Poprzednie częściDziewczyna z obrazu - Rozdział I

Dziewczyna z obrazu - Rozdział IV

Budzik nieubłaganie zadzwonił o siódmej trzydzieści, miałam ochotę wyrzucić go przez okno. Agnieszka przewróciła się na drugi bok i mruknęła, bym nie hałasowała, kochana przyjaciółka. Szukając poszczególnych części garderoby biegałam w tę i we w tę. Ubrana w białą koszulę i czarne jeansy wyszłam z domu. Na dworze panowało zimno przejmujące do szpiku kości, zapięłam płaszcz pod samą szyję. Kątem oka zauważyłam czarny samochód toczący się powoli po ulicy. Starałam się nie panikować i nie spoglądać na kierowcę, byłam pewna, że to ktoś od Andrzeja. Miał wielu kolegów z takimi sami przekonaniami jak on. Autobus stał na pętli to, że do niego podbiegnę nie powinno wyglądać podejrzanie. Miałam ochotę biec najszybciej jak potrafię, jednak zmusiłam moje nogi do truchtu. Samochód wystrzelił jak z procy i zniknął za zakrętem. Opadłam na siedzenie oddychając z ulgą, przynajmniej na razie byłam bezpieczna.

Dziadków dzisiaj nie było w kawiarni, twierdzili, że skoro ja jestem, oni mogą pozwolić sobie na odpoczynek. Nie było dzisiaj zbyt wielkiego ruchu, może dlatego, że koło piętnastej było oberwanie chmury? Ta, to mogło zniechęcić potencjalnych klientów. Bogu dzięki w samą porę zdążyłam zebrać stoliki i krzesła z ogródka. Teraz popijając herbatę obserwowałam uciekających ludzi i wiatr porywający różne przedmioty.

Za żadne skarby nie wyszłabym teraz na dwór, dzień zmienił się w noc. Z nieba zaczęły spadać gęste krople, które po chwili przerodziły się w ulewę. Przy akompaniamencie tych zjawisk atmosferycznych do kawiarni zawitała Agnieszka, jej wzrok mógłby zabijać.

- Właśnie wyrzucił ostatnią modelkę – klapnęła na drewniany stołek – był okropny, powiedział , że wygląda jak koślawa kwoka.

Nie udało mi się powstrzymać śmiechu, przyjaciółka zgromiła mnie wzrokiem.

- Co ja mam teraz zrobić? – spojrzała na mnie błagalnie. – Asiu…

- Agusiu… - chwyciłam ją za rękę – znajdź sobie jakiegoś innego malarza, ten jest jakiś wadliwy.

Nie udało mi się jej rozśmieszyć, zamiast tego pociągnęła nosem.

- Wiem – otarła łzy –ale żaden ode mnie nie odbiera.

Znowu nie potrafiłam powstrzymać śmiechu, nagle poderwała głowę ze stołu.

- Zrób to jeszcze raz – wyciągnęła aparat.

- Co? – nie rozumiałam, o co jej chodzi. – Aga, jestem w pracy!

- Odrzuć głowę do tyłu – poleciła – i roześmiej się.

Chyba postradała rozum, nie będę pozować jej do zdjęć.

- Aga…- próbowałam zaoponować.

- Zrób to! – rozkazała.

Zaskoczona wykonałam jej polecenie, podobno wariatów nie można denerwować.

- A teraz spójrz w obiektyw – poprosiła - i pochyl głowę na bok.

***

Szłam na przystanek, gdy ktoś wciągnął mnie w bramę. Zasłonił mi usta ręką i przyparł do zimnego muru. Serce łomotało mi jak szalone, szamotałam się próbując odepchnąć napastnika. Nagle mężczyzna zaczął ciągnąć mnie do czarnego samochodu. Na ulicy nie było ani jednej osoby, nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc. Wzięłam głębszy wdech i zrobiłam to, co zawsze pokazywali na filmach, kopnęłam go kolanem w krocze. Mężczyzna krzyknął z bólu i osunął się na ulicę, nie traciłam czasu, rzuciłam się do ucieczki. Wiedziałam, że jest tuż - tuż za mną, czułam jego oddech na karku. Nie było żadnego miejsca, w którym mogłabym się schronić. Nie byłam typem sportowca, szybko zaczęła łapać mnie kolka, oddech miałam nierówny, urywany. Poczułam rękę napastnika na karku, to wystarczyło bym znacznie przyspieszyła.

Zza rogu wyjechał autobus, zmusiłam nogi do ostatniego wysiłku. Kierowca był na tyle uprzejmy, że na mnie zaczekał.

- Niech pan jedzie! – krzyknęłam spanikowana.

Drzwi zamknęły się tuż przed nosem napastnika, ludzie przyglądali mi się zaciekawieni. Nie codzienny widok, przerażona kobieta, uciekająca przed jakimś mężczyzną w garniturze. Dopiero teraz do mnie dotarło, że ten typ miał na sobie garnitur. Po jakimś czasie zaczęłam się uspokajać, serce nie łomotało mi aż tak mocno. Autobus szybciej niż zwykle dojechał na mój przystanek, na wciąż chwiejnych nogach wysiadłam.

O tej porze roku szybko zapadały egipskie ciemności, nasze osiedle było dość dobrze oświetlone. Mimo tego nie zauważyłam, albo raczej nie usłyszałam Andrzeja, który zaszedł mnie od tyłu. Zasłonił mi ręką usta i szepnął do ucha:

- Kotku, nie mówiłem, że będziesz żałować?

Przyłożył mi jakąś chusteczkę do twarzy, potem była już tylko ciemność.

***

Obudziłam się w jakimś rowie, całe ubranie miałam w błocie, z nieba padał mokry śnieg. Obok mnie leżała torebka, chwyciłam się jej jak ostatnie deski ratunku. Wydobyłam z samego dna komórkę i spojrzałam na wyświetlacz, miałam piętnaście nieodebranych połączeń od Agnieszki, pewnie odchodziła właśnie od zmysłów. Chwiejnie stanęłam na nogi, musiałam wydostać się z tego rowu, chwyciłam za jakiś korzeń. Wydarłam się w niebogłosy, kiedy zorientowałam się, że to kość. Usłyszałam czyjeś kroki i nad dołem pochyliła się czyjaś sylwetka.

- Jezusie Przenajświętszy! – młody mężczyzna był przerażony.- Skąd pani się tu wzięła?

Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, po prostu zalałam się łzami.

- Pomogę pani – przemawiał do mnie spokojnie – niech pani poda mi rękę. – O tak, doskonale – ścisnął moją dłoń – proszę się mocno trzymać.

Nie wiem, jakim cudem udało mu się wyciągnąć mnie z tego dołu, do kruszynek raczej nie należałam.

- Święty Józef nam dopomógł – odetchnął z ulgą – jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.

Mimowolnie uśmiechnęłam się lekko, musiałam okropnie wyglądać, cała w błocie i zalewająca się łzami.

Nie wierzyłam, że Andrzej posunie się aż do czegoś takiego, on zwariował. Osoba, która twierdziła, że mnie kocha zgotowała mi taki koszmar. Podskoczyłam słysząc dźwięk sms-a.

Przestraszona?

A.

Rozejrzałam się dookoła, jedno wiedziałam na pewno, byłam na jakimś cmentarzu i był środek nocy. Nie miałam pojęcia jak daleko stąd do domu.

- Skąd pani się tu wzięła? – zapytał mnie mój wybawca. – Taki anioł pewnie spadł z nieba.

Czy on próbował mnie poderwać? A może po prostu chciał wywołać uśmiech n a mojej twarzy?

Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo zauważyłam postać zbliżająca się do nas. Cofnęłam się przerażona o mały włos, znów nie wpadając do rowu.

- Szczęść Boże! – pozdrowił nas. – Kogo tam znalazłeś, Józefie?

- Niech ksiądz dobrodziej sam zobaczy – Józef wskazał na mnie. – Prawdziwy anioł.

Stanął przed kapłan lekko przy kości z rumianymi policzkami i łagodnym spojrzeniem. Czarne niegdyś włosy teraz przyprószyła siwizna.

- Prowadź naszego gościa na plebanię – poprosił.

Był to stary, drewniany domek, ukryty wśród drzew. W ciepłej kuchni zastaliśmy gospodynię, była to kobieta, na oko, dobrze po czterdziestce z jasnymi włosami i łagodnym uśmiechem. Zaproponowała mi bym wzięła prysznic i pożyczyła swoje ubranie. Razem z brudem opuściło mnie trochę przerażenie, mogłam w miarę racjonalnie myśleć. Opowiedziałam gospodarzom moją historię, słuchali jej oniemiali. Ksiądz proboszcz zadzwonił już na policję, przyjechali pół godziny później. Starszy policjant był wysokim brunetem z przyjemnym głosem, to on zadawał mi pytania. Drugi, to chuderlawy blondyn z roześmianą buzią.

- Niech pani opowie o tym, co wydarzyło się tego wieczoru.

Uważne spojrzenie piwnych oczu nie ułatwiało mi zadania.

- Wracałam z pracy do domu – potarłam skronie – ktoś wciągnął mnie w bramę kamienicy, wyrwałam się mu i uciekłam – odetchnęłam głęboko. – Pod moim blokiem czekał na mnie Andrzej, przyłożył mi coś do twarzy, przez co zemdlałam. Wcześniej powiedział: „Kotku, nie mówiłem, że będziesz żałować?”.

Przed chwilą wysłał mi sms.

- Mogę zobaczyć? – zmarszczył brwi.

Skinęłam głową i wstałam.

- Jest w płaszczu – zająknęłam się.

- Ja przyniosę - zaoferowała się gospodyni.

Policjant przez chwilę wpatrywał się w ekran telefonu.

- Rozpoznałaby pani, tego drugiego mężczyznę? – zapytał po chwili.

Zastanowiłam się przez chwilę.

- Nie widziałam jego twarzy – zawahałam się. –Ale miał na sobie garnitur i jeździł czarnym, dużym samochodem.

- Garnitur? – zdziwił się.

- Mój były chłopak ma wielu przyjaciół – westchnęłam ciężko – o podobnych przekonaniach, jeden z nich pracuje w zakładzie pogrzebowym.

Dopiero teraz to sobie przypomniałam, przyszedł do nas kiedyś odwiedziny, chciał nas zaprosić na chrzest swojej córeczki. Wtedy wydawał mi się całkiem miły. Był wysokim szatynem z niebieskimi oczami i ujmującym uśmiechem, spełnienie marzeń każdej kobiety. Jednak nie raz widziałam jego żonę z podbitym okiem.

- Nazywa się Jan Podkowski – zastanowiłam się – mieszka niedaleko katedry w Szczecinie.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Margerita 15.07.2018
    niech lepiej uważa, bo ten Andrzej nie da jej spokoju pięć

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania