Przeszłość zapuka do drzwi [20]
Znowu zadzwonił telefon.
– Halo – wydobyłem z siebie ledwo słyszalny głos.
– Dzień dobry, dzwonię z wydawnictwa, Joanna Serwański. Czy rozmawiam z panem Kolankowskim?
– Tak, witam panią – odpowiedziałem.
– Czy, pan, będzie tak miły i odwiedzi nas? – padło stanowcze zapytanie. – Jesteśmy wciąż otwarci i gotowi do współpracy.
– Bardzo mi przykro, ale w tej chwili nie mogę nic obiecać – rzuciłem od niechcenia.
– Ależ dlaczego, panie Tomaszu? Jesteśmy już na ostatniej prostej – usłyszałem westchnięcie – tylko parę szyć i będziemy razem świętować. – Kobieta po drugiej stronie słuchawki podsumowała niezrozumiałą dla mnie rozmowę.
Przede mną, jak spod ziemi wyrosła Marianna i dawała jakieś znaki. Rozłączyłem się. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, ja gotowałem się w środku. Wywnioskowałem z jej miny, że o czymś nie wiem.
– Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – zapytałem zdenerwowany.
– Może nie stójmy tak, usiądźmy – zaproponowała wystraszona.
Usiadłem pierwszy, a ona delikatnie przysiadła na rogu sofy.
– Już nie udawaj, że się tak boisz – stwierdziłem ironicznie, a widząc jej minę parsknąłem śmiechem.
– Bo wiesz… – zaczęła dukać – wtedy z tej piwnicy wzięłam twój maszynopis, nawet odzyskałam też te części, które ukradł ci Szymon i właśnie zaniosłam do wydawnictwa.
– Kiedy chciałaś mi o tym powiedzieć? – spytałem. – Czy już zawsze ktoś będzie za mnie decydował? Kiedy to się skończy! – krzyknąłem, a Murka skryła się pod fotelem. – Ja za niedługo skończę czterdzieści siedem lat i nie chcę być już niańczony. Najpierw babka i matka, a teraz ty podejmujesz za moimi plecami decyzje, które dotyczą wyłącznie mnie. Teraz wiem, że wiedziałaś – ewoluowałem – wtedy, kiedy mnie zakuwano w kajdanki jak jakiegoś mordercę i prowadzono mnie. Pamiętasz, co wykrzykiwałaś? Choć już wiedziałaś, że w piwnicy nie dokonano żadnego morderstwa, grałaś swoją rolę do końca. Lemański też wiedział, co nie? – Spojrzałem na nią wyczekująco.
Siedziała wpatrzona we mnie. Była wystraszona i taka bezbronna. Zrobiło mi się jej żal. Zapaliłem papierosa i popatrzyłem na nią.
– Wszystko zaplanowaliście za mnie i myśleliście, że mnie uszczęśliwiacie. Czy zapytaliście mnie, czy ja tego chcę?! – kontynuowałem dalej. – Nie mam pojęcia, gdzie się podziało moje dzieciństwo, młodość i miłość. Nie wiem, co będzie jutro? Czy nie zadzwoni Lemański i powie, że mam się ożenić z Lidką!
– Tomaszu, jesteś niesprawiedliwy – szepnęła Marianna. – To wszystko dla twojego dobra...
– W dupie mam takie dobro – odrzekłem. – Jestem niewolnikiem we własnym domu. Nie mam prywatności, bo gdzie się nie ruszę, wszędzie zjawiasz się ty. Mam już tego dosyć.
Wyszła tak cicho, jak się pojawiła. Ja zostałem ze swoim rozgoryczeniem. Spojrzałem na zegar, dochodziła czternasta. Doprowadziłem swój wygląd do normalności. Byłem gotowy. Murka też wstała do wyjścia. Jednak na komendę zostań, wróciła na swój pled bardzo nieszczęśliwa. Wziąłem teczkę z papierami i wyszedłem z domu. Na przystanku Urzędniczej wsiadłem w tramwaj i dojechałem do Bagateli, a stamtąd już piechotą ruszyłem w kierunku Sławkowskiej. Po drodze kupiłem u kwiaciarki bukiet herbacianych róż.
Kiedy stanąłem przed kamienicą, przypomniałem sobie, kiedy ponad dwie dekady temu stałem tak samo jak dzisiaj pod bramą. Tylko o wiele młodszy, wtedy jeszcze studiowałem. Zadzwoniłem domofonem, bez słowa sygnał powiadomił mnie o otwarciu drzwi. Pchnąłem i wsiadłem do windy. Drugie piętro… Cholera – zastanawiałem się.
– Przecież mam teczkę... – szepnąłem i zaglądnąłem – pierwsze piętro, nie drugie.
Kiedy wyszedłem z windy, drzwi do mieszkania były otwarte. Z niepokojem znalazłem się w przedpokoju, w którym ujrzałem Melanię.
– Dzień dobry, ciociu. – Na przywitanie pocałowałem ją w rękę i wręczyłem róże.
– Och, jakie piękne, w moim ulubionym kolorze – zachwyciła się. – Pamiętałeś, tylko umknęło ci, żeby mówić mi po imieniu. – Pogroziła palcem.
Weszliśmy do salonu, gdzie za chwilę przy herbacie Melania opowiedziała w czym rzecz.
– Kiedyś cała dwupiętrowa kamienica należała do rodziny Hajduków. Jednak, kiedy po wojnie wprowadzono przymusową państwową gospodarkę lokalami mieszkalnymi tzw. kwaterunek, kamienica została zasiedlona przez rodziny. Nam pozostawiono dwa mieszkania na pierwszym piętrze, gdzie ojciec miał gabinet i właśnie teraz ja mieszkam, a na drugim dla rodziny. Resztę mieszkań zasiedlono. Do dzisiaj mieszkają pierwsi lokatorzy lub ich potomkowie. Po 1989 roku część lokali na parterze odzyskaliśmy, gdzie wynajęliśmy na działalność usługową. Obecnie znajduje się tam winiarnia z ogródkiem. A ja, dwanaście lat temu przeprowadziłam się na pierwsze piętro. Mieszkanie po mnie stało puste. Dziewięć... może osiem lat temu zadzwonił mężczyzna z zapytaniem o wynajem. Umówiłam się z nim, wzbudził u mnie pozytywne wrażenie. Jeszcze powołał się na świętej pamięci Stanisława, wiesz o kim mówię? Ponoć był jego dalekim krewnym. Dzisiaj wiem, że to było kłamstwem. Wówczas wszystko się zgadzało. Był dobrze przygotowany. To był Janusz Zawitowski. Miły, sympatyczny i uczynny. Szybko zdobył moje zaufanie. Miałam znajomości i pomogłam mu zrobić aplikację prawniczą. Już wtedy namawiał mnie na wypowiedzenie Sanockim lokalu. Chciał mocno ruszyć i założyć własną Kancelarię Prawniczą. Nie zgodziłam się i całe szczęście. Znalazł coś na Starowiślnej. Dwa lata temu zachorowałam. Ciężkie zapalenie płuc z powikłaniem. Janusz, nie powiem, bardzo mi pomógł. Jednak w tej całej filantropii miał swój ukryty cel.
– Melanio – przerwałem jej. – Pozwolisz, że pójdę na balkon zapalić?
– Tomaszu, nie krępuje się, pal tutaj – odrzekła. – Tylko uchyl okno, proszę.
Patrzyłem na nią i miałem wyrzuty sumienia.
– Kiedy wyzdrowiałam, poprosiłam go o sporządzenie testamentu. Chciałam uregulować dla swoich lokatorów sprawy mieszkaniowe. Bardzo zżyłam się z tymi rodzinami i pomyślałam, żeby przekazać im po mojej śmierci mieszkania na własność poprzez zasiedzenie. Miałam swojego prawnika. Jednak Zawitowski był pod ręką. Ty się nie odzywałeś, a jak wiesz, nie miałam już nikogo bliskiego. O tobie też pomyślałam – westchnęła. – Parter i moje mieszkanie oraz pewną sumę pieniędzy zapisałam tobie. W końcu jesteś, poniekąd, moim synem...
Podszedłem i mocno przytuliłem się do niej.
– Nigdy bym się nie dowiedziała, że po mojej śmierci cała kamienica przeszłaby w jego ręce, gdybym nie zobaczyła w gazecie zdjęcia i komunikatu o aresztowaniu. Wtedy otworzyłam duplikat testamentu i dokładnie przeczytałam treść. – Odetchnęła z ulgą.
– Jak mi wstyd – wykrztusiłem. – Gdybym utrzymywał z tobą kontakt, nigdy by do tego nie doszło. Chcę ci powiedzieć, że ja też zostałem przez nich oszukany. Opowiedziałem jej o swojej sprawie, o ojcu, Ewie i Mariannie. O swojej depresji, o której nikomu nie mówiłem.
Kiedy skończyłem, Melania wstała i wyjęła z szuflady opasły notatnik.
– Tomaszu, to jest moje życie. Przyrzeknij mi, że przeczytasz po mojej śmierci i postarasz się o to, aby przeczytali też inni. Wierzę w ciebie – zakończyła.
Znowu zostawiasz zadanie dla mnie – pomyślałem i się roześmiałem. Ona patrzyła i nic nie rozumiała. Spojrzałem na zegar... Prawie cztery godzin minęło, a ja nie czułem się znużony.
Wyszedłem na zewnątrz. Uderzyło we mnie ciepłe powietrze. O tej porze tłoczno i gwarno było w okolicach Rynku. Niebo powoli z odcienia ciemnego błękitu przechodziło w atramentowy granat. Stylizowane latarnie, krzykliwe neony oraz sklepowe witryny nadawały temu miejscu magii. Kraków nocą jest magiczny. Feeria woni z mijanych przeze mnie licznych lokali wywoływała zawrót głowy. Szedłem i byłem nadzwyczaj spokojny, bo dzisiaj dostałem porządną lekcję życia. Wiedziałem, co mam zrobić? Kiedy dotarłem do domu, było dwadzieścia po dwudziestej drugiej. Murka po przywitaniu się, wybiegła do ogrodu. Zobaczyłem na stole plik kartek maszynopisu i pęk kluczy.
– Oho – mruknąłem.
Marianna się pogniewała. Niech się trochę pomartwi. Wyjąłem komórkę i włączyłem. Zobaczyłem kilkanaście nieodebranych rozmów: Krzysztof, Ewa i Antoni.
– A pocałujcie mnie w dupę – skwitowałem.
Wiedziałem, że muszę, gdzieś ukryć pamiętnik Melanii i na pewno nie będzie to dom.
Dwa następne dni spędziłem przy maszynie do pisania. Jakoś niespodziewanie dostałem weny do tworzenia. Motorem była ostatnia wola mojej babki i chęć przekazania schedy po wydaniu mojej pierwszej książki. Coraz bardziej ta oferta zaczynała mnie interesować.
Telefon milczał. Wysłałem wiadomość do Ewy:
„Konspiracja, bądź dzisiaj u Zalipianek, godz. 17:00...”
Komentarze (19)
Jak wiele mamy wspólnego, mój ojciec też śpiewał Murkę i mieliśmy wilczycę Murkę.
https://www.youtube.com/watch?v=lJmny6MjjJU
Hen w Odeskim porcie banda grasowała
Nieuchwytna od szeregu lat
Z policyjnych obław wychodziła cało
Nigdy nie ponosząc żadnych strat
Z policyjnych obław wychodziła cało
Nigdy nie ponosząc żadnych strat
Nocą, kiedy miasto z cicha usypiało
Banda pruła zamki wielkich kas
Albo karawany napadała śmiało
Z łupem odchodziła w gęsty las
Albo karawany napadała śmiało
Z łupem odchodziła w gęsty las
W bandzie żyła Murka, dziewczę czarnookie
Nie wiadomo skąd ją przygnał wiatr
Lecz banda czuwała nad jej każdym krokiem
W bandzie żyła od najmłodszych lat
Lecz banda czuwała nad jej każdym krokiem
W bandzie żyła od najmłodszych lat
Raz, gdy po robocie, na kieliszek wina
Do tawerny weszliśmy we trzech
Tam śpiewała Murka przy dźwiękach pianina
Wkoło Murki dźwięczał tylko śpiew
Tam śpiewała Murka przy dźwiękach pianina
Wkoło Murki dźwięczał tylko śpiew
Gdy nas zobaczyła zbladła i zadrżała
A jej uśmiech nagle z twarzy zbiegł
Wszystko było jasne - Murka nas zdradziła
Z Murką przy stoliku siedział szpieg
Wszystko było jasne - Murka nas zdradziła
Z Murką przy stoliku siedział szpieg
W ręku błysnął nagan, wystrzał targnął lufą
Murka się zwaliła z krzesła w dół
Głową uderzyła o podłogę głucho
Krew prysnęła z Murki aż na stół
Głową uderzyła o podłogę głucho
Krew prysnęła z Murki aż na stół
Żegnaj podłe dziewczę - policyjna suko
Życiem zapłaciłaś zdradę swą
Banda nie przebacza, kula jest zapłatą
Zdradę można zatrzeć tylko krwią
Banda nie przebacza, kula jest zapłatą
Zdradę można zatrzeć tylko krwią
Tam w Odeskim porcie jest mogiła mała
Opuszczona pośród starych drzew
Tam swą czarną Murkę banda pochowała
I po Murce został tylko śpiew
Tam swą czarną Murkę banda pochowała
I po Murce został tylko śpiew
Pozdrawiam
Sprawdziłam przed chwilą.
Skoro już o tym wierszu wspominam, zostawię Ci go w komentarzu, dodając niejako swoją Mariannę do Twojej. Wprawdzie łączy je tylko imię, ale jak już o tym piszę, to i dodam cały tekst (mam nadzieję, że się nie pogniewasz, Pasjo):
dżem
stara Marianna zjada tylko pół słoika dżemu
reszty się brzydzi
jakby dżem z fabryki dżemów
mógłby być inny
pod spodem inny
na wierzchu
myje łyżeczki od dżemu
każdą porcję
nabiera
czystą łyżeczką
rozciera ręką
słodkie plamy na nocnej koszuli
w której się budzi
i zasiada do stołu
do jedzenia dżemu
Pozdrawiam serdecznie
Zagadkę tego fenomenu spadającego kota udało się wyjaśnić dzięki wynalazkowi żyjącego w XIX wieku francuskiego lekarza i fizjologa Etienne-Julesa Mareya. Skonstruował on kamerę, za pomocą której zarejestrował spadanie kota i w zwolnionym tempie film pozwolił jemu odkryć tajniki kociej sztuczki.
Jednak czy zawsze kot spada na cztery łapy? Niektórym to się nie udaje.
Ale nie o to mi chodziło. Francuski stylista, Gustave Flaubert (ten co napisał „Panią Bovary”) często mawiał, że pisanie zabiera mu sporo czasu, bo precyzyjnie wyraża każdą myśl, dużo uwagi poświęca doborowi słów, cyzeluje w nieskończoność, aż słowa spadają mu spod pióra na papier pewnie jak kot na cztery łapy. To mi właśnie przyszło na myśl czytając twoje opowiadanie: starannie napisane :)
Wolno ci mieć takie zdanie. Jeden lubi truskawki z cukrem , drugi bez. Jednak jest to już 20 część opowiadania i być może ta dwójka jest nieobiektywna do całości. Ale przyjmuję za niepodobanie i pozdrawiam.
„Panie Tomaszu? Jesteśmy”
Raczej: pan – to wypowiedź.
Właściwie można powiedzieć, że zaczynasz zupełnie nową opowieść. Tamte wcześniejsze wątki skończyły się jakby wraz z aresztowaniem barmana. To co jest teraz otwiera się jak całkiem nowy rozdział, z tymi samymi bohaterami, ale już z inną historią do opowiedzenia. To jest bardzo dobre, niezwykle płynne przejście między nimi – coś jakby część druga bez poprzedzającego ją napisu „koniec części pierwszej”.
Pozdrawiam
Pozdrawiam.
Pozdrawiam serdecznie
Miłego
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania