Poprzednie częściPrzeszłość przyszłości

Przeszłość zapuka do drzwi [12]

Dzwonek telefonu wybudził mnie ze snu.

— Czas wstawać, panie Kolankowski – krzyknąłem i poczłapałem w stronę łazienki, wcześniej otworzyłem drzwi na taras. Murka wybiegła do ogrodu. Miałem jeszcze trzydzieści minut do przyjazdu Aleksandry. Szybki prysznic i pociągniecie golarką, gdy nagle jak spod ziemi wyrosła przede mną Marianna.

— Wszelki duch Pana Boga chwali – zawołałem. – Kiedyś przez ciebie zejdę na zawał! – Uśmiechnąłem się.

— Kochanie! – kobieta nieco podniosła głos. – Boję się o ciebie i dlatego chcę ci dać namiary do mojego znajomego w Szczawnicy, gdybyś potrzebował pomocy – westchnęła głęboko i podała mi wizytówkę.

— Ależ babciu nic się nie może wydarzyć, przecież nie jedziemy na odludzie, tylko…

Usłyszeliśmy klakson samochodu i szczekanie wilczycy.

— Murka zostaje ze mną – zakomunikowała i proszę, uważaj na siebie wnusiu! – szepnęła zatroskana.

Wziąłem kurtkę z wieszaka, torbę z rzeczami i wypadłem z domu. Biały Mercedes – Benz CLA stał w całej swej okazałości przed bramą. Rzeczy wrzuciłem na tylne siedzenie, a sam usiadłem na przodzie, witając się szarmancko z Aleksandrą.

— Dzień dobry, jak miło z rana ujrzeć anioła. – Gwizdnąłem z zachwytu i spojrzałem na nią filuternie.

— Oh! Swoją uroczą furtką w górnym uzębieniu potrafi pan rozgonić wszystkie troski – zaszczebiotała i dodała… – Czy możemy mówić sobie po imieniu?

— Ależ oczywiście… jestem Tomasz – odrzekłem.

Poczułem jej prawą dłoń na moim kolanie. Bardzo ciepła, jakby naelektryzowana… aż mrowienie przeszło po mnie, wzdłuż uda po ramiona, i dalej do kręgosłupa, łechtając delikatnie całe ciało.

Otrząśnij się! – Coś mi mówiło wewnątrz, ale podniecenie okazało się silniejsze.

— Znajomi i przyjaciele zwracają się do mnie Ola, ale dla ciebie jestem Oleńka – wyszeptała i zabrała dłoń. – A bruderszaft, wypijemy przy świecach.

Odwróciłem wzrok w prawą stronę, aby ukryć zażenowanie. Urocze widoki zdjęły wstyd z mojej twarzy.

Jechaliśmy w milczeniu. Przebicie się przez zakopiankę, zwłaszcza w weekendy było nie lada wyczynem. Za Myślenicami zobaczyłem od północy napływające ciemnoszare chmury, których grube i stalowe szpony coraz szybciej zbliżały się do żółtej tarczy słońca. Niebo rozdarł srebrny blask błyskawicy. Wzdrygnąłem się.

— To tylko burza – powiedziała spokojnie, widząc mój strach. Serenity…

Zrobiło mi się ponownie wstyd.

— Nie łam się – wtrąciła. – Lubię jak mężczyzna ma w sobie coś z małego chłopca – dodała.

Pierwsze wielkie krople pojawiły się tuż za Kasinką Małą. Deszcz łomotał o dach samochodu. Ogromne bąble rozpryskiwały się po szybie z głośnym dudnieniem. Zaczęły bić pioruny jeden po drugim, a wiatr ciskał o jezdnię strugami wody i kawałkami gałęzi.

— Może lepiej gdzieś przeczekajmy burzę – zaproponowałem.

— Spokojnie, dojeżdżamy do Mszany Dolnej i tam się zatrzymamy – zerknęła na mnie i ukradkiem zaśmiała się. — W całkiem przyjemnym zakątku „Jeździec”, którego właścicielem jest mój przyjaciel ze wschodu – zamilkła na chwilę. – Sasza Garłanicki – dopowiedziała.

Zza zakrętu wyłonił się duży parking, a za nim solidny drewniany budynek. Wysiedliśmy i szybko pobiegliśmy w stronę drzwi. Drobne kamyczki chrzęściły pod butami. W środku panował gwar i zaduch. Rozejrzałem się za wolnym stolikiem, niestety wszystkie zajęte. Aromat pieczonego mięsa spowodował w żołądku narastający głód. Aleksandra szepnęła coś barmanowi i po chwili zza wahadłowych drzwi wyłonił się wysoki, barczysty mężczyzna z dwudniowym zarostem, który podkreślił kształtną szczękę.

— Kogoż to moje łoczy wiżu. – Niskim głosem ze wschodnim akcentem przywitał i objął w pasie kobietę, mocno przyciągając do siebie.

Poczułem zazdrość.

— Och Sasza, jesteśmy przejazdem w drodze do Szczawnicy i gdyby nie burza… – przesunęła palcem po jego nosie.

Mężczyzna zaprowadził nas do małej sali, gdzie siedziała już para. Na stole pojawiło się jadło i picie. Oleńka co chwilę wstawała od stołu z dzwoniącym telefonem. Burza nie ustawała, wręcz przeciwnie nasilała się. Sasza poinformował nas, że Raba, maleńka rzeczka przybrała i grozi wystąpieniem z brzegów. Nasza dalsza podróż pozostawała pod znakiem zapytania. Zadecydowaliśmy o pozostaniu, była piętnasta dwadzieścia, a prognozy meteorologiczne nie wskazywały na poprawę pogody. Ola przekazała Saszy klucze od samochodu, a nas zaprowadzono do salonu, na poddasze zajazdu. Obok znajdowały się dwie sypialnie z łazienkami, a nasze bagaże czekały już w pokojach.

Świetnie zaplanowana akcja – pomyślałem.

Oleńka brała prysznic, a ja wyszedłem na kryty taras zapalić papierosa. Cholera, skąd znajomość z Ukraińcem? – zastanawiałem się. Wróciłem do salonu i usłyszałem wibrujący telefon blondynki. Na wyświetlaczu widniała morda Janusza. Pierdolony przydupas!

Postanowiłem również się odświeżyć i zmienić koszulę. Kiedy pachnący wszedłem do salonu zobaczyłem Olę w ramionach Saszy.

— O jesteś! – krzyknęła – rozmawiamy właśnie o interesach. Może przyłączysz się, bo to również dotyczy ciebie. – Mrugnęła kokieteryjnie w moją stronę.

— Czewo się napijusz prijatielu? – spytał Sasza.

— Czystej – odpowiedziałem, a mój wzrok padł na czarny notatnik.

Obok leżały kartki spięte metalową klamrą. To pewnie ten notes, o którym mówił Antoni.

— Bo wiesz – odezwała się Oleńka. – Mój przyjaciel jest właścicielem tartaku na Ukrainie. Z którego usług korzysta moja firma pogrzebowa – rzuciła zagadkowo. Rozległo się pukanie i do pokoju wjechał zastawiony stolik. – I to jest Tomaszu ten interes do zrobienia… skoro los nas połączył pośród błyskawic – mówiła jak nakręcona.

— Ale nie bardzo rozumiem, co ja mam wspólnego z tym interesem? – zapytałem z irytacją.

— Łot ty durak – zagadnął z przekąsem Sasza. – Majesz las i drewa. Tu w Polsze możemy wybudować tartak, wspólną inwestycję na lata. Napijutsia za naszo i waszo pryjazń. – Wzniósł w górę szkło i stuknął się z nami. Siedziałem na sofie i miałem wrażenie, że gram w filmie i wiedziałem, że nie odpowiada mi rola statysty. Sasza obficie polewał i świetnie odgrywał swoją rolę razem z przyjaciółką.

Opanowałem sytuację i zobaczyłem jak Oleńka wylewa wódkę do misy z kamieniami, stojącej na podłodze obok jej fotela. Pomyślałem o Mariannie i w głowie zabrzmiały jej słowa „uważaj na siebie”.

Sasza nalewał, myśląc, że piję. Ja natomiast wlewałem czystą w tapicerkę sofy. I wszyscy udawaliśmy upojonych alkoholem. Kiedy w ich obliczach byłem mocno wstawiony, zanieśli mnie do sypialni i rzucili jak kłodę na łóżko. Wrócili do salonu.

— Wot smotri Oleńka, twoj muszczyna zejszczał się – zakrzyknął Sasza.

— Świntuch! Szybko! Do rana trzeba zdążyć – ponaglała Ola. – Janusz już jedzie, za niecałe pół godziny będzie tutaj. Papiery przygotowane, tylko wpisać numery i podpis właściciela – mówiła nerwowo – a prawnik wie, co ma robić.

Widziałem przez niedomknięte oczy, jak przeszukują moje rzeczy. Nie znajdą dokumentów, okazałem się sprytniejszy od nich i wcześniej ukryłem pod klepką podłogową koło łóżka.

— Job twaju mać – zaklął Ukrainiec. – Nie ma nic, prócz telefonu – obwieścił. – Szo tera zdiełajesz Aleksandro?

— Zejdźmy do samochodu, może tam jemu wyleciały – przerwała poirytowanym głosem. – Czy to możliwe, żeby wyjechał bez dowodu?

Wychodząc jednak zabrała papiery i notes. Zrobiła się cisza, podniosłem się z łóżka i podszedłem do okna. Jak na patelni widziałem, co się dzieje na parkingu. Po chwili przyjechał srebrny van i wysiadł z niego Janusz. Nie słyszałem, co mówią, ale wszyscy zachowywali się dość emocjonalnie. Chodzili, nerwowo wymachiwali rękami, aż w końcu Janusz odjechał.

Ola wróciła nad ranem, trzaśnięcie drzwi poruszyło mnie. Jednak udawałem śpiącego i zarazem szczęśliwego, że ich plan nie wypalił. Nie wiedzieli też o tym, że wszystko nagrywałem. Antoni wyposażył mnie w odpowiedni zegarek z nadajnikiem.

Wstałem z łóżka i wyjrzałem przez okno. Po wczorajszej ulewie zapowiadał się słoneczny dzień. Ciekawe, co znowu Aleksandra wymyśli? Wziąłem prysznic, a kiedy goliłem się i spoglądałem w lustro, dalej byłem sobą i to jest najważniejsze. Wyszedłem na balkon, zaciągnąłem się mocno aromatem papierosa i oparty o balustradę myślałem o całej sprawie. Musiałem zadzwonić do Antoniego, ale ten moment wydał mi się nieodpowiedni. Nagle poczułem, jak ktoś obejmuje mnie delikatnie.

— Dzień dobry – wyszeptała miękko. – Piękny dzień mamy. Po burzy zawsze przychodzi spokój. Jak samopoczucie?

— Dobry dzień – odpowiedziałem i odwróciłem się. Moje spojrzenie prześliznęło się po jej twarzy. Lekko zmrużyła oczy... Uśmiechnęła się pasowymi ustami, podczas gdy rzęsy rzucały cienie na jej blade policzki.

Pachniała wanilią i wyglądała jak z żurnala. Czułem rozdygotane wnętrze. Pochyliłem się ku jej ślicznej szyi i zacząłem całować. Chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie.

Potrząsnęła głową i odepchnęła mnie gwałtownie.

— Tomaszu! Nie tak od razu – powiedziała władczym tonem. – Ochłoń! I zejdź na śniadanie. Czekam na dole – dorzuciła.

Zostałem jak pies z podkulonym ogonem. Co ona kombinuje?

Poczekaj! Chcesz się bawić, to będziemy, ale na moich zasadach. To ja zagram pierwsze skrzypce. Zaczynamy pani Aleksandro ucztę. – Zakończyłem swój wewnętrzny monolog.

Szybko przepłukałem twarz chłodną wodą, zmieniłem koszulę na t- shirt, w którym było mi podobno do twarzy i który podkreślał moje atuty – klatę. Zbiegłem jak sarna po schodach. Kiedy wszedłem do sali, zobaczyłem zachwyt w jej oczach. Udałem, że nie jestem zainteresowany.

— Proszę, karta dla pana – uśmiechnęła się kelnerka.

Odwzajemniłem jej tym samym. Bez zaglądania w menu poprosiłem mocną czarną kawę i jajka na bekonie. Oleńka zaś rozkoszowała się rogalikiem z konfiturami i kawą ze śmietanką.

— Tomaszu! Czy po śniadaniu pozwolisz, że cię opuszczę na godzinkę? – zapytała. – Saszeńka zabiera mnie do Łącka, na omówienie interesów... Ludzie biznesu nie śpią. Zapamiętaj to sobie! – Słowa przecisnęły jej się przez usta jak syczący wąż.

— Ależ oczywiście. Jedź i baw się dobrze – bąknąłem nie rozwijając tematu, zanurzając usta w smolistym płynie.

— Pójdę jeszcze na górę, zabrać kilka drobiazgów – wyrzuciła nieco zbyt podniesionym głosem.

I już jej nie było. Pewnie poszła przeszukać jeszcze raz moje rzeczy. Zamyśliłem się. Dopiłem kawę i utonąłem w myślach. Oleńka nie dawała mi spokoju. Roztrzepana, ale świetnie zorganizowana. Naturalnie piękna, czy piękna dzięki skalpelowi? Poważna i nieprzystępna, a jednak w towarzystwie zrzucała sztywny pancerz i przeobrażała się w ciepłą, sympatyczną kobietę. Wyskok z Łąckiem też coś znaczył? Tylko co do cholery? – pytałem, ale nie umiałem czytać w myślach. Przecież ona bawi się ze mną. I gdzie Sasza?

Odwróciłem się w stronę kelnerki.

— Proszę, czego pan sobie życzy?

— Chciałem zapłacić… – Nie dokończyłem.

— Goście Saszy nie płacą – odpowiedziała prawie szeptem.

Wstałem od stołu, zostawiając suty napiwek i udałem się do pokoju. Wokół panował idealny porządek, jakby nikt tutaj nie przebywał. Moje rzeczy były poukładane w jednym miejscu. A rzeczy Oli zniknęły. Zerknąłem pod łóżko, wiedziałem, że będą szukać. Jednak dokumenty były bezpieczne. Wyszedłem na taras i spojrzałem na parking. Białego Mercedesa ani śladu. Zapaliłem i starałem się uspokoić. Czy czekać, czy wracać do Krakowa? Godzinka już dawno minęła. Zapaliłem kolejnego, by po chwili zagasić spory niedopałek. Zarzuciłem torbę na ramię i zbiegłem na dół. Przez cały czas czułem czyjś oddech na plecach.

— Czy pan nas już opuszcza? – usłyszałem za sobą miły głos kelnerki.

— Tak – odpowiedziałem stanowczo, odwracając się, zobaczyłem tęgiego mężczyznę. Opasujący pulchne ciało fartuch, był tak biały, że aż raził w oczy. A jego czerwona morda ogromna i groźna, że aż mnie zmroziło.

— Luba! – wrzasnął, kierując wzrok w drewniane drzwi, które ktoś właśnie otworzył.

Wyszła zza nich krągła dziewczyna z długim jasnym warkoczem. Ubrana w kwiecistą spódnicę do kostek i białą, wiązaną koszulę z dużym dekoltem. Czarny gorset z cekinami, ściśnięty w talii tak mocno, że bujne piersi wylewały się zza głębokiego wycięcia bluzki.

— Czemu paszczu dresz? – rzuciła.

Barman znacząco mrugnął do niej. Wiedziałem, że muszę uciekać. Nic nie mówiąc, szybko znalazłem się na zewnątrz. Poczułem wreszcie świeże powietrze. Rozglądałem się i powoli orientowałem w terenie. Nie jest tak źle. Byłem przy głównej drodze. Z dala zobaczyłem pędzące samochody.

A za kilkanaście minut jechałem busem w stronę Krakowa. Cały czas czułem oddech. Rosły typ, wsiadający na następnym przystanku wydał mi się podejrzany.

Może zadzwonić do Antoniego? – pomyślałem. Gdy nagle mój telefon w kieszeni zaczął dzwonić. Antoni! Nieomal nie krzyknąłem.

— Co tam kochanie, stęskniłaś się? – zapytałem dla zmylenia.

Antoni zrozumiał w czym rzecz i po chwili nastąpiła cisza. Dowiedziałem się, że dopadła go rwa kulszowa, ale postara się wpaść jutro do Marianny.

Wysłałem do niego wiadomość… Sasza Garłanicki? Wracam do domu

Średnia ocena: 3.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bożena Joanna 03.08.2020
    Akcja rozwija się. Tomasz nie wpada w pułapkę. W grę wchodzi i mafia ukraińska. Sprawy się komplikują. Trzymasz w napięciu. Pozdrowionka!
  • Pasja 03.08.2020
    Dziękuję za czytanie i napięcie. Pozdrawiam.
  • Bajkopisarz 03.08.2020
    „znajdowały się dwie sypialnie z łazienkami, a nasze bagaże znajdowały się”
    2 x znajdowały się

    Bardzo interesujące. Tomasz pogrywa sobie z przeciwnikami niczym rasowy agent. Możliwe, że nim jest, bo tutaj każdy udaje kogoś innego i ma podwójną tożsamość. Ale przeciwników ma niełatwych, potrafią nawet sprokurować burzę na zawołanie ?
  • Pasja 03.08.2020
    Dzięki za sugestie. A co do Tomasza to powoli uczy się życia. Wszyscy mają jakąś rolę i znaleźli na swojej ścieżce kogoś z kim im po drodze. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania