Poprzednie częściZimowe nieszczęścia - Rozdział 1

Zimowe nieszczęścia - Rozdział 10 cz.1

- Gotowa? - Pyta Phil, który już jest przebrany w ciepłe, wodoodporne ubrania.

- Prawie. Daj mi jeszcze dwie minutki. - Mówię, biegając po pokoju i zbierając najpotrzebniejsze rzeczy. - Okay, jestem już gotowa, możemy jechać. - Od tego pośpiechu, wychodzą mi rumieńce na policzkach.

Miasteczko znajduje się piętnaście minut jazdy od hotelu, w przeciwnym kierunku, niż jeździmy na wyciąg. Wokół miasteczka drzewa są przysypane śniegiem, a w tle widać Alpy. Na lampach ulicznych i wielu budynkach, porozwieszane są ozdoby świąteczne, które sprawiają, że krajobraz jest po prostu bajeczny. Czuję się, jak w wiosce Św. Mikołaja, albo w jakiejś zimowej krainie.

Parkujemy na jednym z płatnych parkingów i udajemy się do pobliskiej karczmy. W środku jest bardzo ciepło, przytulnie, a w powietrzu czuć piękny aromat. Phil proponuje, że wybierze coś dla mnie, a ja dla niego. Podoba mi się ten pomysł, chociaż boję się, że wybiorę coś co nie lubi.

Po długim czasie namyślania, wybieram dla niego sadzone jajka z bekonem. On dla mnie zamawia placuszki cynamonowe z jabłkami w miodzie. Mówi, że są one tutaj przepyszne, i że muszę je spróbować.

Chłopak ma rację. Placuszki są naprawdę rewelacyjne. Jeszcze nigdy nie jadłam nic tak pysznego. Jemu też smakuje mój wybór, ponieważ mówi, że uwielbia bekon i nie wyobraża sobie zacząć dzień od czegoś, co nie zawiera mięso. Czyli nie ma żadnych ambitnych wymysłów kulinarnych.

Po śniadaniu prowadzi mnie w górę miasteczka, pomiędzy różnymi budkami z pamiątkami. Podoba mi się naprawdę dużo rzeczy, ale za każdym razem, gdy się do którejś zbliżam, Phil odciąga mnie od nich.

- Na pamiątki będzie jeszcze czas. Teraz czeka cię wiele atrakcji, przy których lepiej, żebyś nie miała zbyt wielu rzecz do noszenia. - Następnie łapie mnie za rękę i prowadzi dalej drogą.

Gdy dochodzimy na koniec miasteczka, chłopak chwyta mnie za rękę i mówi, żebym zamknęła oczy, co robię niechętnie.

Czuję, że prowadzi mnie gdzieś po śniegu. Na twarzy czuję wiatr, a więc nie otaczają nas już zabudowania. Po dziesięciu minutach w końcu zatrzymujemy się i pozwala mi spojrzeć.

Moim oczom ukazuje się zagroda reniferów, składająca się z siedmiu dużych osobników i trzech malutkich. Są one takie słodkie. Nie są już źrebakami, ale widać, że są młode i pełne energii.

Phil kupuje od właściciela woreczek marchewek, które renifery jedzą bardzo chętnie. Robimy sobie z nimi wspólne zdjęcie, na którym w tle jeden wystawia język, a drugi próbuje zjeść moją kurtkę. To zdjęcie z pewnością włożę do ramki i będzie na honorowym miejscu na mojej komodzie w mieszkaniu.

Następną zaplanowaną atrakcją jest… zjeżdżanie na sankach. Naprawdę nie żartuję, PHIL CHCE IŚĆ NA SANKI, gdzie jeżdżą same dzieci, a dorośli tylko stoją obok i się patrzą.

Idąc w stronę wypożyczalni, chłopak jest naprawdę mocno podekscytowany, co jest dla mnie nieco cringowe. Dostajemy od bardzo miłego pana duże sanki, na których podobno się razem zmieścimy. Idziemy na szczyt górki, która nie jest zbyt stroma, ale dość długa i już wiem, że czeka mnie bardzo dużo chodzenia.

Podczas pierwszego zjazdu ciągle się boję o to, że zaraz się przewrócimy, albo rozjedziemy jakieś dziecko. Na szczęście nic takiego się nie dzieje i chłopak od razu bierze sanki i leci z powrotem na górę. Chyba nie muszę wyjaśniać, że czeka tam na mnie jeszcze jakieś pięć minut.

Przy następnym zjeździe panikuję trochę mniej i wydaje się to trochę fajniejsze. Tym razem chłopak nie czeka na mnie, tylko ciągnie mnie za rękę do góry.

Przy trzecim zjeździe ledwo wdrapuję się na górę. Nie mam kondycji do takich rzeczy, a zjazd zajmuje dosłownie chwilkę, więc nie mam czasu odetchnąć. Gdy w końcu wpełzam na górę, moje płuca ledwo zipią. Chłopak nie żartował z tym wykorzystaniem mojej energii, ale chyba nie przewidział, że będzie, aż tak źle.

Phil w końcu dostrzega jaka jestem czerwona i zdyszana, dlatego w końcu robimy sobie przerwę po kolejnym zjeździe.

- Przepraszam, że cię tak zmęczyłem. - Widać, że jest mu głupio. - Tak bardzo byłem podekscytowany, że nie zwróciłem uwagi w jakim jesteś stanie. Naprawdę cię przepraszam.

Próbuje mnie pocałować na przeprosiny, ale to dodatkowo odbiera mi tlen, który w tym momencie jest mi bardzo potrzebny. Odpycham go, a on od razu łapie co zrobił nie tak i zaczyna się śmiać.

- Przepraszam, ale wyglądasz naprawdę komicznie. Gdy odpoczniesz, to zjedziemy jeszcze ze dwa razy, ale obiecuję, że już bez żadnego pośpiechu. Tak, żeby tobie też się podobało.

Chłopak dotrzymuje słowa i przy kolejnych zjazdach wychodzimy pod górkę spokojnie, spacerkiem. Pozwala mi też nawet usiąść z przodu i muszę przyznać, że to naprawdę świetna zabawa.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania