenie kasy. 850 zeta. Super. Teraz tylko decyzja, co za to kupić. Miały być buty emu. W końcu padło na bieliznę. Kupiłam 3 komplety bielizny. Biały, granatowy i szary plus kilka par majtek. I to był właśnie ostani raz, kiedy sobie kupiłam bieliznę. 37letnia kobieta na kierowniczym stanowisku z pensją zdecydowanie wyższą niż średnia krajowa z mężem zarabiającym mniej, ale wciąż nieźle. Z zewnątrz zadbana i atrakcyjna. Kupuje sobie bieliznę co 2 lata. Daj Bóg.

To tyle tytułem bielizny. Wracam do marketu. Doganiam ich na wysokości nabiału. Zakupy idą nam sprawnie. Co by o nas nie powiedzieć jesteśmy i zawsze byliśmy bardzo zorganizowani. Potrafiliśmy jednego dnia iść na zakupy, posprzątać, pójść na rower, zrobić razem obiad, i zaraz potem wyjść na urodziny kolegi Kacpra, a potem jeszcze na imprezę. Nie wiem skąd się nam to wzięło, może praca w korporacji tego uczy? Whatever.

Wychodzimy ze sklepu, pakujemy zakupy do auta. Jest późno, a my jeszcze musimy przygotować urodziny. Nie zdążymy już ugotować obiadu. No to co? McDonald’s? Tak! Krzyczą dzieci. No to jazda. Wchodzimy do środka. Jak wiele innych rodzin 2 + 2. Efekt rodzinnej propagandy, a może prokreacji po prostu? Jakoś mnie to wyjątkowo uderzyło tego dnia. Rodzina, co to za dziwny twór. Dwie obce osoby plus dwie inne obce małe osoby. Rzucone sobie w ramiona tylko i wyłącznie przez przypadek. Muszą trwać razem przez całe życie. Rodzice irytują się nawzajem i irytują dzieci. Dzieci irytują się nawzajem i jeszcze bardziej irytują rodziców. Taki los. Zamawiamy pyszności i siadamy przy czystym stoliku. Dookoła plaga rodzin. Patrzę i czuję, że za chwilę zwymiotuję. Brzydcy ludzie z brzydkimi twarzami. Wrzeszcące dzieciaki wpychające sobie palcami niezdrowe kąski jedzenia. Mężowie i żony zmuszeni przez bliżej nieokreśloną siłę i włąsną nieroztropność do wspólnego życia. I my. Do niedawna jeszcze wydawaliśmy się sobie inni od tamtych. Wyjątkowi. A w ten dzień. Tacy sami, dokładnie tacy sami. Ofiary fatalnego zauroczenia, które po kilkunastu latach odnajdują się w zatłoczonym i brudnym McDonaldzie z 2 dzieci.

Mówię to Michałowi.

- Jakie to wszystko dziwne. Spójrz na tych ludzi. I te dzieci. To obrzydliwe. Te bahory, te związki. Po co to wszystko? Po co? Możnaby tak cudownie żyć. Chodzić po knajpach, bujać się, leżeć po pracy na kanapie z książką. Czytać, oglądać. Pieprzyć. Ale muszą być dzieci. Muszą.

- Mówiłem Ci. Już od dawna mam takie przemyślenia. Gdyby nie dzieci moglibyśmy robić tyle fantastycznych rzeczy. Ja np. – Kamilku, siedź grzecznie i jedz, kur … - chciałbym wejść na Mont Blanc.

- Co? Ty? Przecież Ty w ogóle po górach nie chodzisz.

- Jak to? Chodzę i chodziłem.

- Gdzie? Na wydmach w Łebie? To nie są prawdziwe góry. Ale OK.

- Nieważne, chcę i tyle.

- Ja też bym chciała.

To przecież ja jestem od chodzenia po górach. To ja w wieku 7 lat weszłam na Rysy. A on? Zjeżdżał z nich tylko na nartach.

- Ale ja pojadę z kumplami z pracy. Nie chcę z Tobą.

- Jak to nie chcesz ze mną? Fajnie byłoby coś takiego zrobić razem. Niczego razem nie robimy. Nie biegamy, nie chodzimy na spacery, nie chodzimy do teatru. Z resztą długo można by wymieniać.

- Może tak. Ale umówiłem się już z kumplem i z nim chce wejść.

- Ale ja też bym dała radę.

- Ale już powiedziałem, ze jadę sam z kumplem z pracy. Nie możesz tego zrozumieć?

- Ok., ok. Dobra.

Broda mi się zatrzęsła. Bo jakoś doszło do mnie, że coś jest jednak nie tak z nami. Bo o ile te inne rodziny w rodzinnej restauracji zwanej McDonaldem są też bez sensu razem, to nie sądzę, żeby wszystko robili osobno tak jak my. Nie mają na to albo czasu albo pieniędzy. A my mamy kasy w cholerę. I to nas wbrew pozorom oddala właśnie. Bo stać nas na to, by robić tyle fajnych rzeczy osobno. Np. mój wyjazd teraz na Majorkę. Jego za miesiąc do Egiptu. Potem na Mont Blanc? To jest normalne? Przypomina mi się też mail do niej i mimo starań nie mogę powstrzymać łez. Michał patrzy na mnie zdziwiony.

- Czemu płaczesz?

- Tak po prostu płaczę. Niewazne. Kupić Ci latte? Kupiłabym sobie.

- Tak. Kup mi proszę.

- Kupię już teraz, zanim dzieci zjedzą, będzię szybciej.

- Ok. Kacper, Kamil, jedzcie szybciej. Musimy jeszcze urodziny przygotować.

Kupuję kawę i wychodzimy z kawką. Jedziemy do domu. Michał idzie jeszcze z Kacprem i Kamilkiem gdzieś do sklepu po tort, czy coś w tym stylu. Ja zaczynam się pakować. Dzwonię do mamy.

- Mamo, ale się cieszę, że jedziemy – bo tak faktycznie czułam w tym momencie. Myśli w McDonaldzie spowodowały, że poczułam chęć ucieczki stąd jak najdalej. Majorka może być.

- Ja też kochana córeczko. Odpoczniemy sobie. I od Michała odpoczniesz. On Cie nie szanuje w ogóle.

- Tak mamo, wiem. Mam go dosyć. Nie chciał ze mną pojechać. Szkoda. Tzn. cieszę się, że jadę z Tobą, ale to dziwne, prawda? Niczego razem nie robimy. Chodzi jakiś taki zadowolony z siebie. Nie wiem, czy jest ta Kindzia Pryndzia, czy nie? Wiesz ta, o której Ci mówiłam po imrpezie u Doroty. Poza tym, cały czas opowiada jak bardzo chce wejść sam na Mont Blanc i tyle jeszcze innych rzeczy zrobić. Sam, beze mnie niestety. Jak tak chce, to niech sobie robi. Ja teraz jadę na Majorkę. A jak wrócę to mu pokażę. Rozstanę się z nim. Niech wtedy robi co chce.

- Oczywiście Aniu, ja cały czas wierzę, że znajdziesz kogoś. Zobaczysz. Kogoś wartego Ciebie, kto Cie będzie rozpieszczał. Poradzisz sobie.

- Dobra mami, pakuję się. Wezmę chyba wszystkie stroje. Bo nie wiem, na który się zdecydować. To w końcu wakacje mają być. Prawda? Wezmę kubeczek McCafe. Będę sobie brać kawkę na plażę. I moją przenośną lodóweczkę Avonu. Będziemy sobie brać piwka na plażę. Wolę wziąć więcej niż mniej. Wakacje to wakacje.

- A-ha. Wezmę też ipada i głośniczki, żebyśmy mogly sobie słuchać muzyczki.

- Świetnie Aniołku.

- Kończę mami, jeszcze muszę urodziny Kacpra przygotować i pojechać po kabelek do głośniczków.

- Ok. Aniołku kochany.

Michał wraca. Oznajmiam, że muszę po kabelek pojechać. Jest trochę niezadowolony.

- A kto przygotuje urodziny Kacpra?

- Zdążymy. Zaraz wrócę.

- OK.

Wyjeżdżam. Jego służbowym autem. Oficjalnie mogę z niego korzystać. Swojego nie mam.

Dodaję gazu. Muza na maksa. Zagłusza myśli kotłujące się w głowie. Nakierowuje mnie na pozytywne wibracje. Przede mną wakacje. Wymarzona Majorka. Yeah! Będzie cudownie. Slońce, plaża, nic nie robienie. Tak długo oczekiwany wypoczynek! Miło, że szef się na niego zgodził. I to tak spontanicznie jak na korpo.

Wpadam do MediaMarktu.

- Przepraszam, czy nie orienrtuje się Pan, gdzie mogę znaleźć kabelek Jack Jack do ipada i głośników?

- Dwa rzędy dalej po prawej stronie.

- A może mi Pan pokazać?

- Tak proszę.

- Ja jakoś się na kablach nie znam. – Uśmiecham się jak na blondynkę przystało, choć kilka dni wcześniej pofarbowałam włosy na ciemniejsze.

- Nie ma sprawy.

- Dziękuję.

Boże jaką radosć sprawia mi ten kabelek. Dzięki niemu muzyka ściągnięta przez Michała będzie mi towarzyszyć na Majorce. Będzie cudnie.

Już prawie wychodziłam ze sklepu, gdy zadzwonił Michał.

- Gdzie jesteś?

- Wychodzę z MediaMarktu.

- A może byś tak zajęła się urodzinami Twojego syna?

- Słuchaj, zajmuję się wieloma rzeczami na co dzień. Więc nie mów do mnie w ten sposób,

- OK. Może chociaż kupisz talerze i kubki plastikowe, bo zapomnieliśmy o nich w markecie. Bo bieliznę musiałaś sobie polecieć kupić.

- Ja pierdolę. Co Ci się stało. Zaraz kupię. Co tu jest? Real? Ok. idę.

- I wróc szybko, bo za chwilę goście przyjdą, a nic nie jest gotowe.

- Zacznij przygotowania beze mnie.

Pędzę do Realu. Telefon Michała oderwał mnie od marzeń o wakacjach na Majorce. Teraz muszę się zajać kubkami i talerzami. Znajduję. I zaraz pojawia się mój odwieczny dylemat. Kupić tańsze i brzydsze, czy ładniejsze, ale droższe. Dzisiaj wybieram opcję droższą. To w końcu urodziny mojego syna, 10te i opóżnione. Opóżnione z powodu kary za złe zachowanie.

Wracam do domu. Po drodze dzwonię do Zoji. Pojawiła się już w tej książce wcześniej. To nie tak, że się powtarzam.

- No i jak tam Kowal – odzywa się po drugiej stronie.

- Zajebiście moja droga, zajebiście!

- No to super!

- Tak. Dzisiaj lecę na Majorkę. Odpocznę sobie w końcu. Należy mi się.

- A Michał w tym czasie zatęskni i zobaczy jak to jest bez Ciebie w domku.

- Wiesz, chyba nie do końca. W poniedziałek wieczorem wyjeżdża w delegację. I dzieci zostają z jego ojcem. Więc nawet nie odczuje mojej nieobecności.

- Yhm.

- Nieważne. Ważne, że ja wyjeżdżam i odpocznę. A on niech z tą swoją Kinią Prynią robi co chce. Ja i tak nie byłam z nim szczęśliwa. Arab jeden.

- Dokładnie Kowal. Baw się dobrze i wypocznij na maksa!

- A u Ciebie OK.? – pytam jak zawsze druga. Kiedy wszystkie tematy dotyczące mnie zostały poruszone i rozmowa zmierza już ku końcowi, prawie w ostatniej chwili przypomina mi się, że ja także powinnam zapytać ją.

- OK. Kowal. Brzuch rośnie. Helenka rośnie. Marcin pomaga. OK.

- No to dobrze. Cieszę się. I dobrze się czujesz?

- Tak. Kowal. Kończę. Ty jedziesz autem. A mnie Helenka wzywa.

- OK. To papa. Ściskam Ciebie mocno.

Jadę dalej do domu. Michał dzwoni i pogania mnie.

- Gdzie jesteś? Urodziny Kacpra są. Sam mam wszystko ogarnąć?

- Jezu, no jadę już. Zawsze sama przygotowywałam takie przyjęcia. I jakoś sobie radziłam. Tym razem chyba możesz poczekać i zacząć przygotowania sam.

- No ładna z Ciebie matka.

- Przestań mnie krytykować Raptem raz wyjechałam do sklepu i wyjeżdżam na wakacje, a Ty już mi zarzucasz, że nie jestem dobrą matką.

- Dobra. Jak chcesz. Ja zaczynam przygotowywać.

- Już jadę.

Wchodzę do domu. Przeszczęśliwa posiadaczka kabla jack jack. Michał w ferworze przygotowań. Moja walizka na środku korytarza przypomina mi o wyjeździe na Majorkę. Żebym jej nie zapomniała. Podgrzewam kawę z McDonalda. Tę, którą kupiliśmy w trakcie rodzinnego posiłku, a której nie zdążyłam wypić. Uwielbiam ją. Dopakowuję walizkę. Michał ogarnia mieszkanie. Jak nigdy. I do tego uśmiecha się bardzo z siebie zadowolony. Mnie to strasznie irytuje. A może jest mi przykro. Czuję, że nie jestem przyczyną tego uśmiechu. Michał nawet ścieli łóżka. Układa poduszki. Naciąga kołdry. Kiedy on to robił ostatnio? Dawno. Co go tak uskrzydla? Ona? Na pewno muzyka, która mu wtóruje: You can dance, Cover my eyes i tym podobne. Następnie bierzemy się za kanapki. Robimy ich całe mnóstwo. Kroimy warzywa. Wysypujemy haribo. I urodziny gotowe. Tort chłodzi się w lodówce. Zamówiłam z butami piłkarskimil.

Zbliża się 15 00. Zaraz muszę wyjechać. Ale przedtem chciałabym się przytulić do Michała. Do mojego męża. Kiedy walizka jest już spakowana, urodziny przygotowane, Michał kładzie się na kanapie i wsłuchuje w muzykę. Siadam na krawędzi kanapy, nieśmiało, jakbym siadała obok nowo poznanego mężczyzny, którego reakcji na swoją bliskość nie jestem pewna. Michał nie robi nic. Nie dotyka. Nie chwyta za rękę. Nic. Nie wytrzymuję i proszę, by mnie przytulił.

- Przytul mnie proszę.

- No to połóż się, jak chcesz.

- OK – mówię i kładę się u jego boku tak, że część mojego ciała wisi nad podłogą.

On nie zauważa tego. Pewnie dlatego, że zakres jego wzroku nie sięga tej części podłogi, która znajduje się tuż obok kanapy. Nieważne. Leżę tak spięta. Spięta z dwóch powodów. Po pierwsze, bo coś bym chciała, ale nie wiem, jak to osiągnąć. Po drugie, bo wiszę. Pierwszy powód jest dziwny. Jak tak sobie teraz o tym myślę. Przecież Michał jest moim mężem. Dlaczego krępuję się poprosić go o coś? Dlaczego nie chce mi to przejść przez usta. Za chwilę będzie za późno i będę żałować, że go o to nie poprosiłam wcześniej. Powoli muszę wychodzic. Żegnam się z dziećmi. Proszę Michała, by zniósł mi walizkę. Już się cieszę na czułe pożegnanie na dole klatki schodowej. Przecież tam będzie się musiał ze mną czule pożegnać. Ale w tym momencie dzwoni domofon. To pierwsi goście. Cholera. No to jak ja się teraz z nim czule pożegnam? Nie będzie wypadało. Nie będzie okoliczności. I tak się dzieje. Kolega Kacpra wbiega po schodach. Mija nas krzycząc „dzień dobry”. Jego tata czeka na dole, by się z nami przywitać. Kurcze. Akurat teraz. Nie wystarczyłoby, że przywitał nas jego syn? W każdym razie scena kończy się dość dramatycznie i takie też ma znaczenie dla całego kolejnego tygodnia spędzonego na Majorce.

Michał podaje walizkę taksówkarzowi. Rękę ojcu kolegi Kacpra. Mi już nie zdąża niczego podać. Wchodząc do domu krzyczy do mnie: „To pa!”.

No i jadę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • rozwiazanie dwa lata temu
    Życzę powodzenia w pisaniu noweli, obsesyjność narracji wciąga w temat. Pozdrawiam ?
  • Kobietazrecyklingu dwa lata temu
    Bardzo bardzo dziękuje za życzliwy komentarz oraz przeczytanie tekstu :) Tobie także życzę powodzenia :) Czytałam tekst o torach. Świetny!
  • Kobietazrecyklingu dwa lata temu
    Bardzo bardzo dziękuje za życzliwy komentarz oraz przeczytanie tekstu :) Tobie także życzę powodzenia :) Czytałam tekst o torach. Świetny!
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Przyjemnie się czyta. Przeczytałam wszystkie części i tylko w pierwszej coś drobnego mi nie pasowało. zaraz tam zajrzę i napiszę, co.
    Czy będą następne odcinki?
  • Kobietazrecyklingu dwa lata temu
    Trzy Cztery ;) Dziękuje za przeczytanie :) I za dobry komentarz. Tak będą kolejne rozdziały. Jest cała książka :) Ma około 300 stron :) Będę wstawiać po jednym rozdziale w każda środę i sobotę :) Będę wdzięczna za kolejne komentarze :)
  • Kobietazrecyklingu dwa lata temu
    Dziękuje za przeczytanie :) I za dobry komentarz. Tak będą kolejne rozdziały. Jest cała książka :) Ma około 300 stron :) Będę wstawiać po jednym rozdziale w każda środę i sobotę :) Będę wdzięczna za kolejne komentarze :)
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Kobietazrecyklingu, no to świetnie! Przeczytam wszystkie rozdziały. Polubiłam Twoją panią Kowal:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania