Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Stalkerskie opowiadania 3: Obława cz. 3

- Nibyolbrzym! – podała przez radio Baśka – Leci wzdłuż pociągu sieciowego!

- Uwaga, moja grupa, tyralierą naprzód! – rozkazał Puszek – Znaleźć i rozstrzelać to

gówno!

- Na pohybel! – zawtórował Andrzej.

Antares dokończył w myślach. Strzelanina ucichła, wielce nieroztropnym byłoby marnować amunicję, która była w Zonie na wagę złota. Zawsze należało mieć czym się obronić. Brak nabojów w Zonie oznaczał więcej niż pewną śmierć. Antares i Baśka wstali i zdecydowanie ruszyli truchtem przed siebie, zostawiając z tyłu bezpieczną kryjówkę.

- Cholera, zwiał – odezwał się Misiek z wiaduktu – Nie widzę go, ale jest spory, bądźcie ostrożni.

Dodatkowo głęboko rozczarowany i rozdrażniony brakiem świeżego mięcha, pomyślał Antares przekraczając pierwszą szynę. Baśka truchtała obok, w odległości trzech metrów, ale po paru krokach zwiększyli odstęp między sobą. Kilkanaście metrów dalej tak samo postępował Puszek z Andrzejem. Rozwinęli tyralierę na całej długości widocznego odcinka pociągu sieciowego. Biegiem pokonali odległość pociętą torami i dotarli do składu. Po drodze wszyscy włączyli latarki na broni. Zdradzili już swoją pozycję, zresztą w tamtej części bocznicy nie było już żadnych działających źródeł światła. Musieli się zatem czymś wspomóc. Po drodze minęli miejsce, gdzie nibyolbrzym zarył w podkłady. Tu dozymetry ostrzegły o podwyższonym promieniowaniu tła. Ten nibyolbrzym był bardziej radioaktywny niż inne, napotkane do tej pory przez stalkerów zespołu Puszka. Antares dopadł przerwy pomiędzy trzecim od końca, a przedostatnim wagonem pociągu sieciowego. Dzierżąc Iskrę prawą ręką, lewą podparł się na zderzaku i przeskoczył na drugą stronę składu. Kolejny tor był pusty. Dopiero na następnym stał drugi skład. Dalekobieżny pociąg pasażerski. Nie mniej zdewastowany niż sieciowy. Stalker poświecił latarką. Przy drzwiach wisiała nadgryziona rdzą i zębem czasu tabliczka z rozkładem stacji pośrednich. Było na niej napisane ZAK…P…NE – Nowy Targ, Suc… Beski…ka, K…ków, …ielce, Poznań, Star…d, Sz…in Dą…ie – SZ…E…IN GŁ…W… Antares nie miał czasu, by dobrze przyjrzeć się maszynie. Zaraz jak tylko stanął pewnie na torach rozejrzał się dokładnie dookoła, przekrzywiwszy nieco broń, szukając zagrożeń kolimatorem. Mgła była tutaj o wiele gęstsza niż na otwartej przestrzeni. Nibyolbrzyma nie było widać ani słychać. Podobnie jak z resztą zespołu. Dopiero gdy Baśka przeskoczyła ponad łączeniami wagonów pociągu sieciowego i uderzyła podeszwami o grys między podkładami, Antares zarejestrował, że ona również znalazła się po drugiej stronie. Jedno należało mutantowi przyznać. Durny to on nie był. Zorientował się, że ktoś czyha na jego życie i zwiał, doskonale dobierając kryjówkę. Na tę chwilę, jedynym, co mogło go zdradzić, było wysokie promieniowanie. Ale licznik Geigera przyczepiony do rękawa milczał. Wiedząc, że Baśkę ma po lewej ręce, ruszył powoli w prawo po torach między składami. W kierunku przeciwnym względem stacji Pomidorowców. Zaklął w myślach. Mutant doskonale wiedział co robi. Na bocznicy role momentalnie mogły się odwrócić. W mgnieniu oka, stalkerzy z łowców mogli zmienić w zwierzynę. Dowodem tych przemyśleń była krótka seria z automatu i cienki, urywany wrzask, zakończony mokrym chrupnięciem. Antares zamarł. Odgłosy nierównej walki dochodziły z drugiej strony pociągu pasażerskiego. Z bliska. Z odległości półtora, maksymalnie dwóch wagonów, od miejsca w którym stał. Szit. Usłyszał człapanie. A po nich znowu cisza. Ciemniejszy od innych cień znalazł się nagle między sieciowym a osobowym składem. Wprost przed nim.

Szit.

Antares wtulił kolbę Iskry do ramienia. Snop światła latarki oświetlił kulisty kształt mutanta. Brązowo - brunatny, paskudny, przypominający ogromnego ziemniaka nibyolbrzym stał na czterech niesymetrycznych łapach, przywodzących na myśl wielkie kiełki. Dozymetr przebudził się, ostrzegając głośnym pomrukiem. Mutant zawarczał łypiąc parą różnej wielkości, nieregularnie osadzonych we łbie oczu bez powiek. Antares nie zastanawiając się dłużej, umieścił czerwoną kropkę kolimatora między ślepiami gigantycznego ziemniora i wdusił spust. Iskra szarpnęła, suwadło otwarło czeluść korpusu, z otworu wyrzutnika wyskoczyły trzy łuski nabojów, których pociski ułamek sekundy wcześniej opuściły lufę. Mutant zabulgotał, wyglądał na ani trochę niewzruszonego trafieniami. Uniósł się na tylnych łapach i pochylił do przodu.

Sziit. Stalker strzelał weń nieprzerwanie, robiąc krok w tył. Nacisnął spust jeszcze trzykrotnie.

Nibyolbrzym zerwał się i rzucił w jego stronę. Sziiit. Pociski odbijały się od pancernej skóry poznaczonej obrzydliwymi, ropiejącymi liszajami. Kilka jednak utkwiło w mięsistym cielsku.

Mimo to potwór nadal pokracznie parł naprzód nie zmniejszając tempa. Dozymetr zapikał, informując od przekroczeniu poziomu nieszkodliwej dawki promieniowania.

Sziiiiiiit!

Mutant był coraz bliżej. Antares odwrócił się i zaczął uciekać, przeskakując po dwa podkłady na raz. Chciał dorwać drzwiczek do wagonu, kierowanego przed laty do Szczecina. W biegu przerzucił Iskrę na zawieszeniu taktycznym przez plecy, by mieć wolne ręce. Zdało mu się, że koniec zielonego wagonu jest okropnie daleko. Albo sam wagon stał się trochę dłuższy niż był wcześniej. Słyszał ciężkie sapanie i ryk ścigającego go potwora. Stawiając prawą stopę na szynie, wybił się z niej. Skoczył, lądując lewą na pierwszym stopniu trzech metalowych schodków prowadzących do drzwi wagonu. Te, były otwarte. Jakby były zamknięte, płowiałby później w słońcu na ich powierzchni. Nie wszystko poszło podczas skoku gładko. Schodek, najwidoczniej za mocno przeżarty już rdzą, nie wytrzymał ciężaru stalkera. Załamał się pod nim. Antares zdążył jednak uczepić się dłonią we wzmacnianej rękawicy taktycznej bez palców pionowego uchwytu przy drzwiach. Nic to jednak nie dało. Uchwyt został mu w ręce.

Kurwa!

Antares zwalił się na ziemię. Spadając, dostrzegł, że felerny uchwyt tak naprawdę uratował mu życie. Wiedział już dlaczego drzwiczki do tego wagonu były otwarte tylko z jednej strony. Ktokolwiek tam wszedł, już nie wyszedł. Na podłodze, zaraz przy wejściu do wnętrza, bulgotała „galareta”. Jeśli by w nią wlazł, jego los byłby już raczej przypieczętowany. Jak tylko upadł na ziemię, cisnął uchwytem w nibyolbrzyma, który był już na tyle blisko, że stalker był w stanie policzyć dziury po pociskach w paskudnym ryju. Mutant także nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, jego parszywe łapsko chwyciło powietrze na wysokości wejścia do wagonu. Antares odturlał się, mieszcząc pomiędzy wózkami skrętnymi podwozia i znalazł pomiędzy szynami. Dozymetr pikał. Wielkie śruby, którymi szyny były przymocowane do podkładów, boleśnie wbijały się w plecy. Chwilowo był względnie bezpieczny. Potwór fizycznie nie był w stanie zmieścić się pod wagonem. Korzystając więc z sekundy oddechu, wystrzelił dwa razy, nie przymierzając nawet specjalnie, bo nibyolbrzym zajmował cały widnokrąg. Zapomniał jednak o jednym, dość istotnym szczególe.

Łapy.

Pierwsza z ohydnych kończyn zatoczyła koło pod pudłem wagonu, za pierwszym razem chybiając jego nóg. Antares, leżąc na plecach, zaczął gwałtownie pełznąć naprzód, byle dalej od nibyolbrzyma. Jakieś kable i części zwisające z podłogi czepiały się, zahaczając o mundur i kamizelkę z oporządzeniem. Brnął co sił. Kolejnym razem potwór by trafił, ale Antares był na to przygotowany. Strzelił w łapsko i odtrącił je kopniakiem. Nibyolbrzym zaraz zabrał zranioną kończynę, zatupał, aż zatrzęsła się ziemia, rycząc wściekle. Stalker zdołał przewrócić się na brzuch i czołgał się dalej tak szybko jak mógł, chcąc dopełznąć do końca wózka skrętnego, by wyjść po drugiej stronie. Wiedział, że zarówno po prawej, jak i po lewej, koła kończą się w tym samym miejscu. Jeśli nie zrobi tego umiejętnie, a przede wszystkim szybko, mutant chwyci go, po czym wytarga spod wagonu. Pełzł, licząc podkłady. Do końca wózka zostało pięć. Nibyolbrzym ryknął i zabulgotał. W oddali było słychać strzały. Cztery. Strzały padały coraz gęściej. Reszta zespołu namierzyła potwora. Trzy. Gdzieś po prawej stronie doszły do jego uszu nawet krzyki, ktoś podawał głośno komendy. Dwa. Już, już zaraz! I jeden. Uczepił się metalowego koła, podciągnął. Potwór to przewidział. Sięgnął. Antares, leżąc już w poprzek torowiska nacisnął spust. Rozległ się suchy trzask. Jego nogawka była w zasięgu potwora, ale ktoś mocno chwycił stalkera za kamizelkę i pociągnął w tył. Wyjechał spod wagonu. Ktoś twardo podniósł Antaresa i postawił na ziemi.

Uratował go Puszek.

- Żyjesz?! – zapytał krótko.

- Tak! – odpowiedział Antares, po czym obaj puścili się biegiem wzdłuż wagonu w kierunku przeciwnym do stacji.

Nibyolbrzym z rykiem wyminął wagon i rzucił się w pościg. Po chwili jednak wytracił nieco impet. Krwawił z wielu drobnych zranień. Wciąż jednak pozostawał śmiertelnie niebezpieczny. Dowodem na to okazał się kolejny agonalny wrzask. Obaj mieli nadzieję, że nie padł nikt z grupy Pomidorowców. Tymczasem mutant zabił już drugiego stalkera. Należało trzymać się od niego z daleka. Mała morda, wyposażona była w szczęki o niezwykle silnych mięśniach. Z łatwością łamiących kości, kręgosłupy i inne, tym podobne, ważne narządy.

- Do pługa! – krzyknął Puszek, odwrócił się, by strzelić serią.

Zaraz jednak dołączył do Antaresa w szaleńczym biegu. Tor po drugiej stronie składu ZAKOPANE - SZCZECIN GŁÓWNY także był pusty. Na szynach, w połowie pociągu stała porzucona płaska platforma, załadowana jedynym ładunkiem szpuli zielonego przewodu. Do niej doczepiono granatowy kolejowy pług z lemieszem w czarno – żółte pasy. Puszek i Antares rozdzielili się. Minęli platformę po przeciwnych stronach, równocześnie dobiegli do pługa. Wspięli się po żłobieniach w burcie pojazdu, umożliwiających wejście do kabiny znajdującej się dobry metr od ziemi. Pług nie miał drzwi. Gdy Puszek znalazł się w środku, od razu zaczął ostrzeliwać z AK biegnącego wzdłuż składu ZAKOPANE – SZCZECIN GŁÓWNY nibyolbrzyma, który wyraźnie przytulał do tułowia zranioną przez Antaresa pod pociągiem łapę. Po tej stronie kabiny, po której wsiadł Antares, przednia szyba lokomotywy była jeszcze w całości. Stalker odpiął dwurzędowy magazynek, obrócił go o sto osiemdziesiąt stopni wzdłuż dłuższej osi i włożył do komory. Zarepetował. Obrócił Iskrę, by wybić szybę kolbą. Przez tak naprędce stworzoną strzelnicę również otworzył ogień w stronę potwora. Stwór został całkiem dobrze oświetlony. Mierzyło do niego kilka osób z broni, do której podpięto latarki. Antares i Puszek musieli strzelać ostrożnie, bo nibyolbrzym został już otoczony. Przy końcu pociągu stanęła Baśka z Andrzejem. Oni także łoili w mutanta aż miło. Gdzieś ze strony prawej od pługa znalazł się także jeden z Kolejarzy. Dwóch musiało już nie żyć, a trzeciego nie było widać. Pozostali z drezyny pomagali pewnie rannemu. Cała reszta skupiła ostrzał na mutancie. Ten zatrzymał się, nie wiedząc co się dzieje i dokąd uciekać. Zrobił jeszcze parę kroków. Ryknął wbijając potępieńczy i pełny nienawiści wzrok w dwoje stalkerów strzelających z okienek kabiny pługa. Puszek przerwał ogień, przeładował. Antares osłaniał go.

Co trzeci zapalający.

Nagle sam środek mordy potwora stanął w płomieniach. Nibyolbrzym zatoczył się, zaryczał i pobiegł. Odbił w prawo, potrząsając płonącym łbem. Puszek zmienił magazynek, przymierzył za umykającym mutantem. Strzelił w szerokie plecy, celując między wypustkami kręgów, w rdzeń. Łeb potwora całkiem zajął się ogniem. On sam słabł wyraźnie, nie przestając jednak ryczeć. Po prawej stronie od stojącego na szynach pługa były jeszcze dwa puste tory, ale na trzecim, ostatnim na bocznicy, stał pociąg towarowy. Nibyolbrzym biegł prosto w jego stronę. Nie wiedząc za bardzo, co stwór zamierza zrobić, stalkerzy nie przerywali ognia. Antares wychylił się mocno ze sterówki pługa, by uzupełnić pole ostrzału AK Puszka. W tym czasie Baśka z Andrzejem zdołali podbiec do platformy, do której przypięto lokomotywę z lemieszem i użyli jej jako osłony. Nibyolbrzym kulejąc dobiegł do pociągu towarowego. Przed samą linią wagonów potknął się i wyrżnął łbem o metalową konstrukcję jednego z nich. Rozległ się dźwięczący hałas. Ogień trawiący mutanta przygasł. Pod wpływem uderzenia wagon przewrócił się. Widocznie nie był spięty z resztą. Nibyolbrzym znieruchomiał. Wstrzymano ogień. Żył jeszcze, było widać, jak cielsko pulsuje szybko. Potwór zabulgotał. Przestał się palić, po chwili poruszył łapami. Spróbował się podnieść. Andrzej wyprostował się, odpiął granat od swojego oporządzenia i wyrwał zawleczkę. Stanął na platformie. Wziął zamach.

- Jajo leci! – ostrzegł.

Usłyszeli blaszany brzęk, kiedy łyżka odpadła od „jaja”, upadając mu pod nogi, obijając się o metalową platformę. Wszyscy skulili się za swoimi osłonami. Antares policzył w myślach. Raz. Dwa. Trzy. Bezbłędnie rzucony granat eksplodował, rozsiewając odłamki w promieniu kilkudziesięciu metrów, które powbijały się w osłony, za którymi chowali się łowcy. Nibyolbrzym podskoczył przy wybuchu. Wydał z siebie ciężki do identyfikacji odgłos, coś między bęknięciem a jękiem. Granat wyrwał spory kawał cielska z jego trzewi, plamiąc wszystko wokoło krwią i mięsem. Wszyscy poczuli w ustach metaliczny posmak, gdy promieniowanie znalazło ujście z mutanta. Nibyolbrzym leżał bez ruchu pod wagonem towarowym i nie zabulgotał więcej. Zapadła cisza. Kurz i drobne kamienie opadły na ziemię. Śmierdziało spalenizną. Obława się skończyła. Stalkerzy rozluźnili nieco, Antares przetarł zroszone potem czoło rękawem i otrzepał się. Lufy broni dymiły. Po kolejnej sekundzie usłyszeli coś, czego nikt, absolutnie nikt się nie spodziewał. Płacz.

Płacz dziecka. Taki, jaki wydają małe dziewczynki, kiedy zedrą sobie kolana na asfalcie podczas zabawy. Dźwięk dochodził od strony przewróconego wagonu, gdzie wcześniej ukryli ładunek, który przybył wcześniejszym tranzytem. Puszek zeskoczył z kabiny pługa i pobiegł wolno w tamtym kierunku, świecąc latarką na AK.

- Andrzej, Baśka, za mną, ale ostrożnie! – rozkazał – Antares, osłaniaj!

Baśka z Andrzejem udali się w ślad za Puszkiem, po drodze omijając „grawikoncentrat”. Antares przelazł przez kabinę i zasadził się na poprzedniej strzelnicy Puszka. Zostawił Iskrę w trybie trójstrzałowych serii i obserwował trójkę towarzyszy przez ACOG. Dołączył do niego Kolejarz, który zajął pozycję przed platformą. Twarz miał czerwoną. Fioletowo czerwoną. Ten pewnie znowu chlał, a będzie mówił, że ma grypę, ocenił Antares. Andrzej miał rację.

Puszek po chwili zniknął w ciemności. Ominął wagon. Zaraz za nim Andrzej i Baśka. Antares i Kolejarz usłyszeli łamanie drewnianych klepek i jeszcze jeden dziecięcy pisk.

- Antares! Łap sprzęt i chodź tu! – usłyszał w radiu rozkaz.

- Osłaniaj! – rzucił do Kolejarza nie odwracając się.

Udał się truchtem za przewrócony wagon. Pamiętał o „grawikoncentracie”, tak jak reszta ominął go, szerokim łukiem obchodząc radioaktywne truchło nibyolbrzyma. Przeszedł między wagonami przez tory i skręcił. Zobaczył, że troje towarzyszy zebrało się w jednym miejscu, pośród drewnianych skrzyń. Coś przykuło uwagę reszty stalkerów tam, pośród tych pudeł. Kiedy się zbliżył, zrobili mu miejsce. Przewrócony wagon poniszczył większość z nich. Jedna, cudem ocalała pod ciężarem żelastwa, była na wpół otwarta, na wpół rozcięta. Nie było w niej zamawianego sprzętu. W środku siedziała dziewczynka. Najnormalniejsza, najzwyklejsza w świecie dziewczynka. W miejscu najmniej odpowiednim dla najzwyklejszych dziewczynek. Antares zawahał się i zamrugał.

- Nie stój tak! Andrzej uciska ranę – ponagliła go Baśka.

- Trzeba ją stąd wyciągnąć. Pomóż jej – rozkazał Puszek – Postaraj się zrobić to jak najszybciej, promieniowanie wzrasta.

Faktycznie, dozymetr wczepiony w rękaw mruczał coraz głośniej. Puszek odsunął się. Pozwolił Antaresowi pracować. Skontaktował się z Kolejarzami i odszedł. Antares uklęknął przy skrzyni w której siedziała dziewczynka. Odłożył i zabezpieczył broń, odczepił apteczkę od własnego oporządzenia. Ściągnął rękawice i włożył nitrylowe. Założył sobie na głowę latarkę czołową, aby móc dobrze przyjrzeć się dziecku. Dziewczynka miała nie więcej jak dziesięć lat. Jej ubranie było niesamowicie brudne, ale dobrze dobrane. Odpowiednie dla drobnej figury. Z czubka główki sterczały dwa śmieszne warkoczyki, które były splecione z jasnych włosów. Jej trójkątna twarz zalana była łzami. Przyczyna była u bosych stóp dziecka. Dokładniej, w jednej z nich. Z lewej stopy sterczała długa, postrzępiona drzazga. Antares zaklął w duchu. Nie cierpiał dzieci.

- Hej, malutka – mimo to, zdobył się na najszczerszy uśmiech, na jaki było go stać – Jak masz na imię? – zapytał delikatnie.

Dziecko zachlipało, zmierzyło go wzrokiem.

- Emilka – odparła dziewczynka przez łzy.

Emilka. Jak ta czekolada, Milka, uśmiechnął się Antares.

- Ja jestem Antares. Posłuchaj Emilko, pomożemy ci. Wyciągniemy cię stąd - Emilka kiwnęła głową.

- Wszystko będzie dobrze – wsparła Antaresa Baśka – Nic się nie martw.

No nie wiem czy tak wszystko, przeszło Antaresowi przez myśl. Jak ona, do ciężkiej cholery, znalazła się w skrzyni ładunkowej?! Nieważne. To później. Teraz musieli jakoś oswobodzić jej zalaną krwią stopę. Szeroka na półtora centymetra drzazga wyłaziła przez podbicie na gdzieś trzy centy. Trzeba wyłamać dół i wyjąć małą ze skrzyni. Promieniowanie wzrasta. Operacja wyjęcia ciała obcego będzie musiała poczekać.

- Dobra – Antares miał już pomysł. – Zabezpieczę ranę. Uciskaj dalej. Sprawdźcie czy można tę skrzynię bardziej rozmontować.

Stalker sięgnął do apteczki. Wyjął sobie na klapę i przygotował wszystko, co będzie mu potrzebne, by wstępnie zatamować krwawienie. Gdy był gotowy, powiedział do Andrzeja, by przestał uciskać, po czym sam zajął się raną. Obłożył ją dokładnie środkami opatrunkowymi, usztywniając przy tym drzazgę. Emilka pochlipywała cicho. Andrzej dobył noża i poodcinał kawałki skrzyni, które mogły przeszkodzić im w wyjęciu z niej dziewczynki. Baśka przez cały czas gładziła ją po głowie i pocieszała, odwracając uwagę od przebitej stopy i czynności Antaresa, tłumacząc też, co robi. W oddali Puszek wrzeszczał na Kolejarzy.

- Ty szto, Puszek? Ty towaru z Zembów nie widział, a? – zapytał go jeden z przewoźników. Aha, Rusek, pomyślał Antares. Nie dowiemy się zatem niczego.

- Widział kurwa, widział. Ale co to ma do chuja wafla znaczyć?! Nie zamawialiśmy przecież żadnych dzieci! Co ta mała robiła na drezynie, ty durak?! W dodatku w tej pieprzonej skrzyni?

- Nu skąd wiedzieć my? Przecie nie sprawdzamy waszych ładunków – Rosjanin celowo mocniej zaakcentował słowo „waszych” – My nie słyszeli jej! Cichła przez cały czas – bronił się przewoźnik.

Puszek indagował dalej, ale Antares nie słuchał więcej. Wyłączył się i skupił na zadaniu. Starał się zrobić to tak, żeby przysporzyć małej jak najmniej bólu. Tyle tylko, że bez bólu zrobić się tego ni hu-hu nie dało. Pomimo to, co uznał za swój własny, osobisty sukces, mała ani razu nie zapiszczała, ani nie zakrzyknęła. Gdy skończył, ponownie otarł czoło rękawem.

- Gotowe. Andrzej, chodź teraz do mnie. Baś, trzymaj ją delikatnie. Milko, słyszysz mnie? - Milka kiwnęła głową, wbijając w niego mokre, ciemne, bardzo podobne do jego własnych, oczka. - Teraz ułamiemy drzazgę i wyciągniemy cię stąd – powiedział Antares spokojnie.

Spojrzał w oczy Baśki i Andrzeja. Obok znowu pojawił się Puszek. Antares odliczył do trzech i zabezpieczył rękoma ranę.

- Tnij – powiedział do Andrzeja. Ten umieścił nóż na drewnie. Milka po chwili była wolna. Puszek z Baśką podnieśli ją, a Andrzej pomógł jej wydostać się ze skrzyni. Puszek oddał dziecko Baśce. Ta odeszła z nim w bezpieczniejsze miejsce.

- Zabierz ją na razie do pociągu sieciowego – polecił Antares – Byle dalej od nibyolbrzyma. I podaj antyrad.

- Jasne – odparła do nich stalkerka, i dalej mówiła delikatnie do małej.

Antares ściągnął rękawiczki i włożył do specjalnie wydzielonej na medyczne odpady kieszonki.

- Co z nią? – zapytał go Puszek, kiedy towarzysz zbierał i pakował swoje wyposażenie.

- Zatamowałem krwotok. Wyjęcie tej drzazgi ze stopy wymaga warunków operacyjnych. Trzeba to zrobić w obozie. Boję się tutaj ryzykować zakażenia. Zresztą i tak nie mam ze sobą takiego sprzętu. Zabierzemy ją na 29 stycznia?

- Nie mamy wyboru. Zbierajcie się, idziemy – zarządził dowódca – Misiek – powiedział jeszcze do radia – Zwijamy się. Spotkamy się na dworcu.

- Przyjąłem – odpowiedział Misiek – Zmieniam stanowisko.

Kiedy Antares był już spakowany, wziął Iskrę. Włożył ponownie rękawice i zdjął latarkę z głowy. Pociągnął spory łyk z rurki wczepionej w prawą szelkę kamizelki. Andrzej poczekał na niego, razem wrócili do pociągu sieciowego. Emilka siedziała na płaskiej platformie ładunkowej. Już nie płakała. Antares podszedł do niej. Baśka otarła jej łzy, podała jej tabletkę anytradu i jeszcze przeciwbólwą. Mała połknęła leki krzywiąc się. Byli gotowi do wymarszu.

- Puszek dla Miśka! – usłyszeli na wspólnym kanale.

- Tu Puszek – odparł dowódca.

- Lecą do was ślepaki! Całe stado! Dziesięć, piętnaście sztuk! Pewnie poczuły krew!

- Skąd? – zapytał nerwowo Puszek, zrywając się z miejsca.

- Od mostu!

Słowo „ślepaki” zadziałało jak słowo „alarm”. Uszu stalkerów dobiegło wycie. Długie i przeciągłe, rozpraszane szczekaniem. Ślepe psy były jak takie rekiny Zony. Gdzie tylko pojawiła się większa ilość krwi, wraz było patrzeć niewidzących piesełów. Wszyscy poderwali się i gorączkowo zaczęli szukać schronienia. Baśka podniosła Emilkę. Dziecko krzyknęło z cicha.

Stalkerka zabrała je z platformy i pobiegła z nią do kabiny dźwigu umieszczonego na wagonie pociągu sieciowego. Puszek poszedł za nimi. Otwarł przed Baśką drzwiczki. Rzucił śrubkę do środka. Czysto. Baśka umieściła Emilkę na siedzeniu operatora podnośnika, a sama usadowiła się na skraju kabiny. Podniosła MP5 do oka wypatrując celów. Po drugiej stronie do kabiny wsiadł Andrzej, stanął na jej podłodze i skorzystał z dachu jako podpórki dla Vintoreza. Antares z Puszkiem wskoczyli na platformę. Ustawili się na jakimś ładunku i zwojach przewodów.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania