Poprzednie częściPrzeszłość przyszłości

Przeszłość zapuka do drzwi [19]

Zapaliłem, zaciągając się mocno, zacząłem opowieść o Melanii, mojej matce chrzestnej. Kiedy się urodziłem, ponoć babka Sydonia sporządziła listę znanych osobistości i spośród nich wybierała kandydatów na rodziców chrzestnych dla pierwszego męskiego potomka rodziny Kolankowskich. Dzisiaj taka procedura zwie się castingiem. Nazwisko mojego ojca nie miało żadnego znaczenia dla babki, tak samo, jak nazwisko jej męża Ignacego Radomskiego. Dla niej najważniejsze było nazwisko jej ojca Tomasza Hajduka, znanego krakowskiego chirurga, a Melania była bratanicą pradziadka, zresztą znaną lekarką od dzieci. Dzisiaj to już kobieta w sile wieku, około osiemdziesięciu dziewięć lat. Nigdy nie wyszła za mąż, poświęciła się pracy zawodowej.

Kilkadziesiąt lat temu cały Kraków huczał o romansie młodej lekarki z podstarzałym już dyrektorem Kliniki Uniwersyteckiej profesorem Stanisławem Pelczarskim i z tej wielkiej miłości urodził się syn, lecz trzy dni po porodzie zmarł. Melania już nie mogła się podnieść psychicznie i całkowicie wpadła w wir pracy naukowej. Całe swoje życie poświęciła dzieciom i badaniom. Z dyżuru schodziła w podziemia Kliniki, gdzie miała swoją pracownię. Oprócz tego wykładała też na Uniwersytecie.

Według babki Sydonii, Melania była potępiona i skazana na rodzinną banicję, a mnie całkowicie odizolowano od matki chrzestnej. Jako czteroletnie dziecko szybko zapomniałem o niej. Wspomnienia powróciły na studiach, kiedy w czytelni naukowej wpadły w moje ręce jej prace. Rozpocząłem pierwsze moje śledztwo. Miła bibliotekarka pomogła mi odnaleźć wszystkie publikacje tej zdolnej, jednak niewynoszącej się pani profesor.

Pewnego czerwcowego popołudnia, po ostatnim zdanym egzaminie udałem się w stronę ulicy Sławkowskiej. Pod bramą kamienicy przystanąłem, wahając się, czy powinienem po tylu latach odgrzebywać wspomnienia. Chodziło szczególnie o Melanię. Jednak w środku coś mi mówiło - dzwoń. Wcisnąłem przycisk i usłyszałem melodyjny głos.

— Słucham, kto tam? — zapytała.

— Nazywam się Tomasz Kolankowski — odpowiedziałem.

Cisza. Słyszałem jej bicie serca w głośniku domofonu, i nagle:

— Wejdź, proszę — zaprosiła mnie łamiącym głosem. — Drugie piętro, mieszkania dwanaście — dodała.

Drzwi odskoczyły, wszedłem do korytarza i nie windą, tylko po schodach biegłem na górę. Chciałem, jak najszybciej zobaczyć Melanię. W końcu była moją drugą mamą. Kiedy dobiegłem do drzwi, były już uchylone i usłyszałem z oddali głos.

— Zamknij. — Po chwili ukazała się ona, tuląc mnie mocno ramionami. Staliśmy chwilę. A kiedy już usiedliśmy przy stole, obserwowałem ją, jak nalewa herbatę z dzbanka i podsuwa talerz z brioszkami*. — Jedz kochanie, bo tak mizernie wyglądasz — mówiła.

Duże i żywotne oczy przypominały mi oczy babki Sydonii. Jednak były inne. Bardziej ciepłe, a kiedy patrzyła na mnie, czułem gwałtowne uderzenie serca. Chyba zbyt długo przypatrywałem się Melanii, bo znów popatrzyła na mnie, tym razem z uśmiechem na twarzy. Ten uśmiech i to spojrzenie miały niepowtarzalny urok. Odejmowały w jednej chwili wszystkie lata, które nosiła na karku, nie zawsze szczęśliwe, a przywracały dziewczęcy wygląd. A przecież była już po sześćdziesiątce.

Przegadaliśmy prawie trzy godziny. Poznałem jej ogromną pasję do teatru. Posiadała cechy człowieka o szczerej uczciwości o wyglądzie srogiego anioła. Właśnie od tamtego letniego popołudnia, życie moje nabrało innej rzeczywistości. Zabierała mnie na sztuki do Teatru Słowackiego, do Piwnicy pod Baranami, mówiłem do niej po imieniu - po prostu Melania.

Jednak z biegiem lat, kiedy zacząłem pisać i kochać swoją samotność, powoli oddalałem się, aż zupełnie zapomniałem o jej istnieniu. Tak, biję się w piersi – mea culpa…Dlatego boję się tego spotkania jak jasna cholera. Nie potrafię spojrzeć w oczy tej kobiety tak jak dawniej.

— Proszę, tutaj są dokumenty, które otrzymałem o Melanii. Możesz, Krzysztofie, przejrzeć i powiesz mi, co mam robić?

— Znam, Tomaszu, ich treść — oznajmił. — Jutro pójdziesz i wszystko naprawisz, a my zajmiemy się sprawą, bo w końcu testament ciebie dotyczy — zakończył. — Chyba nie pozwolisz tym draniom na kolejne bezprawne działanie. Zresztą już podjęliśmy wstępne rozeznanie sprawy.

Popatrzyłem po nich i nie potrafiłem wydobyć słowa. Jeszcze parę miesięcy temu byłem sam jak palec, a dzisiaj mam rodzinę i przyjaciół.

Wróciłem do domu, ale nie poszedłem do Marianny. Chciałem być sam. Za chwilę zjawiła się ona, ale tylko popatrzyła na mnie i już wiedziała, że lepiej będzie, jak się wycofa.

— Zostawiłam ci kolację na stole w kuchni — rzuciła na pożegnanie i położyła mi dłoń na ramieniu. Po czym się oddaliła.

Tej nocy wypiłem sporo i opaliłem się jak komin. Przebiegłem całe swoje dotychczasowe życie i zrobiłem rachunek sumienia. Obudziłem się na tarasie, dochodziła już jedenasta.

— A jednak, ta Marianna, musiała — stwierdziłem głośno, zrzucając z siebie ciepły pled.

Poczułem ból w skroniach.

— Kac gigant, Panie Kolankowski — jęknąłem.

Ogarnąłem się, wypiłem mocną kawę z dużą ilością cukru i zająłem się przeglądaniem dokumentów od Melanii. To, co zobaczyłem, spowodowało, że zagotowało mnie w środku.

Znowu na dokumentach widniało nazwisko tego przydupasa Janusza Zawitowskiego i pieczęć jego Kancelarii Prawniczej.

Pomimo mojej sporej wiedzy o meandrach prawa nic nie rozumiałem. Paragrafy, ustępy, aneksy, prawa i obowiązki były dla mnie nie do ogarnięcia. Wyszedłem ponownie na taras i wsunąłem się w rattanowy fotel. W cieniu, jaki dawała rajska jabłonka, przymknąłem oczy i myślami sięgnąłem wstecz.

Jaka ona jest i jak wygląda? – zadawałem pytania. – Czy będzie mieć do mnie żal za moje milczenie? – rozmyślałem. – Jestem zwykłym draniem – powiedziałem głośno sam do siebie.

Wróciłem do domu i zająłem się papierami. Tym razem dopatrzyłem się oszustwa w białych rękawiczkach. Kiedy pakowałem dokumenty do teczki, zadzwoniła komórka. Lekko przytłumiony dźwięk, który rozległ się z głębi kieszeni spodni, przestraszył mnie. Spojrzałem na ekran i poczułem niepokój. Wstałem i podszedłem do okna.

 

*Brioche, brioszki-francuskie maślane bułeczki drożdżowe pieczone w różnych kształtach i z różnorakim nadzieniem (przeważnie figowym).

Następne częściPrzeszłość zapuka do drzwi [20]

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bajkopisarz 28.03.2021
    „Wcisnąłem przycisk i usłyszałem melodyjny głos.”
    „Drugie piętro, mieszkania dwanaście”
    Piętro ok., ale numer mieszkania? Po co? Skoro odebrała, to musiał zadzwonić pod właściwy numer.
    „Srogim aniołem.”
    Czegoś brakuje, chyba?

    Zgrabnie przechodzisz od jednej sprawy do kolejnej tajemnicy. Niby kwestia barmana zamknięta, niby można już kończyć, a tu jeszcze całkiem sporo do wyjaśnienia, jak się okazuje. No i bardzo dobrze, bo czytelnik zostanie po raz kolejny zaskoczony. Zresztą, jak się pogrzebie w starych sprawach rodzinnych to prawie u każdego mogą wyjść jakieś kwiatki i niedokończone sprawy, więc temat jest życiowy. Tylko nie każdemu się chce grzebać w przeszłości, bo jednak jakiś trupek z szafy też może wylecieć. U pana Tomasz to tych szaf jest cały rząd, jak widać. A ile będzie jeszcze trupów?
  • Pasja 28.03.2021
    Witaj Bajkopisarzu!
    Pozwól, że z pierwszą sugestią nie zgodzę się z tobą. To jest dialog, gdzie pisze się tam jak się mówi. Wszystko jest dopuszczalne. Melania wiekowa pani mogła tak powiedzieć. W dodatku jest to też wiadomość dla czytelnika, bo ten nie widzi domofonu. Drugą sugestię poprawiłam.
    Cieszy mnie twoja cierpliwość i chęć czytania. Ile będzie trupów? Tego sama jeszcze nie wiem.

    Pozdrawiam i dziękuję

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania