Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Prima Aprilis cz. 18
UCIECZKA
Kolejne tygodnie mijają na kolejnych ucieczkach z pomieszczenia do Kuby. Udaje nam się nawet wyjechać razem na Rugię, gdzie Kuba szuka wiatru pod kitea. A ja, towarzysząc mu, czytam, opalam się. Wieczorem pijemy winko, piwko i kochamy się do upadłego. Śpimy w pensjonacie, w namiocie. Zwiedzamy plaże, punkty widokowe, łódź podwodną, jemy kanapki z rybami, spacerujemy, śmiejemy się, wygłupiamy. Czuję się cudownie, piękna, młoda, zgrabna, dowcipna, seksowna, świeża, inteligentna. Seks, szczególnie pierwszej nocy był powalający. Długo szukaliśmy noclegu, padał deszcz, było ciemno i późno. Wybiegaliśmy z samochodu i pukaliśmy do różnych drzwi w nadziei na znalezienie noclegu.
W końcu w którymś oknie zapaliło się światło. I niedługo potem w drzwiach pojawiła się kobieta, nazwaliśmy ją Helga. Zapytaliśmy, ile kosztuje nocleg, pokazała 6 palcy, no to bosko. 6 euro za nocleg ze śniadaniem, żyć nie umierać. Zaprowadziła nas do pokoju, Schludnie i miło. Ledwo wyszła otworzyliśmy whisky i usiedliśmy na kanapie. Piliśmy i w zasadzie nic nie mówiąc patrzyliśmy sobie w oczy. Tak namiętnie. Od czasu do czasu odzwyaliśmy się do siebie, ale głównie patrzyliśmy pożerając się wzrokiem. Czekaliśmy aż nadejdzie właściwy moment. Nadszedł ... Po kilku drinkach. Kuba wziął mnie do sypialni i kochaliśmy się do rana, na wszelkie możliwe sposoby. Było bosko, bosko, bosko. Nasz najlepszy seks. Tak jakby w nim na parę godzin obudził sie młody chłopak. Kuba sprzed lat. Taki, jakiego nie miałam okazji poznać bliżej, choć byłam w nim zakochana jako nastolatka, no może zauroczona jest bardziej odpowiednim słowem.
Na drugi dzień obudziliśmy się z radosnym kacem, którego lekko ostudział informacja, że 6 palcy jednak nie oznaczało 6 euro, a 60. Ale Kuba był zdziwiony. Zapłacił. Ja nie miałam gotówki.
Jednak, jak zawszez wszystko, co dobre kończy się i trzeba było wracać. Nie mieliśmy jakoś humorów. Dzień wczesniej wieczorem trochę się poprztykaliśmy, do dziś nie wiem, o co, bo pijana byłam. Że Kuba za mało poważny, albo coś w tym stylu. W każdym razie nie było atmosfery. Ja chyba przed okresem byłam i dlatego. Po pierwszej kłótni, jeszcze przed zapadnięciem zmierzchu poszłam biegać – 10 km – między barwnymi domkami na Rugii. Jest piękna, naprawdę polecam. Pola, łąki, plaże, kolejka wąskotorowa, cudna architektura mieniaca się wspaniałymi kolorami. Żal było się żegnać. W samochodzie przysypiałam, ale podczas jednego z postojów Kuba kupił mi kawkę, która zawierała chyba jakąs wybitnie niezliczoną ilość kofeiny i ... po której nie mogłam skończyć gadać. Czytałam na głos książkę POKOCHAJ SIEBIE i żartobliwie komentowałam porady w niej zawarte. Kuba śmiał się w głos. Oboje pękaliśmy ze śmiechu. Na kolejnej stacji rozśmieszaliśmy wszystkich znajdujących się na niej ludzi. Trwało to kilka dobrych godzin. W międzyczasie zadzwoniła siostra Michała, myślała, że brałam jakieś tabsy. Co za jazda! W pewnym momencie jednak ogarnął mnie nerw jakiś. Podobny do tego z Majorki. Podzieliłam się tym z Kubą. Chciał mi wino otworzyć, bym zapiła kofeine alkoholem, ale nie mieliśmy otwieracza. Dojeżdżając do Poznania postanowiliśmy, że jeszcze jedną noc spędze u niego. No tak, seksu nigdy nie za wiele i winka...
W poniedziałek pół przytomna do pracy szłam. Potem dom. Kolejny uroczy tydzień w pomieszczeniu. W kolejną niedzielę leciałam do Szwajcarii na spotkanie managarów. Do Zurychu leciałam aż trzema samolotami. Boże, jak ja uwielbiam latać. Szczególnie startować. To przyspieszenie doprowadza mnie prawie do orgazmu. Czemu bałam się tego wcześniej? A teraz w przeciągu kilku miesięcy pokochałam prędkość tak bardzo, że aż się od niej uzależniłam. Najpierw tor saneczkowy, motor, skok ze spadochronem, szybka jazda moją hondą, samoloty. Co jeszcze? Ciekawe, jakby mi teraz szło na desce? Sprawdzimy w swoim czasie.
W Szwajcarii było bardzo ciekawie, ale i intensywnie. I bardzo obficie, jeśli chodzi o jedzenie. Przytyłam kilka dobrych kilo. Codziennie biegałyśmy z Magdą po kilka kilometrów, ale na niewiele się to zdało w obliczu 5 – cio daniowych kolacji w wydaniu francuskim. Sery, polędwice, sałatki, desery, najdroższe wina – palce lizać. Po raz pierwszy od kilku miesięcy byłam pulchniutka. Co jeszcze zasługuje na uwagę podczas tego wyjazdu to codzienne napady nerwicy, ale tak wielkie, że naprawdę walczyłam. Nie wiem, czy świadomość, że jestem daleko od domu, czy nadmiar kawy, wody, codzienny kac po pysznym winie niby w małych ilościach, w każdym razie miewałam momenty grozy. Raz musiałam nawet wziąć dwie tabletki kalmsa, bo myślałam, że mi serce wyskoczy. Wzięłam je podczas przerwy lunchowej, po ktorej mieliśmy video konferencję ze Stanami. Mój szef posadził mnie w pierwszym rzędzie i dokładnie jak usiadłam poczułam, że zasypiam, a tu ani sie kimś zasłonić, ani ukryć. Konferencja trwała wyjątkowo długo. Około dwie gdoziny. Nie pamietam z niej nic, poza tym, że chciałam się położyć, nawet na podłodze pod ekranem, który wyświetlał VIPY z USA, głównej siedziby naszej firmy. Ale jak zawsze dałam radę.
Po tej konferencji jechaliśmy do Niemiec, na drugą część spotkania. A tam, niespodzianka na mnie czekala nie lada. Byłam bowiem umówiona z Bjornem. Tak, z tym Bjornem, którego poznałam w Disco Place 19 kwietnia. Jakoś tak spisaliśmy się przed moim wyjazdem, i nie sądziłam do końca, że się spotkamy, ale on podchwycił i oto jechał do mnie 300 km ze swojego miejsca pracy do mojego hotelu. Opowiadałam o tym moim kolegom z pracy. Byli zadziwieni, że 26 latek jedzie do mnie tyle km tylko na kolację. Ja do końca nie wierzyłam, że to się dzieje. Gdy dojechaliśmy do hotelu on już czekał przy barze. Elegancki, przystojny, nieskazitelny. Przywitałam się z nim i poszłam odświeżyć do pokoju. Jeszcze tochę może poczekać. Zaprosił mnie na kolację w hotelu, w którym spędzaliśmy noc z moimi współpracownikami. My przy jednym stoliku, oni przy drugim. Śmiesznie, ale nie przeszkadzało mi to. Rozmawialiśmy 3 godziny, bardzo miło. Potem poszliśmy na spacer, z którego wynikało, że Bjorn chciał się ze mną przespać, ale zrobiłam test pocaunku, i nie wynikała z niego żadna chemia, w zwiazku z czym pożegnałam wkurwionego Bjorna. Oczywiście nie pokazał po sobie poirytowania, tak elegancki i nieskazitelny był. Do dziś się z tego śmieję. 600 km, kolacja za prawie 200 eur i jeden pocałunek.
Niedługo powrót. Stęskniłam się za Kubą. Wracałam w piątek wieczorem. Michał myślał, że w nd. Mieliśmy więc cały weekend dla siebie, wina i seksu. Przyjechał po mnie na lotnisko. W pięknej białej koszuli. Niestety bez kwiatów. Ponoć nie zdążył. Ale to nic, i tak jest przekochany. Pojechaliśmy do niego. Wzięłam prysznic. Byłam wykończona, ale winko i seks przyjmę zawsze. On na drugi dzień szedł do pracy. Zostałam więc sama w jego mieszkaniu. Wzięłam kąpiel, trochę erotyczną. W każdym razie znacznie więcej czasu poświęciłam na erotykę niż na mycie. Wrócił wcześniej i zrobiliśmy coś smacznego do jedzenia. A potem seks i drzemka. Jednak lenistwo szybko nam się znudziło i postanowiliśmy przejchać się rowerkiem, tym bardziej, że jak to Kuba zauważył lekko mi się przytyło. Przed wyjściem zrobił jeszcze mieszankę alku z sokiem do butelki. To lubię. Pić właściwie mogę zawsze. Jechaliśmy tymi rowerami w ciepły i letni jeszcze wieczór a ja miałam wrażenie, że nigdy nie byłam szczęśliwsza. Mimo, że jechaliśmy do galerii handlowej. Ale z Kubą wszystko wydawało mi się takie niezwykłe, może dlatego, że z Michałem nie robiłam nic, kompletnie nic. Dlatego przejażdżka rowerem do centrum handlowego była czymś tak fantastycznym. Z galerii nowymi torami tramwajowymi podjechaliśmy nad jezioro. A tam... Kino letnie. I piwko i niezdrowe jedzenie. Jednak wytrzymaliśmy tylko do połowy filmu. Wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy w kierunku domu. Ale tuż przed wjazdem pod blok skręciliśmy na stację, by jak dwa żuliki upoić się już konkretnie piwkiem na ławeczce. Rozmawialiśmy o życiu, o tym, że po tym weekendzie zaczyna się kolejny etap. Michał wyjeżdża na stałe do Wawy. Ja zostaję na Nowogrodzkiej. Pewnie jeszcze jakieś dwa miesiące tam pomieszkam, bo kredyt już prawie załatwiony, mieszkanie znalezione i 1 listopada powinnam już móc się z dziećmi wyprowadzić. Jeszcze tylko dwa miesiące. W pewnym momencie postanawimy wrócić, jesteśmy już porządnie nawaleni. W domu usiłujemy się kochać, ale zasypiamy w trakcie. Nic straconego. Nadrabiamy rano.
C.D.N.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania