Laboratorium... cz.10 - Zakończenie.
Pełna obaw obserwowałem spokojne ruchy mężczyzny. Po kilku chwilach przygotowania, nacisnął przycisk, wzywając kilkoro Anonimowych. Leżałam tak, napinając nerwowo mięśnie.
- Co mi zrobicie? - Spytałam grzecznie, choć ledwo łapałam oddech że strachu. W klatce nigdy wcześniej nie brałam udziału w tak skomplikowanym eksperymencie, zwykle kończyło się tylko na zastrzykach. Aran, podobnie jak pozostali, nałożył maskę chirurgiczną i specjalny, zielonkawy strój.
- Leż spokojnie, nie stanie ci się krzywda. Kiedy się obudzisz, będziesz jak nowo narodzona. - Odezwał się, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
- Ale ja nie chcę... - Zaczęłam marudzić wiercąc się na tej kozetce. Anonimowi w absolutnej ciszy zajmowali się jakimiś urządzeniami, a Aran spokojnie mył ręce, namydlając je aż do łokci. Gdy już był gotowy, nałożył gumowe rękawiczki i podszedł do mnie. Widząc moje zachowanie, uderzył mnie w policzek.
- Spokój.
- Nie chcę! - Krzyknęłam pewna, że dzieje się coś niedobrego. Wstałam, lecz zanim dokuśtykałam do zbawiennych drzwi, sam Aran zastąpił mi drogę, po czym chwycił swoją wielką ręką za włosy. Pisnęłam z bólu, kucając. Byłam gotowa poświęcić tę garść włosów, byle by być wolna.
- Co z ciebie za kłopotliwy bachor, do cholery! - Mężczyzna nie rozluźniając uścisku, zaczął mnie ciągnąc z powrotem w stronę kozetki.
- Nie! Nie chcę! - Krzyczałam zapierające się nogami o śliską podłogę. Machałam rękoma mając nadzieję, że kogoś uderzę, lub podrapię, bez większego skutku. Po chwili poczułam jak mężczyzna podnosi mnie, i rzuca na twardy mebel. Złamane żebro doprowadziło mnie do łez, ból był niesamowity. Czując swoją bezsilność, patrzyłam tylko jak unieruchamiają mnie grubymi pasami.
Podali mi maskę tlenową że środkiem usypiającym. Wzbraniałam się tego, jak mogłam, od odwracania głowy, do wstrzymania oddechu.
Ta próba buntu była skazana na porażkę. Biorąc długi wdech, traciłam nadzieję na przeżycie.
* * *
- Więc, według pańskiego zeznania, trzymaliście te dzieci w nieludzkich warunkach, wykorzystując je do zakazanych przez nasze prawo eksperymentów. Do tego przeprowadziliście na własną rękę operację, w której zmarła wasza ostatnia ofiarą, zwaną Ester. Czy to jej rodowite imię?
- Nie. Tak ją nazwaliśmy, kiedy wychodziła z klatek do Laboratorium.
- Rozumiem. Macie świadomość, ile takich niewinnych duszyczek skazaliście na śmierć?
- Tak. Przecież to ja je tam przyprowadziłem.
- Proszę powtórzyć. Jak pan ma na imię?
- Aran. Aran Bennis.
Komentarze (50)
Dobra a teraz o treści.
Fabuła dość ciekawa i szkoda, że nie rozbudowałaś tego bardziej - wprowadzając wątki poboczne. Masz dość przyjemny styl i jesteś spostrzegawczą dziewczyną - w tekście umieszczasz jakby mimochodem jakieś detale, szczególiki, które pozwalają odbiorcy wczuć się w sytuację i pobudzić wyobraźnię. To dobrze wróży. Jednak można jeszcze bardziej zaangażować czytelnika oddziałując na jego zmysły: wzrok, węch, słuch. Staraj się zaangażować wyżej wymienione a tekst będzie lepszy. Na razie tyle. Do roboty!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania