Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Stalkerskie opowiadania 2: Obława cz. 2

Pierwszy poszedł Puszek, wzbijając chmury zalegającego na schodach kurzu. Najstarszy i najwyższy z całej piątki. Wysoki, długowłosy. W rękach miał wysłużoną, radziecką konstrukcję, AKMP ze standardowym zestawem dodatków. Puszek był minimalistą i tradycjonalistą. Na głównej szynie montażowej jego karabinu zamontowany był zwykły, otwarty kolimator, a na dolnej, podlufowej, latarka. Na razie wyłączona. Całość dwóch gadżetów podłączył do baterii, przymocowanej do głównej szyny przed celownikiem. Oprócz automatu, Puszek nosił jeszcze rosyjski pistolet MP-443 Grach.

Trzeci szedł Andrzej. Najmłodszy z całej ekipy. Również długowłosy, ale nie aż tak jak Puszek. Dzierżył krótki, radziecki karabinek snajperski z wbudowanym tłumikiem, VSS Vintorez, także z podpiętą latarką. Tak samo jak Misiek, nosił okulary. Był średniego wzrostu i dobrze zbudowany, dawniej trenował pływanie. Wśród Pomidorowców słynął z niewyparzonego języka i błyskotliwych ripost na dosłownie każdy przytyk. Jego śladem podążała Baśka. Jedyna dziewczyna w grupie dzisiejszego wypadu. Nosiła krótkie jak na kobietę, sięgające nasady karku, chwycone na czole opaską, włosy w kolorze ciemnoblond. Była wysoka i żylasta. Poza Zoną z sukcesami biegała maratony, dzięki czemu była najwytrzymalsza ze wszystkich członków bandy Pomidorowców. Dawniej studiowała razem z Antaresem. Nosiła pistolet maszynowy, niemiecki MP5, ceniła sobie bowiem szybkostrzelność i lekkość. Wyposażoną w celownik holograficzny, oraz latarkę broń podstawową uzupełniała solidną, radziecką tetetką. Tyralierę zamykał Antares. Zdjął Iskrę z ramienia. Broń ta, choć wytrzymała, celna i porządna, była często obiektem drwin ze strony reszty zespołu. Zwłaszcza Andrzeja. Może nie sama broń, ale montaż dodatków na niej samej. Antares był stalkerem introwertycznym, flegmatycznym i chorobliwie pedantycznym. Dlatego też na Iskrze zamontował najwięcej dodatków z całej drużyny. Puszek był zdania, że jego Iskra wygląda jak choinka obwieszona zbyt dużą ilością ozdób, a Antares przesadza z liczbą gadżetów do swojej broni. Abstrahując od kwoty, jaką na nie wydał. Dowódca, swoją drogą przyszywany szwagier Antaresa, uważał, że broń w Zonie powinna być przede wszystkim niezawodna. Poza tym, jak najprostsza w obsłudze oraz wytrzymała. Te kwestie na przykładzie MSBS Antaresa były dyskusyjne. On jednak trwał uparcie przy swoim i na zmianę broni absolutnie się nie zgadzał.

Aktualnie na głównej szynie montażowej Iskry znajdował się celownik ACOG, a przed nim, podobnie jak na automacie Puszka, bateria. Z niej kabelki prowadziły jeszcze do latarki na lewej szynie bocznej i otwartego kolimatora, na szynie bocznej prawej, na pochyłym montażu, odchylonym o 45 stopni względem osi broni. Taki układ dwóch celowników był tyle innowacyjny, co kontrowersyjny. Antares twierdził, że jest to system sensowny i skuteczny. Zasada działania była bardzo prosta. Główny celownik służył do mierzenia w cele odległe, które dopiero co pojawiały się w polu widzenia. Drugi, kolimator, sprawdzał się na krótkim dystansie, czy we wnętrzu budynków. Wystarczyło nieco przekrzywić broń by z niego skorzystać. Tyle tylko, że zazwyczaj montowano celowniki jeden na drugim. Antares gdzieś zobaczył jednak taką inną kombinację i mu się spodobała. Puszek zaś ograniczył się jedynie do wyrażenia własnego zdania na jej temat, ale nie próbował kuzyna swojej żony do niczego przekonywać. Skoro Antares używając Iskry w takiej, a nie innej kombinacji wciąż żył, znaczyło to, że śmieszny układ celowniczy broni istotnie nie zawodzi. Pełni zestawu na jego karabinie dopełniał chwyt kątowy na szynie podlufowej. Oprócz Iskry, stalker nosił ze sobą czechosłowacki pistolet CZ75. Sam Antares był stalkerem nieszczególnie wyróżniającej się budowy. Nosił krótki, czarny zarost, oprócz tego fryzurę na hamerykańskiego rangersa, znaczy się boki i tył krótsze niż górę. Zarost, z wyjątkiem Iskry, był jego największą chlubą. Zazdrościli go zarówno Andrzej jak i Puszek. Kiedy docinali mu, mając na myśli kombinację dwóch celowników, Antares odwdzięczał się przypominając, że jemu odrasta w tydzień to, co oni hodują przez całe życie. Andrzej próbował kiedyś zapuszczać bokobrody, ale nic z tego nie wyszło.

Każdy ze stalkerów Puszka do zewnętrznego magazynka broni miał przymocowany taśmą izolacyjną drugi magazynek, co znacząco skracało czas między przeładowaniami. Oprócz tego, każdy miał przy sobie standardowy, stalkerski zestaw. Licznik Geigera, tabletki antyradiacyjne, środki medyczne pierwszej potrzeby. Pełną apteczkę medyka targał zawsze Antares, który dawniej pracował jako strażak, więc najlepiej ogarniał sprawę medycyny. W tym zawsze pomagali mu oraz zastępowali go Andrzej, lub Ollie, bowiem również byli po medycznym przeszkoleniu. Dodatkowo, każdy ze stalkerów nosił przy sobie pojemnik na artefakty. Odpowiednio zabezpieczoną szkatułkę, służącą do przechowywania tworów, jakie produkowała Zona, chroniąc przed ich silnym promieniowaniem. Poza tym, każdy miał ze sobą radiotelefon. Niektórzy podłączoną do niego gruszkę mikrofonu na spiralnym kabelku. Wszyscy mieli też ze sobą rzeczy mniej lub bardziej osobiste. Broń sieczną na naprawdę bliski kontakt, racje żywnościowe, jakieś narzędzia, oraz parę osób z oddziałku posiadało również skanery wykrywające anomalie. Nikt jednak całkowicie elektronicznym ustrojstwom nie ufał, najbardziej pewnym wykrywaczem, wciąż pozostawały śrubki i nakrętki. Aktualny zestaw wypadowy zespołu Puszka zawierał jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wybierali się na daleki rajd w Zonę. Na 29 stycznia nie było z dworca daleko. Wszyscy mieli na sobie w różny sposób kombinowane mundury, w charakterystyczny dla siebie sposób obwieszone oporządzeniem, plecaki ze sprzętem osobistym i wkładem hydracyjnym. Obowiązkowym wyposażeniem dla każdego była maska przeciwgazowa, chroniąca przed trującymi wyziewami Zony i wysokie, wojskowe buty. W przypadku Antaresa, strażackie. Wysokie, zapinane haixy, model fire flash. W jego przypadku sprawdzały się też spodnie od koszarowego strażackiego munduru oficerskiego.

Kiedy minęli półpiętro, zwiększyli odstępy między sobą. Puszek zatrzymał się na samym dole, zlustrował ciemne pomieszczenie, do którego wlewało się światło księżyca. Stali na poziomie poczekalni. Unosił się tam kurz na wysokości całych dwóch i pół metra między podłogą a podpieranym okrągłymi kolumnami sufitem. Słychać było trzaski i smród spalenizny. „Elektra” wesoło buczała w pomieszczeniu po prawej stronie względem schodów, gdzie kiedyś znajdował się sklep. Skierowali się w lewo, do ciężkich szklanych drzwi. Teraz rozbitych w drobny mak. Na miejscu pozostał jedynie stelaż i masywny kwadratowy uchwyt. Przezroczysty piasek rozsypany na popękanej i miejscami obłupanej kamiennej podłodze wyglądał jak śnieg, chrzęszcząc pod stopami. Opuścili budynek i udali szybkim marszem w prawo, wzdłuż pierwszego peronu. Po lewej mijali drewniane wsporniki dachu, który Antares widział z okna. Na zewnątrz było jeszcze chłodniej. Bardzo, nienaturalnie wręcz, cicho. Martwą ciszę rozpraszały tylko odgłosy kroków na betonie, przez który coraz to częściej przebijały się kępy trawska. W powietrzu wisiała mgła. Nic dziwnego. To była pierwsza noc bez deszczu. Lało ostatnio nieprzerwanie od czterech dni. Każdy rozglądał się czujnie. Przed sobą mieli nieduży budynek straży ochrony dworca. Wkrótce do niego dotarli. Do budyneczku bezpośrednio przylegał mocno już zarośnięty, zdewastowany parking, na którym stało kilka niemal całkowicie wybebeszonych i rozszabrowanych samochodów. Między nimi walały się śmieci. Stalkerzy skręcili w lewo, przeszli przez tory na betonową płytę drugiego peronu. Idąc wzdłuż niego, kierowali się dalej na wschód.

- Puszek dla Miśka – usłyszeli wszyscy w głośnikach radiotelefonów. Antares sięgnął odruchowo do radia, tkwiącego w kieszonce taktycznej kamizelki na wysokości biodra. Miał na sobie zwykłą lekką kamizelkę taktyczną, zaadaptowaną i zabarwioną na standardy Zony.

W panującej wokoło ciszy elektronicznie przetworzony głos Miśka zabrzmiał zdecydowanie za głośno. Antares przekręcił pokrętło odpowiadające za głośność.

- Puszek – powiedział w eter dowódca.

- Jestem na miejscu, stanowisko gotowe. Widzę was, czekam – podał Misiek z wiaduktu.

- Zrozumiałem – odparł Puszek – Bądź czujny.

Na peronie stało jeszcze gdzieniegdzie kilka zadaszonych ławek z wybrakowanymi siedzeniami dla podróżnych oczekujących na pociąg, który już nigdy się tutaj nie zatrzyma. Na całej długości peronu ocalały tylko dwie długie i granatowe, przeżarte rdzą tablice, z których można było wyczytać zaledwie kilka liter. Jedna z nich głosiła: S…HA B…S…ID…K... Nic więcej. Miejscowość dawniej nosząca miano Sucha, przez to, co spotkało całe to miejsce w kwietniu ‘86, przekształcając je w radioaktywny skansen, zyskało świetnie pasującą nazwę, Posucha. Bardzo dobrze oddającą jego aktualny charakter, ale przypominającą też pierwowzór. Stalkerzy przyjęli już pozycje odpowiednie do każdej reakcji. Odbezpieczyli broń. Byli na tyle blisko, by doskonale widzieć wjazd do stacji i pomazane graffiti, stojące w oddali pociągi. Martwe symbole minionej epoki. Osłaniając się wzajemnie zeskoczyli z peronu, szli dalej torami, depcząc po butwiejących drewnianych podkładach. Parking po prawej stronie skończył się, a zamiast niego towarzyszył im długi, ciemny blok budynków obsługi kolei. Pociągi były coraz bliżej. Zbliżali się do kryjówki mutanta. Na wysokości tunelu stacji skończył się peron. Musieli zmienić trasę, by ominąć „trampolinę”. W świetle księżyca była całkiem dobrze widoczna. Przypominała pulsujący bąbel na torach o średnicy dwóch, trzech metrów tuż nad ziemią. Gdzieś w jej centrum błyskały artefakty. Meduza i Gwiazda Wieczorna. Nie zatrzymali się by je zebrać. Mieli inne zadanie do wykonania. W Zonie zachłanność nie popłacała. Stalkerzy dobrze o tym wiedzieli, że Zona ma w zwyczaju karać tych, którzy poczuli się ciut zbyt pewnie i właśnie co bardziej zachłannych. Zdecydowana ich większość nigdy nie wracała do obozów.

Szli dalej. Po chwili skończył się też budynek obsługi z prawej strony, ustępując płaskiemu terenowi, porośniętemu gęstymi krzakami i zasuszonymi drzewami. Oddzielały one torowisko od rzędu dwupiętrowych budynków straszących czarnymi oczodołami okien, gdzie mieściły się warsztaty radiotechników. Teraz roślinność dosłownie wrastała w te opuszczone obiekty. Puszek wyciągnął rękę. Wskazał miejsce najgęściej zarośnięte, znajdujące się bliżej stacji. Dwójka stalkerów odłączyła się od grupy. Puszek z Andrzejem skręcili w kierunku drzew. Antares i Baśka szli dalej po podkładach, w kierunku końca zielonego pola. Po około trzydziestu metrach krzaków porastających przedpole stało ostatnie, osamotnione drzewo. Liściaste. Obecnie żółtawe. Jesień w Zonie nadchodziła o wiele szybciej niż na Dużej Ziemi.

Będąc w połowie dystansu do drzewa, pozostała na torach dwójka odbiła nieco w prawo, ciągle obserwując ciemne pudła pociągów.

- Andrzej i Puszek na miejscu – zakomunikowali stalkerzy, kiedy zajęli pozycję w krzakach, bliżej stacji.

Baśka z Antaresem dotarła w końcu do drzewa, prawdopodobnie grabu, którego konary pokładały się na blaszanej wiacie, zamkniętej od strony, od której nadciągali. Ustawiwszy się pod nim, przyklękli ukryci w krzoku. Antares sięgnął do gruszki radiotelefonu. Kabelek typu spiralka ciągnął się od radia w kieszonce po lewym ramieniu, kończąc gruszką z mikrofonem, przypiętą do bluzy munduru na obojczyku. Nacisnął przycisk mikrofonu i zameldował.

- Baśka, Antares na miejscu.

Reszta zespołu potwierdziła, że przyjęła i zrozumiała. Kiedy Antares pochylił się nieco, by powiadomić towarzyszy o zajęciu pozycji, jego uwagę przyciągnął nietypowy kształt liści na ziemi pod drzewem. Wszystkie były przecięte. Przecięte idealnie wzdłuż na pół. Nikt nie umiałby tak dokładnie przepołowić suchego liścia. Nawet przy użyciu ekstremalnie dokładnych narzędzi. A jednak połówki liści leżały sobie pod grabem. Stalker rozejrzał się, pocięte liście wysypywały się spod blaszanej ściany wiaty, którą mieli po prawej stronie. Wytłumaczenie musiało być jedno. Pod wiatą czaił się zapewne „treser”. A „treser” tnie zawsze dokładnie i idealnie równo. Nie myli się nigdy. Bez różnicy, czy w pole działania anomalii wpadnie opadnięty liść, niesiony powiewem wiatru, szczur zwabiony padliną, czy też nieostrożny stalker, który nie potrafił zawczasu rozpoznać „tresera” przypłacając to życiem. „Treser” jest jedną z najbardziej niewdzięcznych anomalii, bo pomimo bardzo wysokiego ryzyka i trudnego do rozpoznania położenia, nie produkuje żadnych artefaktów.

Antares dotknął ramienia Baśki i pokazał jej liście, oraz wiatę, gdzie uważał, że jest „treser”. Jego towarzyszka skinęła głową na znak, że przyjęła do wiadomości.

Było bardzo cicho. Żadnych owadów, świerszczy, niczego. Antares rzucił okiem na zegarek. 23:54. Mieli jeszcze chwilę czasu. Przytulił kolbę do ramienia, przymknął lewe oko i spojrzał przez ACOG. Celowniki tego typu przybliżały od 1.5 do 6 razy. Do montażu na karabinie Antares wybrał pierwszy i najmniejszy wariant przybliżenia. Wymierzył broń w końcówkę długiego budynku stacji, tam, gdzie zaczynały się składy pociągów. Stały ciemne, kolory sprayów zlały się już w jednolitą maź. Szyby w oknach w zdecydowanej większości wybito. W wielu brakowało nawet metalowych obramowań. Podwozie, koła i resory coraz mocniej żarła rdza. Z rzadka w kadłubie wagonu ziała mniejsza lub większa dziura. Antares widział w celowniku tył pociągu. Najbliżej nich stał pociąg sieciowy. Zdołał naliczyć trzy wagony. Pierwszy od tyłu składu, stanowiła płaska platforma, na której wożono jakieś długie części zamienne i zwoje kabli. Kolejnym był wagon po części pasażerski, po części nie, gdyż u jednego końca zamontowano kosz podnośnika hydraulicznego z kabiną jego obsługi. Trzecim, typowo towarowym, musiał być służący do przewożenia bardziej cennych i mniej odpornych na warunki atmosferyczne podzespołów. Część przednia niknęła w ciemności. Nie dostrzegał tam nic ciekawego. Odjął oko od celownika i opuścił broń. Zerknął na Baśkę. Ta, wyjęła małą, kompaktową lornetkę. Również notowała w pamięci teren. Mgła jakby zgęstniała nieco. Połać zieleni w której się ukryli, od wagonów oddzielało w sumie sześć torów nieregularnie oddzielonych od siebie brunatnymi pasmami ziemi. Od budynków za nimi zalatywał charakterystyczny zapach rozlanych baterii i poniszczonych akumulatorów. Taki chemiczny swąd. Tymczasem przypięty do rękawa na wewnętrznej części przedramienia, tuż pod zegarkiem Antaresa dozymetr zamruczał miarowo, zwracając uwagę. Stalker powiódł ręką wokół siebie, badając. Nie licząc tego jednego sygnału, licznik umilkł. Jeszcze jeden rzut oka na zegarek. 23:56. Świecący czerwono sekundnik sunął po raz kolejny do dwunastki u szczytu tarczy. 23:57. Jeszcze moment. Gdy wybiła 23:58 po raz kolejny usłyszeli w głośniczkach radiotelefonów głos dowódcy:

- Puszek do wszystkich. Przygotować się. Zaraz zaczynamy. Cokolwiek to będzie, trzymać się razem i uważać.

Kiedy Puszek skończył, gdzieś daleko na wschód od dworca, w okolicach mostu kolejowego nad Awką wystrzeliła w rozgwieżdżone niebo świetlista rakieta z pistoletu sygnalizacyjnego, ciągnąc za sobą warkocz dymu, jak kometa. Sygnał z posterunku przy moście. Drezyna minęła pierwsze rozwidlenie. Zaraz tu będzie. Istotnie, w minutę później usłyszeli zgrzyt metalowych kół sunących po torach. Antares i Baśka podnieśli broń. Antares przymierzył, szukając ACOG-iem drezyny. Znalazł dokładnie w momencie, jak stalkerzy z załogi rozpędziwszy machinę kilkoma szybkimi pociągnięciami dźwigni zeskoczyli na ziemię, przyjęli pozycje strzeleckie. Drezyna pojechała dalej sama. Już była na wysokości pierwszego, nieskrytego w mroku wagonu. Siłą rozpędu sunęła dalej. Coraz wolniej. Po chwili minęła koniec składu. Kiedy tylko cała długość jej platformy minęła wagon-platformę, ciemna kula wystrzeliła z mroku i przeskoczyła nad drezyną wyciągając przed siebie krótkie, ale umięśnione łapy. Nie napotkawszy żadnego oporu, kształt przypominający nieco kroplę średnicy dobrych dwóch i pół metra przeleciał po prostu nad pokładem drezyny i zarył w grys, jakim podsypane były tory. Nie wiedzieć, czy to po prostu z mutanciej natury, czy też bardziej z rozczarowania spowodowanego brakiem zdobyczy, ponad dwutonowy potwór wydał z siebie przeraźliwie brzmiący na uśpionym dworcu ryk. Momentalnie umilkł jednak, zerwał się na swoje cztery wielkie łapska i z niebywałą, jak na swoją masę szybkością pomknął wzdłuż pociągu sieciowego, zmierzając w mrok. Zmierzał, będąc już ściganym gradem ołowiu. Naraz zagrało kilka karabinów. Pociski kalibru głównie 7,62 i 5,56 zaświszczały tnąc nocne powietrze. Krzesząc iskry do wtóru charakterystycznego dźwięku rykoszetowały od metalowych kadłubów pociągów i innej instalacji dworca. Szczególnie dostrzegalne były zapalające z MSBS Antaresa. Co trzeci, wylatujący z przedłużanej, zakończonej tłumikiem płomienia lufy, świecił mocniej niż inne smugowe. Kolba uderzyła ramię kilkakrotnie. Na tyle, na ile Antares zdążył zarejestrować kształt i wygląd potwora, szybko skonstatował, że musiało to być nic innego, jak…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania