Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Prima Aprilis cz. 14
POCZĄTEK LATA
Jest 30 czerwca. Koniec miesiąca. Termin na uzgodnienie z Michałem warunków rozwodu. Jak zawsze nie wywiązał się z poczynionych ustaleń. Ja siedzę w kuchni i piszę tę książkę, którą może wydam, a może nie. Która jest swego rodzaju terapią, a może nie. Może kaprysem. Może pamiętnikiem. Siedzę w kuchni. Słucham “Wave a little light” (Electro Vibers Lounge). Jakaś taka melancholia, smutek, nostalgia mnie dopadły. Łzy płyną, choć myślałam, że już wszystkie wylałam. Utworu słucham już któryś raz z rzędu. Michała to irytuje. Ogląda film. Zaraz ma wyjść z kumplami na mecz Brazylia – Hiszpania, ale póki co leży na kanapie z odrapanym tyłkiem i nogami, z tą swoją miną, której szczerze nienawidzę i nienawidziłam już dawno, tylko wmówiłam sobie, że „kocham go, kocham!” Co mnie tak zaślepiło? Co spowodowało, że przespałam 12 lat mojego życia u boku kogoś, kto nigdy mnie nie kochał, nie szanował, może nawet nie lubił? Co to do cholery było? Chemia? Kurczę. Ona trwała rok, no może półtora, a co z pozostałymi 10 latami? Poczucie obowiązku? Odpowiedzialność za rodzinę, dzieci? Opinia innych? Poczucie, że skoro wzięłam ślub i zobowiązałam się do bycia z kimś do końca życia to cokolwiek by się w międzyczasie wydarzyło powinnam przy tym zobowiązaniu trwać?
Żal, wielki żal mnie przepełnia i to widać po mnie i każdy mi to mówi. A mi się wydaje, że jest tak cudownie, że mam powera, że świetnie daję sobie radę. Yeah! Biegam, wychodzę, daję radę w pracy, z dziećmi, robię zakupy, zakładam konto, załatwiam cesję telefonu, kupuję auto, załatwiam dowód rejestracyjny, chodzę po prawnikach, psychologach, ogarniam!
Jestem taka uśmiechnięta, otwarta na ludzi, radosna, pełna energii! Spragniona życia, uczucia, miłości, czegoś nowego, czegoś pięknego, ale czasem wkrada się ból, żal, tęsknota za tym, co było między nami kiedyś, na początku, albo co wydawało mi się, że było między nami. Ja pierdolę, co za jazda. Było, czy nie było. Jak teraz do tego dojść? Kochałam go, czy nie kochałam? Kochał mnie, czy nie kochał. Do 31 marca wydawało mi się, że tak, a dzisiaj? Patrzę na niego i niczego już nie wiem. Kiedy przestał mnie kochać? W styczniu tego roku, czy kiedy urodził się Kamilek? Gdzie i kiedy to pękło? Może nigdy tego nie było? Może to tylko chwilowa namiętność nas połączyła? A że pojawiły się dzieci, to zostaliśmy na trochę dłużej? Ból nie przechodzi. Boli coraz bardziej. Żal chwyta mnie za gardło z każdym dniem mocniej. Ale do kogo właściwie mam pretensje? Do niego? Może powinnam do siebie? Tak, jasne. To moja wina, że go pokochałam na maksa tak mocno, jak tylko można to sobie wyobrazić i zaakceptowałam takim jakim jest. Pokochałam „araba”. Pokochałam go tak mocno, że nie zauważyłam, że jest złym człowiekiem, nie szanującym nikogo poza samym sobą. A może to kolejna bzdura, której chce się chwycić, by ułatwić sobie pogodzenie się z tą stratą. Bo znacznie trudniej byłoby pogodzić się z tym, zakładając, że jest wspaniały i dobry.
Od kilku dni dopada mnie znienacka chęć powrotu do stanu sprzed pierwszokwietniowego odkrycia. Chciałabym tak po prostu usiąść z piwem na kanapie i żyć tak, jak gdyby nic się nie stało. Czekać aż on wróci z delegacji, biegania, spotkania. Wykąpie się, poczyta nesweeka na ipadzie i w końcu usiądzie obok mnie na kanapie i powie:
- Pokuciasz mnie?
A ja wtedy odpowiem z uśmiechem na twarzy – z przyjemością kotku.
I będziemy tak żyli długo i szczęśliwie.
Ale mimo silnego odczuwania tej chęci nic się nie dzieje. Jest jak jest. Już 3 miesiące minęły. I nigdy już nie będę tak na tej kanapie siedzieć. I nie tylko dlatego, że nie piję już w tygodniu.
Nagle rozumiem kobiety, które mimo, że mężowie je biją wolą z nimi być, niż nie być. Mnie nie bił, ale nie szanował, nie kochał, nie NIC, a też chciałam z nim być. Co za niedorzeczność.
Jest 3 lipca i wcale nie jest lepiej. Łzy wciąż płyną potokami. Środa. Za dwa dni jadę na urlop, na Hel, którego tak nie lubię. Czy tam się coś zmieni? Czy tam poczuję się lepiej. Czy po powrocie zacznę w końcu nowe życie? Już kolejny miesiąc wydaje mi się, że z 1 dniem miesiąca zacznę wszystko na nowo, ale 2 lub 3 dnia okazuje się, że nic się nie zmienia, wciąż schizy, awantury, wymiany maili z Michałem., rozmowy nie zmierzające donikąd. Głupie myśli: zadzwonić do Kini, nie zadzwonić. Powiedzieć jej, jaką jest pierdoloną suką, czy może podziękować, że uratowala mnie przed „arabem arabusem arabskim”? Biorę już trzecie opakowanie leków uspokajających. Kuba twierdzi, że powinnam odstawić, ale ja się boję.
W poniedziałek Kacper jedzie w ramach zielonej szkoły do miejscowości niedaleko tej, w której 11 lat temu wzięliśmy ślub z Michałem. Co za ironia. Nie mógł jechać gdzie indziej? Przez kilka dni jestem sama z Kamilkiem. Michał w delegacji. Choć sama już nie wiem, gdzie jest. W każdym razie nie w domu.
Dla mnie to ostatni tydzień przed urlopem. Nie mogę się doczekać. Dopinam wszystko w pracy. W domu. Kosmetyczka. Fryzjer. Szkody na samochodzie nie uda mi się już załatwić, ale organizuję chociaż przyjazd rzeczoznawcy. W tym całym zamieszaniu zastanawiam się, czy mam jeszcze tabletki uspokajające. Nie chciałabym się ”obudzić” z tym problemem pośrodku Helu tysiące kilometrów od najbliższego psychologa i apteki. Z ciekawości biorę do rąk ulotkę leku i czytam, że w zasadzie nie zaleca się przyjmowania leku dłuzej niż 2 miesiące, nie więcej niż dwa opakowania. Hmm. Ja już zaczęłam brać trzecie. Postanawiam pójść do lekarza dowiedzieć się, jak mam odstawić ten lek, bo autor ulotki doradza w tym zakresie konsultacje.
Pewnego wieczoru, gdy się kąpię do łazienki wchodzi Michał. Wrócił z pierwszej w tym tygodniu delegacji. Proszę go, by usiadł na naszej ławeczce, po którą 5 lat wcześniej jechaliśmy do Zatłoczna, czy gdzieś, i z której tak się cieszyliśmy. Poirytowany siada, choć najchętniej wybiegłby z łazienki.
Nie wiem, co, czy kto każe mi mówić, to co mu mówię, ale najprawdopodbniej mój mózg...
Mózg żony i matki, na której spoczywa odpowiedzialność za rodzinę i małżeństwo. Mózg kobiety, która wie, że jeśli nie podejmie ostatniej próby ratowanie tego związku, może tego żałować do końca życia. Mózg człowieka wreszcie, który nie jest, w przeciwieństwie do swojego męża, omamiony seksualną chemią i wie, jak ta historia się skończy, i dlatego chce uchronić rodzinę przed rozpadem. Bo wie i widzi więcej niż otępiały z namiętności mąż.
- Michał, wiem, że nie masz pewnie ochoty na tego typu rozmowę, ale jako żona i matka czuję się w obowiązku zacząć ją z Tobą. Daj mi kilka minut.
Staram sie wyglądać najbardziej seksownie jak umiem w tej wannie, ale Michał i tak jest chyba na tę moją zagubioną w akcji seksualność obojętny, przynajmniej w tej chwili.
- Wiem, że podjęliśmy decyzję, właściwie ja podjęłam o rozwodzie, ale tak myślę, że może jeszcze powinniśmy to przemyśleć. W końcu tyle lat razem, mamy dzieci. Kurczę. Tak chyba nie można. Spoczywa na nas odpowiedzialność rodziców i dorosłych ludzi, którzy 11 lat temu sobie przysięgli, że będą ze sobą na dobre i na złe. Teraz jest to złe, a my się z taką łatwością poddajemy. Wiem, że się od siebie oddaliliśmy. Zagubiliśmy gdzieś w tej bieganinie relację między nami, ale to nie oznacza, że nie możemy choć spróbować ich odbudować. Jak się nie uda, to trudno, ale moim zdaniem trzeba spróbować. Co myślisz?
- No tak, to znaczy, w sumie może masz rację, ale ja już nie chcę niczego próbować.
- To znaczy, że się rozwodzimy, tak? Jesteś tego pewien na 100 procent?
- Tak.
I wyszedł z łazienki.
I tyle. Mój monolog. Jego krótka riposta i koniec.
Po co w ogóle zaczynałam, po co??? On znowu ma satysfakcję, że mi na nim zależy, ale dobra, nie przejmuję się tym, w końcu jestem jego żoną, a nie uganiającą się dziewczyną z liceum. No ok, trzeba się spłukać i wyjść już z tej wanny, mojej chwilowej ostoi.
Michał wyjeżdża w tym tygodniu na kilkudniową delegację. Będę sama z dziećmi. Potem urlop.
Znajomość z Kubą rozwija się. Piszemy i dzwonimy do siebie codziennie. Budzę go jadąc do pracy o 8 rano. Teraz wiem, dlaczego Michał dzwonił codziennie do Kini około 8 30. Chciał z nią razem zacząć dzień. Ja teraz także zaczynam i kończę dzień z Kubą. Przed urlopem raczej się już nie zobaczymy. Smutno nam z tego powodu. Będę na Helu 2 tygodnie. On w tym czasie wyjedzie do Egiptu z kumplem na Kitea. Wytrzymamy. Zatęsknimy. Uwialbiam nasze długie rozmowy przed snem, o życiu, dzieciach, wartościach, związkach i dbaniu o nie. Czasem kończymy wspólnym seksem przez telefon, czasem prawie razem zasypiamy. Jak dobrze, że on jest. A z drugiej strony czuję, że zaczynam czekać na sms, na telefon, na cokolwiek, zatracając powolutku sens swojego własnego życia. W piątek przed wyjazdem dzielę się z nim tym uczuciem. Mam pustkę. Nie wiem, dokąd to zmierza. Boję się być na Helu bez niego, bez telefonów i rozmów. On w Egipcie, ja tu. Czy dam tam radę. W miejscu, w które zawsze jeździliśmy z Michałem. W którym będzie mnóstwo znajomych, z którymi wraz z Michałem spędzaliśmy tyle czasu. Boję się i mam doła. Czy wytrzymam z mamą i siostrą w jednym domku przez 2 tygodnie? Po co ja tam jadę, dlaczego nie zrezygnowałam z Helu na rzecz innego wyjazdu?
C.D.N.
Komentarze (3)
/to kolejna bzdura, której chce się chwycić,/ – której chcę
/z Michałem., rozmowy nie zmierzające/ – niezmierzające
Jest ogólnie przyjęte aby posługiwać się zapisem liczbowym tylko w niezbędnych sytuacjach np. daty, godziny itp. – podręczniki do matematyki są zwolnione z tej zasady.
Nie powinienem wchodzić w merytoryczne relacje, skoro ten tekst jest osobistą formą terapii, lecz nauka zbadała już, poniekąd, zasady dotyczące uczuciowości pomiędzy osobnikami zwanymi ludźmi i wyniki nie są obiecujące.
cul8r
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania