Poprzednie częściKrąg - Prolog

Krąg - Rozdział 8 (Część Druga) - Marmur

Wielka polana rozpościerała się przed moimi oczami. Zieleń traw, aż raziła w oczy. Na niebie nie było ani jednej chmury. Bzyczenie owadów było na tyle słyszalne, że po paru minutach denerwowało człowieka.

Później był tylko ryk uciekających ludzi. Horyzont wypełniła czarna masa, która biegła w moją stronę z zawrotną prędkością. Wśród tej masy… Czerwono biali jeźdźcy.

Zacząłem powoli iść w drugą stronę, jednak coś mnie hamowało. Konni zbliżali się z każdą kolejną sekundą.

Jak się okazało, czerwień na ich zbrojach była krwią. Krwią ludzi, którzy przed nimi uciekali. Zostałem staranowany przez tłum. Przyłożyłem głowę do ziemi. Po paru sekundach ją oderwałem.

Ludzie zniknęli. Ryk zamienił się w ciszę. Nikogo nie było dokoła.

Stałem przed Tuama Iorwenn. Przy wejściu do pałacu stał jeden człowiek. Ubrany w białą zbroję. Odwrócił się do mnie.

Nie miał oczu, zostały wyrwane. Jego oczodoły krwawiły coraz mocniej. W rękach trzymał zakrwawioną szmatę.

Jego krzyk wypełnił moje uszy.

Krzyk… Który wydawał się dziwnie znajomy.

- Anter!!!

Wstałem.

***

Równiny Argo spowiły promienie słońca, które wstawało leniwie znad horyzontu. Wstałem z łóżka, lekko oszołomiony koszmarem zeszłej nocy. Zobaczyłem, że Aleksandra jeszcze śpi.

Podszedłem do okna, które znajdowało się naprzeciwko łóżka. Przez wąski, szklany panel, dobijały się kolejne promienie słońca, oświetlając pokój. Na piaskowych ścieżkach, można było zauważyć pierwszych ludzi. Oderwałem się jednak od rzeczywistości na zewnątrz. Przetarłem moje oczy. Ubrałem spodnie oraz buty. Sprawdziłem motorykę mojego ramienia. Było w miarę sprawne, jednak o większych zamachach nie było mowy.

Aleksandra obudziła się akurat, gdy próbowałem założyć tors od zbroi.

- Spokojnie. – powiedziała cichym, zmęczonym głosem. – Ja ci pomogę.

Wstała z gracją, chodząc bezszelestnie na palcach swoich stóp.

- Ręce do góry. – oznajmiła, powoli nakładając tors.

Zbroja zsuwała się po mojej klatce piersiowej z prędkością ślimaka.

- Wiesz, że możesz szybciej? – zapytałem lekko poirytowany.

- Wiem… – oznajmiła szeptem. Na jej twarzy pojawił się subtelny uśmiech.

Nakładanie trwało jeszcze parę dobrych sekund. Raz na jakiś czas, Aleksandra przejechała dłonią po moim brzuchu, wydobywając z siebie głuche dźwięki podziwu.

Gdy już miałem za sobą proces nakładania torsu, mogłem w końcu zobaczyć w jakim stanie jest mój miecz.

Na szczęście nie było na nim żadnego uszczerbku. Złota klinga dalej się mieniła, mimo to, że nie była czyszczona od kilku dobrych tygodni.

- Umyliście ostrze? – zapytałem beznamiętnie, odwracając się. Aleksandra za mną akurat wkładała buty. Wyzywająco wygięła swoją stopę, która teraz nabrała boskich kształtów. Dobrze wiedziała, że będzie to rzecz na którą zwrócę uwagę. Gdy tylko zobaczyła, gdzie mój wzrok wędruje, uśmiechnęła się z zadowolenia.

- Pytałem się o coś. – powiedziałem, szybko kierując swój wzrok na jej oczy.

- Tak. Umyłam. – odpowiedziała, próbując naśladować mój głos. – Co ty taki dzisiaj niezadowolony? – dodała po chwili, robiąc zdzwioną minę.

- Jestem normalny. – odpowiedziałem znużonym głosem.

- Nie jesteś.

- Jestem.

- Zawsze idziesz na przekór. Dobrze wiesz, że mnie nigdy nie oszukasz. – powiedziała lekko poirytowana. Wstała z łóżka. Podeszła do mnie bliżej. – A teraz od nowa. Co się stało? – zapytała spokojnym tonem.

- Sen.

- Znowu krzyki?

- Tak… Tylko, że… Jakby to powiedzieć. Dzisiaj sen był inny. Dzisiaj go zapamiętałem.

***

Zeszliśmy na dół, żeby zjeść śniadanie razem z Gaelem. Spiralne drewniane schody, po których schodziliśmy, mocno skrzypiały. Dźwięk wydobywający się był jednocześnie wkurzający jak i wybudzający.

Na śniadanie zjedliśmy jajecznicę ze smażoną kiełbasą oraz domowym chlebem. Ciepło kuchni pozwoliło mi na chwilę zapomnieć o moim śnie.

- Jak bandaż? – zapytał z pełną buzią Gael. Popatrzyłem się zdziwiony na Aleksandrę. Ta zaczęła powstrzymywać śmiech.

- Przepraszam. – powiedział, lekko uderzając się pięścią o klatkę piersiową. – Jak twój bandaż? – ponowił pytanie, lekko zawstydzony.

- Chyba dobrze. Nieźle się trzyma. – odpowiedziałem, popijając herbatą.

- A jak ramię? – indagował, utrzymując kontakt wzrokowy.

- Z tym gorzej. Boli jak skurwysyn.

- Czyli środek przeciwbólowy przestał działać. Kurwa…

- Co się stało? – zapytała zakłopotana Aleksandra.

- Musimy pójść do Venitty.

- Kogo? – zapytaliśmy oboje z Aleksandrą.

- Venitta. Jedna z niewielu zielarek w Banu. – zaczął Gael, mocno gestykulując. – Musimy się dowiedzieć czy mamy do czynienia z zakażeniem… Spokojnie, możecie mi zaufać.

***

Piaszczyste ulice Banu były niebywale suche, mimo to, że w nocy rozpętała się niemała burza. Drogi, również były pełne ludzi.

Ludzie tutaj mówili z dość wyraźnym akcentem. Wszyscy mówili bardzo powoli. Wszyscy również nakładali emfazę na „r” w słowach. Wszystko to brzmiało dla mnie kompletnie obco. Tym bardziej, że Gael nie miał akcentu prawie w ogóle.

Poranne słońce lekko mnie oślepiało, a piasek, który dostał się do moich butów, tylko bardziej mnie irytował. Poza tym zacząłem się lekko pocić, miałem lekkie drgawki oraz traciłem powoli percepcję. Z każdym kolejnym krokiem, góry na horyzoncie stawały się coraz bardziej rozmazane. Złote pola pszenicy po obu stronach zamieniły się w czarne paski. Widoczny obraz zwęził się. W pewnym momencie po prostu się odciąłem.

***

Obudziłem się leżąc. Nie miałem na sobie koszulki, a do bioder byłem przykryty jakimś cienkim, białym kocem.

Zacząłem wpatrywać się w sufit, z każdą kolejną sekundą dostrzegając kolejny detal w jego fakturze. Jak zdawało się, strop był zbudowany z szorstkiego szarego cementu. W końcu, nad moimi oczami pojawiła się kobieta, w krótkich blond włosach. Jej twarz miała dość obły kształt. Dziewczyna również posiadała ogromne piwne oczy.

- Jest z nim coraz lepiej. Miał szczęście, że to tylko Kwas Blubeński. Dodatkowo w małym stężeniu. – oznajmiła spokojnym głosem kobieta. Mój słuch pozostawiał wiele do życzenia. Ledwo zrozumiałem co mówiła nieznajoma.

- Jakim cudem dostał się do jego organizmu? – zapytała Aleksandra, znajdująca się poza zasięgiem moich oczu. Jednak nasilenie dźwięku sugerowało, że nie znajdywała się zbyt daleko.

- Na to pytanie niestety już nie mam odpowiedzi. – odparła kobieta, znikając z mojego pola widzenia.

Zamrugałem szybko. Próbowałem spiąć mięsnie wszystkich partii mojego ciała. Próbowałem się przebudzić.

- Dostał się pewnie podczas walki. – podjął rozmowę Gael. – W tych stronach to aż pewnego rodzaju tradycja.

- W sensie co? – zapytała Aleksandra.

- Nacieranie ostrza różnymi substancjami. Bluben akurat jest mało wyszukanym wyborem. – odpowiedział Gael.

***

- W ogóle dokąd się tak spieszycie. Szanse są małe, że dzisiaj wyjdzie z łóżka. – oznajmiła nieznajoma.

- Do Tuama Iorwenn. – rzekła Aleksandra.

***

- Chodzą słuchy, że widziano orszak Iorwenna… Dzisiaj, w nocy. – oznajmiła nieznajoma. Zaraz po jej zdaniu drzwi zamknęły się z trzaskiem.

Po nie wiem ilu godzinach odpoczynku, znowu spróbowałem wstać. Udało mi się spiąć mięśnie w nogach. Otworzyłem szerzej oczy. Powoli, lecz skutecznie, wstawałem z łóżka.

W końcu znalazłem się na dwóch nogach. Próbowałem wykonać pierwszy krok, potem drugi.

Przeszedłem po zimnej, kamiennej podłodze już kilka kroków.

W końcu jednak straciłem swoją równowagę.

***

Gdy znowu otworzyłem oczy, znajdowałem się na łóżku, przykryty grubym kocem. Za oknem było kompletnie ciemno. Raz na jakiś czas, białe płatki śniegu zahaczały o powierzchnię okna.

Światło wewnątrz pokoju było lekko przyciemnione, co dodawało klimatu surowości pomieszczenia, którego ściany były zbudowane z szorstkiego cementu.

Zobaczyłem, że na końcu łóżka siedziała Aleksandra. Akurat czesała swoje kruczo czarne włosy.

Znowu zamknąłem swoje oczy.

***

Moim oczom znowu ukazał się plac przed Tuama Iorwenn. Tym razem znajdowałem się tam kompletnie sam. Była ciemna noc. Gwiazdy na niebie niemal oślepiały swoim światłem. W tle słyszałem szum rzeki. Z każdą kolejną sekundą szum stawał się głośniejszy.

Zacząłem powoli się zbliżać do wejścia pałacu. Szum w końcu stawał się nie znośny. Był kompletnie ogłuszający. Zakryłem uszy oraz zamknąłem oczy.

Niczego już nie słyszałem. Otworzyłem swoje oczy. Znajdowałem się w tym samym miejscu, jednak tym razem po kolana w cieczy, która przypominała krew. Przy potężnym wejściu do pałacu, stała postać ubrana na czarno.

Odwrócił się w moją stronę.

To był Iorwenn.

Jego twarz była cała blada, pokryta kroplami krwi. Jego fioletowe oczy były lekko hipnotyzujące.

Przejechał swoją dłonią po swoich krótko obciętych brązowych włosach.

Otworzył swoją buzię najszerzej jak potrafił.

Z jego oczu zaczęła płynąć krew.

Potem był tylko krzyk. Demoniczny oraz znajomy krzyk.

- Anter!!!

***

Obudziłem się, energicznie wstając z łóżka. W pokoju, ze mną, była jedynie Aleksandra, która właśnie spała. Podszedłem do okna, cały nagi. Wyjrzałem na dwór.

Na zewnątrz rozpętała się śnieżyca.

Musiałem trochę ochłonąć.

Usłyszałem jak Aleksandra się przebudza. Szybko pobiegłem po moje spodnie, których nie byłem w stanie znaleźć przez dłuższy czas.

W końcu jednak je znalazłem.

Aleksandra wstała, mając na sobie jedynie skąpe majtki. Jej jędrne piersi przykuwały moją uwagę.

Nawet nie zauważyłem, że jest boso.

- Widzę, że się nie krępujesz. – oznajmiłem, uśmiechnięty oraz lekko zmęczony.

- Widzę, że się lepiej czujesz. – odpowiedziała, zasłaniając swoje krągłości ręką.

- O wiele. – rzekłem, opierając się o ścianę plecami.

- Chodź spać. Proszę…

***

Pierwsze co ukazało się moim oczom po obudzeniu to było poranne słońce, otulające swymi promieniami złoty płaszcz Równin Agro. Szybko wstałem z łóżka. Zszedłem po schodach na dół.

***

W małym, okrągłym pokoju, znajdował się mały dębowy blat, przy którym akurat siedział Gael z nieznajomą.

W powietrzu unosił się zapach świeżo palonej kawy.

- O! Witaj Anter! – krzyknął Gael, ostentacyjnie podnosząc porcelanowy kubek.

- Dzień… Dobry… – odpowiedziałem zmęczonym głosem.

- Oho, ktoś tu jest zmęczony.

- Ile dni już tak leżę?

- Tylko jeden. – odezwała się nieznajoma, wchodząc do pokoju.

***

- Ponoć znowu widziano orszak Iorwenna. – rzekła nieznajoma, która okazała się być wcześniej wspomnianą Venittą. – Ponoć kilkoro ludzi zaginęło bez śladu. – dodała po chwili, zajadając się kanapką.

- Dwa dni przed zimą… W sumie nic dziwnego. – podjął temat Gael.

- Wy dalej myślicie, że Iorwenn nie umarł? – zapytałem, przy okazji jedząc jajecznicę.

- To tylko teoria, ale…

- Ale. Faktem jest to, że jego ciało co prawda zniknęło bez śladu po trzech dniach, jednak no… Umówmy się… Najprawdopodobniej zostało sprzątnięte przez jakiś Zakon, aniżeli tak po prostu zniknęło. A poza tym… Kto by chciał trzymać rozkładające się ciało na środku swojej komnaty.

- A co jeżeli „tak po prostu zniknęło”? – zapytała, dotychczas cicha Aleksandra.

- Proszę cię…

- To jedynie hipoteza. – odparła, puszczając mi oczko.

Resztę śniadania przesiedzieliśmy w ciszy.

***

- Twój stan jest zbyt niestabilny, żebym cię mogła puścić. – powiedziała Venitta, poprawiając swoje złote włosy.

- To pójdziesz z nami. – odparłem, zakładając na siebie tors od zbroi. – Wtedy będziesz miała kontrolę nad moim stanem.

- Musisz poleżeć jeszcze jeden dzień w łóżku. – nalegała uparcie.

- Jedyne co muszę to dokończyć moją misję tutaj.

Wyszedłem przed jej wiatrak, pod którym stali już Gael i Aleksandra.

Słońce tamtego dnia było schowane za chmurami. Wiatr z każdą sekundą stawał się coraz bardziej porywisty. Nad chmurami zaczęły piąć się chmury. Wszystko to zwiastowało burzę.

Na ulicy nie było ani jednej żywej duszy.

Poprawiłem swój kołnierz płaszcza.

Ruszyliśmy w stronę Tuama Iorwenn.

- Ciekawe… Takich anomalii pogodowych nie było tutaj od dawna. – oznajmił Gael. – Najpierw upał, później deszcz, dzisiaj w nocy śnieg… To nie zwiastuje dobrze. – dodał zmartwiony.

- Kiedy takie coś miało ostatnio miejsce? – zapytała Aleksandra, przysłaniając szyję kołnierzem od płaszcza.

- Według źródeł… W dniu śmierci Arkadii. Prawie dwadzieścia trzy lata temu…

***

Do wędrówki finalnie dołączyła jeszcze Venitta, która dogoniła nas na obrzeżach Banu. Pogoda pogarszała się z każdą kolejną minutą.

Gdy przechodziliśmy przez bujny dębowy las, pogoda na chwilę się poprawiła. Jednak, gdy przyszliśmy już pod Tuama Iorwenn, zaczęło mocno lać.

W akompaniamencie odgłosów butów uderzających o powierzchnię błota, biegliśmy do wejścia pałacu. W pośpiechu weszliśmy na drugie piętro, nie zważając już na scenerię wewnątrz budynku.

- No dobra… Wejdę tam sam. – zacząłem zdyszany, strzepując krople z mojego płaszcza. – Pilnujcie wejścia. – dodałem, zamykając za sobą wielkie drzwi.

Usłuchali się. Zza drzwi słyszałem dźwięki zdejmowanego ekwipunku oraz rozmów.

Schludność i piękno prywatnej komnaty króla dalej były porażające. Jednak nie chciałem się skupiać na wystroju pokoju. Chciałem już wracać do Nome.

- Tha an àm a dh'fhalbh ag ath-aithris fhèin. – powiedziałem cicho.

Rozłożyłem szeroko ręce i dłonie. Zacząłem powoli wchłaniać magię tego miejsca.

Mocą umysłu próbowałem przenieść się pięć dni wstecz. Próbowałem kontrolować przepływ czasu, wewnątrz mnie. Cały czas skupiałem się na okresie pięciu dni.

Chłonąłem magię powoli. Strumień był stabilny oraz mozolny. Nie chciałem stracić kontroli.

Przeniosłem się na polanę, gdzie trenowałem z wujem. Góry w oddali, powoli zaczęły się do mnie zbliżać. Chmury mknęły po niebie w niebywałym tempie, pozostawiając po sobie szarą, ledwo widoczną smugę. Skierowałem swój wzrok na manekina, który stał po mojej lewej stronie. Kukła była cała osmolona, a co dziwniejsze, otaczała ją jakaś dziwna czerwona aura. Stałem w miejscu.

Wiatr się poruszył. Zwiał on wszystkie liście z drzew otaczającego mnie lasu.

Góry zaczęły się oddalać.

- Kurwa mać.

Straciłem kontrolę.

***

Przeniosłem się znowu do komnaty króla, jednak tym razem coś wydawało się nie na miejscu. Dobrze wiedziałem, że czar cały czas działa, jednak nie wiedziałem o ile wstecz się przeniosłem.

Całą salę widziałem z perspektywy miecza. Stałem dokładnie po środku wydarzeń.

Do sali weszła niska kobieta w krótkich brązowych włosach. Szła z gracją, starannie dobierając swój każdy kolejny krok. Jej krótka turkusowa sukienka falowała w rytmie jej kroków.

Obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni.

Jak się okazało, za moimi plecami, stał Amelo Drugi, król Yornem.

***

- Cały dzień tam stoisz… - odezwała się Arkadia, poprawiając swoje włosy. – Chodź tutaj… Proszę cię. – dodała, chwytając się za swoje ramiona.

Amelo usłuchał. Oderwał się od okna. Jego buty głośno stąpały po ziemi.

Król był wysoki, miał wyraźne rysy twarzy. Posiadał również długie blond włosy, spięte na koński ogon.

Arkadia i Amelo mocno się do siebie przytulili.

Ja w tym samym czasie postanowiłem zmienić swoją pozycję i przy okazji zbadać nieco komnatę.

Po krótkich oględzinach doszedłem do wniosku, że wszystko jest na swoim miejscu, przynajmniej na tyle na ile zapamiętałem ułożenie utensyliów w sali.

W między czasie, para królewska dalej się przytulała.

Postanowiłem podejść do miejsca, gdzie wcześniej stał król. Wyjrzałem przez okno.

Wyspa Nord była bardzo dobrze widoczna, mimo że była oddalona o jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Co jednak przykuło moją uwagę, to wielka czarna plama znajdująca się na morzu, oddalona od wyspy o maksymalnie kilka kilometrów.

Odwróciłem się w stronę pary królewskiej. Akurat się całowali. Dałem im więc kilka chwil.

- Kocham cię. – powiedział Amelo, spoglądając Arkadii głęboko w oczy.

- Ja ciebie też. – odpowiedziała, odwzajemniając spojrzenie. – Co masz jeszcze do zrobienia? – zapytała po chwili, lekko muskając usta Amela.

- Do załatwienia jeszcze kilka mniejszych korespondencji… Muszę napisać do paru generałów w sprawie wycofania wojsk. Muszę również podpisać kilka pomniejszych ustaw… Aha i najważniejsze… Przeanalizować raporty bojowe z frontu południowego. – odparł spokojnym tonem.

- Przyjdziesz dzisiaj do mnie? – zapytała chłodnym głosem.

- Przyjdę, gdy tylko wykonam swoje obowiązki.

Stali tak parę minut w ciszy. Ja w tym samym czasie podziwiałem Ostrze Dusz, wbite w marmurową podłogę pośrodku komnaty.

- Coś wiadomo o zawieszeniu broni? – zapytała w końcu Arkadia.

- Nic… Nie chcą się wycofać, mimo to, że przegrywają. Z tego co mi wiadomo Estremard nie ma ochoty nawet na chwilowe zimowanie. Będą chcieli walczyć w śniegu w swoich skromnych liczbach… Tylko lepiej dla nas. – odparł wzdychając. – Czemu pytasz?

- Martwię się o niego. – rzekła kobieta, chwytając się za brzuch.

- Też się martwię… Jednak jestem dobrej myśli.

- To dziecko będzie wyjątkowe Am…

- Tak samo jak Fryn…

Wizja się urwała. Jedyne co później widziałem to wszechobecną czerń. Moje uszy wypełniał szum. Moją głowę wypełnił mocny ból. Wszystko to było na szczęście chwilowe. Tak zwane efekty uboczne zaklęcia.

Obudziłem się w komnacie króla. Za oknem rozpętała się potężna burza.

Byłem wściekły.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • fjoloP 18.06.2020
    Widzę, że coraz ciekawiej się zaczyna robić. Poza tym fajnie napisane.
  • fraaFili 18.06.2020
    Dziękuję za komentarz.
  • Clariosis 18.07.2020
    Przyznam szczerze, że robi się faktycznie coraz lepiej. I zarówno w narracji, jak i w akcji. Nadal jest kilka rzeczy które osobiście trochę mi wadzą, ale o tym będę się już później rozpisywać - teraz idzie coraz lepiej, jak wspominałam. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania