Poprzednie częściOstatni Gość (cz.1)

Ostatni Gość (cz.18)

20:30

 

Głos Iana docierał do niej jakby z oddali. Oszołomiona przycisnęła dłoń do czoła. Zamrugała. Przed oczami wirowały jej ciemne plamki. Chwilę trwało, zanim uświadomiła sobie, że właśnie dostała w twarz drzwiami.

Ian podtrzymywał ją za ramię. Wokół rósł gwar. Na podłodze przed Kryształową Komnatą kotłowało się dwóch mężczyzn w garniturach. Rozpoznała siwiejącą czuprynę wuja Roberta, Arthura. Wił się jak pędrak, próbując zrzucić z siebie młodszego przeciwnika. Poczerwieniały na twarzy Nathaniel Earthland najwyraźniej nie miał ochoty wypuścić z rąk wuja.

Co tu się dzieje!?

Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Ruszyła w stronę walczących mężczyzn. Nie do końca wiedziała jak powinna się w takiej sytuacji zachować. Jej praca polegała na tym, by nie doprowadzać do tego typu sytuacji. Nigdy nie musiała rozdzielać walczących.

Ktoś delikatnie, ale stanowczo odsunął ją na bok. Robert posłał jej krótkie, ale znaczące spojrzenie. Sam natomiast pochwycił za poły garnituru brata i jednym ruchem odciągnął go od charczącego na podłodze wuja.

- Przestań. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Nathaniel szarpnął się jeszcze kilka razy, ale w końcu dał za wygraną. Gwałtownym ruchem poprawił garderobę, łypiąc spode łba na wuja.

Sonia przyklękła przy Arturze. Całe szczęście zaczynał już do siebie dochodzić.

- Pieprzony smarkacz. - wymruczał, gdy pomagała mu się podnieść. Obok niej zmaterializowała się Adrianne, która złapała męża pod drugie ramię. Nie zaszczyciła go spojrzeniem. Po prostu podciągnęła do pionu słaniającego się na nogach mężczyznę.

Sonia zerknęła przez ramię do sali. Przy drzwiach tłoczyła się spora grupa ciekawskich. Ciotki-złodziejki wyciągały szyje, by lepiej widzieć pojedynek i szeptały do siebie podniecone. Grupa nastolatek chichotała między sobą. Z tyłu tego zgromadzenia snuła się Amanda z dziwnym wyrazem twarzy. Jej policzki pokryły się purpurą, ale oczy lśniły niezdrową dumą. Pozostali w większości podnieśli się z miejsc i obserwowali wszystko z bezpiecznej odległości. Muzycy odłożyli instrumenty na bok i stali na podium z niepewnymi minami. Dokładnie pośrodku sali stała Lizzie, z dłońmi splecionymi między piersiami. Jej wargi drżały delikatnie.

Co robić!?

Wkroczyła do sali na miękkich nogach. Tłum spod drzwi rozpierzchł się, ustępując jej miejsca. Skinęła na muzyków. Zaczęli grać, zerkając po sobie z niepokojem. Goście zrozumieli aluzję.

Przedstawienie skończone.

Tłum powoli wracał na swoje miejsca, ale Sonia mogłaby się założyć, że rozmowy o bijatyce jeszcze długo nie ucichną. Rzuciła ostatnie spojrzenie na Lizzie, ale nie potrafiła się zdobyć, by do niej podejść.

Odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z Lustrzanej Komnaty, starannie zamykając za sobą drzwi. Naprzeciwko, po obu stronach Nathaniela, stali Robert i Adrainne. Najwyraźniej bali się, że najmłodszy członek rodziny jeszcze nie okrzepł. Pod drugą ściną stał wuj. Osamotniony. Żona nawet na niego nie patrzyła. Za to z troską przyglądała się puchnącemu oku Nathaniela.

Sonia westchnęła gniewnie, nie starając się nawet ukryć frustracji.

- Zapraszam państwa za mną. - Rzuciła lodowatym tonem.

 

20:45

 

Lokaj krzątał się po kuchni z miną męczennika. Co jakiś czas mruczał coś pod nosem bądź spoglądał na stłoczone przy niewielkim stole dla służby towarzystwo. Ręce trzęsły mu się, gdy stawiał przed Arthurem Earthlandem kubek czarnej jak smoła cieczy. Białe smużki unoszące się nad nim, rozsiewały wokół gorzki aromat. Sam Arthur kiwał się na krześle z przymkniętymi oczami i nieustannie złorzeczył na siostrzeńca.

Sonia liczyła, że mocna kawa postawi go na nogi i przefiltruje trochę alkohol płynący w jego krwi.

- Niech pan pije. - poleciła z nutą nagany w głosie.

Arthur na chwilę otworzył oczy i powiódł wzrokiem po twarzach zgromadzonych. Skrzywił się, gdy nie dostrzegł w nich nic, prócz potępienia.

- Pij. - rzuciła jego żona. O wiele ostrzej niż Sonia. - Taki wstyd... - dodała do siebie.

- Co się tak właściwie stało? - zapytała Sonia.

W kuchni zapanowała pełna wzajemnej niechęci cisza. Sonia ominęła wzrokiem chłepczącego kawę wuja, i skupiła się na Nathanielu. Lokaj właśnie truchtał w jego kierunku z kawałkiem zamrożonego mięsa w dłoni. Udał, że nie widzi pytającego spojrzenia Sonii i skrzywił się teatralnie, gdy mrożonka dotknęła jego spuchniętego policzka.

- Mój mąż to debil. - oznajmiła znienacka Adrainne.

Sonia z trudem ukryła zdziwienie, słysząc wyrażenie użyte przez tak dystyngowaną damę.

- Na szczęście już niedługo... - dodała ciszej, uśmiechając się smutno. - Tak czy inaczej... Nie jest tajemnicą, że nie był i nie jest mi wierny. Zazwyczaj w towarzystwie stara się zachowywać pozory... - Zerknęła na niego z ukosa. - Alkohol to jego druga, po kobietach, słabość. Przesadził i puściły mu hamulce. Zaczął otwarcie przystawiać się do tej panny w czerwonej sukience...

- Amandy. - podpowiedziała Sonia.

- Możliwe...

Sonia nadal nie rozumiała jednak w jaki sposób doszło do bójki. Najwyraźniej miała to wypisane do twarzy, bo głos zabrał milczący do tej pory Nathaniel.

- Ciocia wystarczające dużo już przez niego wycierpiała. - wychrypiał, gestem dłoni odprawiając zatroskanego lokaja.

- Nie powinieneś był... - zwróciła się do niego ciotka. Niemal z czułością.

- Należało mu się. - stwierdził stanowczo Nathaniel. - Już dawno powinienem był mu nawalić po tej fałszywej mordzie.

Arthur Earthland zacharczał ze swojego miejsca i spróbował się podnieść, wywijając pięścią w stronę siostrzeńca. Lokaj pisnął cicho i odskoczył do tyłu. Sonia przymknęła oczy z głośnym westchnieniem, przeczuwając kolejną bijatykę. Tymczasem na ramiona Arthura opadły czyjeś dłonie i wbiły go z powrotem w krzesło.

- Już dość pan dzisiaj narozrabiał. - odezwał się łagodnie Pierre.

Na moment uwaga wszystkich skupiła się na szoferze. Sonia posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Zignorował to. Tak samo jak zignorował pytające spojrzenie Adrainne. Obrzuciła go długim spojrzeniem, uważnie lustrując jego strój. Chyba rzadko widywała go w cywilu, bez uniformu. A jeszcze rzadziej w ciuchach swojego męża.

Jeśli coś pomyślała, to zachowała to dla siebie.

Sonia potarła dłonią czoło, próbując ułożyć sobie w głowie wydarzenia. Najwyraźniej oddany ciotce Nathaniel czuł się w obowiązku chronić jej honoru. Pięściami.

- Przepraszam za wszystko... - powiedziała cicho Adrianne.

Sonia już otwierała usta, by zapewnić ją, że nie trzeba, ale Nathaniel ją uprzedził.

- To on powinien przepraszać! Nie ty! Dwie na jednej imprezie!

Nad stołem ponownie zawisła cisza.

- Jak to...dwie? - zapytała powoli Sonia.

Nathaniel wyrzucił w górę ramiona.

- Zanim zaczął kręcić z tą czerwoną wywłoką, czarował inną! - gorączkował się.

- Kogo? - Jęknęła, czując jak czaszka zaczyna ją palić. Zbliżała się migrena.

- Nie wiem. Pierwszy raz ją widziałem. Taka damulka w niebieskiej sukience. I śmiesznym kwapeluszu.

Zaraz...

Ukradkiem zerknęła na Pierra, który stał oparty o kuchenną szafkę, uważnie wpatrując się w swoje paznokcie. Uszy niemal mu płonęły.

- Z Winoną Elton? - upewniła się Sonia.

- Skąd mam wiedzieć? - obruszył się Nathaniel. - Przecież mówię, że jej nie znam...

Wuj wydawał się trzeźwieć. Oczy nadal przesłaniała mu pijacka mgiełka, ale zaczynały wyglądać na bystre i...zdradzieckie.

Potrafiła sobie wyobrazić, jak węsząca za sensacją dziennikarka, podrywa tego starego pryka. Być może nie skończyło się to dla niej najlepiej. Może wuj zorientował się, że młódka wcale nie była nim zainteresowana i przywalił jej w łeb z wściekłości? Albo szarpanina wywiązała się, gdy próbował się do niej dobrać, a Elton stawiała opór?

W ustach Sonii rozlał się nieprzyjemny smak żółci. Z trudem stłumiła mdłości, rozważając tę opcję.

Jeśli tak...jeśli to Arthur Crool zabił Winonę, to skąd wzięły się koraliki...?

Wzdrygnęła się, czując na karku czyjś oddech.

- Twoje siostry... - wyszeptał jej w ucho Pierre. Pochłonięta myślami nie zauważyła nawet, kiedy do niej podszedł. - Chyba na coś wpadły.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania