Poprzednie częściOstatni Gość (cz.1)

Ostatni Gość (cz.5)

12 Czerwca 2016

Marwood, Zachodnia Walia

14:10

 

Rozmowy w kaplicy stawały się coraz głośniejsze. Kilka głów odwróciło się, zerkając w stronę wejścia w nadziei, że zaraz pojawi się w nim panna młodą. Ojciec Horatio stał w centralnym punkcie kaplicy gotowy do odprawienia ceremonii. Jego palce poruszały się miarowo w nerwowym tańcu. Co jakiś czas wznosił oczu ku sklepieniu i poruszał bezgłośnie ustami. Głowy coraz częściej odwracały się w stronę drzwi. Szepty narastały. Robert pokasływał, a na jego bladej twarzy zaczynały wypływać rumiane plamy.

Panna młoda się spóźniała.

Sonia wycofała się z kaplicy, niezauważona przez zniecierpliwionych gości. Zapewne limuzyna, która miała zabrać Lizzie i jej rodziców spod domu utknęła gdzieś po drodze. Wygrzebała z torby telefon. Zaraz zadzwoni do kierowcy i wszystko się wyjaśni.

Brak zasięgu.

Ruszyła w stronę głównego budynku. Może tam złapie chociaż jedną kreskę. Nie spuszczała wzroku z urządzenia. Kilka razy nawet odwróciła się wokół własnej osi z wyciągniętą w górę ręką.

Proszę…

Dotarła do hallu. Zauważyła Anitę stojącą przy głównych drzwiach. W dłoniach ściskała podkładkę, do której przyczepiła listę gości. Gdy pochwyciła jej spojrzenie, siostra wymowie ułożyła usta w podkówkę i wzruszyła ramionami. Sonia podbiegła do okna. Nic nie widziała przez zacinający deszcz.

- Może się rozmyśliła? – zasugerowała Anita.

- Nie rozmyśliła się.

- A co jak…

- Oj, nie kracz już. – skarciła siostrę.

Wypuściła powietrze z ust, gdy przez szybę przemknęły dwa snopy białego światła.

Limuzyna zaparkowała jak najbliżej wejścia. Mężczyzna w białych rękawiczkach kontrastujących z czarnym mundurem wyskoczył z samochodu. Naciągnął na głowę czapkę ze złotym ornamentem. Pośpiesznie otworzył parasol. Okrążył samochód i zastygł w oficjalnej pozie, trzymając parasol w taki sposób, by ani kropla deszczu nie spadła na głowę Lizzie.

Panna młoda wygramoliła się z limuzyny, podciągając tren sukni. Srebrne pantofelki natychmiast pokryły się błotem. Za nią wyskoczyli jej rodzice. Osłonili głowy dłońmi. Usta ojca Lizzie poruszyły się bezgłośnie, gdy zadarł głowę w górę, złorzecząc na pogodę.

- No to bierzmy ten ślub! – zawołała od progu Lizzie. Wypuściła z rąk tren, który natychmiast utworzył wokół niej aksamitne zaspy. – Jezu, pomóżcie mi z tym. – Jęknęła, próbując się schylić w zbyt obcisłej sukience, która jeszcze kilka tygodni temu była znacznie luźniejsza.

Sonia rzuciła się na podłogę i zaczęła układać fałdy materiału, możliwie najefektowniej. Gestem dłoni przywołała Anitę. Po chwili dołączyli do niej także rodzice Lizzie i lokaj.

- Strasznie was przepraszam. – biadoliła panna młoda. – Co za pogoda. Ten biedak… - Wskazała brodą szofera dumnie stojącego obok swojego pojazdu - … Ledwo cokolwiek widział w tym cholernym deszczu. – Zamachała dłońmi, odpędzając od siebie zaaferowane towarzystwo. – Wystarczy, już dobrze. I niech ktoś zawoła tego biedaka do środka, niech tam nie moknie!

Chwyciła ramię Sonii i zachichotała.

- Nie mogę się doczekać. – wyszeptała. – Miałaś rację.

Sonia odpowiedziała uśmiechem i delikatnie skierowała Lizzie w stronę korytarza, gdzie omal nie wpadły na zdyszanego Ojca Horatio. Na ich widok przycisnął obie dłonie do serca.

- Dzięki Bogu! – wykrzyknął. - Robert zaraz padnie trupem, więc lepiej się pośpieszmy!

Sonia z satysfakcją przyglądała się roześmianej twarzy Lizzie. Kto by pomyślał, że jeszcze niedawno chowała się przed dziennikarzami i rozważała odwołanie uroczystości! A teraz? Gdyby nie złapała jej za łokieć tuż przed drzwiami, wbiegłaby do kaplicy z rozwianym włosem i z wypiekami na twarzy. Mało gustowne wejście…

- Spokojnie. – upomniała ją Sonia.

Lizzie posłusznie kiwnęła głową i wzięła głęboki wdech. Rzuciła się Sonii na szyję.

- Dziękuję. – wyszeptała.

Sonia zamarła na moment, zmuszając się do uśmiechu. Ten związek i tak się rozpadnie…ale Lizzie ufała swoim uczuciom i wierzyła, że do wspólnego życia wystarczy tylko miłość. Na szczęście nie spisali intercyzy. Przynajmniej po rozwodzie będzie ustawiona do końca życia.

Rozmowy w kaplicy ucichły. Rozbrzmiał marsz weselny Wagnera, a Lizzie ruszyła w swój ostatni panieński pochód. Ktoś westchnął z rozrzewnieniem. Ktoś wydmuchał nos. Zapewne któraś z ciotek Lizzie popłakiwała ze wzruszenia. Sonia zajęła miejsce z tyłu kaplicy, gotowa do walki z każdą przeciwnością losu, która mogłaby zakłócić ślub Lizzie i Roberta.

Ojciec Horatio rozpoczął ceremonię. Kazanie poruszyło zebranych, nawet on sam przerwał na moment, by otrzeć kąciki oczu. Obyło się bez zakłóceń, jeśli nie liczyć jednego spóźnionego gościa. Młoda kobieta w granatowej sukni na kilka chwil skupiła na sobie uwagę wszystkich.

Sonia zacisnęła gniewnie usta. Anita sprawowała pieczę nad listą gości. To do jej obowiązków należało sprawdzanie zaproszeń i odhaczanie nazwisk przybyłych gości. Dlaczego nie powiedziała jej, że kogoś brakuje, gdy przyjechała Lizzie? Gdyby wiedziała, że czekają jeszcze na kogoś, wprowadziłaby tę damulkę jakoś bardziej dyskretnie. Na szczęście znajdowała się w centrum uwagi tylko przez kilka sekund. Przeszła przez kaplicę z pochyloną głową i zajęła miejsce obok kolorowych ciotek Lizzie. Sonia wytężyła pamięć, próbując skojarzyć dziewczynę ze zdjęciami zaproszonych gości. W końcu się poddała. Śmieszny kapelusz z przyczepionym z boku piórem i tak zasłaniał większą część twarzy spóźnialskiej.

Lizzie i Robert złożyli swoje przysięgi, po czym ojciec Horatio z pobłażliwym uśmiechem pozwolił panu młodemu pocałować świeżo upieczoną małżonkę. Przez kaplicę przetoczył się gwar radosnych okrzyków. Jedynie Sonia stała na swoim stanowisku niczym strażnik, z niewzruszoną miną. Klasnęła w dłonie kilkukrotnie, by nie odstawiać zbytnio od reszty. Pochwyciła spojrzenie fotografa i skinieniem głowy dała mu znać, by przeszedł do korytarza. Sama wymknęła się tuż za nim.

Głosy cichły z każdym jej krokiem. Zajrzała do Lustrzanej Komnaty. Ci, którzy nie dostąpili zaszczytu obejrzenia na własne oczy zaślubin młodej pary, czekali rozstawieni przy stolikach, wokół których kręcili się kelnerzy z tacami zapełnionymi drinkami. Na obrzeżach tego tłumu stały Anita z Renatą. Nie spuszczały gości z oczu , ale i tak wolała się upewnić, że wszystko było pod kontrolą. W końcu Anita już nawaliła, a co do Renaty... Za grosz jej nie ufała.

Wycofała się na korytarz. Goście z kaplicy już nadchodzili. Omal nie została stratowana przez grupkę ciekawskich, którzy jak najprędzej chcieli zajrzeć do osławionej komnaty, z Amandą Lowell na czele. Nie rozumiała, po co Lizzie w ogóle ją zaprosiła. Tym bardziej nie mieściło jej się w głowie, dlaczego tak bardzo upierała się, by Amanda brała udział w uroczystościach w kaplicy. Znały się od podstawówki i nigdy za sobą nie przepadały.

Aaron, jej fotograf, zdążył zatrzymać resztę towarzystwa i już ustawiał gości do wspólnego zdjęcia. Sonia zawróciła tłoczącą się pod Lustrzaną Komnatą grupę, dokładnie w chwili, gdy z kaplicy wyłoniła się para młoda. W panującym zamęcie dostrzegła coś białego na plecach Amandy.

O nie…

Przecisnęła się między dwiema grupkami gości, nie spuszczając z niej wzroku. Ostatnie kilka kroków przebyła truchtem. Złapała ją za łokieć i zatrzymała w miejscu.

- Czekaj. – syknęła, ignorując jęk Amandy.

Szybko wsunęła skrawek papieru, pod czerwony materiał jej sukienki. Z satysfakcją obserwowała, jak twarz Amandy przyjmuje podobny kolor.

- Dzięki. – wyszeptała.

- Nie ma sprawy. – odparła Sonia z wyuczonym uśmiechem,

Nie lubiła Amandy, ale dziewczyna nie zasługiwała na takie poniżenie. Gdyby, któraś wytworna dama z rodziny Croolów dostrzegła nieoderwaną metkę, Amanda stałaby się pośmiewiskiem całego wesela.

Lizzie i Robert zasiedli w fotelach, ozdobionych białymi narzutami, dokładnie pośrodku gości. Błysnął flesz. Potem następny. I jeszcze jeden.

 

14:55

 

Wzruszająca ceremonia poruszyła nie tylko serca weselnych biesiadników, ale także ich żołądki. Gdy dołączyli do reszty gości w Lustrzanej Komnacie, od razu rzucili się na suto nakryte półmiski. Sonia przechadzała się pomiędzy stolikami sprawdzając, czy gościom niczego nie brakuje. Uśmiechała się promiennie do panów i komplementowała kreacje pań. Nie ważne, czy kogoś lubiła, czy nie. Tego dnia odgrywała przyjaciółkę wszystkich. W końcu każdy z nich mógł się stać jej potencjalnym klientem. Musiała dobrze wypaść. Zwłaszcza przed gośćmi Croolów.

- Usiądź, w końcu jesteś też gościem. – mruknął Aaron, przemykając obok niej. Ruchem głowy wskazał stolik, na którym znajdowała się karteczka z jej imieniem.

Uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Musiała wszystkiego dopilnować…

- Nic się nie stanie, jeśli zjesz trochę tortu i zatańczysz jeden taniec. – przekonywał.

Rozejrzała się wokoło. Amatorzy tańca pląsali na parkiecie, wznosząc rozentuzjazmowane okrzyki, starsze towarzystwo plotkowało przy stolikach, a młodzież opychała się smakołykami. Wszyscy wyglądali na zadowolonych. No może poza ojcem Lizzie, ale on chyba nigdy się nie uśmiechał…

- No w sumie…

Urwała, spostrzegłszy stojącą przy wejściu Renatę. Wyraźnie blada, omiatała wzrokiem salę. Sonia widziała, jak wypuszcza ustami powietrze, gdy ich spojrzenia się zetknęły. Raczej mało dyskretnie pomachała do niej, po czym zniknęła za drzwiami.

Sonia rozejrzała się wokoło. Na szczęście nikt nie zauważył.

- Wiesz co...może później. – zbyła Aarona i ruszyła przez salę. Przeciskała się między splecionymi w tańcu parami. Próbowała odszukać wzrokiem Anitę. Wypatrzyła ją przy stanowisku orkiestry.

- Pilnuj na chwilę towarzystwa. – rozkazała. – Zaraz wracam.

Miała ochotę dodać „i nie nawal”, ale ugryzła się w język. Rozmówi się z nią później. Doskonale wiedziała, że gdyby teraz zaczęła strofować młodsza siostrę, ta po pierwsze wyparłaby się swojego błędu, a po drugie stanęłaby okoniem i nie kiwnęłaby palcem do końca wesela.

- Jest problem. – oznajmiła Renata, gdy tylko dołączyła do niej na korytarzu.

Kącik jej ust uniósł się nieznacznie. Renata praktycznie się trzęsła. Na weselach zawsze pojawiał się jakiś problem. Zespół zgubi nuty, komuś zaszkodzi coś z zjedzenia, któraś z pań zgubi bransoletkę po babci, albo ktoś przesadzi z alkoholem. I głównie tym się zajmowała – rozwiązywaniem problemów. Wszystkiemu można jakoś zaradzić, jeśli zachowa się spokój. A Renata traciła panowanie nad sobą przy pierwszym teście. Nie nadawała się do tej pracy. Po co posłuchała Anity? Renata, zamiast pomagać, będzie tylko ciężarem.

- Co się dzieje? – zapytała, tłumiąc pełen satysfakcji chichot.

- Próbowałam wezwać karetkę, ale nie ma zasięgu i… - bełkotała Renata.

Uśmiech zamarł jej na ustach.

- Uspokój się. – ofuknęła ją – I mów normalnie.

Zamiast zastosować się do polecenia, Renata pociągnęła ją w stronę kaplicy. Gdy tylko wyszły zza zakrętu, ujrzała Ojca Horatio na wpół leżącego na krześle, gdzie kilkanaście minut temu siedziała jego siostrzenica podczas grupowego zdjęcia.

Sonia przyśpieszyła, pozostawiając Renatę z tyłu. Szara twarz, wytrzeszczone oczy. Nie wyglądało to dobrze. Jedna z ciotek Lizzie stała nad nim, wachlując nieszczęśnika własną dłonią.

- Ojcze? Dobrze się Ojciec czuje?- zapytała Sonia, ujmując jego dłoń.

Zacharczał. Na jego twarzy zaczynały pojawiać się krople potu. Zaczął mruczeć coś pod nosem. Zapewne słowa modlitwy.

- Co się stało? – zapytała ciotkę, która drżącymi rękoma rozpinała guziki koszuli duchownego.

- Ja…tak go znalazłam. – odparła, zerkając na nią ostrożnie. – Szukałam toalety, a on wytoczył się z kaplicy… Może to atak serca?

- Ojcze? – zawołała ponownie, przyklękając przy desperacko łapiącym oddech człowieku.

Tylko nie atak serca…jeśli coś mu się stanie…jeśli umrze…

- Dzwoń po karetkę. – rzuciła przez ramię do Renaty.

- Ale nie ma zasięgu!

- Spróbuj z głównego budynku!

Renata stała za nią niczym własny pomnik z szeroko otwartymi oczami.

- No rusz się! – warknęła Sonia.

Ojciec Horatio zakaszlał kilkakrotnie i nagle ucichł. Sonia zamarła. W uszach słyszała dudnienie własnego serca. A potem, twarz Ojca Horatio nagle wróciła do normalnego koloru.

- Nie trzeba… - wyszeptał, łapczywie wciągając w płuca powietrze – Nic mi nie jest… W kaplicy…nie żyje...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Wrotycz 15.04.2019
    W punkt przerwanie części, idę do kolejnej:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania