Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Stalkerskie opowiadania 10: Interludium II + W imię zasad cz. 1

Interludium II

 

- Jeszcze raz. Czyli co o niej wiemy? - Puszek siedział w fotelu usytuowanym w rogu świetlicy.

Oprócz niego w pomieszczeniu znajdowali się jeszcze Ollie, Antares i Zośka, oraz siedząca w kącie Baśka, która czytała Kafkę, przez co z rzadka tylko brała czynny udział w rozmowie.

- Pochodzi gdzieś z okolicy Jaszczura, blisko Świni. Mówiła dużo o domu tam. Gdzieś blisko przy drodze. Obok skrzyżowania. Tyle wiem. Nie udało mi się ustalić skąd dokładnie, ale nas poprowadzi, kiedy wyjdziemy już poza Kordon – zakomunikowała Ollie – Mieszkała z ojcem i matką. Nic więcej na temat rodziny nie chciała powiedzieć. W ogóle jest małomówna, jak nie powiem kto – Ollie rzuciła okiem na Antaresa, który zdawał się nie zauważyć przytyku, widząc brak jego reakcji stalkerka kontynuowała – W każdym razie musieli mieszkać bardzo blisko Kordonu. Mówiła, że dobrze słychać tam syrenę.

- Fakt, Jaszczur leży właściwie zaraz przy Kordonie. Nie dziwi nic – wtrącił Antares nie podnosząc głowy znad rejestru zamówień pomidorów, który przeglądał.

- Jak jej stopa, Antares? – zapytał Puszek.

- Zdecydowanie lepiej – Antares podniósł w końcu wzrok, pociągnął sporego łyka z jednej z butelek zdobycznego piwa, które stały na stole - Chodzi bez problemu, zaczyna biegać – powiedział po przełknięciu alkoholu - Ifryt działa bardzo dobrze, co prawda musi brać dużo antyradu i sporo innego chemicznego syfu, ale żołądek na razie się nie buntuje, co mnie szczerze mówiąc zaskoczyło. Ogólnie dobrze to znosi. Jeszcze kilka dni i nie będzie pamiętała o ranie. Niemniej, zostanie blizna.

Puszek skinął głową. Ifryt zawsze działał cuda. W zaledwie parę dni rana na stopie Emilki przeschła, zakażone fragmenty skóry usunięto, a ubytki porosły świeżą, czystą i różowiutką warstwą. Rozcięcie zaczęło ładnie się zabliźniać. Wkrótce zranienie przestało dziewczynkę ograniczać. Emilka pozostała w obozie niemal do odzyskania pełnej sprawności.

- Trzeba wyprowadzić ją ze Strefy – oznajmiła Ollie – Zorganizujesz nam wymianę? – zapytała Puszka.

Dowódca wziął do ręki gitarę i zastanowił się. W świetlicy na chwilę zapadła cisza.

- Tak właśnie myślałem o tym, że będziesz chciała to zrobić. Poczyniłem już wstępny rekonesans. Zasięgnąłem informacji. To będzie kosztowało – zakomunikował – Jeśli naprawdę chcemy ją wyciągnąć z Zony, to będzie trzeba się zrzucić. A doskonale wiecie, że nikt ostatnio nie był na dłuższej wyprawie, by przynieść coś naprawdę wartościowego. Ja zajmę się tranzytem i przejściem przez Kordon. Ale musicie dostarczyć mi artefakty. Szmuglujemy dziecko, nie ładunek, więc cena będzie odpowiednio wyższa. Chcecie tyle ryzykować? Jesteście tego pewni?

Zebrani w pomieszczeniu potwierdzili chrumknięciami, skinieniami głów i mruknięciami. Puszek wyjął z kieszeni kartkę papieru. Położył ją na blacie stołu, stojącego na środku pokoju. Umieścił papier z dala od kufli mniej lub bardziej wypełnionych zdobycznym piwem.

- W takim razie macie moje wsparcie. Jak dostanę te artefakty, Magic załatwi transport i przejście przez Kordon do Jaszczura.

Reszta stalkerów podeszła i spojrzała na listę. Była długa. Puszek usiadł i zaczął brzdąkać na gitarze. Samodzielne zebranie takiej ilości artefaktów byłoby bardzo pracochłonne i bardzo czasochłonne. Meduza, Blask Księżyca, Kryształ, Jeżowiec, Złota Rybka i Bąbel.

- Blask Księżyca i Bąbel to zaliczka. Magic i ja zapewnimy wam wsparcie logistyczne. Antares,

Ollie, Zośka, Andrzej i Baśka zabiorą dziewczynkę i udadzą się do Zembów najbliższym transportem. Stamtąd dalej na północ. Do granicy Strefy.

 

W imię zasad

 

Antares dotknął wypukłości kieszeni, sprawdzając czy kawałek drewna z numerami ze skrzyni, w której do Posuchy przyjechała dziewczynka wciąż tam jest. Kiedy był tego pewny, postawił stopę na szynie i wdrapał się na drugi człon drezyny. Puszek nie pożałował im na transport. Udało mu się załatwić dwuczłonową spalinówkę. Rozstawili ładunek na dwóch połączonych pokładach. W związku z tym, że było ich pięcioro, z Milką sześcioro, nie zabierali ze sobą nikogo do osłony. Baśka, Ollie i Andrzej zajęli stanowiska na pierwszym wagoniku, usadawiając się na skrzyniach. Słońce schowane za gęstą warstwą szarych chmur stało już wysoko. Ładunek dobrze zamocowany pokładzie. Antares szarpnął pasem z grzechotką, by to sprawdzić. Wkrótce podszedł do krawędzi drezyny Zośka z dziewczynką. Pomógł jej wejść i stanąć pewnie obok Antaresa, który ją asekurował. Po niej na drezynę wspiął się sam Zośka.

- Dobra, mamy komplet – powiedział stojący obok Puszek do Kolejarza, ten pokwitował podsunięty list przewozowy.

Dał znak do odjazdu. Stojący na przodzie Andrzej pociągnął za linkę rozrusznika. Silnik zaskoczył od razu. Zadymił mocno. Pojazd ruszył po szynach przed siebie.

- W drogę, uważajcie na siebie! – zawołał jeszcze dowódca na odchodne - Będziemy na was czekać! – pomachał.

Antares, Zośka i Emilka odmachali mu, a gdy zaczął znikać z pola widzenia, przysiedli na płaskich pakunkach, opierając się plecami o stos skrzyń. Między sobą położyli zdjęte szelki kamizelek taktycznych ze sprzętem i plecakami, przygotowanymi na daleki rajd. W pogotowiu, blisko siebie trzymali karabiny. Na swoją część drezyny przygarnęli Milkę. Ta siedziała nieco przed nimi, rozglądając się ciekawie dookoła. Z przodu Baśka i Ollie dokładnie lustrowały teren. Ta ostatnia w końcu odzyskała swój pistolet maszynowy HK UMP. Lekką i solidną niemiecką konstrukcję zakończoną kutą na zimno lufą o sześciokątnym przekroju z kołnierzem do szybkiego montażu tłumika dźwięku. Kiedy UMP było w naprawie u Miśka, musiała zadowolić się strzelbą, która teraz siedziała przytroczona do jej plecaka. Drezyna sunęła ospale po szynach, wolno nabierając prędkości. Wkrótce skończyła się bocznica po lewej stronie. Dalej mijali złomowisko i dawny skład materiałów budowlanych, aktualnie świecący pustkami. Kawałek dalej opuszczoną elektrownię. Po prawej za to, w trakcie jazdy krajobraz wypełniały budynki należące przed laty do PKP albo pasy zieleni, odgradzające torowisko od miasta. Antares wyprostował nogi w kolanach ułożył się wygodnie, na udach kładąc sobie Iskrę. Zocha, siedzący obok niego nie mógł sobie na to pozwolić. Chyba, że chciał aby jego pięty obijały się o podkłady. Musiał podkurczyć swe długie kończyny. Wkrótce przejechali skrzyżowanie z ulicą gdzie kilka dni wcześniej Puszek z Antaresem szli do rozlewni wód. Stąd niedaleko było już do rozwidlenia. Kawałek za nimi, z gęstwiny wybiegł nagle jakiś zwierz. Coś na kształt łosia, lub jelenia. Wysoki na około półtora, maksymalnie dwa metry, ciemnobrązowej barwy korpus na tyczkowatych kończynach przemknął przez tory. Antares poderwał broń i przyjrzał się stworzeniu przez ACOG. Łoś pozbawiony był poroża, a także głowy. Długie jak u zająca, ale sterczące na bok ucho wyrastało z końca kadłuba, gdzie musiał znajdować się przód. Przebierając czterema odnóżami łoś Zony przebiegł na drugą stronę torowiska i znikł w krzokach po stronie przeciwnej. Stalker odłożył karabin.

- Co to było? – zapytał go Zośka – Widziałeś?

- Nie wiem – odparł zgodnie z prawdą Antares – Jakiś mutant. Łoś bez głowy – jego towarzysz parsknął śmiechem – Tak to wyglądało, przestań rechotać – tłumaczył się stalker, również się uśmiechając.

Poruszenie z tyłu drezyny zwróciło uwagę Milki. Zainteresowana zbliżyła się do nich i usiadła obok ich plecaków, pomiędzy skrzyniami ładunku. Usadowiła się bliżej Zośki.

- Ty jesteś stalkerem – stwierdziła, zwracając się do niego – Czyli jesteś mężczyzną.

- Owszem – spojrzał na nią Zośka, Antares pilnował narożnika.

- To dlaczego mówią do ciebie Zośka? – zapytała dziewczynka wpatrując się w Zochę.

Antares z trudem stłumił parsknięcie śmiechem, nie uszło to uwadze towarzysza.

Zośka zerknął na niego, wyprostował się i poprawił na pakunku, wiedząc, że musi dziewczynce poświęcić dłuższy wywód. Odchrząknął i siląc się na filozoficzny ton, zaczął opowiadać:

- To ksywka. Przezwisko. W Zonie generalnie nikt nie używa prawdziwych imion. Zona

słucha. W naszych kręgach każdy nowo przybyły otrzymuje własną. Dopiero dłuższym czasie, przy szczególnych okolicznościach dostaje możliwość, by ją zmienić. Ale tylko raz. To bardzo ważne. Niektórzy co prawda wybierają jednak swoje stare imiona, ale używane teraz w nowy sposób. Imię musi dobrze wyrażać i charakteryzować. Moje udało mi się wybrać samemu. To miała być forma hołdu takiemu panu, który nazywał się Tadeusz Zawadzki. Jego właśnie koledzy nazywali Zośka. Była to wielka osoba. Dokonał bardzo ważnych czynów. Urodził się w 1921 roku i jako młody chłopak, nieco starszy od ciebie, walczył razem z polskimi żołnierzami przeciwko Niemcom podczas wojny. Kiedy skończył, dziewczynka milczała chwilę, zastanawiała się. Antares rzucił na nią krótko okiem i przeniósł wzrok na towarzysza, ale zaraz wrócił do lustrowania przestrzeni wokół nich. Jechali już całkiem szybko. Silnik na przodzie warczał głośno. Przejechali przez stalowy most kolejowy i sunęli wzdłuż niedużych ogródków działkowych. Wiedzieli, że to ogródki działkowe wyłącznie dlatego, że pamiętali jak kiedyś faktycznie one tam istniały. Teraz całość niesamowicie zarosła, a rozsypujące się domki stały już bardzo rzadko. Ciężko było je dostrzec w gęstwinie. Po drugiej zaś stronie migały drzewa, tworzące szpaler pomiędzy drogą powiatową, a torami. Na ulicy stało kilka samochodów. Im dalej na północ, tym mniej. Gdzieniegdzie dostrzegali przesuwających się po asfalcie zombie.

- Czyli ty chciałeś się nazywać tak, jak ten pan, który podczas wojny był żołnierzem? – nie odpuszczała Emilka.

- Małe sprostowanie. On nie był żołnierzem. Przynajmniej nie z zawodu. Normalnie uczył się w szkole, był harcerzem, ale musiał wykonywać pracę żołnierza i zachowywać się jak żołnierz. To jest niesamowite. I bardzo trudne. Wyobraź sobie, że musisz robić coś, czego nigdy wcześniej nie robiłaś. I co grozi ci śmiercią. Niewielu by się na to zdobyło.

- Więc on był bohaterem, prawda? – dziewczynka nieco przekrzywiła głowę zadając to pytanie, przez cały czas nie odrywała wzroku od Zochy.

- Był. Masz rację – potwierdził i pokiwał głową z przekonaniem.

- Snork na trzeciej! – krzyknęła z przodu Ollie – Trzydzieści, czterdzieści metrów!

Wszyscy zerwali się i chwycili za broń. Mutant skakał sobie w trawie nie przejmując się

drezyną. Ollie nie pomyliła się w szacunkach. Obserwowali go przez celowniki dopóty, dopóki nie minęli i nie zostawili w tyle za sobą. Wkrótce odetchnęli i ponownie zajęli swoje poprzednie miejsca.

- Tak – kontynuował przerwany wątek Zośka – Bohaterem wielkim był.

- No ale jak to? – dziwiła się dziewczynka – Też był panem, a nazywał się Zośka.

- Wiesz, z tego co czytałem, dostał takie przezwisko właśnie dlatego, że był tak ładny jak dziewczyna. Dlatego nazywali go Zośka. A ja zawsze chciałem, żeby mnie tak nazywali. Chciałem być jak on. Nie dlatego, że byłem ładny, czy chciałem być ładniejszy, ale chciałem być tak wielkim człowiekiem jak Zawadzki.

- No to ci się chyba udało – skomentowała Emilka.

Przeszła z powrotem na przód drezyny. Usiadła wygodnie i wyglądała jakby zasnęła, oparta o pakunki. Sytuacja była ku temu bardzo przychylna. Jednostajny dźwięk silnika, uczucie rytmicznego bujania. Sam Antares półsiedział całkiem wygodnie. Nic dziwnego, że i jemu samemu oko nieco poleciało.

- Nie śpij! – szturchnął go Zocha.

- Ty, dlaczemu ty jej prawdy nie powiedziałeś? – zapytał przebudzony Antares.

- Jakiej prawdy? – zmarszczył brwi Zośka – O czym?

- Jak to o czym? O Zośce.

- Chybaś rozum stracił. Co jej miałem powiedzieć? Że jak byliśmy dziećmi to zdecydowanie za często obrażałem się jak baba?

- Wiesz, jakbyś powiedział prawdę, uwolniłbyś się od wyrzutów sumienia – zachichotał Antares, prostując się.

- Ech – westchnął Zośka, kręcąc głową – Czy ty żeś kompletnie zdurniał?

- Jeszcze nie – odparł Antares nie przestając chichotać.

- Dobra, już o tym nie mówmy. Taka jest oficjalna wersja i tego trzymać się trzeba. Prawdę zostaw dla siebie.

- Będzie u mnie bezpieczna, nic się nie martw – odpowiedział mu Antares wciąż się uśmiechając.

- Skończyłeś? Skończ waść, wstydu oszczędź – zniecierpliwił się Zośka i spojrzał w niebo – Proponuję się podzielić. Jeszcze daleko. Odpoczywasz do stacji paliw, a ja od stacji do przystanku. Pasuje?

- Jak najbardziej, Zosiuniu.

Zośka spiorunował go spojrzeniem. Antares położył się wręcz, podkurczywszy nogi i zamknął oczy. Nawet nie zauważył kiedy zasnął. Półdrzemał przez kilkanaście minut.

- Orlen – obudził go Zośka i sam ułożył wygodniej.

Antares wyprostował się i wyciągnął butelkę wody z plecaka. Zrobił parę łyków i przejął wartę. Drezyna sunęła wydając jednostajny odgłos. Jechali pomiędzy szeroko pojmowaną roślinnością. Po prawej jak i lewej stronie torowiska pięły się w górę przesuszone krzewy i drzewa, o kolorowym listowiu. Całkiem pokaźna warstwa tego ostatniego pokrywała już ziemię. Po chwili warstwa zieleni, brązu, oranżu i czerwieni ustąpiła porośniętej brązową, suchą trawą powierzchni, skąd dobrze było widać byłą ulicę Wadowicką. Po murszejącym i dziurawym asfalcie biegały ślepe psy, w tym jeden, wielki i czarny czarnobylec. Antaresowi nie było dane długo chłonąć widok, bowiem znowu wjechali do tunelu, jaki tworzyły drzewa. Wkrótce przez przyrodę od strony wschodniej zaczęła błyskać rzeka, wysyłając refleksy światła między gałęziami. Zbliżali się do celu. Daleko przed nimi czekała stacja w Zembach. Sto metrów przed nią minęli pierwszy posterunek. Wzniesiona pomiędzy szerokimi pniami nieduża platforma, na której dwóch zakamuflowanych stalkerów pilnowało torów. Antares szturchnął Zośkę, który już zaczynał chrapać. Wstał na klęczki i zaczął zbierać swój sprzęt.

Gdy dojechali do stacji, dopinał ostatnie klamry. Zośka także pozbierał się i po chwili byli gotowi do opuszczenia pokładu. Na peronie spacerowało kilku stalkerów obsługi, czy ochrony stacji. Nie było wcale tłoczno. Andrzej zatrzymał drezynę i wyłączył silnik. Ollie i Baśka przeskoczyły z drezyny na betonowy peron. Zośka pomógł przeskoczyć dziewczynce, po czym przejęła ją od niego Ollie. Emilka rozglądała się ciekawie dookoła po stacji. Na peronie zbudowano niedużą stróżówkę, nieco poniżej, blisko ulicy, magazyn na towary tymczasowe połączony z biurem całej placówki. Blisko przy krawędzi peronu z podłoża strzelał w górę słup, z którego zwisała zerwana, powiewająca na wietrze sieć trakcyjna. Kiedy Antares przeskakiwał z pokładu na peron, zaraz nadeszło dwóch stalkerów z pistoletami maszynowymi i jeden z amerykańskim M16 drugiej generacji. Do tego ostatniego podszedł Zośka i uścisnął mu prawicę. Zaczęli rozmawiać na temat transportu. Zoś wyciągnął list przewozowy i dokumenty potrzebne do weryfikacji towaru. Kiedy stalker obsługi pokwitował, dał znać swoim ludziom. Ci weszli na drezynę i zabrali się za odczepienie skrzyń, oraz przenoszenie ich na płytę peronu. Przyszedł także czwarty, ciągnąc ze sobą paleciaka, by pomóc reszcie.

- A skąd taką ładną dziewuszkę macie? – zapytał gapiąc się na Emilkę.

- Nie twój zasrany interes – wycedziła przez zęby Baśka, widząc jego spojrzenie. Zośka niczego nie zauważył.

Gdy załatwił formalności wydał rozkazy.

- Ollie, Antares, idźcie do biura i ustalcie dokąd teraz. Baśka i ja pomożemy im z rozładunkiem.

Antares i Ollie skinęli głowami, po czym udali się wzdłuż peronu do magazynu. Zbiegli po kamienistej skarpie, gdzie kończył się wylany beton, który stanowił płytę i weszli do

składu, przypominającego mały hangar. Przesuwaną przegroda odsunięto, wejście zagradzała jedynie wisząca u sufitu kotara. Antares chwycił zasłonę i przepuścił towarzyszkę przed sobą.

- Siema! – powiedziała Ollie, przekraczając próg. Antares wszedł za nią do środka.

- Dobry, witajcie – odpowiedział im niski jegomość w mundurze, w kamuflażu woodland, przetykanym brązem.

Stalker stał za prowizorycznie zmontowanym stołem, na którym leżało sporo papierów, karabin G3A3 ze stałą kolbą i na wpół pusta lampa naftowa. Kiedy się zbliżyli, zmierzył ich wzrokiem. Z bliska okazał się jeszcze niższy i drobniejszy, niż kiedy zdążyli go ocenić przy wejściu. Nosił okulary w czarnej, grubej oprawce. Stalker ów nosił także gęstą rudobrązową brodę i zaczesane do tyłu włosy w identycznym kolorze.

- W czym mogę pomóc? – zapytał unosząc brwi nad brązowymi oczyma.

Antares podszedł do blatu i wyjął z kieszeni kawałek drewna, gdzie wybito numery identyfikacyjne skrzyni, w której znaleźni dziewczynkę w Posusze.

- Potrzebuję informacji na temat tego transportu – powiedział i położył deseczkę na biurku przed stalkerem.

Ten ostatni wziął ją do ręki i po chwili przeklął bezgłośnie, poruszając tylko wargami. Rozejrzał się niespokojnie. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnował. Odłożył drewienko, zaczął

gorączkowo przeszukiwać papiery. Gdy znalazł jakąś konkretną kartę, przeczytał szybko fragment, przesuwając palec pod linijkami.

- Gambri! – krzyknął, kiedy znalazł to, czego szukał – Chodź tu!

Spomiędzy pakunków wyszedł drugi ze stalkerów. Wyższy od pierwszego, szczupły. Ten miał jaśniejsze i krótsze, zaczesane na bok włosy.

- O co chodzi? – przemówił niskim, niezwykle stonowanym i esencjonalnym głosem.

- Spójrz na to – towarzysz podał mu kartę i kawałek drewna przyniesiony przez Antaresa.

On sam i Ollie przyglądali się, czekając na rozwój sytuacji.

- Niemożliwe. To by był ten przew… - zaczął stalker nazwany Gambrim.

- Ten. Nie ma wątpliwości – wszedł mu w słowo niski okularnik.

- Co się dzieje? – nie wytrzymał Antares, widząc, że obaj stalkerzy z magazynu bardzo się przejęli tym, co się okazało w związku z numerami skrzyni.

- Jak by wam to… - zwrócił się do nich Gambri.

- Pomyliliśmy się – odpowiedział ten drugi.

- Mieliśmy wtedy bardzo dużo transportów na głowie, a personel stacji nie był w komplecie, stąd błąd w dokumentacji i pomyłka przy wysyłce.

- Jaka pomyłka, o czym wy mówicie? – zapytała Olka też nieco się niecierpliwiąc.

Stalkerzy zaczęli mówić równocześnie, zaraz umilkli więc, spojrzeli na siebie, ale ten w okularach oddał głos Gambriemu.

- W dużym skrócie, mieliśmy do wysłania dwa ładunki. W dwa różne miejsca – opowiadał Gambri – Jeden do Posuchy, drugi poza Strefę, nad zaporę. Doszło do pomyłki przy wysyłaniu. Ładunek poza Zonę poszedł do Posuchy, a ten, który miał iść do Posuchy, na Dużą Ziemię.

Ten, którego identyfikację przyniosłeś, miał być dostarczony poza Strefę przed kilkoma dniami.

Ollie otwarła lekko usta, niezdolna do komentarza.

- Jesteście pewni? Jest podany dokładny adres? – zapytał Antares.

- Nie ma. Jak on powiedział? Pamiętasz, Kacp? – zapytał Gambri okularnika – Chyba „byle dalej stąd” czy coś takiego.

- Dokładnie – potwierdził z przekonaniem Kacp–okularnik – Przyszedł tu taki jeden, przedstawił się jako Dziki. Zostawił paczkę i poszedł. Tyle. Nawet nie podpisał.

- Kiedy to było? – wtrąciła Ollie.

- Tydzień i trzy dni temu – odpowiedział Kacp po przeszukaniu stosu kartek zalegającego blat – Ten Dziki przyniósł skrzynię pod wieczór. Tej samej nocy ją wysłaliśmy. Nie zauważyliśmy wtedy nawet, że poszła pod zły adres. Wtedy jeszcze były też problemy u was na stacji.

- Taa, pamiętam – kiwnął głową Antares – Nie macie nic więcej na temat tego Dzikiego, albo o samym transporcie?

- Nic. Niestety. Przyszedł Dziki, zostawił, nie pokwitował i tyle go było. Cel tej przesyłki bliżej nieokreślony. Jednak chciał wysłać ją koniecznie poza Strefę. Przynajmniej do granicy Zony i Dużej Ziemi, czyli pewnie do zapory. Tam jest najbliżej. Myślę, że mógł to mieć na myśli – dodał Gambri.

- W porządku. Tyle będzie musiało nam wystarczyć – odparła Ollie – Idziemy.

Antares przytaknął, podziękował Kacpowi i Gambriemu skinieniem głowy. Udał się za towarzyszką do wyjścia z magazynu. Raźno przekroczyli próg i wrócili na peron. Załoga już

poradziła sobie z rozładunkiem, a drezynę odprowadzono na boczny tor. Kiedy Antares i Ollie wrócili do reszty, zaraz zostali otoczeni przez resztę ekipy. Tylko Baśka została z dziewczynką i razem oglądały rozsypujący się rozkład jazdy, który wciąż tkwił w ramie na ścianie stróżówki. Tymczasem Antares i Ollie krótko streścili Andrzejowi i Zośce to, czego się dowiedzieli.

- Tak czy srak – skomentował Zośka – Musimy iść do Jaszczura. Po cyplu koło zapory. Trzeba się spieszyć, bo dawno nie było Emisji. Jeśli zaskoczy nas na podejściu, to się nie pozbieramy. Tam rzeczywiście jest najbliżej do granicy. Ktoś chciał jej pomóc wydostać się z Zony.

- Jakiś Dzik – przypomniał Antares.

- Dzik? Naprawdę? W każdym razie próbował wysłać dziecko poza Strefę. Ktoś mógł na nią oczekiwać. Trzeba to sprawdzić. Idziemy w pierwszej kolejności nad zaporę – zakomenderował Zocha i wyciągnął mapę.

- Którędy? – zapytał Andrzej.

- Dnem będzie najszybciej – stwierdziła Ollie.

- Racja, ale najpierw pójdziemy przez górę i wylecimy pomiędzy Skawcami a Śleszowicami. Potem

przy starej stacji paliwowej odbijemy w prawo i dalej dnem.

- Później po cyplu do Leśniówki? – zapytał Antares.

- Po cyplu do Leśniówki – kiwnął głową Zośka, potwierdzając.

Leśniówka stała się aktualnym celem wędrówki. Mały domek drwala, stojący w środku lasu, bardzo blisko jeziora, jakie miało powstać pomiędzy Zembami, Muchem i Świnią. Mieli udać się na wskroś suchego na razie zbiornika i dotrzeć jak najbliżej zapory wodnej w Świni, żeby wydostać się poza Kordon. Dokładnie po zaporze przebiegała granica Zony. Na niej był największy i najbardziej umocniony posterunek odcinka w okolicy. Leśniówka znajdowała się praktycznie pod jego nosem. Ale jak to mówią, najciemniej jest pod latarnią. Ollie odłączyła się od grupy, by przekazać Emilce plany na najbliższe godziny.

- Do cypla najlepiej będzie podejść po zapadnięciu zmroku – stwierdził Andrzej.

- Też o tym pomyślałem – dodał Zośka – Miejmy nadzieję, że diabłom stróżom poskąpili celowników termowizyjnych. Dobra, zobaczymy w jakim tempie pójdziemy. Będziemy myśleć, jak już zejdziemy ze wzgórza. W drogę!

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania