Poprzednie częściKrąg - Prolog

Krąg - Rozdział 2 - Powidoki

- Ile tak już ćwiczysz? – zapytał Jan, biorąc ostatni kęs kanapki.

- Parę miesięcy… - odpowiedziałem kierując swój wzrok na manekina.

- Jeżeli, powiedziałbyś, że trenujesz od dzisiaj to byłbym pod wrażeniem twoich postępów… Ale tak to, powiem ci tylko jedno… Jesteś topornym samoukiem. – odparł, kładąc swoją rękę na moim ramieniu.

- Jakim cudem tak dobrze walczysz? – zapytałem, odwracając swój wzrok w stronę Jana.

- Należałem kiedyś do gwardii króla Amela drugiego. To było jeszcze sprzed czasów Wielkiej Entropii… - odparł cichym tonem. Wyglądało jakby słowa, które wypowiedział, przypomniały mu o lepszych czasach. Smutek powoli malował się na twarzy wuja.

- Co się stało, że już nie walczysz za Yornem?

- Podczas Wielkiej Entropii, nasza drużyna również została zaatakowana…

- Podobno, celem Iorwenna były jedynie zakony praktykujące magię. – odpowiedziałem zdziwiony. Zaczęliśmy się powoli zbierać, słońce powoli zachodziło, a do wioski mieliśmy około godziny drogi. – Zostawiamy kukłę? – dodałem po chwili przewieszając łuk przez ramię. Po co go w ogóle braliśmy? Pewnie wuja myślał, że nauczy mnie strzelania, jednak gdy zobaczył moje umiejętności w szermierce, pomysł od razu wyparował.

- Przecież jeszcze tu przyjdziemy…

***

Byliśmy już w połowie drogi. Promienie słońca przebijały się przez bujne korony drzew. Las wyglądał magicznie. Jednak jedna myśl dalej mnie trapiła. Co się stało z drużyną wujka?

- Czy atak na twoją kompanie… - zacząłem. Mój głośny oddech zmęczenia przerywał mi zdanie co każde słowo. – Albo inaczej… Czy praktykowaliście magię w swoich szrankach? – dodałem po chwili, wykonują slalom pomiędzy kamieniami na ścieżce.

- Tak. Inaczej, nie byłbym w stanie walczyć, tak jak widziałeś wcześniej. Pamiętasz? – odpowiedział znad ramienia.

- Pamiętam owszem… Czyli używaliście magii, jako wsparcia w walce, nie jako siły samej w sobie?

- To by się zgadzało… Magia wykorzystywana w trybie pasywnym, jest również potężnym wspomagaczem.

- To by wiele wyjaśniało… Czekaj… Czyli magia dalej istnieje? – zapytałem zakłopotany. – Według wierzeń, magia zniknęła podczas Wielkiej Entropii… - dodałem po chwili.

- Podczas Wielkiej Entropii zniknęli magowie, a nie magia. – poprawił mnie urażony wuja. Widać, że całą sytuację z czarami oraz jego zakonem brał bardzo do siebie.

- A co z księgami?

- Co z nimi? Nie byliby w stanie zniszczyć wszystkich ksiąg, to jest po prostu niemożliwe.

Dalszą część drogi przebyliśmy w ciszy. Ja zacząłem się delektować widokami bujnego lasu, natomiast Jan widocznie się zamyślił.

***

Gdy dotarliśmy do wioski, miałem jedynie ochotę wejść do domu i położyć się spać, byłem naprawdę wycieńczony. Moje nogi uginały się pod moim własnym ciężarem. Jednak wujkowi, nasunęło się jeszcze jedno pytanie.

- Powiedz mi… Po co tak w ogóle ćwiczysz? – zapytał się Jan, stojąc już praktycznie jedną nogą wewnątrz swojego domu.

- Mam ochotę się stąd wyrwać wujku… Jeżeli już do takowej wędrówki by doszło, to na trakcie umiejętności posługiwania się mieczem przyda się. – odparłem, odchodząc w stronę mojego własnego kąta.

***

Wchodząc do domu nawet nie przejmowałem się zapalaniem świec, położyłem się na łóżku i dosłownie po kilkudziesięciu sekundach zasnąłem.

- Anter!!!

Tej nocy znowu obudził mnie krzyk, tym razem męski. Krzyk nie przypominał, głosu Jana, tym bardziej jakiegokolwiek innego mężczyzny, którego znałem.

Energicznym ruchem wstałem z łóżka i wyszedłem na zewnątrz. Księżyc świecił na tyle mocno, że nie było sensu brać ze sobą jakiegokolwiek źródła światła. Przebiegłem wzrokiem bo lewej stronie wioski (strona lasu). Wyglądało na to, że każdy spokojnie spał i znowu się przesłyszałem. Zanim jednak wszedłem do domu, postanowiłem obejrzeć jeszcze prawą stronę wioski. Moim oczom ukazał się niesamowity widok. Wyspa Nord była otoczona lekką poświatą, prawie niewidoczną. Pobrzask miał kolor jasnoniebieski, w niektórych momentach przechodzący w śnieżną biel. Sama forma wydawała się… żywa. Ruchy białych pasków były widoczne na niebieskiej poświacie, wszystkie pędziły ku górze. Wszystko to wyglądało jak jakaś magiczna bariera. Byłem zafascynowany tym widokiem, wręcz porażony jego formą. Nie wiem ile tak stałem na zewnątrz, wpatrując się w ledwo widoczną poświatę. Pewnie stałbym tak jak słup soli, aż do rana, jednak czar w końcu prysł, dosłownie. Po jakimś czasie, poświata pękła jak szkło, rozleciała się na milion różnych kawałków. Wszystkie z nich runęły do wody, wydając przy tym głuchy dźwięk, który bardziej przypominał podmuch wiatru, aniżeli odgłos wielu obiektów wpadających do wody. Po tym intrygującym spektaklu musiałem się chwile otrząsnąć. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak pięknego. W końcu jednak wszedłem z powrotem do domu, aczkolwiek tamtej nocy, prawie nie spałem.

***

Następnego dnia nie byłem stanie pozbyć się myśli o tajemniczej poświacie. W trakcie pracy u szkutnika, moją głowę opanowały myśli o magicznym zjawisku. To nie tak, że nie byłem w stanie się skupić na pracy (za którą dostałem ekwiwalent jednej złotej monety), jednak myśl cały czas mnie trapiła. Nie znałem natury, wcześniej zaobserwowanego zjawiska, a bardzo chciałem. Zauważyłem również, że często spoglądałem w stronę wyspy, jakby został rzucony na nią jakiś urok, co jakby nie patrzeć miało miejsce poprzedniej nocy. Po kilku godzinach pracy, opierającej się głównie na dostarczaniu drewna z lasu, czułem się naprawdę zmęczony. Wszedłem więc do mojego domu i zdrzemnąłem się na kilka godzin.

***

Gdy wstałem, było jeszcze wczesne popołudnie, więc na trening miałem jeszcze parę godzin. Wstałem więc oraz szybko się przebrałem w codzienne ciuchy. Wyszedłem szybko z domu i po kilku sekundach znajdowałem się przed drzwiami pracowni wujka. Wszedłem bez zapukania.

- Daj mi dosłownie chwilę – odparł wuj zamykając drzwi prowadzące bezpośrednio do warsztatu.

***

Zatrzymałem się w tym samym miejscu, od którego zacząłem mój bieg podczas ostatniego treningu. Przed oczami miałem jedynie kukłę, myślałem tylko o niej. Skupiłem się maksymalnie na moim „przeciwniku”.

- W walce, masz się skupić na przeciwniku. Skupiasz się na jego pozycji, na jego ruchach. Musisz nauczyć się przewidywać jego ruchy. – opowiadał wuj, cały czas krążąc wokół mnie. – Zbadaj swoje środowisko, dopiero potem ruszaj do ataku. Bądź gotowy na zmienne. – dodał cały czas krążąc.

Wziąłem kilka głębokich oddechów. Obeznałem się z moim środowiskiem, skupiając znaczną część mojej uwagi, na miejscu, w którym ostatnio znajdywał się kamień. Dalej tam był. Tym razem musiałem być bardziej ostrożny.

- Gotowy? – zapytał Jan.

- Gotowy.

Ruszyłem. Moje myśli skupiały się jedynie na stacjonarnym celu przede mną, do którego zbliżałem się z każdą kolejną sekundą. Wyciągnąłem miecz z pochwy, która mieściła się na moim biodrze. Wykonałem pierwsze cięcie. Cios wylądował na poziomie klatki piersiowej. Potem nastąpił pierwszy obrót. Wziąłem drugi, bardziej energiczny zamach. Cios trafił w brzuch manekina. Drugi obrót, pod lewą ręką, wykonany perfekcyjnie. Nie zahaczyłem o kamień. Znajdywałem się po drugiej stronie manekina. Poprowadziłem trzeci, finalny cios od mojej strony, przebijając brzuch manekinowi.

- Lewa noga za blisko prawej, tracisz balans. Miecz za często trzymasz za sobą. Tym razem za mocno skupiłeś się na jednej partii ciała, co jest kolejnym błędem. I pamiętaj, jeżeli walczysz z jednym przeciwnikiem, nie musisz wykonywać tylu obrotów. – oznajmił wuj. Nie spodziewałem się, że nagle pojawi się za mną. Sytuacja ta mocno mnie przestraszyła, oraz pokazała, że nie skupiam się na swoim otoczeniu. Wyglądało na to jednak, że wuja zignorował to kompletnie.

- Oraz nie uważasz na swoje otoczenie. – dodał po chwili idąc w stronę miejsca, gdzie zostawiliśmy ekwipunek.

Podszedłem do miejsca wypoczynku, które mieściło się na małym pagórku. Z tego miejsca było świetnie widać miejsce mojego treningu. Gdy ja przyglądałem się manekinowi, wuja wyciągał prowiant z sakiewki.

Szturchnął mnie mocno, na znak tego, że chce mi podać jedzenie. Wziąłem więc od niego kanapkę z mięsem i zacząłem jeść, nie mając przy tym manier. Byłem prawie wygłodzony, nie jadłem nic od prawie kilku godzin.

- Jakie masz plany, gdy już stąd wyjedziesz? Jakiś cel? – zapytał zaintrygowanym głosem wuja, zarazem biorąc pierwszy kęs swojej kanapki.

- Zastanawiałem się nad profesją karczmarza. – odparłem zamyślony.

- Tutaj masz karczmę. Tutaj masz ludzi, z którymi dorastałeś. Tutaj jest twój dom. – napierał Jan.

- Nie chodzi o poszukiwania domu. Chce się stąd wyrwać, zaznać czegoś nowego.

Wuja wiedział, że i tak nie przemówi mi do rozsądku. Nie było potrzeby się o to spierać. Decyzja, można powiedzieć, została podjęta dawno temu.

- Skąd weźmiesz pieniądze? – dopytywał natarczywie.

- Sprzedam książki. – odpowiadałem mechanicznie. Można powiedzieć, że byłem przygotowany na „zwiad” wuja.

- Już nic cię nie przekona, żebyś został?

-Nic. Ale to nie oznacza, że już jutro wyjeżdżam. Muszę się jeszcze paru rzeczy nauczyć od ciebie.

- Jutro idziesz do mnie do „roboty”. – oznajmił wuja, nakładając dużą emfazę na słowo „roboty”.

***

 

Powrót do wioski zajął nam około godziny. Gdy doszliśmy do Svalbred, słońce powoli zachodziło. Od razu, gdy trafiliśmy na miejsce, wszedłem do swojego domu i położyłem się spać.

Tamtej nocy o dziwo spałem spokojnie. Następnego dnia wstaliśmy dosyć wcześnie. Powrót z treningu planowaliśmy na wczesne popołudnie.

Na miejscu, wuja uczył mnie podstawowych technik parowania ciosów. Trening był o dziwo w miarę przyjemny. Może dlatego, że parowanie szło mi całkiem nie najgorzej. Oczywiście Jan miał wiele zastrzeżeń, że nie jestem wystarczająco szybki, że nie trzymam miecza wystarczająco pewnie. Na trening spędziliśmy jakieś pięć godzin, co wnioskowałem z pozycji słońca.

Po kilku godzinach treningu wróciliśmy do wioski.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania