Poprzednie częściKrąg - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Krąg - Rozdział 9 - Symfonia

Zacząłem chodzić po komnacie ze złości. Błądziłem w tę i we w tę, bezsilnie próbując rozładować emocje. Kroczenie w ogóle nie pomagało, a jedynie budowało coraz większe napięcie. W końcu bańka musiała pęknąć, jednak do sali w czas weszła Aleksandra. Jej bezszelestność oraz opanowanie stanowiły kontrast dla mojego poirytowania. Jednak, gdy tylko zobaczyłem tę kobietę, wszystkie konflikty we mnie ucichły.

- Co się stało? – zapytała spokojnym tonem, zbliżając się do mnie.

- Straciłem… Straciłem kontrolę. – odparłem, energicznie siadając na ziemi.

Aleksandra usiadła naprzeciwko mnie.

- Mam sama spróbować? – indagowała spokojnie.

- Proszę cię.

***

Siedziałem w kącie sali, cichy i spokojny. Cały czas obserwując Aleksandrę, która wdała się w trans parę minut wcześniej. Moja wcześniejsza wściekłość wyparowywała z każdą kolejną minutą.

Usłyszałem stłumiony trzask, dobiegający zza drzwi.

Szybko wstałem oraz otrzepałem się. Dobrałem się do mojego miecza, który leżał obok mnie. Spokojnym ruchem otworzyłem potężne drzwi z ciemnego dębu. Leniwie wykaraskałem się zza ich osłony.

Przede mnę stali przerażeni Gael i Venitta. Obydwoje dzierżyli sztylety w swoich dłoniach.

- Co ty było? – zapytałem szeptem. Oboje popatrzyli po sobie. W ich oczach było widać zakłopotanie oraz przerażenie. – Zostańcie tu… Pilnujcie wejścia. Ja pójdę to sprawdzić. – dodałem po chwili, wchodząc na schody.

Mój każdy kolejny krok zdawał się być coraz głośniejszy. Trzask wysuszonych gałęzi bluszczu powoli doprowadzał mnie do szału. Po kilkunastu sekundach znalazłem się na pierwszym piętrze.

Wyjrzałem przez wielkie okno, będące ścianą stojącą naprzeciwko mnie.

Na zewnątrz wszystko wydawało się być w porządku. Burza dalej straszyła, jednak na placu nie zauważyłem żadnych oznak życia.

Skręciłem w prawo i poszedłem krużgankiem.

Na parterze również nikogo nie widziałem. Jednak co przykuło moją uwagę to kilka cieni, które nie pasowały w ogóle do reszty środowiska.

Dobrze wiedziałem co mnie czeka.

Uspokoiłem się. Zacząłem kontrolować przepływ adrenaliny. Próbowałem zaplanować moją walkę.

Przeskoczyłem przez barierkę na dół, amortyzując swój upadek przewrotem. Udałem się na środek przedsionka. Zza filarów wyszły cztery postaci.

Zgiąłem mały oraz serdeczny palec w knykciu. Ułożyłem kciuk równolegle do mojej ręki. Tak ułożoną dłonią lekko uderzyłem w porośniętą mchem podłogę przedsionka.

Fala uderzeniowa wytrąciła przeciwników z równowagi.

Podbiegłem do pierwszego. Ciąłem mocno od dołu, od razu odskakując po wykonaniu ciosu. Padł. Drugi próbował mnie ciąć od boku, podczas gdy trzeci próbował zaatakować półobrotem od tyłu. Wykonałem szybki piruet, przy okazji zabijając czwartego, który nadział się przypadkiem na moje ostrze. Miałem teraz obydwu delikwentów przed sobą.

Zgiąłem serdeczny palec oraz ustawiłem kciuk pod kątem siedemdziesięciu stopni względem palca wskazującego. Wiązka ognia zmusiła wroga po mojej prawej do ucieczki. Ja w tym czasie konsekwentnie zbliżałem się do przeciwnika po mojej lewej.

Przerwałem rzucanie czaru. Wykonałem szybki doskok, zabijając przeciwnika po lewej stronie. Chłop z prawej kompletnie zniknął z mojego pola widzenia. Na zewnątrz zabłysnęło. Zobaczyłem za sobą cień. Od mojej potylicy do wrogiego ostrza dzielił mnie minimalny kawałek. Wystarczyłoby jedno pchnięcie, nawet takie od niechcenia.

- Pieprzony turysta. – odezwał się wściekle. Głos miał szorstki, dźwięczny.

- Zamknij łeb. – odpowiedziałem, kładąc swój miecz powoli na porośniętej mchem podłodze.

- Na zew…

Był to oczywiście najzwyklejszy blef. Gdy już znalazłem się wystarczająco nisko, wykonałem szybki półobrót, w tym samym czasie mając kolana cały czas zgięte.

Miecza nigdy nie opuściłem. Po półobrocie szybko wstałem i następnie ciąłem zamaszystym ruchem od głowy po biodra.

Na górze rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Później słyszałem jedynie lekkie stąpanie po stopniach. Zanim się obróciłem, za mną stała już Aleksandra.

- I? Dałaś radę czy straciłaś kontrolę? – zapytałem spokojnym tonem, wsadzając miecz do pochwy.

- Straciłam kontrolę. – odparła widocznie poirytowana. – Wracajmy do Nome.

- A co z Gae…

- Już im powiedziałam.

Usłuchałem się. Burza na dworze stawała się silniejsza z każdą sekundą. Tak jak poirytowanie wewnątrz Aleksandry.

***

Droga w lesie zamieniła się w jedno wielkie bagno. Raz za jakiś czas trafiło się, że błyskawica rozświetlała tą ponurą okolicę. Grzmoty było słychać dopiero parę sekund później. W lesie unosił się zapach deszczu pomieszanego z mokrą korą drzewną. Do portalu mieliśmy jeszcze godzinę drogi.

Całą wędrówkę milczeliśmy. Jednak dobrze wiedziałem, że milczenie w tym przypadku nie doprowadzi do niczego dobrego. Za dobrze znałem Aleksandrę.

***

W końcu weszliśmy do jaskini, gdzie czekał już na nas portal. Skrzyżowałem ręce, tak aby stykały się na nadgarstkach. Zgiąłem wszystkie palce. Poczekałem chwilę. Następnie wyprostowałem je i pchnąłem dłońmi przed siebie.

Przed nami pojawiła się czarna masa, nicość.

Weszliśmy bez zastanowienia.

***

Blask marmuru początkowy był lekko oszałamiający. Nasze przybycie wywołało małe poruszenie. Każdy, kto się znajdował w korytarzu, zwracał na nas swój wzrok. Po kilku sekundach głupiego patrzenia po sobie, od razu weszliśmy do Sali Egza, tylko po to, żeby później udać się do prywatnej komnaty Fotyna.

Na początku miałem zamiar zapukać, jednak postawa Oli zmieniła moje podejście. Kobieta po prostu weszła bez pardonowo.

Po minie Fotyna było widać, że jest co najmniej zaskoczony. Jednak nie miałem pojęcia czym bardziej, tym, że Aleksandra właśnie weszła „z buta”, czy jej postawą.

- Mistrzu. – przywitała się z kwaśnym grymasem twarzy. Ja w tym czasie po prostu się lekko ukłoniłem.

- Olu. Anterze. – odpowiedział spokojnym tonem. – Nie chciałbym przedłużać… Krótkie sprawozdanie. – dodał po chwili, odkładając książkę na regał.

Chciałem już zabrać głos, gdy jednym gestem uciszyła mnie Aleksandra.

Zaczęła na spokojnie, skrupulatnie opisując każdą z naszych czynności. Jednak mina Fotyna wyraźnie mówiła, by Ola darowała sobie tę dbałość o szczegóły.

Od mojego pierwszego pojedynku Aleksandra zaczęła mówić ogólnikami, co bardziej przypadło do gustu Fotynowi.

Opowiadanie zakończyła po około dziesięciu minutach.

- Wracając do tych wizji… - podjął Fotyn, wyglądając za wielkie, prostokątne okno. – Co każde z was widziało? – zapytał po chwili, poprawiając swoje siwe włosy.

- Króla Amela Drugiego, wypełniającego korespondencje generałów z frontu południowego. – odpowiedziała mechanicznie Aleksandra.

- A ty Anterze?

- Em… Rozmowę króla z Arkadią. Była mowa o zimowaniu wojsk hundyckich.

- Hm… Czyli nic konkretnego. No cóż… Sprawę portalu na chwilę zostawimy. Kiedyś do niej na pewno wrócimy. Na dzisiaj to wszystko. Możecie wracać do swoich kwater.

Odwróciliśmy się w kierunku wyjścia.

- Aha! I jeszcze jedno… - krzyknął Fotyn, masując się po czole. – Jutro… Jutro audiencja u króla. Idziecie ze mną.

Trochę nas wmurowało.

***

Aleksandra pospieszyła do pokoju. Podczas gdy ja byłem już za bardzo zmęczony podróżą. Powoli dochodził wieczór, więc jedyne o czym teraz marzyłem to ciepła balia i trochę czerwonego wina. Niestety owego trunku nie miałem na stanie a i tak nie chciałoby mi się wyjść, aby go zakupić. Wszedłem do pokoju, kładąc miecz na fotelu naprzeciwko łóżka. Szybko się rozebrałem, przy okazji sprawdzając motorykę mojego ramienia, która de facto była coraz lepsza.

Otworzyłem drzwi do łaźni, przy okazji próbując ściągnąć majtki.

Wszedłem do balii. Ciepła woda od razu rozluźniła moje napięte mięśnie. Poczułem jak, moje tętnice się poszerzają. Leżałem tak nieruchomo przez parę minut, delektując się uczuciem. W końcu jednak postanowiłem się dokładniej umyć. Po kilku minutach starannego szorowania, wyszedłem z wanny.

Po kąpieli ubrałem się w codzienne ciuchy członków Kręgu. Wyszedłem z pokoju i skręciłem w prawo. Zapukałem do pierwszych drzwi.

W wejściu stanęła Aleksandra, owinięta w masę ręczników. Jednak co pierwsze zauważyłem to fakt, że była boso.

- Słuchaj… Miałem taki pomysł… - zacząłem zakłopotany. – Dobra. Posłuchaj… Chciałbym cię zaprosić jutro na kolację. Po audiencji.

- Czyli w końcu się przełamałeś… Ha! – odparła prześmiewczo.

- To oznacza, że…

- Tak. Z chęcią przyjmę twoje zaproszenie.

Zamknęła drzwi z hukiem.

Wróciłem do swojego pokoju. Zamknąłem drzwi i wziąłem książkę zatytułowaną „Kroniki Biednej Pierdolonej Piechoty, Tom VIII, III Wielka Wojna”, autorstwa Weniusza Laksa.

Usiadłem wygodnie na łóżku i zabrałem się za czytanie.

 

„Myśmy tak kurwa jak muchy w smole się ruszali. Tak o, kurwa w jego jebana mać. Tempo ofensywy spadało z każdym kolejnym pierdolonym dniem. Banda Ruszajków, co myśmy się zwali z chłopami, to ledwo co normę dniową wyrabialimy w tydzień. Co prawda było śniegu, nawet w chuj, ale co by to nam niby miało przeszkadzać. Tak te panicze z dowództwa se myśleli. E to każdy im prawił kurwa w jego jebana mać, nie da rady, trza zimować. To te kurwie syny mówieły, napieroć całymi czasy. Ich e to nie obchodził żołnierz, ich e to obchodziła kurwa ofensywa. I taką se mieli, na jaką se zapracowali, czyli chujową. ~ Jak wyraźnie widać po tym fragmencie mojej rozmowy z weteranem III Wielkiej Wojny, nastroje wewnątrz wojska hundyckiego nie były za dobre. Hundia mogłaby wygrać wojnę, gdyby nie ślepe ambicje generałów. Decyzja o zimowaniu zapadła o wiele za późno, ponieważ już prawie miesiąc po rozpoczęciu tej zdradliwej pory roku. Wszyscy w korpusie dowodzącym myśleli, że będą w stanie rozbić Armię Południową Yornem. Tak jednak nie było. Powodem porażki w Bitwie pod Gregory było złe oszacowanie liczebności wojsk Yornem oraz za późne podjęcie decyzji o Wielkim Zimowaniu.

Do tego dochodziło zdziesiątkowane wojsko Hundii, które przez ostatnie tygodnie zmagało się z trudnymi warunkami podczas przeprawy przez najdziksze tereny Yornem. To właśnie w tym kluczowym momencie, o wygranej stanowiły morale wojska, a te były skrajnie różne po obu stronach barykady.

Tu już nawet nie chodzi o taktyczny geniusz Amela Drugiego, który akurat zjawił się na bitwie. Oczywiście, Wielki Król był wybitnym taktykiem, jednak to właśnie wysokie morale po jego stronie były kluczowym czynnikiem podczas bitwy…”

***

Następnego dnia obudziłem się dość wcześnie. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po przebudzeniu było odbycie małego treningu na wahadle. Po kilkunastu minutach robienia uników oraz piruetów, poszedłem się umyć oraz ogolić.

Przez te parę dni zdążył mi urosnąć dość pokaźny zarost.

Potem przyszedł czas na śniadanie.

Ku mojemu zaskoczeniu, kantyna była pełna ludzi, a co gorsza nie byłem w stanie znaleźć stolika, przy którym siedziała Ola.

Wziąłem kilka kawałków boczku, chleba oraz warzyw i dosiadłem się do pierwszego lepszego stolika.

Dane mi było siedzieć z bratem Dennetem oraz Volkusem. Obydwaj byli starymi ludźmi. Każdy miał rzadkie, siwe włosy. Jednak Dennet odróżniał się swoją posturą. Był zawsze wyprostowany, co nomen omen sprawiało, że wydawał się młodszy. Volkus natomiast był zawsze zgarbiony, czy to czytał książkę, czy jadł lub chodził. Zawsze, ale to zawsze był zgarbiony. Co jeszcze ich różniło to podejście do drugiej osoby. Dennet witał się z każdym, niezależnie od tego kim ten człowiek był. Volkus natomiast był typem aroganta, który witał się najwidoczniej tylko z Fotynem. Trzeba oczywiście nadmienić, że Volkus był jednym z najwybitniejszych uczonych w Kręgu. Jak widać jednak, wysublimowana erudycja w tym wypadku doprowadziła to poczucia wyższości.

- Dzień dobry Anterze. – odezwał się przyjaznym tonem Dennet. Jego głos był lekko chrypliwy.

- Dzień dobry. – odpowiedziałem, spoglądając na obu braci. Volkus jedynie powiedział coś pod nosem.

- Jak ci idzie czytanie kronik biednej… co prawda piechoty? – zapytał Dennet, biorąc pierwszy kęs swojego omleta.

- W sumie to ostatnio się za to zabrałem. Ostatnio… Mam na myśli wczorajszą noc. Powiem szczerze, że ósmy tom jest jak do tej pory najlepszy. – odparłem, zajadając się boczkiem.

- Czyżby to było spowodowane, nienachalną ilością opisów oraz różnorakich wtrąceń od autora? Czy może bezmiarem epitetów?

- Obydwa.

- A jak było na misji? – spytał Volkus. Co jak co, ale trzeba było przyznać, że pytania Volkusa zawsze były ciekawsze, przynajmniej dla mnie.

- Nieciekawie. Oberwało mi się trochę. Niestety, ale nie obyło się bez walki. – odparłem, biorąc się za warzywa.

- Chodziło mi bardziej o konkrety, a nie twoje personalne przeżycia i spostrzeżenia. – oznajmił aroganckim tonem.

- Konkretów żadnych nie ma.

Zauważyłem, że przy stoliku naprzeciwko mnie siedziała Aleksandra z innymi siostrami Kręgu. Wszystkie wydawały się być pochłonięte rozmową, jednak nie Ola. Ta jedynie leniwie jadła, czasami zerkając w moją stronę.

- A czegoś się dowiedziałeś o naturze tego zjawiska? – indagował Volkus, zabijając mnie wzrokiem.

- Nic o czym mógłbym teraz mówić. – odparłem, dokańczając moje śniadanie.

- Czyli nic ciekawego?

- Nic co mogłoby cię ciekawić, Volkusie.

Zamilkł.

- A teraz podziękuję za wspólny posiłek. Do widzenia. – oznajmiłem, odchodząc od stołu.

Aleksandra postąpiła tak samo.

Wychodząc z kantyny, która wyglądała bardziej jak wielka sala bankietowa, zauważyłem, że ruch na korytarzu zmalał. Udałem się do swojego pokoju by jeszcze chwilę odpocząć. Skończyło się jednak na dalszym czytaniu lektury.

 

„Bitwa pod Gregory została zapamiętana jako najkrwawsza ze wszystkich, które toczyły się podczas III Wielkiej Wojny. Zdziesiątkowane wojska Hundii podejmowały dobrze zaopatrzone oraz przygotowane wojska Yornem. Proporcje jednak dalej nie były korzystne dla Yornemczyków. Na jednego żołnierza Yornem, przypadało aż trzech z Hundii. To właśnie w tym momencie, geniusz Amela II Wielkiego oraz wysokie morale Yornemczyków odegrały kluczową rolę.

Amelo podzielił swoje wojska na aż sześć segmentów. Zmienił również szyk pierwszego szeregu żołnierzy, który dotychczas był szykiem zwartym. Król Yornem postawił na rozproszenie, co miało dezorientować przeciwnika.

Król następnie postawił większy nacisk na walkę na flankach przeciwnika, gdzie postawił większość swojej jazdy.

Następnym kluczowym posunięciem było wystawienie aż stu magów bitewnych, którzy stali w zwartym szyku za pierwszym szeregiem.

Wojska Hundii po czterech godzinach bitwy, były otoczone z każdej strony przez siły Yornem.

Warto jednak również nadmienić, że mowa, którą Amelo wygłosił przez bitwą, była jednym z głównych czynników, który podbudował morale wewnątrz sił Yornem…”

 

W moim pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem je. W przejściu stanął Fotyn.

- Już czas. – orzekł beznamiętnym tonem.

***

Ubrałem się w eleganckie ciuchy, które składały się z matowo białej koszuli ze złotymi wstawkami na ramionach. W dodatku, na prawej piersi posiadała ona czarny krąg z cienkim, złotym obramowaniem.

Spodnie były również koloru matowo białego, bez większych udziwnień. Buty, które nałożyłem były koloru czarnego, z grubą podeszwą. Były ozdobione przeróżnymi fraktalami na całej powierzchni. Oczywiście, jak przystało na tego typu odzienie, buty musiały być zbudowane z wysokiej jakości skóry.

Na koniec dochodził jeszcze biały płaszcz, ze złotymi wstawkami na ramionach, złotymi guzikami oraz z pojedynczym pasmem złotego koloru na jego prawej stronie.

Wyszliśmy we troje przed budynek Kręgu, który z zewnątrz wyglądał jak jednak wielka oraz podłużna świątynia.

Wszyscy byliśmy ubrani podobnie. Z tą różnicą, że Aleksandra posiadała przepiękne buty na obcasie oraz bardziej kobiecą wersję koszuli.

Z miejsca, gdzie stał budynek Kręgu, można było dokładnie zobaczyć Ptasi Rynek, czyli największy plac w całym Nome. To właśnie tutaj stał osławiony pomnik Amela Drugiego Wielkiego, który w całości był wykonany z połyskliwego, białego marmuru. Rynek ten oprócz posiadania miana największego, był również rynkiem najbardziej ruchliwym. Plac o wymiarach trzysta metrów na trzysta był pełen ludzi oraz straganów. Wszechobecny jazgot był czasem słyszalny na obrzeżach miasta.

Jednak nie miałem czasu na to, by zachwycać się rynkiem. Dosłownie minutę po tym jak wyszliśmy przyjechała czerwona, bogato ozdobiona w różnorakie wzory karoca.

Wsiedliśmy bez zastanowienia.

Pojazd był zbudowany z twardego drewna, najprawdopodobniej hebanu. W środku mogliśmy zobaczyć pięknie wyprofilowane, zbudowane z białej skóry siedzenia. Wszystko to okraszone cudacznymi wzorami na powierzchni, otaczającego nas drewna.

W środku było zadziwiająco cicho. Tak jakbyśmy się przenieśli do innego wymiaru. Cisza jednak powoli stawała się denerwująca.

Naprzeciwko mnie usiadła Aleksandra, zmysłowo zakładając nogę za nogę. Wyraźnie było widać, że była zestresowana. Zaczęła wystukiwać chaotyczny rytm na swoich udach.

Obok mnie natomiast usiadł Fotyn, który był spokojny jak zawsze. Widać było, że raczej cieszy się chwilą ciszy.

Ja jednakże w odróżnieniu od wszystkich po prostu się nudziłem.

- Solas. – wyszeptałem.

W moich dłoniach zmaterializowała się mała kula światła. Zacząłem nią sobie podrzucać, zważając na fakt, że raz na jakiś czas musiałem ją naładować szybkim gestem rękoma.

Po kilkunastu minutach drogi, w końcu dotarliśmy na miejsce.

Lùchairt de Goden (Pałac Bogów), którego nomen omen nazwa była dość adekwatna.

Oddalony, o jakieś dwadzieścia kilometrów od stolicy, pałac znajdował się w malowniczym miejscu, tuż u stóp pasma górskiego Mantar. Belweder wyglądał jak żywcem wyjęty z bajki. Brakowało w nim symetryczności (takiej jak w Tuama Iorwenn), wyglądał zatem jak skupisko białych świec, mniejszych lub większych. Wszystkie wieże były strzeliste i wysokie, zwieńczone złotymi dachówkami. W całym tym chaosie jednak panował pewnego rodzaju ład, jakaś myśl przewodnia, która ledwo widoczna dawała jednak o sobie znać, gdy tylko patrzyło się na ten cud architektury. Jednak czego można było się spodziewać. Był to jeden z dwóch pałaców w Yornem, który został zbudowany przy pomocy elfich architektów oraz rzemieślników. Do majestatu pałacu dochodziły jeszcze liczne wodospady, których szum jednak był ledwo słyszalny. Zakładałem, że była to sprawka wygłuszaczy magicznych.

Gdyby tego było mało, pałac znajdował się na podwyższeniu, skąd idealnie było widać Nome, które było na zachód stąd.

Idealna kombinacja, wszystko dokładnie wykalkulowane.

Wyszliśmy z karocy na usypaną żwirem drogę.

- Boisz się? – zapytała przejęta Aleksandra. Było widać, że się stresuje.

- Nie. I ty też nie powinnaś. – odparłem spokojnym tonem.

Weszliśmy na most, zbudowany z polerowanego diorytu. Było równe południe. Zauważyłem, że pod mostem przepływa dość wąski, lecz wartki strumień. W końcu przeszliśmy na drugą stronę. Majestat pałacu został jedynie spotęgowany.

Otworzyła się przed nami brama, za którą stał król. Benedykt Trzeci był niskim mężczyzną, który powoli zbliżał się do swojej czterdziestki. Po jego twarzy było widać zmęczenie fizyczne jak i psychiczne. Zmarszczki może nie były wszechobecne, ani aż tak nie raziły w oczy, jednak były. Król posiadał również kilkudniowy zarost oraz krótkie siwe włosy.

- Witajcie. – przywitał nas swoim głębokim głosem.

- Królu. – odpowiedzieliśmy chóralnie.

- Wejdźmy do środka. Za chwilę zacznie padać śnieg. – rzekł z lekkim uśmiechem na ustach.

Nie mylił się. Kilka minut później rozpętała się śnieżyca.

Pałac w środku był wyjątkowo wszechstronny. Oczywiście, jak to bywało w takich miejscach, większość wnętrza była wykonana z połyskliwego, białego marmuru. Jedyne co odbiegało od tej formy, to podłużny czerwono złoty dywan przechodzący przez środek przedsionka, prowadzący od wejścia aż do schodów, oraz złoty żyrandol zawieszony wysoko nad naszymi głowami. Oczywiście dochodziły jeszcze do tego różnorakie drzwi, oraz pojawiające się raz na jakiś czas stojaki z wyrafinowanymi zbrojami. Nie mógłbym, również zapomnieć o bogatej roślinności, która raz za jakiś czas się pojawiała.

Ogólnie przedsionek tego pałacu był o wiele bardziej otwarty od tego w Tuama Iorwenn. Tutaj znajdowało się o wiele mniej filarów, jednak taka sytuacja była prokurowana brakiem krużgankowego chaosu. Jeżeli jakiś taras się pojawiał to zazwyczaj co drugie piętro.

Kluczyliśmy po obiekcie już parę chwil, przechodząc przez mniejsze lub większe drzwi. Przechadzając się pomiędzy różnymi wieżami oraz korytarzami. Budynek ten powoli zaczynał przypominać labirynt, taki w którym jednak jak bardzo byśmy się starali, nie dalibyśmy rady się zgubić.

Przechadzając się tak, zauważyłem jak wiele strzelistych okien posiada ten budynek. Czasami wydawało mi się, jakby sam pałac był zbudowany jedynie ze szkła.

Po około pięciu minutach chadzania w ciszy, w końcu dotarliśmy do punktu docelowego.

Komnata wyglądała zupełnie jak jakiegoś rodzaju sala obrad. Na środku stał wielki hebanowy blat, z potężną mapą, przedstawiającą cały kontynent, na środku. Salę oświetlał jeden wielki żyrandol, który był w sumie trochę niepotrzebny zważając na fakt, że w komnacie znajdowały się również dwa wielkie i strzeliste okna.

Król usiadł na największym krześle, wskazując nam nasze miejsca, które znajdowały się po jego bokach.

- Wolałbym przejść od razu do rzeczy, darując sobie przy tym kurtuazji oraz bezsensownego wstępu. Państwo jest aktualnie w sytuacji patowej, a co z tym idzie… Moja pozycja jest również zagrożona. – zaczął nader spokojnym tonem król. – Hundia próbuje wejść w wojnę handlową z nami… Ja sam tracę poparcie wśród pospólstwa jak i szlachty… Krąg nigdy nie miał być aparatem politycznym, i nigdy nim nie będzie. Jednak brak magów wśród elity królewskiej jest jak mi się zdaje dużym problemem.

- Benedykcie… Proszę do konkretów. – odparł, równie spokojny Fotyn, spoglądając mi i Aleksandrze w oczy.

- Wasza dwójka. Anter i Aleksandra… Staniecie się podstawą nowego aparatu politycznego. – opowiadał nadal spokojny Benedykt. – Pomożecie mi utrzymać władzę, pomożecie mi… Pomożecie mi. Wyjdę z komnaty na chwilę. Pozbierajcie swoje myśli.

Wyszedł bezszelestnie, głucho zamykając za sobą drzwi.

Patrzyłem się na Fotyna, którego wzrok latał po blacie stołu. Aleksandra jedynie ciężko oddychała.

- Wiedziałeś o tym? – zapytałem z niedowierzaniem. – Na pewno wiedziałeś.

- Wiedziałem. – odparł beznamiętnym głosem. Nasze spojrzenia się spotkały.

- Czemu o tym nie powiedziałeś? – zapytałem, powstrzymując się od wybuchu wściekłości.

- Nie mogłem…

- Czemu?! – indagowałem wściekle, uderzając pięścią w stół.

- Bo nie mogłem. – oznajmił spokojnie, dalej patrząc mi się w oczy.

Wstałem.

- Czemu?!

- Bo nie mogłem. – odparł, również wstając.

- Czemu!!!

- Bo jestem lojalny królowi.

Próbowałem się uspokoić. Aleksandra dalej siedziała przy stole. Oczy zaczęły się jej szklić. Po policzkach zaczęły spływać łzy.

- Zawsze znajdzie się większa ryba. Zawsze. Jeżeli jednej rzeczy jestem pewien to będzie to moja lojalność wobec króla. Nic tego nie zmieni. Nawet twój krzyk. Musisz zrozumieć, że tak działa świat. Gdy to zrozumiesz, wtedy zawsze będziesz miał przewagę. Nie pozwól by egoizm i subiektywność odcięły cię od wszystkich zmysłów.

- Ufałem ci. – odparłem zimnym jak lód tonem. Czułem jak zęby skrzypią pod naciskiem.

- Nigdy nie byłem twoim ojcem. Nigdy nie chciałem nim być. Byłem jedynie twoim nauczycielem. Nie mów o zaufaniu. Ty jedynie wykonywałeś moje polecenia. Jeżeli to jest dla ciebie zaufaniem, to przepraszam. Bo faktycznie cię zawiodłem.

- Mówisz o egoizmie. To paradoksalne patrząc się na to, że chroniłeś jedynie swoją dupę.

- Chroniłem cały Krąg, nie tylko siebie. A jeżeli nie jesteś w stanie tego zauważyć to jesteś po prostu ślepy.

Odczekałem chwilę. Mętlik w głowie tylko się nasilił.

- Zawsze miałem być tylko przyszłym narzędziem politycznym? – zapytałem chłodno.

- To takie ironiczne, że używasz liczby pojedynczej.

- Odpowiedz na pytanie.

- Nie… Nie miałeś być. Miałeś być członkiem Kręgu. Miałeś zostać mistrzem magii. Jednak czasy się zmieniają.

Do sali wszedł król, z dumą stąpając po zimnym marmurze.

- Olu. Fotynie. Wyjdźcie z sali. Chciałbym pomówić na osobności z Anterem. – oznajmił król kładąc swoje dłonie na oparciu krzesła.

Fotyn wyszedł z sali, próbując pocieszać Aleksandrę.

Zawiódł nas… I dobrze o tym wiedział.

- Zapewne masz wiele pytań. – rzekł beznamiętnie król.

- Mam. – odparłem chłodno. Popatrzyłem się w jego zielone oczy.

- Zatem śmiało. Pytaj. – powiedział pełen wigoru.

- Zawsze grasz tak na emocjach? Zawsze udajesz takiego… Obolałego?

- Uwielbiam przedstawienie. Polityka to nic innego jak teatr, granie na emocjach, ciosy poniżej pasa. Musisz zrozumieć jednak, że świat nie jest czarno biały… Świat nie jest prymitywny, tym bardziej prostolinijny. Dla ciebie oczywiście… Tak może być, w końcu jedyne co robisz to wykonujesz polecenia. Masz tylko jedno zadanie. Jednak… Zawsze. W każdym mechanizmie, występuję ja… I nic tego nie zmieni.

Potrzebowałem chwili, żeby przetrawić te słowa.

- Dlaczego... Dlaczego my? – dopytywałem z lekkim niedowierzaniem w głosie.

- Aleksandra była świetną Zwiadowczynią od lat. Każde zadanie powierzone jej, było wykonywane… No, może oprócz ostatniego, jednakowoż… Jest ona najlepszym owocem Akademii Kręgu. Ty natomiast… Ty jesteś wyjątkowy. W momencie gdy dostałem raport, mówiący o wybuchu magii w Svalbred… Przeczuwałem, że będzie to coś niezwykłego. Nie przeliczyłem się. I wiesz co z tym faktem zrobiłem?

- Nie mam pojęcia.

- Zadbałem o twoje wyszkolenie. To dzięki mnie byłeś szkolony przez Fotyna. Gdyby nie ja wylądowałbyś w Akademii. Nie zrozum mnie źle, chciałem, żebyś został nowym Fotynem, albo przynajmniej mistrzem Kręgu. Jednak patrząc się na obecne cyrkumstancje… Niestety, ale musiałem postąpić tak a nie inaczej.

- Nie udawaj, że jest ci przykro.

- Bo nie jest. Jestem niezmiernie zadowolony z faktu, że będziemy pracować razem. Wiesz co mi się jeszcze podoba? Fakt, że zaakceptowałeś swój los. Z Olą…

- Dla ciebie Aleksandrą.

- Z Olą może być trochę gorzej. Nie zapominaj się Anterze. Fakt, że stoisz ze mną w jednej komnacie na osobności, nie pozwala ci dyktować warunków. To ja tobą rządzę, to ja jestem królem. Nie bądź arogancki. Dobrze wiesz jak tacy kończą.

- Musisz pokazać kto tu rządzi prawda? Musisz się popisać swoją władzą.

- Nie. Muszę cię uświadomić kim ty kurwa jesteś.

Zaniemówiłem. Z perspektywy czasu to była jednak dobra decyzja.

- Coś jeszcze chcesz wiedzieć? Pytania na temat waszej działalności się nie liczą. Na nie odpowiedzi udzielę później.

- Kiedy?

- Później. A teraz… Wyjdź. Porozmawiaj z Aleksandrą.

Udałem się ku wyjściu. Moje nogi się uginały pod moim własnym ciężarem. Wydawało mi się, że zaraz się przewrócę. Odgłosy butów stukających o marmur tworzyły symfonię z szumem wiatru na zewnątrz… Symfonię grozy, przerażenia oraz gorzkiego zawodu. Aż w ustach poczułem lekką gorycz. Smak, który chciałem wypluć. Jednak dobrze wiedziałem, że im dłużej będę pluł, tym intensywniejszy się stanie. Musiałem go przełknąć, nie ważne jak bolesne czy obrzydliwe by to było. Musiałem to zrobić, by się go pozbyć.

- Aha i jeszcze jedno… Powiedz Fotynowi, żeby tu przyszedł. – oznajmił spokojnym, beznamiętnym głosem.

Otworzyłem drzwi resztkami sił. Przed komnatą stała Aleksandra z Fotynem. On był zmieszany, ona…

- Król cię oczekuje. – powiedziałem, nie spoglądając w oczy Fotynowi. Ten podszedł do mnie, spojrzał na moją twarz zwróconą w stronę podłogi. Położył swoją dłoń na moim ramieniu.

- Przepraszam. – powiedział zrezygnowanym, cichym głosem.

Później słyszałem już tylko głuchy dźwięk zamykanych drzwi. W ciszy, słyszałem jedynie szum wiatru na zewnątrz. Mimo to, że stałem właśnie w ciepłym pałacu, moje ciało opanował chłód. Ostatni raz czułem się tak rok temu.

Glina, z której moje nogi były zbudowane od kilku minut w końcu uległa mojemu ciężarowi. Zwaliłem się na zimną posadzkę z marmuru. Już nie odczuwałem bólu fizycznego.

Chwilę później dołączyła do mnie Ola. Różnica polegała na tym, że zrobiła to mimowolnie.

Przytuliła się do mnie najmocniej jak potrafiła.

- Nie ważne co się stanie. – zacząłem cicho. – Nie ważne co się stanie, zawsze będziemy razem.

- Zawsze. – odparła szeptem.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania