Krótko o małych zakupkach w biedroneczce
Byliście kiedyś w Biedronce? Ja też. Dziś miałem przyjemność być tam w czasie restauracji pustek po niektórych produktach na półkach.
Część pierwsza: Kalafior.
W pustej skrzynce mnóstwo oberwanych liści i woreczków. W zamyśleniu grzebię palcem między nimi, stojąc tam. Podchodzi jakaś baba, bezceremonialnie mnie odpycha, normalnie we mnie włazi, łapsko jak moje udo w tę skrzynkę bezkalafiorową pcha, jakby szukała tajnego przejścia, po czym wzdycha i już się ma odwracać, a tu inna baba, również rozmiarów matki wszystkich czołgów ją zaczepia. I mówi: Pani, ja tu już pięć minut czekam, poszła na zaplecze po skrzynkę.
Aha, pomyślałem. Pewnie tak powiedziała... Ja bym tak temu nosorożcowi powiedział, na miejscu kogokolwiek, i poszedł na zaplecze zjeść obiad. Chuj z nimi. Jak wychodziłem, jeszcze nie donieśli. TAK, TYLKO mamy cię w chuju.
Część druga: Kaszanka.
Wziąłem kaszankę z półki i poszedłem dalej.
Część trzecia: Ewakuacja.
Idę zwinnie i rytmicznie, niemal tanecznym krokiem do kasy. Przede mną pcha wypakowany wózek jakaś wielorybica, która ironicznie nie potrzebuje wody do życia, za to biedronkowy odpowiednik trzech cytryn już tak, bez wątpienia. Chcę ją wyminąć, ale spostrzegła mnie i przyspieszyła. I dawaj, tym wózkiem prosto pod taśmę.
Ja stoję jak debil, mrożonka kalafiorowo-brokułowo-marchewkowa, słonecznik, kaszanka, chleb i twister. Kaszalocica na mnie, na moje zakupy, na mnie znowu. Mrugnięcie, skrzywienie, mlaśnięcie. Ruch fałdą.
Proszę przede mnie, jak pan tylko tyle ma.
Dzięki!
Za mną wypakowywała swoje hołdy towarów pani waleniowa... A za nią stanął facet, który wyglądał na tak zmęczonego, jakby cały dzień hamował pociągi. Wyglądał na styranego do potęgi n-tej. Miał paczkę papieru, dwie bułki i kabanosy. Gdyby mnie nie zaczęła kasować pani kasjerka, to pewnie bym go wpuścił przed siebie...
A wieloryb patrzy na niego, na mnie, znowu na niego i na ten nieszczęsny papier, bułki i kabanosy, wzrusza pokrytymi tłuszczem kończynami i mówi do człowieka-zmęczenie:
Już tego... Pana... Puściłam.
Wyszedłem stamtąd z nadzieją, że jakiś cyrk się po nie upomni, albo przyjdzie je odebrać jakiś klaun... Albo atleta.
Komentarze (19)
Btw, ja jestem gruby, yo
Ale tekst taki życiowy - o jednej z wielu mrocznych stron życia i ludzkiej egzystencji - w sam raz na wieczorne rozważania filozoficzne. ;)
(ps. Czego mrożone kupujesz jak świeże rośnie!? Lato, yo)
Ostatnio jak byłam w Biedronce, ale innej, to oczywiście kolejka była jak za PRLu, ale nagle
nagle
nagle otworzyli kasę nr 5 i jakaś baba mówi: która to piąta???
a jakiś facet leci i do niej: piąta to pierwsza!!!
Ja sobie pomyślałam, że w sumie tak, bo piąta to pierwsza od drzwi.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania