Poprzednie częściDziewczyna z obrazu - Rozdział I

Dziewczyna z obrazu - Rozdział II

Andrzej rozmawiał z gońcem, który nie miał pojęcia o dramacie jaki rozegrał się tu przed chwilą.

Cała drżałam ze strachu, bałam się, że pobije mnie jeszcze bardziej. Jednak, gdy zamknął drzwi nawet na mnie

nie spojrzał, poszedł do naszej sypialni. Dopiero teraz zauważyłam, że ze stolika w korytarzu zniknęły moje

klucze. Obawiałam się, że więcej ich nie zobaczę.

W nocy, gdy mężczyzna już spał poszłam do łazienki i z lękiem spojrzałam w lustro. Miałam rozciętą wargę

i podbite oko, na dodatek prawy policzek był mocno spuchnięty. Przez ból pleców nie mogłam się nawet

wyprostować. Nasłuchiwałam przez kilka sekund chrapania Andrzeja, wiem, że schował klucze do pierwszej

szuflady biurka. Podeszłam do niego po cichu i pociągnęłam za uchwyt, zaskrzypiała cicho, wstrzymałam na chwilę oddech. Mężczyzna spał dalej niczym nie zmąconym snem, nabrałam odwagi i na paluszkach

podeszłam do jego spodni. W tylnej kieszeni zawsze nosił portfel, tak było i tym razem. Jeszcze raz lękliwie

spojrzałam na łóżko i wyciągnęłam dwieście złotych. Musiałam mieć za, co wrócić do Szczecina, a on nie

dawał mi żadnych pieniędzy. Zaskrzypiał materac, zamarłam na moment, nic się nie działo. Policzyłam w myślach do stu i przeszłam do salonu, zbyt dobrze poznałam tu rozmieszczenie mebli, więc o nic nie zahaczyłam. Drzwi lekko skrzypnęły, gdy je otworzyłam, jednak z mieszkania nie dobiegł mnie żaden odgłos. Tym razem skorzystałam z windy i czym prędzej wybiegłam z budynku, po drodze nikogo nie spotkałam. Na dworze panował chłód, była przecież połowa września, a ja miałam na sobie tylko piżamę.

Nie wiedziałam, gdzie iść, w głowie huczała mi myśl, że wreszcie jestem wolna. Andrzej nie ma nade mną żadnej władzy, jestem panią samej siebie. Na ulicy nie spotkałam ani jednej żywej duszy, niektóre latarnie były poprzepalane, więc panował półmrok. Co jakiś czas odwracałam się, bo miałam wrażenie, że ktoś za mną idzie, jeszcze długo nie wyzbędę się tego przekonania. Wreszcie doszłam do jakiegoś podupadającego hostelu i owiało mnie ciepłe powietrze. W recepcji siedziała starsza, podsypiająca kobieta, miała rozmarzony wyraz twarzy. Delikatnie zadzwoniłam dzwonkiem, jednak to jej nie obudziło, potrząsnęłam ją za ramię.

-Przepraszam – głos mi lekko drżał – potrzebuję pokój na noc.

Kobieta nawet uważnie mi się nie przyjrzała, wybąknęła tylko:

- Pięćdziesiąt złotych.

Dużo, jak na stan budynku, jednak bez szemrania jej zapłaciłam. Dzisiaj mogłam zgodzić się na wszystko, w końcu byłam wolna. Cały czas nie mogłam w to uwierzyć, już nikt mnie nie uderzy. Recepcjonistka poprowadziła mnie wąskimi schodami na górę, ciemnozielona farba miejscami odchodziła od ścian.

Stanęłyśmy przed odrapanymi, kiedyś brązowymi drzwiami.

- To pani pokój – mruknęła – nie ma ciepłej wody, ale jest telefon.

Po tych słowach oddaliła się pospiesznie, stałam chwilę osłupiała, po czym przekręciłam klucz w drzwiach. Pokoik był niewielki, tak naprawdę oprócz łóżka, szafki i stolika nic tutaj nie było. Tapeta miała brudno żółty kolor, miejscami odklejała się od ściany. Z niemałym strachem zajrzałam do łazienki, wyglądała fatalnie, resztki kafelek odpadały ze ścian, wanna była dawno niemyta a rury zardzewiałe. Przekręciłam jeden kurek, woda była rdzawo czerwona, momentami aż brązowa. Rzeczywiście, zimna woda jest, pokręciłam głową z niedowierzaniem. Podeszłam do stolika nocnego i krytycznym okiem przyjrzałam się telefonowi, wyglądał na bardzo stary jednak w słuchawce był sygnał. Wybrałam numer do Agnieszki, który znałam już na pamięć.

- Słucham? – dobiegł mnie zaspany głos.

- Uciekłam od niego – zachichotałam nerwowo – uciekłam.

Chwila ciszy po tamtej stronie.

- Aśka? – oprzytomniała trochę. – Gdzie jesteś?

- W hotelu – byłam podekscytowana – jutro stąd wyjeżdżam, słyszysz, zostawiłam go!

- Nie mogę jutro po ciebie przyjechać - zastanawiała się przez chwilę. – Podam ci mój adres, przyjedziesz pociągiem, masz gdzie zapisać adres?

Nie było tu, ani kawałka kartki.

- Zapamiętam – obiecałam.

- Kamienna 8/8 – podała wolno – pociąg do Szczecina odjeżdża ze stacji o 8.30, nie spóźnij się.

- Nie spóźnię – zapewniłam. – To do jutra.

- Aśka – powiedziała jeszcze – uważaj na siebie.

Szczęśliwa wyjrzałam przez okno, nie była to zbyt ciekawa okolica. Przed budynkiem stał kontener pełen śmieci i różnych szmat. Ulica była całkiem zapadnięta, wszystkie domy chyliły się ku upadkowi. Nie przeszkadzało mi to, wreszcie nie było przy mnie Andrzeja.

***

O 7.45 wyszłam z hostelu, nie miałam ze sobą nic oprócz pieniędzy Andrzeja. Ludzie przyglądając się mi, kręcili głowami. Stanowiłam ciekawy widok, byłam mocno pobita i do tego w piżamie. Co prawda, składały się na nią stare dresy i podkoszulka, ale nie był to strój wyjściowy. Dzisiaj nic mnie to nie obchodziło, cały czas zerkałam przez ramię , by upewnić się, że nikt za mną nie idzie. Prawie przebiegłam przez rynek i weszłam na dworzec. Jak mówiła Agnieszka, pociąg odjeżdżał o 8.30, ale miał półgodzinne opóźnienie. O tej porze na peronie nie było zbyt wielu ludzi, a ja mimo to nerwowo chodziłam w tę i z powrotem. Po długim oczekiwaniu pociąg wtoczył się na stację, wtedy właśnie zobaczyłam Andrzeja, szukał mnie wzrokiem i zobaczył. Przepychając się wsiadłam do pociągu, serce łomotało mi jak szalone. Musiałam się przed nim ukryć, tylko gdzie? Nie wiedząc, co robić zajęłam miejsce najbliżej konduktora, mężczyzna przyjrzał mi się podejrzliwie, jednak nic nie powiedział. Przez szybę obserwowałam Andrzeja, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Wyglądał fatalnie, blond włosy miał w nieładzie, zamiast koszuli ubrany był w szary podkoszulek i jeansy. Wykłócał się o coś z konduktorem, chciał wsiąść do pociągu, ale nie pozwolono mu. Starszy mężczyzna zagradzał mu drogę, wreszcie tamten wyciągnął pieniądze. Pracownik udał, że tego nie widzi i wsiadł do pociągu dając sygnał do odjazdu. Serce waliło mi jak młot pneumatyczny, tak bardzo bałam się, że on tu wejdzie. Rzadko to robiłam, ale teraz podziękowałam Bogu za to, że mi się udało. Naprawdę się od niego uwolniłam! Naprawdę!

Zadowolona wyjrzałam przez okno, uwielbiałam podróżować. Kiedy byłam mała, mama opowiadała mi niestworzone historie o mieszkańcach lasu. Siedziałam zawsze przy oknie z nosem przyklejonym do szyby.

Dzisiaj niebo było zachmurzone, duże krople spadały na ziemię. Typowy jesienny dzień, ale mi to nie przeszkadzało. Uwielbiałam obserwować jak liście zmieniają kolor i chodzić po złotych dywanach.

Wysiadłam na dworcu w Szczecinie, od ostatniego razu sporo się tutaj zmieniło. Aktualnie był w przebudowie, dlatego panowało tu niemałe zamieszanie. Ruszyłam za innymi pasażerami, by znaleźć drogę do wyjścia. Przed dworcem stała jedna taksówka, jakby czekała specjalnie na mnie. Kierowca nawet krzywo na mnie nie spojrzał, zawiózł mnie pod wskazany adres. Było to dość nowoczesne osiedle, bloki miały kształty różnych brył. Ten, w którym mieszkała Aga cały pomalowany był na różowo, balkony układały się w schody, wyglądało to niesamowicie.

Zadzwoniłam pod numer ósmy.

- Asia, to ty? – tak jak wczoraj w nocy, była zaspana.

- Ja – uśmiechnęłam się lekko.

- Chodź na trzecie piętro – otworzyła mi.

Winda, jak wszystko tutaj, była bardzo nowoczesna. Gdy tylko z niej wysiadłam, przyjaciółka, rzuciła mi się na szyję.

- Uciekłaś mu!

Skrzywiłam się z bólu i odsunęłam delikatnie.

- Przepraszam – przyjrzała mi się uważnie. – Jak ty wyglądasz, musimy iść na policję.

- Nie – pokręciłam głową. – Ja nie chcę wojny.

- Chcesz żeby to wszystko uszło mu płazem? – spytała z niedowierzaniem.

- Jestem już wolna – odetchnęłam głęboko – chcę tylko zapomnieć o Andrzeju.

Agnieszka pokiwała w końcu głową.

- W porządku, wejdźmy do środka.

Korytarz był wąski i krótki, jednak na obu ścianach wisiały lustra, dziwnie się przez to czułam. Weszłyśmy do pokoju, który pomalowany był na szaro. Jedna ściana, przy której stał aneks kuchenny, wytapetowana była w limonki. Wszystko aż się tu błyszczało z czystości. Na przeciwległej ścianie wisiał średniej wielkości telewizor, ponadto w pokoju wisiało sporo ikon i obrazków świętych. Ja nigdy nie byłam głębokiej wiary, należałam raczej do grupy niedzielnych katolików. Bóg wydawał mi się kimś odległym i obcym. Odkąd tata zostawił mamę i zniknął bez śladu, nigdy więcej nie poszła do kościoła. Co niedzielę prowadzała mnie tam babcia, dopóki nie uciekłam z Andrzejem a on też nie przykładał wagi do wiary.

- Rozgość się – Aga przygładziła potargane włosy. – Ja musze lecieć , jestem już spóźniona.

Co prawda znałam Agę z liceum, ale była ode mnie starsza o pięć lat. Udzielała się w nim charytatywnie, organizowała wszystkie akcje, itp. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy, a ja chętnie pomagałam jej w pracy.

- Ten wariat znowu się wścieknie – upiła łyk kawy – namalował kilka obrazów i już wielka artysta. Była dla ciebie, ale zrób sobie nową, dzięki – wyrzucała słowa z prędkością światła. – Teraz musze znaleźć mu modelkę, bo się wypalił, wyobrażasz to sobie?! Zachowuje się jak małolat, a jest starym chłopem.

Ze śmiechem słuchałam jej monologu.

- Jestem żałosna – usiadła na pufie – do końca życia będę się męczyć z rozhisteryzowanymi artystami! – spojrzała na zegarek. – Teraz już naprawdę się spóźnię, pa kochana.

Zatrzasnęła za sobą drzwi, a ja dla bezpieczeństwa przekręciłam klucz w drzwiach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Margerita 27.06.2018
    Bardzo mi się ta historia podoba kiedy ona wreszcie tego damskiego boksera Andrzeja zostawi zanim ją zabije czekam na cd
  • Katrina 27.06.2018
    Dzięki:)
  • Keraj 27.06.2018
    Świetnie napisana historia 5
  • Katrina 28.06.2018
    Dzięki:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania