Poprzednie częściKrąg - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Krąg - Rozdział 10 (Część Pierwsza) - Gambit

„Wiem, co teraz czujecie rycerze. Czujecie strach. Czujecie, że nie dacie rady… W końcu ich jest więcej! Ale pamiętajcie o jednym. Bitwa nie zostaje wygrana, dopóty się nie odbędzie. Stajecie teraz przed największym wyzwaniem w swoim życiu. Stajecie przed najtrudniejszą z prób. Przed próbą, która dowiedzie waszego męstwa, honoru i woli walki.

W domach czekają na was dzieci, niewiasty. Czeka na was rodzina. Jeżeli straciliście wiarę w naszą misję, jeżeli uważacie, że nie walczymy za szlachetny cel. To walczcie za ludzi, którzy czekają na was w domach.

Wielu z was już do nich nigdy nie wróci. Wielu z was dzisiaj polegnie. Jeżeli ktoś uważa, że cena jaką może dziś zapłacić za cenę wolności jest za duża. Niech ten, wraca do domu już dziś. Jeżeli jednak jest ktoś gotowy do poświęceń. Niech ruszy ze mną. Dzisiaj walczymy za Yornem. Dzisiaj… Dzisiaj walczymy za wolność. ~ Pięćdziesiąt tysięcy rycerzy było gotowych do poświęceń.

Pięć tysięcy na zawsze zostało na polu walki.

Pięć tysięcy zapłaciło najwyższą cenę.

„Król Amelo był kozakiem jakich kurwa mało. Raz se co opowiedał o jakieś poświęceniach. Co by to nie było, przed bitwą to nastroje poszły w pizdę do góry się ma rozumić. Jednak tego he he… Ta… Przed bitwą. Jakebym dobrze pamiętoł to dosłownie minutę przed, on tako se powiedział do nas, że mamy napierdalać w chuj. To był powiem ci złoty człowieczyna, chłop co jaja ze stali mioł. Ja to dla kilku króli napierdolołem. Ale ino takiego skurwiesyna, takiego dowódcy to ja żem nigdy nie mioł. To był kurwa król. Z krwi i kości. Urodzony napierdalacz…”

 

- Dość prymitywna. – oznajmiła uśmiechnięta Ola.

- Ale nie banalna. – odpowiedziałem dumnie.

Biblioteka w Pałacu Bogów znajdowała się piętro niżej od sali, w której król zdecydował się zapoznać nas ze swoim planem. Na szukanie jej zeszło nam jakieś kilkanaście minut. W samej komnacie było może kilka osób, z czego większość stanowiła obsługa.

Uśmiech z twarzy Aleksandry jednak szybko zniknął. Zamknąłem książkę i położyłem ją na hebanowym blacie stołu.

Ola przytuliła się do mnie. Popatrzyła się w moje oczy. Jej spojrzenie mówiło wszystko. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Przetarłem je lekko, opuszkami palców. Pocałowała mnie z dozą niepewności, była wystraszona. Jej usta były ciepłe, wilgotne oraz piekielnie słodkie. Ta chwila zdawała się trwać wieczność. To była chwila, na którą czekałem wieczność.

- Przepraszam. – powiedziała, odsuwając się ode mnie energicznie.

- Nie powinnaś. Przecież nie zrobiłaś nic źle.

***

Wróciliśmy do sali obrad, gdzie czekał na nas król. Fotyn już dawno opuścił teren pałacu. Zostaliśmy we troje.

Powoli dochodził wieczór.

- Waszym zadaniem będzie słuchanie się moich poleceń… Jednak to oczywista oczywistość. – kontynuował swój nudziarski wywód. Gadał już od paru minut. Na początku zupełnie o niczym, jednak teraz… Teraz zaczął przechodzić do konkretów. – Co do waszej działalności… Będziecie organem do spraw wewnętrznych. Chociaż nie… Organem was nie mogę nazwać. Będziecie grupą. Waszym głównym zadaniem będzie pomoc w stłumieniu spisku wewnątrz szlachty.

- Mowa o kimś konkretnym? – przerwałem lekko znudzony. Nie miałem zamiaru pokazywać, że poddałem się jego woli. Nie dawałem tak łatwo za wygraną.

- Chodzi głównie o jednego Supremata. – odparł lodowato król. Naprawdę nie lubił, gdy mu przerywano.

- Tylko jedna osoba spiskuje?

- Użyję pewnej analogii. Wyobraźcie sobie, że cały ten spisek jest ciałem człowieka. Jak można w takim razie takiego osobnika zabić? Oczywiście, można zabijać kawałek po kawałeczku, od stóp do głowy. Jednak taki proces byłby wysoce nieopłacalny. Można również trafić w serce, co byłoby ekwiwalentem rozwiązania Gildii Kupieckiej. Jednak mamy do czynienia z za dużym marginesem błędu. Gdzie w takim razie najlepiej celować?

- W głowę.

- Dokładnie. Dlatego to wam poświęcam to zadanie. Wiem, że ktoś z najwyżej postawionych finansuje ten spisek. Waszym zadaniem jest go rozpoznać i zlikwidować.

- Gdzie mamy w takim razie zacząć?

- Dom braci Grymm. Jutro wieczorem odbędzie się tam małe spotkanie. Wy się tam udacie. Oczywiście nie będziecie jedynymi ludźmi, których tam wysyłam. Jednak to od was najwięcej oczekuję.

***

Niebieska koszula, ozdobiona różnorakimi wzorami o złotym kolorze, czekała na mnie w jednej z królewskich sypialni. Obok koszuli, leżały czarne spodnie ze złotymi wstawkami na poziomie pasa. Na podłodze zaś leżały ozdobne buty wykonane z ciemnobrązowej skóry.

Umyłem się w balii, znajdującej się w pokoju obok.

Poranne słońce powoli rozświetlało zakamarki pokoju, w którym spałem.

Ubrałem się dość szybko, zabrałem również mój ulubiony biały płaszcz.

Wyszedłem z sypialni. Na korytarzu, jak zawsze z resztą, czekała Aleksandra.

Oparta o marmurową ścianę, wyglądała przepięknie. Ciemnozielona suknia, w którą była ubrana, cudownie podkreślała kolor jej ogromnych oczu. Do całości doszły jeszcze jej kręcone czarne włosy.

Nie mogłem powstrzymać się od zachwytów.

- Wyglądasz… Olśniewająco. – powiedziałem zauroczony.

- Dziękuję. Ty również wyglądasz… Przystojnie. – odpowiedziała lekko zawstydzona.

***

- Wyjeżdżacie za kilkanaście minut. Skupcie się na członkach Suprematu. Spróbujcie coś z nich wyciągnąć. Nie wracajcie z pustymi rękoma.

***

Naszym celem była rezydencja na terenie Elfich Równin. Miejsca, znajdującego się po środku drogi od Nome do Vende.

Elfie Równiny były pewnego rodzaju przedsmakiem majestatu krainy Vende, która swoim pięknem przypominała miejsca rodem z baśni. To właśnie na terenie tego obszaru można było zobaczyć Dolinę Stu ośmiu Wodospadów, lub legendarne już Jezioro Gyddach, czyli akwen rozległy na wiele kilometrów, którego woda była tak czysta, że nawet w najgłębszych partiach tego jeziora można było ujrzeć jego dno. Vende słynęło również z najwykwintniejszych win, co było dość paradoksalne zwarzywszy na to, że kraina ta mieści się po środku Yornem.

Vende jednak było miejscem magicznym, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie wiadomo czemu, jednak to właśnie tam codzienna temperatura nie spadała poniżej komfortu. To właśnie tam narodziły się idealne warunki do uprawy winorośli, oliwek czy rozmarynu. Niektórzy mówią, że była to sprawka jakiegoś magicznego kataklizmu, inni mówią o silnym wpływie elfiej magii, a jeszcze inna teoria mówi błogosławieństwie bożym. Tak czy inaczej, Vende było istnym rajem na ziemi. Dzisiaj mieliśmy doświadczyć jedynie odrobiny tego błogosławieństwa.

Co nie oznacza, że Elfie Równiny były miejscem przeciętnym lub brzydkim. Z tego co słyszałem, obszar ten miała pokrywać najzieleńsza trawa na ziemi. Zieleń miała być przepasana strużkami pomniejszych potoczków lub mały rzek. A do tego wszystkiego miały dochodzić piękne pozostałości z dawnych elfickich budowli wykonanych z marmuru.

Jednak przede mną były jeszcze przynajmniej trzy godziny drogi.

***

- Dalej nie wiem co myśleć o Fotynie. – rzekła po chwili ciszy Aleksandra. Przestałem się bawić świecącą kulą.

- Daj sobie więcej czasu. – odpowiedziałem wzdychając.

- On miał rację i ty dobrze o tym wiesz Anter. – powiedziała, patrząc mi się głęboko w oczy.

- Był egoistą.

- Podjął dobrą decyzję naszym kosztem, to fakt… Ale co miał innego do wyboru? Jakie miał inne wyjście.

- Mógł się nie zgodzić.

- I co? Nie wiadomo jakby to się odbiło na nim, co gorsza na Kręgu.

- Skoro go bronisz, to oznacza to, że dobrze wiesz co myśleć o tej sytuacji.

- Wiem jedynie, że podjął dobrą decyzję… Jednak to co potem powiedział…

- Było potworne.

- Dokładnie. Jakbym nie słyszała Fotyna.

- To co się stało, już się nie odstanie.

Nastała cisza. Kula w mojej ręce straciła całą energię. Wyparowała, zamieniając się w milion malutkich światełek, które po kilku sekundach również zniknęły. Scena, mimo że krótka, była prześliczna.

- O czym teraz myślisz? – zapytała Aleksandra, opierając głowę o swoją dłoń.

- O wykonaniu zadania. Chcę mieć to za sobą. – odpowiedziałem beznamiętnie.

- A co później? Co po wykonaniu zadania? – indagowała zaciekawiona.

- Co los nam przyniesie.

- Nam?

- Jesteśmy w tym szambie razem. Umówmy się… Król nas tak łatwo nie wypuści. W najlepszym wypadku umożliwi nam dalszą naukę… A z takimi perspektywami zostaniemy zapewne Doradcami Korony… A ty? O czym myślisz?

- O przyszłości… Co się może ze mn… Z nami stać.

- A co chciałabyś, żeby się stało?

- Nie wiem… Rola mistrzyni magii jest bardzo kusząca. Na pewno chciałabym wrócić do Kręgu… Ale na pewno tam nie mieszkać. Wiem! Mistrzyni Magii, konsul Kręgu a do tego własny dom… Z wielkim ogrodem.

- Masz jakieś wymarzone miejsce na ten dom?

- Vende.

***

Po prawie czterech godzinach drogi, w końcu dojechaliśmy do celu. Zważając na brak przeszkód podczas jazdy, był to czas co najmniej przeciętny.

Gdy tylko wyszliśmy z karocy, naszym oczom ukazał się widok rodem z baśni. Połacie zielonych równin, przepasane wartkimi strumykami były widokiem, który przerósł moje najwyższe oczekiwania. Nigdy nie widziałem tak intensywnego koloru zieleni. Nigdy nie widziałem takiej ilości kwiatów. W oddali można było zobaczyć ciągnące się Pasmo Górskie Kurta. Z traw dobiegał dźwięk symfonii koników polnych. Na horyzoncie, można było również zobaczyć Jezioro Gyddach. A stare elfie ruiny były wszechobecne. Od pojedynczych marmurowych filarów do pozostałości domów. Wszystko to wyglądało prześlicznie.

Obróciłem się w lewo i zobaczyłem, że dom braci Grymm przypomina bardziej folwarczną rezydencję a niżeli skromny szlachecki domek.

Biały cement, z którego była zbudowana budowla, mienił się w blasku słońca. Kontrastem dla wszechobecnej bieli były lekko przyciemnione, strzeliste okna. Do rezydencji prowadziła prosta, żwirowa droga oraz łukowaty most, wykonany z polerowanej skały.

Przed rezydencją stało już kilka powozów, a z daleka można było usłyszeć głosy zebranych ludzi.

- Stresujesz się? – zapytała Aleksandra, chwytając mnie za rękę.

- Teraz… Minimalnie. – odpowiedziałem, udając pewnego siebie.

- Mogę na to zaradzić.

Pocałowała mnie czule. Jej duże, miękkie usta rozpłynęły się w moich. Dzisiaj jednak, ich smak był inny, mniej słodszy. Zarzuciła swoje ręce na moją szyję. Praktycznie się na mnie powiesiła. Stojąc na palcach ledwo mi dorównywała.

- Teraz dasz sobie radę? – zapytała, oblizując wargi.

- Będziemy musieli o tym porozmawiać. – odpowiedziałem, patrząc się jej głęboko w oczy.

- Czekam z niecierpliwością.

Żwir pod stopami szeleścił niesamowicie. Na moich ciemnobrązowych butach powoli osiadały drobinki pyłu.

Gdy już staliśmy pod domem, moje obuwie przybrało kolor skrajnie szary. Musiałem strzepać brud, tuptając o kamienną posadzkę znajdującą się dokładnie przed wejściem.

Środek domu był wyraźnie ciemniejszy. Szare płytki, z których zbudowana była podłoga, nadawały tajemniczości temu miejscu. W przestronnym przedsionku, który prowadził na ogród, znajdowały się również spiralne schody, wykonane z połyskliwego kamienia.

***

- Hrabia Anteriusz oraz Hrabina Aleksandra… Odpowiednie dokumenty zostaną wam wydane… Wraz z zaproszeniami. – oznajmił król, wyglądając przez okno.

Do sali obrad przyniesiono przystawkę. Surowe plasterki łososia na pieczonym kawałku pumperniklu. Do tego odrobina kwaśnej śmietany, koperku oraz soku z cytryny.

- Czemu Anteriusz a nie po prostu Anter? – zapytałem lekko zdziwiony. Na zewnątrz znowu zabłysnęło. – Przecież Anter to moje pełne imię. – dodałem, biorąc pierwszy kęs jedzenia do buzi.

- Szlachta uwielbia pełne nazwy. Anter może się dla nich wydawać zbyt… Pospolite. – odparł król, zasiadając do stołu.

- Myślisz królu, że…

- Przejdźmy na ty… To tylko ułatwi nam później sprawę.

- Myślisz, że nie znają takiego imienia jak Anter? Jak sam to ująłeś… Jest to dość pospolite imię.

- Będziecie działać pod przykrywką. Oficjalnie… Jesteście z Kontynentu Falla, z Imperium Silin… Dawnej prowincji Yornem. Nie będziecie musieli udawać akcentu, tym bardziej nie potrzebna będzie nauka języka.

***

W przedsionku zatrzymało nas pięciu strażników. Każdy był ubrany w stalową płytową zbroję. Po chwili przyszedł majordomus. Ubrany w jasne szaty, zwisające aż do pięt, przypominał bardziej kapłana aniżeli szefa służby rezydencji. Jednak co go odznaczało to długie, czarne oraz starannie zaczesane do tyłu włosy.

- Poproszę państwa o zaproszenia. – oznajmił przyjaznym tonem mężczyzna. Jego głos był nadzwyczajnie niski.

Podałem majordomusowi kopertę o kremowym kolorze.

Mężczyzna zaczął od sprawdzenia czerwonego stempla.

- Jednakowy. – oznajmił szeptem. Następnie otworzył on interfejs zgrabnym ruchem. Wyciągnął z niej list i sprawdził imiona, po czym wyciągnął zwój z zaproszeniami. Po kilku sekundach dość niezgrabnej ciszy schował on uprzednio wyciągniętą listę.

- Widzę, że państwo przybywają, aż z Falli. Mam nadzieję, że podróż nie była za długa. – powiedział swoim aksamitnym głosem majordomus.

- Na całe szczęście była zaskakująco krótka. Ocean Spokoju był taki, jakim go nazwano. – odpowiedziała Aleksandra. Lekki oraz olśniewająco piękny uśmiech nie znikał jej z twarzy.

- Reszta gości czeka już w ogrodzie. – rzekł mężczyzna, pokazując nam drogę do skweru.

W domu mieliśmy jeszcze okazję ujrzeć bogatą roślinność, poczynając od dzikich rodzajów bluszczu aż po miniaturowe drzewka. Niektóre z nich były przechowywane w specjalnych inkubatorach, co było indykacją ich pochodzenia. Jeżeli się w takowym znajdowały, oznaczało to, że były z innego kontynentu.

- Po co im tyle roślinności? – zapytałem sarkastycznie.

- Każdy ma jakąś pasję. – odparła uśmiechnięta Aleksandra.

Wyszliśmy na taras, znajdujący się dosłownie przed ogrodem. Trawa tutaj wydawała się jeszcze bardziej zieleńsza. Żywopłot rozciągał się na setki metrów. Kępki różnorakich kwiatów tworzyły krętą drogę po środku tego wszystkiego. A to wszystko okraszone widokiem na starożytne elfie miasto Vende, od którego wywodzi się nazwa tej malowniczej krainy.

Samo miasto wyglądało dość nietypowo. Zamiast budować się wszerz, elfy wolały budować się do góry. Przez co całość wyglądała jak skupisko mniejszych wersji Pałacu Bogów. Co jednak odróżniało Vende od pałacowego przepychu to właśnie jego zadziwiająca skromność. W całym tym bałaganie nie dało się dostrzec jakiejś myśli przewodniej. Wieże nie były jednakowego koloru, ich dachówki również odbiegały od siebie w aspektach kolorystycznych. Niektóre wieże były bardziej obłe, niektóre bardziej strzeliste. Wszystko to wydawało się być zdezorganizowane.

- Swoją drogą… Ładnie weszłaś w rolę szlachcianki z Silin. – powiedziałem równie sarkastycznie.

- Czy dzisiaj cały czas będziesz taki sarkastyczny? Jeżeli chcesz w ten sposób ukryć fakt swojego zdenerwowania to cóż… Nie idzie ci to za dobrze. – odparła szyderczo.

- Uff… Czemu aż tak szorstko? Czyżbym nadepnął ci na odcisk? – indagowałem kąśliwie.

- Nie chciałbyś tego prawda?

- Masz rację… Wolałbym go wymasować.

- Czy naprawdę wszystko musisz sprowadzać do tematu moich stóp?

- Nie lubisz swoich stóp? Naprawdę wielka szkoda…

- Co w nich takiego jest swoją drogą? Co w nich widzisz?

- Piękno. Boskie kształty.

- A co widzisz we mnie?

Chciałem odpowiedzieć na to pytanie. Chciałem odpowiedzieć, że widzę w tobie najpiękniejszą, najcudowniejszą, najmądrzejszą kobietę na świecie. Chciałem w tamtym momencie po prostu ją pocałować.

- Państwo z Falli? – zapytał nas młodociany mężczyzna. Na oko miał około trzydziestu lat, u jego boku stała równie młoda o ile nie młodsza kobieta. Oboje mieli blond włosy. – Hrabia Kristoff, jeden z trzech Suprematów. – dodał, podając rękę.

- Hrabia Anteriusz, nie supremat lecz radca korony Imperium Silin. Oto moja żona, Hrabina Aleksandra. – odpowiedziałem dumnie.

- A oto moja żona, Hrabina Arcan. – rzekł całując Aleksandrę w dłoń. Postąpiłem tak samo z jego kobietą. – Może przejdziemy się Anteriuszu? Zostawimy na chwilę nasze wybranki…

***

- Macie wykorzystać każdą okazję na rozmowę… Najlepiej zacznijcie od niezobowiązującej pogawędki. Ale na koniec zawsze przejdźcie na temat polityki. – oznajmił Benedykt, zajadając się comberem z sarny. Wszystko to było okraszone sosem z czerwonego wina oraz pieczonymi ziemniakami.

- Nie ma lepszego sposobu na znalezienie zdrajcy? Nie ma odpowiedniego aparatu? Jakiejś prywatnej służby? – zapytała Aleksandra. – Po co w ogóle nas w coś takiego wciągać? Chcesz mieć później wymówkę na zorganizowanie Królewskiej Rady Magów? Czy może twoje aparaty nie działają tak jak powinny i właśnie chwytasz się brzytwy? Czy może jesteś nieufny wobec swojej służby? Ale w takim wypadku dlaczego miałbyś nam ufać? – indagowała dociekliwie Ola. Zdenerwowanie na jej twarzy rosło z każdym kolejnym pytaniem.

- Jesteś naprawdę bystra. To twoja cecha, czy nauczyli cię tego w akademii? – zapytał kąśliwie.

Uderzył w czuły punkt. Aleksandra ucichła.

- A odpowiadając na twoje pytanie. Moja służba działa przyzwoicie… I w tym jest problem, bo powinna działać niezawodnie. Dlatego potrzebny będzie rekonesans na polu bardziej… Hmm… Jakby to ująć… Na polu bardziej prywatnym, personalnym. Bo widzisz, badam sprawę Gildii Kupieckiej od paru miesięcy... Wiesz co z tego mam? Nic, kompletne zero. Kluczę w miejscu od kilkunastu tygodni. Moje stare wtyki w szlachcie od dawna milczą… Tak więc tak... Tonę… A tonący brzytwy się chwyta.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania