Poprzednie częściPochopna decyzja cz.1

Pochopna decyzja cz.7

******

Obudziłam się opatulona kołdrą i wtulona w Wojtka. Było mi jeszcze trochę zimno, ale w jego objęciach wcale mi to nie przeszkadzało. Popatrzył na mnie z czułością.

- Jak się czujesz? – zapytał zaspany.

- Lepiej niż wczoraj – uśmiechnęłam się. – Ty serio trzymałeś mnie na rękach w tej poczekalni?

- Serio, nie pozwoliłbym ci zemdleć i wylądować na ziemi.

- Przecież ciężka jestem…

- Nie jest tak źle. Fakt, że w końcu zdrętwiały mi ręce, ale jakiś chłopak ustąpił nam miejsca. Potem starsza pani wpuściła nas do kolejki i doczekaliśmy się wizyty. Doktor przepisał ci leki i wróciliśmy do domu. Zrobiłem ci kąpiel, bo byłaś taka gorąca, że spokojnie mógłbym na tobie jajecznicę usmażyć. Potem jeszcze lunatykowałaś, nie wiem, czy pamiętasz – opowiadał, głaszcząc mnie po ramieniu.

- Nie pozwoliłam ci się wyspać – spojrzałam na niego zmęczonymi oczami.

- Ty też nie spałaś długo… Chociaż… - zamyślił się przez chwilę. – Przespałaś większość czasu na poczekalni.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła? – westchnęłam, głaszcząc jego klatkę piersiową.

- Uczyłabyś się ekonomii w środku nocy – zaczął się śmiać.

Spojrzałam na niego pytająco, nie wiedząc, o czym mówił.

- No, bo jak lunatykowałaś, siedziałaś przy biurku i rozliczałaś koszty – wytłumaczył.

- Za dużo rachunkowości – szepnęłam i obydwoje zaczęliśmy się śmiać. – Dobrze, że już się nie muszę tego uczyć.

- Ja nie miałem egzaminów zawodowych, ale pamiętam, jak przygotowywałem się do matury… Myślałem, że mam jeszcze pół roku, że zdążę. Potem zrobił się miesiąc, tydzień, no i tak się uczyłem… - wspominał.

- Ale zdałeś? – zapytałam, zdając sobie sprawę, że bardzo niewiele wiem o moim ukochanym.

- Pewnie, że zdałem. Bez szału, ale zdałem.

- Co robiłeś później? Ponoć pojechałeś do Niemiec.

- No, na ponad dwa lata. Pracowałem w firmie wujka. Pilnowałem maszyn produkcyjnych, a w weekendy byłem kelnerem w restauracji ciotki.

- Sprichst du deutsch? – zapytałam z uśmiechem.

- Ja… - przytaknąłem. – Ale tylko słownictwo branżowo – kelnerskie.

- To stąd pomysł na lokal?

- Owszem, owszem… Tylko kosztem studiów.

- Nie myślałeś, żeby zrobić coś zaocznie?

- Sam nie wiem… - zastanowił się. – W zasadzie… Nie jest mi to teraz jakoś bardzo potrzebne.

- A co jakby ci interes nie wypalił?

- Takie jest ryzyko. To jest biznes, którego trzeba ciągle doglądać. Nie wiem, co będzie za pięć czy dziesięć lat, ale lokal, to mój jedyny sposób utrzymania i raczej będę go pilnował. Z czegoś muszę utrzymać nasze dziecko. A jeśli coś się będzie walić, to stanę na uszach, żeby było dobrze – pocałował mnie w czoło.

Poczułam się bezpiecznie po tych słowach. Wiedziałam, że mój luby mnie nie zostawi.

Wojtek przyniósł mi śniadanie do łóżka, z którego nie ruszaliśmy się cały dzień.

Rozmawialiśmy o naszej wspólnej przyszłości, o dziecku i tym, że nie długo będziemy musieli wybrać się na zakupy dla dzidziusia.

- Wiesz, pani Kazia powiedziała, że jak będzie trzeba, to ci obiadki będzie gotować.

- Kto to pani Kazia? – zapytałam, wiedząc, że już gdzieś o niej słyszałam.

- Kucharka. Chyba ci już o niej coś wspominałem.

- Możliwe…

- Twierdzi, że skoro jesteś w ciąży to musisz się zdrowo odżywiać. Wiesz, że ona wychowała piątkę dzieci?

- Piątkę? Ma kobieta zdrowie – stwierdziłam z podziwem.

- W sumie… Mam trójkę rodzeństwa, więc wiem, jak to wygląda… Powiem ci, że jedno więcej… - zaczął marzyć.

- Ej, ej, ej… Ty się tak nie rozpędzaj. Jeszcze jednego nie urodziłam, a ty o piątce marzysz. Dwójka, trójka maksymalnie – zaznaczyłam.

- Jeszcze to przedyskutujemy – uśmiechnął się.

Spokój nie trwał jednak długo. Wieczorem zadzwonił telefon Wojtka. Widziałam, że z niechęcią go odebrał. Wyszedł na korytarz. Najwidoczniej nie chciał, żebym wszystko słyszała. Wrócił dosłownie po dwóch minutach. Coś go martwiło.

- Co się stało? – zapytałam.

- Nie, nic – próbował mnie zbyć.

- Przecież mi możesz wszystko powiedzieć.

- Pamiętasz, jak jakiś czas temu, powiedziałem ci, że poinformowałem rodziców o twoim istnieniu w moim życiu?

- No, tak, ale nie chciałeś rozwijać tego tematu.

- Nie chciałem cię denerwować…

- Czym denerwować?

- Chodzi o to, że moi rodzice są, jakby to ująć… - zawahał się – bardzo religijni. W sensie… Uważają, że najpierw powinna być para, narzeczeństwo, ślub i dopiero dzieci. Gdy się dowiedzieli, że zaczęliśmy od dziecka… Nie byli zachwyceni. Pokłóciliśmy się trochę.

- Dlatego ich jeszcze nie poznałam – zrozumiałam. – Nie lubią mnie, tak?

- Powiedzmy, że nie są do końca przyjaźnie nastawieni. Przed chwilą dzwoniła mama, chciała pogadać.

- Może chce się pogodzić – uśmiechnęłam się z nadzieją.

- Oby.

Zebrał swoje rzeczy, pocałował mnie w czoło i wrócił do swojego domu.

******

 

Rodzice czekali już na mnie w salonie. Ich miny nie wróżyły nic dobrego.

- Całą noc byłeś u tej lafiryndy? – warknęła mama.

- U Igi – sprostowałem.

- Zabroniliśmy ci się z nią spotykać! – krzyknął tata.

- Po pierwsze: jestem dorosły i będę spotykał się z kim chcę. Nie możecie ustawiać mi życia. Po drugie: kocham ją, czy się wam to podoba, czy nie. Po trzecie: nie muszę się wam tłumaczyć – odparłem spokojnie, choć czułem, że zaraz puszczą mi nerwy.

- To tylko puszczalska dziewucha. Jaka szanująca się dziewczyna zaciąga niewinnego chłopaka do łóżka i wrabia go w dziecko?

- Głupi jesteś, skoro wierzysz, że to twoje dziecko – drwił tata.

- To nie ona zaciągnęła mnie do łóżka, tylko ja ją. Nie jestem z tego dumny, ale niczego nie żałuję.

- Lafirynda zrobiła mu wodę z mózgu! – stwierdziła mama do taty.

- Przypominam, że ta „lafirynda” nosi pod sercem twojego wnuka lub wnuczkę! – krzyknąłem.

Jeszcze nigdy nie czułem takiej złości do moich rodziców. Przecież Iga jest cudowną dziewczyną. Czemu jej nie szanują? Nawet jej nie znają.

- Nie chcemy mieć wnuczki z nieprawego łoża. Co za wstyd!

- Trudno, nie chcecie takiego wnuka, to syna też nie będziecie mieć – stwierdziłem z bólem serca.

Wróciłem do swojego pokoju i zacząłem pakować rzeczy do torby. Wówczas do pokoju weszła Magda.

- Co planujesz? – zapytała.

- Jeszcze nie wiem. Teraz jadę do Igi i u niej zostanę, a jeśli rodzice będę chcieli za mną pogadać, to daj znać.

- Będziesz w lokalu?

- Będę, będę.... Z czegoś muszę dziecko utrzymać.

Spakowałem się i wróciłem do Igi jeszcze mocno zdenerwowany. Co ja mam jej teraz powiedzieć? Że moi rodzice nie chcą jej znać, mają ją za ladacznicę, czy że wyrzekli się wnuczki? Nie mogę jej denerwować…

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bogumił 14.04.2019
    Co też autorka jeszcze wymyśli, żeby parze skomplikować życie. Teraz znowu awanturujący się rodzice. Wcześniej choroba. Chciałoby się napisać, jak nie urok, to .... . Już to chyba pisałem, przy którymś z komentarzy w poprzednim opowiadaniu, że znam dokładnie taką sytuację, jaką tutaj nam przedstawiła autorka. Rodzice panny młodej nie przyjechali na ślub i do dziś po ponad chyba dwóch, albo nawet trzech latach nie utrzymują żadnych kontaktów z córką. Czyli sytuacja podobna, ale na odwrót. Więc scena całkiem realna. Z tym, że dziwię się, że nie chcieli wcześniej poznać kontekstu, a później dopiero oceniać. W moim przypadku młodzi po burzliwym romansie dość szybko się pobrali, i bynajmniej nie z powodu dziecka.
  • Nysia 14.04.2019
    Dziękuję za ocenę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania