Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Piąta Prędkość Kosmiczna - część 9

9.

Ulica spała po weekendowych ekscesach. Miasto otwierało swoją paszczę, by zaczerpnąć powietrza, zaznać pozornej świeżości i oczyścić rany zadane przez noc. Adam szedł szybkim krokiem; odpalał jednego papierosa od drugiego. Wypuszczał dym i próbował łapać niebieskie okręgi rozpływające się w ciemności. Nucił pod nosem najdurniejsze piosenki, jakie znał. Co chwilę jednak tracił rytm albo zapominał słowa. Gdy tylko podnosił głowę, widział jej twarz w każdym mijanym oknie, jakby miał ją utrwaloną na siatkówce.

Wszedł do pierwszej napotkanej knajpy. Była ciemna i duszna; wyglądała jak długi korytarz z milionem wnęk, w których stały stoliki. Kafelki parowały alkoholem i płynem do podłóg. W głębi tliło się krwawe światło. Lokal był prawie pusty; kilku niedobitków pokładało się przed kuflami. Szafa grająca wypluwała z siebie „Like a Bird” Coehna.

Adam zamówił piwo i usiadł w kącie, do którego nie zapuszczała się nawet kelnerka, żeby opróżnić popielniczkę. Napił się; było kwaśne i rozwodnione. Zapalił papierosa; liczył, że dym chociaż na chwile sparaliżuje kubki smakowe.

Kilka stolików dalej siedział facet ubrany w czarną koszulę i marynarkę; pił wódkę z gwinta. Po każdym łyku odpalał papierosa. Gdy kończył palić, pociągał z butelki, zapalał papierosa i tak w kółko. Wciąż patrzył w jakiś, tylko jemu wiadomy punkt. Adam nie widział go dobrze, ale wydawało mu się, że jego twarz ma ciągle identyczny wyraz.

”Tak może pić tylko człowiek, który chce wyrzygać złamane serce” – pomyślał i poczuł nagle przypływ niekontrolowanej sympatii do nieznajomego.

Skończył piwo; podszedł do baru. Poprosił o butelkę wódki, dwa kieliszki i zapytał o klienta z końca sali.

– Skąd się żeś pan urwał? – powiedział barman, a jego oczy błysnęły. – Nie znasz go pan? Każdy go zna. To już nie klient, a wystrój lokalu.

Adam wzruszył ramionami i zapytał:

– Ma jakieś imię?

– Pewnie ma, jak każdy. Wołamy na niego Jurek Niepowrót.

– Czemu?

– Od dwóch miesięcy nie wrócił do domu. Tak mówią. Codziennie przychodzi jako pierwszy i wychodzi jako ostatni. Zamawia flaszkę, potem drugą, trzecią; siada zawsze w tym samym miejscu, gapi się w ścianę i pije. Z nikim nie rozmawia. I nigdy się nie upija.

– Dzięki – rzucił Adam.

Usiadł naprzeciwko Jurka. Ten nie podniósł nawet głowy. Przechylił butelkę i napił się. Słychać było tylko pracę jego krtani.

– Nikt tutaj nie siada – rzucił nisko i zachryple nieznajomy.

– Mogę? – zapytał Adam i postawił na blacie butelkę.

– Jak musisz.

Usiadł, wypalił papierosa w ciszy, po czym zapytał:

– Możemy się napić?

– Możemy. Za co?

Adam nalał po kolejce.

– Nie mam pomysłu… to znaczy mam, ale żaden nie wydaje się dobry.

– Na pohybel – powiedział Jurek.

Wychylili. Nieznajomy podniósł głowę i odpalił papierosa. Adam dostrzegł jego twarz; cera była szara i gąbczasta; gęsty zarost maskował bruzdy. Określenie jego wieku było niemożliwe – alkohol paczył upływ czasu. W blasku zapalniczki zaiskrzyły jego mętne oczy. Siedzieli w milczeniu. Adam czuł wzrok zawieszony na sobie; mimo chłodu, pot zrosił mu czoło.

– Dziewczyna, prawda? – zapytał Jurek.

– Dziewczyna – powiedział Adam ze smutkiem.

– Przykro mi. Dawno? – Puknął zapalniczkę, upadła z trzaskiem na blat.

– Dzisiaj. A u pana?

– Sześćdziesiąt dziewięć dni

– Liczy pan?

– Też będziesz. A nawet jak nie, to i tak będziesz wiedział, ile minęło.

– Nie rozstaliśmy się. Nigdy nie byliśmy razem. Chciałem żebyśmy byli, ale nie wyszło…

– Boli, nie?

– Kurewsko. To głupie i nie rozumiem dlaczego. Znamy się cztery dni, a czuję jakbym ją kochał odkąd otworzyłem oczy. Cztery dni…

– Nie ważne ile. Nie ważne jak długo coś płonie, skoro na końcu zostaje tylko popiół. Tylko głupcy mierzą uczucie za pomocą czasu. To tak jakby ci, którzy żyją dłużej byli lepszymi ludźmi.

– Ona mnie nie kocha, chyba nawet nie lubi mnie za bardzo.

Adam chwycił za butelkę i uzupełnił kieliszki. Czuł uderzający do głowy alkohol. Jego ruchy były wolniejsze i mniej dokładne.

– Myślisz, że to pomoże? – Jurek Niepowrót uśmiechnął się posępnie.

– Chyba wszystkim pomaga.

– To tylko szczeniackie kabotyństwo. Nic więcej. Nie ma w tym żadnego romantycznego uniesienia, ani głębszej idei. Nie ma sensu sobie wmawiać gówien typu: „Piję, żeby upaść na samiusieńkie dno; piję, bo chcę w każdej napotkanej kobiecie budzić wstręt; piję, bo nie chcę, żeby jakakolwiek się jeszcze mną zainteresowała, okazała trochę serca; piję bo nie chcę znów się zakochać, a wiem, że nie jestem do miłości stworzony”. To tylko pierdolenie, młody człowieku.

– To czemu codziennie próbuje się pan zalać?

– Nie wiem. Może to kara za to, że potrafiłem w swoim życiu zniszczyć wszystko: telewizor, nową pralkę, relacje z bliskimi, każdy związek z kobietą, na której mi zależało. Nie potrafiłem unicestwić jednej jedynej rzeczy – tego czegoś co sprawiało, że to robię. Może to głupota, może emocjonalne kalectwo, nie wiem.

Knajpa pustoszała; ćmy barowe opuszczały lokal chwiejnym krokiem. Kelnerka ze spuszczoną głową wycierała stoliki. Adam napełnił kieliszki.

– Napije się pan ze mną jeszcze jednego?

– Nie jestem żadnym panem. Kiedyś może nim byłem – powiedział z rezygnacją. – Miałem wszystko bo miałem ją. Chociaż spędzaliśmy ze sobą prawie każdą wolną chwilę, nie byliśmy w stanie wykochać po brzeg naszych dusz. Pragnęliśmy bezustannie więcej. Nikogo i niczego poza nami nie było. Byliśmy tylko my. Od zawsze i na zawsze. Przez krótki fragment wieczności byliśmy krok do przodu przed całym światem. Byłem przekonany, że nasze uczucie jest ponadczasowe niczym płyty Zeppelinów i sztuki Szekspira.

– Czemu w takim razie się skończyło?

– Wszystko jest wspaniałe, cieszysz się z każdej chwili, aż pewnego dnia uświadamiasz sobie, że wkurza cię codzienny dotyk jej dłoni, jej głos, jej humory. Irytuje cię jak zdrabnia każde słowo, jak krzyczy, że nie podnosisz deski od kibla, jak wychodzisz za często z kolegami. Wkurza się, że nie potrafisz naprawić gniazdka czy nie wyrzucasz śmieci. Uciekasz od tego i najpierw myślisz, że to tylko jednorazowy kryzys; ale potem robisz to znowu i znowu. Może nawet zaczyna ci się to podobać. Zawsze wracasz, bo wiesz, że masz dokąd, ale jesteś bardziej uciekinierem niż kochankiem; częściej ją ranisz niż przytulasz. Tak więc budzisz pewnego dnia i widzisz swoje rzeczy w przedpokoju, spakowane w worki. Patrzysz na stos płyt, książek, zdjęć, prezentów i wtedy z dociera do ciebie, że wszystkie wspólne spacery; wspólnie obejrzane filmy; bezsenne noce; wszystkie wschody i zachody, że to wszystko marnieje w workach na śmieci. I nie możesz już nic z tym zrobić.

– Czemu mówisz o tym w drugiej osobie?

– Bo nie wierzę, że mnie to, kurwa spotkało. – Po raz pierwszy głos Jurka zadrżał. Pociągnął z butelki i westchnął ciężko.

– Jak się ratujesz? – zapytał Adam, lekko koślawiąc słowa.

– Nie ma ratunku dla ludzi, którzy wierzą, że jak się kocha to zawsze przyjdzie czas, żeby wszystko naprawić. Trzeba działać, tu i teraz, w tej właśnie chwili. W miłości nie ma jutra, jutro należy do przyszłości, a przyszłość ma to do siebie, że może nigdy nie nadejść. Więc działaj, walcz. Jeśli ją kochasz, to nie siedź w knajpie tylko walcz.

– Tylko, że w walce można polec – powiedział Adam i zmarszczył brwi. – Walczysz jeszcze?

– Nigdy nie zacząłem. Odpuściłem.

– Jak to? Tak po prostu?

– Zbyt późno dotarło do mnie, że zjebałem najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Zrezygnowałem z niej, nim ona zrezygnowała ze mnie. Teraz ja kończę się co noc w tej knajpie i uczę się jej nieobecności, a ona szuka pocieszenia w rękach mojego przeciwieństwa. Nie cofnę czasu; nie wrócę do momentu, kiedy mógłbym to jeszcze jakoś poskładać. W tej walce poległem. Chyba tylko nadzieja, że jeszcze kiedyś zasnę i obudzę się obok niej sprawia, że nie obgryzam paznokci w domu wariatów.

– Co po tej nadziei?

– Dzięki niej mogę rano wstać z łóżka.

Jurek Niepowrót wstał i podszedł do szafy grającej. Wrzucił monetę.

– Posłuchaj – powiedział – posłuchaj i nie przestawaj. Walcz mimo wszystko. Jeśli chcesz żyć to nie możesz się poddać. Życie bez niej nie jest życiem. To jedynie szydercza odmiana nieskończoności. – Z głośników popłynęło „I`m your man” Coehna.

Jurek, obrócił się na pięcie, po czym, kołysany melodią, odszedł bez słowa, jak ktoś zupełnie obcy. Adam odprowadził go wzrokiem i jeszcze przez chwilę wpatrywał się w puste krzesło, które zionęło samotnością.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Nika 04.12.2016
    Naprawde SUPER! Kiedy nastepna czesc?! Czekam.
  • Półliterat 04.12.2016
    Nika, cieszy mnie to, że Ci się podoba. Zaraz wrzucę pozostałe części

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania