Poprzednie częściPrzeszłość przyszłości

Przeszłość zapuka do drzwi [16]

Kiedy się ocknąłem, zobaczyłem wokół tylko drzewa. Leżałem na leśnym poszyciu, próbowałem usiąść, jednak nie mogłem, byłem związany. Do tego jeszcze ten ciągły ból głowy. Powoli odtwarzałem sobie to, co się wydarzyło. Dochodziły do mnie jakieś niezrozumiałe pojedyncze odgłosy rozmowy.

— Jest tu ktoś! – zawołałem.

— Smotri, Oleńka, nasz gieroj zmartwychwstał. – Usłyszałem znajomy głos.

— Co nam powiesz, kanalio? – zapytała, ta słodziutka Oleńka. – Myślałeś, że cię nie rozszyfrujemy. Nie takich tuzów wysłaliśmy do piachu i z tobą też sobie poradzimy – zachichotała ironicznie.

— Oleńka, spokojnie – odezwał się Sasza. – Najpierw interesy, a potem przyjemności.

Widziałem ich cyniczne gęby i wcale nie było mi do śmiechu.

— Czy mogę dostać wody? – wydusiłem zachrypniętym głosem. – Proszę.

— Możesz, ale nie musisz – rzuciła z przekąsem Aleksandra. – Rozwiąż mu ręce – zwróciła się do Saszy i rzuciła w moim kierunku butelkę mineralnej.

Ukrainiec poluzował więzy i pomógł mi się oprzeć o drzewo. Łapczywie zacząłem pić, po każdym przełknięciu czułem narastający ból z tyłu głowy. Spojrzałem na przegub dłoni, piętnaście po piątej. Czyli ponad trzy godziny minęło od wyjścia z hali.

Więc, gdzie oni są? Czy wiedzą? – Zadawałem sobie w myślach pytania. – A jeśli mnie zabiją?

Nagle przypomniałem sobie o nadajniku i ręką dotknąłem kołnierzyka.

— Nic tam nie znajdziesz, farbowany lisie – zapiszczała Ola. – Już dawno wyrzuciliśmy twoją pluskwę. Myśleliście, że jesteście tacy sprytni – zakomunikowała tryumfalnie.

Po chwili zza drzew wyłoniła się jakaś postać, poznałem, to ten sam bandzior, który mnie śledził, gdy wracałem z Muszyny.

— No, to mamy prawie komplet! – krzyknąłem w ich kierunku. – Róbcie swoją powinność.

— Stul ryja! – wrzasnął Sasza.

Odeszli kawałek ode mnie, słyszałem urwane strzępki ich rozmowy. Wytężałem słuch i z tego, co zrozumiałem, to Janusz Zawitowski został aresztowany i jakaś Karolina Weiss próbuje go wyciągnąć. Prowadzi rozmowy w kwestii ewentualnego zwolnienia za kaucją.

— Dzwoń do Szymona – rzucił rozkazującym tonem do Aleksandry. – Gdybyś trochę pomyślała głową, a nie dupą, to już by było po wszystkim. A tamten – wskazał w moją stronę – byłby już nasz.

— Szymon już jedzie i za niedługo będzie tutaj – poinformowała stanowczo Oleńka. – I nie kłóćmy się, bo to ani czas, ani miejsce na to. Tylko szlag mnie trafia, że Janusz dał się tak podejść – dodała już spokojniej.

— A kancelaria jest czysta? – zapytał Sasza.

— Tak, nic tam nie znajdą – odpowiedziała. – Wszystko posprzątane.

Na leśny dukt zajechał srebrny van Nissan. Wyskoczył Szymon i rozejrzał się dookoła, zatrzymując wzrok na mnie.

— Czy byłeś ostrożny? I co nam powiesz, kochany? – zapytał Sasza. – Tylko błagam, niech to będą dobre wieści.

— Ostrożny? Aż za bardzo – zakomunikował. – A Karolina nad wszystkim czuwa – rzucił podenerwowany.

— A jeśli do jutra nie zdąży wyciągnąć z aresztu Janusza, to co robimy? – zapytała Aleksandra.

— Tak, czy tak, to ja spierdalam z tego kraju – zaklął siarczyście barman. – I to samo wam radzę, bo grunt nam się pod nogami pali – warknął. – A co z nim? – zapytał.

— Zostawimy go tutaj – zadecydował Ukrainiec. – Nic nam nie zrobi, nawet jak go znajdą żywego. My już będziemy daleko. Przywiążemy gnoja do drzewa, niech skruszeje, zanim zdechnie. Miszka, zwiąż go na wieki – rozkazał osiłkowi.

— Wszyscy do wozu – rzucił komendę Szymon. I na odchodne kopnął mnie mocno w brzuch. – To za wsadzanie nosa w nie swoje sprawy – wysyczał przez zęby i napluł prosto w twarz.

Odjechali, a ja zostałem sam w środku… pewnie Puszczy Niepołomickiej. Gdzieś w moim umyśle pojawiły się pierwsze oznaki niepokoju. Nasłuchiwałem, ale wokół panowała cisza. Spojrzałem w górę, błękitne niebo ponad drzewami pokrywał już mrok. Butelka z wodą przed oczami wyzwalała piekący ślinotok. Gdzie oni są, przecież miałem mieć ochronę.

— Ratunku! – zawołałem, jak mogłem najgłośniej.

Potem już nic nie pamiętałem, jedynie jakieś obrazy mieszające się ze szczekaniem i rozmowami. I na koniec cisza.

— Czy ja naprawdę żyję? – zapytałem.

— Żyjesz, Tomaszu i będziesz jeszcze długo żył – odpowiedziała Marianna.

Po dwóch dniach badań i obserwacji wyszedłem ze szpitala. Przyjechała po mnie Ewa, która przełamała w sobie strach i usiadła za kierownicą. Przebicie się przez centrum Krakowa zawsze jest nie lada wyczynem. Wąskie uliczki, masa zmotoryzowanych oraz tramwaje wymuszające pierwszeństwo, to zmory zabytkowej części miasta. Jednak Ewa świetnie sobie poradziła i wjechała wreszcie na posesję przy Królewskiej. Widziałem, jak z ulgą przekręciła kluczyk. Kilka minut później o mało znowu nie uległem wypadkowi, kiedy Murka wylądowała na mojej klacie. W ostatniej chwili złapałem się poręczy schodów

Marianna ze łzami w oczach przytuliła mocno i mimo mojego sprzeciwu zaprowadziła mnie na górę swojego domu.

— Zostaniesz z nami kilka dni – powiedziała stanowczo. – Bez gadania! Lekarz Łosiak zalecił jeszcze obserwację, więc niepotrzebnie się stawiasz. Zostawiam cię, a za godzinę zapraszam na obiad. To był pokój twojego ojca, kiedy przyjeżdżał do Krakowa – popatrzyła na mnie – możesz poszperać trochę, pozwalam.

Rozglądałem się i zobaczyłem parę swoich rzeczy, laptop, notes i dyktafon oraz paczkę Cameli. Na łóżku leżała piżama. Nie moja, bo nigdy nie sypiam w takiej garderobie. W łazience ręczniki, mój szlafrok, a na szafce kosmetyczka z przyborami toaletowymi i złożona w kostkę bielizna. Wziąłem prysznic i doprowadziłem twarz do normalnego wyglądu. Ubrałem się i wyszedłem na balkon z papierosem. Oparłem łokcie o balustradę i spojrzałem na wprost, w okno mojego pokoju.

— Może kiedyś mój ojciec schowany za firanką obserwował mnie – wyszeptałem. – Dlaczego o tym nie wiedziałem, tato?

Wyszedłem z pokoju, zapachy z kuchni wyzwoliły u mnie wielki głód. Szybko pokonałem schody i znalazłem się w kuchni. Dwie ukochane kobiety przygotowywały smakowite dania kulinarne. Skubnąłem kawałek ciasta z owocami i zaraz dostałem ścierką po łapach.

— A sio! – krzyknęła Marianna.

Poczułem się jak mały chłopczyk. Zawróciłem do salonu i usiadłem na sofie. Wziąłem gazetę do ręki i pierwsza strona powaliła mnie…

„Wczoraj na lotnisku Katowice – Pyrzowice CBŚ aresztowało Aleksandrę K. i obywatela Ukrainy Aleksandra G. podejrzanych o prowadzenie zorganizowanej międzynarodowej przestępczej działalności. Jest to przełom w śledztwie trwającym już ponad rok.”

— Do stołu zapraszamy – rzuciła Ewa.

Stałem z gazetą w ręce i zastanawiałem się, gdzie jest ten wredny barman, bo o nim nie było żadnej wzmianki.

— Tomaszu…! – usłyszałem wołanie.

Marianna wyrwała mnie z myśli. Podniosłem tyłek z sofy i udałem się do stołowego.

Stół wyglądał jak na przyjęciu u Hawełki. Czego tam nie było… Muszę przyznać, że odkąd zacząłem jeść obiadki u babci, zrobiło mi się trochę ciasno w pasie. Będę musiał znowu odnowić poranne bieganie na Błonia. Tym bardziej, że mam towarzyszkę.

Ukraiński barszcz, bitki wołowe i czerwona kapusta, a na koniec ciasto ze śliwkami zrekompensowały moje ostatnie przygody.

Patrzyłem zamyślony na swoją nową rodzinę i nawet nie usłyszałem dźwięku telefonu.

— Tomaszu! Obudź się, dzwoni Antoni z wiadomością, że w telewizji mówią o nich – krzyczała Marianna.

Ewa już siedziała przed telewizorem, kiedy wszedłem do salonu. Na ekranie ujrzałem panią rzecznik policji inspektor Lucyna Grzegorczyk.

Bardzo oszczędnie dobierała słowa, dozując dziennikarzom wiadomości, tłumaczyła się tajemnicą śledztwa.

— Jakie to jest oczywiste – przytaknąłem. – A oni potrafią być tacy nachalni – zakończyłem.

— Bracie – odezwała się Ewa. – Przecież to ich zawód i są jakby pośrednikami pomiędzy społeczeństwem a organami państwowymi.

W zasadzie niewiele dowiedzieliśmy się od pani rzecznik. Jedno było pewne, że barman do chwili obecnej nie został aresztowany. Trwają poszukiwania listem gończym. Pokazano twarz Szymona Krakowskiego i wrzucono wzmiankę o jego wyglądzie oraz osobowości.

— Cholera jasna, gdzie on może się ukrywać? – zapytała Marianna. – Może już dawno jest za granicą – dodała ciszej.

— Tego nie jesteśmy pewni – odpowiedziałem. – Nie ma co gdybać – uśmiechnąłem się i ucałowałem dłonie babci. – A teraz, kochane panie, pozwólcie, że was opuszczę. Pójdę na górę się położyć, bo rozbolała mnie głowa.

Oczywiście Murka dotrzymywała mi towarzystwa i pierwsza była pod drzwiami pokoju. Kiedy wszedłem, poczułem obecność mojego ojca. Położyłem się na łóżku i nawet nie wiem, kiedy usnąłem

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bożena Joanna 04.11.2020
    Czy złapią Szymona? Czy będzie jak w realu, afera zaczyna się, trwa, a nigdy nie dochodzimy do czytelnego rozwiązania zagadki?
    Tyle pytań, bo z zainteresowaniem śledziłam przygody głównego bohatera.

    Pozdrowienia!
  • Pasja 05.11.2020
    Witaj Bożenko
    Dzięki za trwanie i powoli zbliżamy się do finału.
    Pozdrawiam ciepło
  • Bajkopisarz 04.11.2020
    Jeśli zbliżamy się do szczęśliwego finału, to trochę sprintem. Nagle błysnęło i antagoniści rozpierzchli się po świecie, choć daleko nie dojechali. Trochę mało dramaturgii i walki. Wleczenie bohatera do lasu, po to tylko żeby go kopnąć i przywiązać? Po co tyle wysiłku?
    Mam jednak nadzieję, że jeszcze jeden-dwa rozdziały będą i tam się to wszystko poukłada i powyjaśnia, jak ostatnie puzzle wsuwane na swoje miejsca.
  • Pasja 05.11.2020
    Witaj
    Pewnie masz rację z tym lasem? Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania