Poprzednie częściPrzeszłość przyszłości

Przeszłość zapuka do drzwi [14]

Powróciliśmy do salonu.

— Co za wstrętny typek – powiedziała oburzona Ewa.

— No, kochani, teraz widzicie, jakimi ludźmi oni się otaczają – oznajmił dobitnie, ale spokojnie Antoni. – Trzeba zachować szczególną ostrożność, panie i panowie – westchnął i powstał z wysokiego stołka. – Na mnie już czas, a ty, Tomaszu, nie zapomnij, że w najbliższy weekend jest wystawa kotów. Masz nowe zadanie i jeszcze dziś zadzwoń do Oleńki – powiedział z naciskiem. Ukłonił się i ucałował dłonie pań.

Wyszedł, a Marianna podążyła za nim.

Przez dłuższy czas nie powracała.

Ewa podniosła się z fotela i zaczęła zbierać ze stołu puste filiżanki i talerzyki. Milczała.

— Może jeszcze herbaty zrobię, braciszku? – zaproponowała. Za chwilę niosła na tacy aromatyczny napar. Obok widniała butelka złocistego rumu.

Siedzieliśmy w milczeniu i delektowaliśmy się napojem.

— Pójdę już – zakomunikowałem, podnosząc się z sofy. – Jestem bardzo zmęczony tym wyjazdem i całym zajściem. Dzięki za herbatę. – Uśmiechnąłem się do Ewy.

— Wyjdę z tobą – powiedziała. – Zobaczę, gdzie się Marianna zawieruszyła.

Wziąłem torbę i wyszedłem na zewnątrz. Murka przybiegła do mnie, szczekając radośnie. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie dostrzegłem babci.

— Co się dzieje? – usłyszałem za sobą wystraszony głos Ewy, która szybko skierowała swe kroki za dom.

Poszedłem za nią. Na ławce w ogrodzie siedziała skulona Marianna. Była bardzo blada, a w ręce trzymała gazetę. Kiedy podała mi ją, wiedziałem już wszystko. Z pierwszej strony patrzyła na mnie młoda i ładna kobieta, a nagłówek wbił mnie w ziemię.

— Zaraz, czy to nie jest ta sama dziennikarka, co!… – krzyknąłem.

— Tak, Tomaszu, to ta biedna Maria – wyszeptała z trudem. – Dranie zamordowali ją z zimną krwią.

— Babciu, a skąd masz gazetę? – zapytała Ewa.

— Leżała na trawniku, o tam – odpowiedziała i wykonała ruch ręką. – Ktoś z premedytacją podrzucił, chcą nas zastraszyć – wydusiła z trudem.

Uspokoiłem obydwie kobiety i udałem się do siebie. Kiedy wszedłem do domu, poczułem pustkę. Spojrzałem na zegar, dochodziła dwudziesta. Z szafki wyjąłem flachę whisky. Usiadłem przy biurku i odpaliłem komputer.

Na telefonie wybrałem w kontaktach pozycję - Oleńka. Zadzwoniłem, po chwili odezwała się poczta głosowa, rozłączyłem się.

Nalałem do szklanki złocistej i jednym haustem wypiłem, bez delektowania się smakiem. Zapaliłem papierosa i wpisałem w Google - Maria Hnatowska. Moim oczom ukazał się komunikat.

Dziennikarka śledcza z Krakowa, lat dwadzieścia dziewięć, dobrze zapowiadająca się i z ogromnym talentem detektywistycznym. Ostatnio zajmowała się sprawą przerzutu młodych dziewcząt z Ukrainy do Europy. Zginęła w wypadku samochodowym w niewyjaśnionych jak dotąd okolicznościach. Śledztwo prowadzi Prokuratura Krakowska.

— Kurwa mać! – zakląłem głośno.

Równocześnie rozległ się telefon.

— Halo! – Zbaraniałem i już poważnie zapytałem: – Słucham.

— No, Tomasz – zapiszczała. – Co ty wyrabiasz? Uciekasz jak rozkapryszony mały chłopczyk z piaskownicy – zamruczała niczym kotka.

— I kto to mówi? – zawtórowałem i roześmiałem się głośno. – Sama uciekasz, zostawiając mnie na godzinkę i nie wracasz… – nie dokończyłem.

— Tomasz, bo ja jestem kobietą kreatywną i nie śpię tak jak inni – zachichotała ironiczne. – Interesy ponad wszystko!

— Dobrze, niech ci będzie – przytaknąłem. – Ale, żeby cię przeprosić i wreszcie sfinalizować spotkanie, zapraszam w najbliższy weekend na międzynarodową wystawę kotów.

Milczenie po drugiej stronie wskazywało na zaskoczenie.

— Nie wiedziałam, że interesujesz się kotami – stwierdziła. – Chętnie skorzystam, bo nawet próbowałam załatwić wejściówki, ale było już za późno.

— Widzisz, nawet taki mały chłopczyk potrafi cię czymś zaskoczyć – dodałem. – Stare czasy. Jestem honorowym członkiem Krakowskiego Klubu Felinologicznego. I na takie imprezy mam pierwszeństwo – oznajmiłem dumnie. – Tylko powiedz, rezerwujemy dwa dni czy jeden?

— No, tu mnie ponownie zaskoczyłeś? – pisnęła. – Umówmy się wstępnie na dwa dni, ale w czwartek odpowiem ci definitywnie – oznajmiła.

— To do zobaczenia, aniele – westchnąłem czule. Trzeba przyznać, że whisky dodała mi odwagi.

— Ha, ha, ha – zaśmiała się kokieteryjnie i rozłączyła.

Ma twardy orzech do zgryzienia, pomyślałem i upiłem spory łyk alkoholu. Wyszedłem na taras i prawie zamarłem, bo na jednym z foteli rattanowych siedział Antoni.

— Co, ty tu, kurwa, robisz? – zapytałem donośnym głosem z bijącym sercem, które mało nie wyskoczyło mi z klatki.

— Uspokój się – szepnął Antoni – bo wypłoszysz śpiące ptaki w zaroślach. Postanowiłem właśnie dzisiaj napić się z tobą wódki i trochę opowiedzieć o sobie – zakomunikował.

Weszliśmy do salonu i usadowiliśmy się wygodnie w fotelach, czekała nas długa męska rozmowa

— Tomaszu, zapamiętaj, to, co ci opowiem, będziesz musiał zatrzymać w tajemnicy – zakomunikował poważnie. – Chociaż tak naprawdę nie powinienem tego robić… – zamyślił się. – Bo jest takie powiedzenie: Im mniej wiesz, tym krócej garujesz.

— Antoś, i znowu odkrywasz kolejne karty, i grasz ze mną w pokera – szepnąłem, gasząc papierosa w popielniczce niemal pełnej na wpół wypalonymi niedopałkami. Coś ściskało mnie w gardle, a oczy napełniały się łzami i cholernie zaczynały piec. Chyba po raz pierwszy od śmierci mojego ojca zatęskniłem, poczułem chęć wypłakania i przytulenia się do kogoś bliskiego.

Antoni spojrzał na mnie, bez słowa podniósł się z fotela i mocno mnie objął. Usłyszałem szloch. A mówią, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze.

Do naszego duetu dołączyła Murka ze swoim wyciem i tak nas tym sparodiowała, że obydwaj wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.

— Polej, Tomaszu – wydusił z siebie i spojrzał na mnie zaszklonymi oczami.

Napełniłem do połowy szklanki, a on jednym haustem wypił całość i rozejrzał się po salonie.

— Co byś powiedział na to, gdybyśmy otworzyli jakiś wspólny interes – rzucił zagadkowo.

Nie odpowiedziałem, byłem zaskoczony. O jakim interesie myślał? Zastanawiałem się.

Obserwował mnie bacznie. Jego ostre, orle i nieprzeniknione oczy spoczęły na mnie nieruchomo. Zauważyłem od dawna, że miał w nich coś niczym wiązki rentgena. Potrafił prześwietlić na wylot czyjeś myśli i właśnie w tej chwili to robił. Znowu zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się mocno.

Nagle ten człowiek o srebrnych włosach i rysach drapieżnego ptaka przerwał milczenie. Uśmiechnął się cynicznie, wiedząc bardzo dobrze, co myślę.

— Zanim przejdziemy do konkretów, musimy coś zjeść – obwieścił tubalnym głosem. Po czym wydał telefoniczne polecenie swojemu kierowcy. – Tomaszu – zwrócił się do mnie. – Zapamiętaj tylko jedno, że to, co dzisiaj usłyszysz, będzie cię wiązać dochowaniem tajemnicy do grobowej deski – wyszeptał.

Kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam i poczułem dreszcze na ciele.

— Nie wiem, czy już ci mówiłem… Jak tak, to się powtórzę – oznajmił. – Wychowywałem się w domu dziecka. Rodziców nigdy nie poznałem i nawet nie próbowałem ich odszukać. Byłem niesfornym dzieckiem, a potem zbuntowanym nastolatkiem. Miałem żal do wszystkich kobiet. Ileż razy wyobrażałem sobie swoją matkę. Chciałem poczuć jej zapach i dotyk. Ile razy w nocy śniłem o niej i malowałem jej obraz w myślach. – Zamilkł na chwilę. – A ile razy chodziłem na nabrzeże i patrzyłem za odpływającymi statkami i marzyłem o tym, aby kiedyś popłynąć i odszukać swoją tożsamość, swoje miejsce na ziemi.

— Morze, statki? – wtrąciłem zadziwiony.

— Tak, Tomaszu – potwierdził – ale po kolei dowiesz się wszystkiego – ciągnął spokojnie swoją opowieść. – Mieszkałem do ukończenia osiemnastego roku życia w domu dziecka w Szczecinie, tam też ukończyłem Technikum Samochodowe. Po opuszczeniu bidula zaczęło się życie zbyt szybkie i burzliwe. Rozsądek przegrał z głupotą. Chęć zarobienia dużych pieniędzy popychał mnie w światek przestępczy. Jako mechanik samochodowy, zatrudniłem się w jednej z dziupli zajmującej się kradzieżą samochodów. Zbiłem dość duży kapitał i postanowiłem założyć własny biznes. Jednak nie było to takie proste. Ci na górze byli bezwzględni i trzymali porządek. Wszedłem w układ, byłem pośrednikiem i zajmowałem się przemytem samochodów i narkotyków z Niemiec. Powoli wkraczałem w otchłanie mafii. Prawie cztery lata żyłem w luksusie, o jakim szary człowiek nawet nie był w stanie sobie wyobrazić. Jednak nie mogłem tak żyć, nie mogłem, co rano spoglądać w lustro na swoje oblicze. Cały czas miałem przed oczami ofiary naszej zbrodniczej działalności. Zacząłem zastanawiać się nad odejściem z tej branży, jednak nie było to możliwe. Postanowiłem więc wyjść z tego jedynie słuszną drogą. Zacząłem zbierać kwity o działalności całego przemysłu narkotykowego i jego głównych szefów. A kiedy miałem spore dowody, zgłosiłem się do CBŚ.

Miałem dwadzieścia osiem lat i nic do stracenia. Zostałem świadkiem koronnym w procesie. Zmieniono wszystko w moim życiu. Dla nich stałem się dobrym materiałem na pracownika w ich służbach. Bez rodziny i bez celu. Wysłano mnie na szkolenia i studia. Szybko wyszkoliłem się na porządnego agenta. Zmieniono mi nazwisko, tożsamość i wygląd. Zamieszkałem w Krakowie i zacząłem normalne życie. Byłem i jestem tajnym współpracownikiem służb specjalnych. Pod przykrywką różnych działalności prowadziłem dostatnie życie, a tak zwyczajnie zajmowałem się kryminalną profesją.

Przechylił szklankę i wypił do końca. Zamilkł. Cisza, jaka zapanowała, aż bolała. Nawet nie było słychać naszych oddechów.

— Antoni, czym mnie jeszcze zaskoczysz? – wybełkotałem żałośnie. – Pewnie Marianna też jest tajną agentką – stwierdziłem.

— Tomaszu – spojrzał na mnie i odpowiedział spokojnie. – Marianna to kobieta o stu twarzach, ale ma tylko jedno ogromne serce. Ty nawet nie wiesz, ile jej zawdzięczasz. Ale to ona cię o tym powiadomi, kiedy przyjdzie pora. Pozwól, że dalej powrócę do moich opowieści niczym z Archiwum X. Kiedyś nazwałem się Stanisław Koralewicz i byłem chłopakiem z bidula przy ulicy Walecznych w Szczecinie. Potem zostałem rodowitym krakowianinem, dostałem swoje miejsce i pochodzenie. Prowadziłem spokojne życie, aż do czasu poznania Aleksandry, która sprawiła, że straciłem głowę i opuściłem świat i portki. Powiem ci w sekrecie, że była moją wielką miłością. Kobietą, o której zawsze marzyłem. Pierwsza to moja matka, której nigdy nie widziałem, a druga to Aleksandra, bezwzględna, ale prawdziwa kochanka. Dlatego ostrzegam cię przed jej urokiem, który jest zabójczy.

— Antoni! – krzyknąłem. – Przecież sam mnie wepchnąłeś w jej szpony.

— Dlatego proponuję ci układ – odpowiedział. – My ci zapewniamy wyszkolenie, a ty nam służysz swoją inteligencją i bogatym doświadczeniem poznawczym. Swoim spokojem i sprytem dałeś nam namiary na zorganizowaną grupę przestępczą. Dlatego razem z inspektorem Lemańskim postanowiliśmy wciągnąć cię w ten układ. Jesteś poza podejrzeniem i pewnie nikt z nich nie traktuje cię poważnie. Dla nich jesteś zgnuśniałym starym kawalerem i do tego alkoholikiem. Dlatego będziesz komunikatorem pomiędzy nimi a nami.

— Hola, hola, Antoni – zaprotestowałem. – Robisz ze mnie nieogarniętego pijaka i życiowego niedojdę. Do tego trzeba dodać, że jeszcze do końca nie zaakceptowałem zgody na ten układ. Możesz dać mi trochę czasu? – zapytałem.

— Nie! – odpowiedział definitywnie. – Twoje zaangażowanie i kiwnięcie głową na samym początku było zgodą. Po pierwsze - nie masz wyboru, po drugie - po jaki chuj będziesz się zastanawiać, jak nie masz wyboru, a po trzecie - będziesz robił to co konieczne. – Przypieczętował zwycięsko. – Masz za zadanie zdobyć ten pieprzony czarny notes. – Roześmiał się. – Nawet jeśli będziesz musiał bzyknąć Oleńkę. I to jest twoje pierwsze zadanie, i zrobisz to na wystawie kotów. Od dzisiaj jesteś jednym z nas… jesteś Morwa – stwierdził stanowczo. – Wyciągnął z torby zieloną teczkę i rzucił na stolik. – A teraz pozwól, że cię opuszczę.

Wyszedł, a ja spojrzałem na pozostawione akta… Tartak/77. Wychyliłem pół szklanki płynu i popłynąłem w sen. Obudziło mnie głośne szczekanie Murki, była trzecia piętnaście.

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bożena Joanna 10.09.2020
    Niespodziewany zwrot akcji, miły Antoni werbuje Tomasza jako agenta. Przyjaciel o dwóch twarzach, niedługo pewnie kolej na Mariannę. Antoni przejmuje stery akcji. Śledzę z zapartym tchem....
  • Pasja 11.09.2020
    Pięknie dziękuję, że śledzisz losy z zapartym oddechem.
    Serdecznie pozdrawiam
  • Bajkopisarz 13.09.2020
    To już jest ta pogmatwane, że każdy ma co najmniej dwie twarze, a niektórzy już ze trzy. Ale, póki oni się w tym nie gubią, to i ja nie powinienem. W każdym razie ilość możliwych opcji tak wzrosła, że każde rozwiązanie jest możliwe, włącznie z brakiem rozwiązania i dalszym gmatwaniem. A zaczęło się tak niewinnie :)
    Będę śledził ze wzmożoną uwagą.
  • Pasja 17.09.2020
    Oj pewnie pogmatwane, tak jak życie. Piszę na bieżąco i moje myśli czasem nie mogą nadążyć. Powoli zakończę szybkim ruchem. Pozdrawiam i dziękuję za cierpliwość.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania