Poprzednie częściPrzeszłość przyszłości

Przeszłość zapuka do drzwi [15]

Głowa ciążyła po przedawkowaniu alkoholu, jednak zwlokłem się z sofy i podszedłem do okna. Murka uparcie szczekała i podskakiwała pod drzwiami wyjściowymi. Próbowała je otworzyć. Przez okno zobaczyłem migające niebieskie światła kogutów radiowozu i karetki. Po chwili rozległ się przeraźliwy sygnał erki. Pewnie jakiś wypadek – pomyślałem. Krzyknąłem na wilczycę i położyłem się tym razem do łóżka.

Promienie słońca przedostające się przez szczeliny zasłon nie pozwoliły spać… do tego jeszcze pragnienie wody. Zegar tykał, było parę minut po dziesiątej. Usiadłem na łóżku i poczułem przerażający ból w skroniach.

— O człowieku! – jęknąłem żałośnie. – Chyba trzeba będzie wspomóc się jakimiś medykamentami.

Sunąłem powoli w stronę kuchni, kiedy usłyszałem dźwięk telefonu, zawróciłem w poszukiwaniu aparatu, jednak po chwili zapanowała cisza. Machnąłem ręką i znalazłem się wreszcie w upragnionym miejscu. Mineralna prosto z butelki i aromat mocnej, słodkiej kawy częściowo postawiły mnie na nogi. W międzyczasie zażyłem musującą mieszankę. Usiadłem w fotelu i zadzwoniłem do Oleńki.

— Halo! – usłyszałem cienki głosik. – Tomaszu, co się z tobą dzieje? – zapytała.

— To ja mogę, o to samo zapytać ciebie?

— Niegrzeczny – rzuciła. – To, co umawiamy się na sobotę o dziewiątej trzydzieści? Będę przy Królewskiej. Jeśli chodzi o niedzielę, nie wchodzi w grę.

— Nie mogę się doczekać — odpowiedziałem.

— To do zobaczenia!

Co robić w taki słoneczny dzień - pomyślałem. Trzeba coś przekąsić, więc otworzyłem lodówkę, ale na sam widok jajek ułożonych na drzwiach zrobiło mi się niedobrze. Wyszedłem na taras i wsunąłem tyłek w fotel. Zapaliłem papierosa i nagle przede mną jak spod ziemi wyrosła Marianna.

— Matko Boska! – krzyknąłem. – Czy ty się kiedyś nauczysz pukać? – zapytałem bezsensownie.

— Tomaszku, a widzisz tutaj jakieś drzwi? – Uśmiechnęła się. – Przyniosłam śniadanie, bo na pewno nic nie jadłeś. – Postawiła przede mną parującą jajecznicą.

Pokręciłem głową i natychmiast pobiegłem do toalety. Zwróciłem całą kolację i hektolitry alkoholu. Przemyłem twarz lodowatą wodą i przyjrzałem się swojemu odbiciu w lustrze. Nie było tak źle. Wróciłem na taras.

— Lepiej? – zapytała Marianna.

— To chyba spadek ciśnienia.

— Tak, na pewno – roześmiała się, podsuwając kubek z zieloną herbatą. Jej zapach spowodował u mnie ssanie w żołądku. Spałaszowałem całą jajecznicę i mogłem powiedzieć, że było już dobrze ze mną.

— A gdzie jest Murka? – zapytała.

Rozglądałem się po ogrodzie i rzeczywiście nigdzie jej nie było.

— Murka! – zawołałem. Cisza, a kiedy zagwizdałem usłyszeliśmy głuche szczekanie jakby ze studni.

— Wiem! – krzyknęła Marianna. – Pewnie zamknęłam ją w piwnicy – oznajmiła spokojnie, po czym zniknęła w salonie.

Najpierw przybiegła wilczyca, a za nią przydreptała babcia. Zapaliłem papierosa mocno zaciągając się i nie odwracając wzroku od jej twarzy zapytałem:

— Czekam na wyjaśnienia?

— Wiesz, jakby ci to powiedzieć… już dawno chciałam – plątała się w słowach.

— Powiedz wreszcie całą prawdę! – krzyknąłem.

— Bo z twojej piwnicy istnieje tajne przejście do mojej – wyrzuciła jednym tchem z siebie i odetchnęła z ulgą.

— No, nie! Zaraz mnie szlag trafi – wybuchnąłem, by za chwilę spokojnie powiedzieć:

— Wiedziałem od dawna, że twoje nagłe najścia mają jakieś tajemne i ciemne strony.

Złapałem ją za ręce i pociągnąłem w stronę piwnicy.

— Tomaszu, to było wtedy, jak cię podejrzewano, że działasz wspólnie z barmanem — popatrzyła na mnie. – Wtedy też miałeś założony podsłuch. Po przesłuchaniu ciebie ściągnięto go, a tajemne drzwi pozostały. Wtedy już mieliśmy inne plany wobec ciebie.

— Marianno, ja cię kiedyś uduszę – oznajmiłem groźnie. – Czy nie uważasz, że mógłbym was oskarżyć o inwigilację?

— Tomaszu, nie bądź śmieszny. – Roześmiała się i pociągnęła ręką do siebie jedną półkę z nalewkami babki Sydoni, za nią ukazał się wąski długi korytarz, a na końcu znajdowały się drzwi, za którymi ujrzałem piwnicę Marianny.

Wróciliśmy na taras, aby dokończyć herbatę.

— Pojutrze idę z Oleńką na wystawę i Antoni pozostawił wytyczne dla mnie – zagadnąłem. – Tartak, czy coś ci to mówi?

Uśmiechnęła się i rzuciła:

— Już niedługo i wszystko będzie jasne. Rozmawiałam z Lemańskim i wiem, że śledztwo zbliża się ku końcowi i… – nie dokończyła, bo zadzwonił jej telefon. – Halo, co tam, Krzysztofie? – spytała. – Co! – krzyknęła. – Lodzia nie żyje. Jak to się stało? – Słuchała chwilę… – To sukinsyny! – krzyknęła, a po policzkach popłynęły łzy.

Przytuliłem ją.

— Dzisiaj w nocy – zaczęła – tutaj na Królewskiej, niedaleko naszych domów została potrącona przez samochód – mówiła. – Sprawca zbiegł. Przed chwilą zmarła w szpitalu.

— Wiem, Marianno, kiedy to się stało – wydusiłem. – Murka szczekała, wstałem i widziałem przez okno, jak odjeżdżała karetka.

Sygnał wiadomości w telefonie Marianny przerwał rozmowę.

– Słuchaj! – odczytała wiadomość. – Pomyłka, Lodzia żyje, to było chwilowe załamanie. Lekarze walczą o życie, ale jest nadzieja. Do mediów poszła notka, że zmarła i niech tak zostanie. Was też proszę o milczenie w tej sprawie. Pozdrawiam, Krzysztof.

Poczułem ulgę i miałem ochotę krzyczeć, jednak coś mnie zastanawiało.

— Co, do cholery, ona robiła w nocy na Królewskiej? – zapytałem.

— Właśnie – przytaknęła Marianna. – Co chciała nam przekazać? Przecież Antoni wynajął jej mieszkanie na Ruczaju – zakomunikowała. – A to na drugim końcu Krakowa. Muszę się spotkać jeszcze dziś z nim – oświadczyła.

Wyszła, a ja głowiłem się nad zagadką. Wziąłem prysznic i pomyślałem, że dzisiaj wybiorę się „Pod Papugi”, aby sprawdzić, co słychać u Szymona. Jednak wcześniej zajmę się zielonymi aktami. Z zamyślenia wyrwał mnie telefon od babci. Zapraszała na siedemnastą do siebie. Będzie też Antoni. Wziąłem teczkę i z niepokojem otworzyłem. Zagłębiałem się w dokumentach i poznawałem arkana sprawy pod kryptonimem „Tartak”. Mój pseudonim „Morwa”. Nawet przypadł mi do gustu. Byłem tak pogrążony, że nie zauważyłem, kiedy wybiła siedemnasta.

Kiedy wszedłem na posesję Marianny, Murka pobiegła jak szalona w ogród.

— Dziwne – zawołała Ewa, witając się ze mną. – Nigdy tak się nie zachowywała.

Weszliśmy do salonu, a za chwilę wbiegła sunia, niosąc coś w pysku. Była to szara koperta.

— No i mamy rozwiązanie nocnej zagadki – krzyknąłem.

Na kopercie widniał napis. „Od Lodzi”.

— Tomaszu, nie otwieraj! – krzyknął Antoni, po czym odebrał ode mnie kopertę. – Zadzwonię do Lemańskiego – powiadomił nas. – Halo Krzysztof! Witam! – zawołał i przedstawił mu okoliczności całej sytuacji.

Po skończonej rozmowie siedział chwilę w milczeniu.

— Lodzia jednak zmarła – poinformował nas ze smutkiem. – A w obozie barmana coś się dzieje, bar od dzisiaj zamknięty, na jego drzwiach widnieje napis REMONT i kancelaria na Starowiślnej też nieczynna z powodu urlopu mecenasa Zawitowskiego, czy to nie jest dziwne? – Zamyślił się.

W tym samym czasie usłyszeliśmy sygnał domofonu.

— Otwórz, Marianno – rzucił Antoni. – To ekipa Lemańskiego, przyszli po kopertę.

Kiedy wyszli, zapanowała grobowa cisza.

— Komu herbaty, kawy? – przerwała ten stan Ewa. – Przyjęła zamówienia i udała się w stronę kuchni.

— Tomaszu, czy jutrzejsze spotkanie z Aleksandrą jest aktualne? – zapytał nagle Karawan.

— Do chwili obecnej nic się nie zmieniło – odpowiedziałem.

— Porozmawiam z Lemańskim – spojrzał na mnie – i damy ci ochronę.

— Świetny pomysł – zgodziła się Marianna. Po czym zaprosiła do stołu na kolację.

Po jakiejś godzinie telefon Antoniego zabrzęczał.

— Słucham… tak, jeszcze jestem… okey za chwilę będę. – Schował aparat i krzyknął: – Słuchajcie! Wiecie, co było w tej szarej kopercie! Notes, czarny notes Aleksandry. Tylko dlaczego ta biedna Lodzia, musiała zginąć? Jak go zdobyła? Tego nie dowiemy się nigdy – wypowiedział łamiącym głosem. – Ale przyrzekam, że nie spoczniemy, dopóki morderca nie odpowie za swoje czyny. Wybaczcie, ale muszę was opuścić. Wzywa mnie Lemański – poinformował i wyszedł.

Po chwili też opuściłem dom Marianny. Wróciłem do siebie i rozgoryczony całą sytuacją walnąłem się na sofę. Przytuliłem ciężką głowę do poduszki, usunąłem jak niemowlę. Obudził mnie dotyk czyjejś dłoni, otworzyłem oczy i ujrzałem ukochaną babcię.

— Tomaszu – wyszeptała. – Dzwonimy wszyscy do ciebie już od godziny. Myślałam, że coś ci się stało – stwierdziła zaniepokojona.

— Byłem bardzo wyczerpany całą sytuacją – odpowiedziałem. – Czy coś się dzieje? – zapytałem całkowicie wybudzony.

— Mam dla ciebie ważne wskazówki na jutro i podsłuch – odrzekła. – Oprócz tego będziesz miał ochronę. W notesie twoje nazwisko jest podkreślone na czerwono i dlatego podjęliśmy takie decyzje. Być może Aleksandra nie pojawi się jutro, ale w razie czego, pamiętaj, że jesteś bezpieczny – wydusiła z siebie i całkiem się rozkleiła.

Przytuliłem ją mocno, czułem jej rozedrgane, wątłe ciało. Biedna kobieta – pomyślałem.

– Nie bój się babciu – szepnąłem. – Wszystko będzie dobrze. – Jednak podświadomie bałem się jutrzejszego spotkania.

Poszła, wyszedłem na taras i zrobiło mi się żal z powodu niemożności pójścia na wódkę, by zobaczyć minę barmana. Wypaliłem papierosa. Czerwcowy wieczór chylił się ku nocy, wróciłem do salonu i usiadłem przy biurku. Otworzyłem worda, zacząłem pisać. Po jakimś czasie spojrzałem na zegar, dochodziła druga. Pomyślałem – pora spać, jutro czeka mnie ciężki dzień i piękna kobieta, która nie może być moją.

— To dlaczego wciąż o niej myślę? – westchnąłem.

Dźwięk budzika obudził mnie. Wstałem i otworzyłem szeroko drzwi na ogród, Murka wybiegła, a ja z kubkiem kawy i z papierosem wdychałem krakowski smog.

Kiedy brałem prysznic, usłyszałem głos Marianny.

— Jestem, aby ci pomóc „ubrać” podsłuch – mówiła z trudem.

Wystroiłem się i wspólnie z Marianną ukryliśmy mikroskopijny nadajnik w mankiecie koszuli. Za chwilę usłyszeliśmy klakson.

— Już jest skubana – szepnęła. – Jedź i miej oczy szeroko otwarte.

Wybiegłem jak szalony, Ola wyglądała cudownie, skrojona jak z żurnala. Ruszyliśmy w kierunku Alei Trzech Wieszczów. Milczeliśmy obydwoje, ale widziałem zdenerwowanie w jej gestach i nerwowe napięcie. Ruch uliczny był umiarkowany, więc szybko dotarliśmy na miejsce.

Po okazaniu wejściówek zostaliśmy wprowadzeni do Hali Kortów Tenisowych Politechniki Krakowskiej. Moje zdziwienie było ogromne, kiedy podszedł do nas prezes Krakowskiego Klubu Felinologicznego, Czesław Żurowski.

— Witam państwa serdecznie i życzę przyjemnego spędzenia czasu wśród tych uroczych futrzaków – powitał nas z uśmiechem. – Panie Tomaszu, czy przedstawi mi pan swoją uroczą partnerkę?

— Ależ oczywiście – odpowiedziałem i… nie zdążyłem, bo Aleksandra już kokietowała prezesika.

Sztywna atmosfera trochę się rozluźniła. Jednak widziałem, że zachowanie Oleńki było inne niż dawniej. Zachowywała się zbyt spontanicznie i tworzyła nerwową sytuację.

Przekonałem się także, że jest znaną personą wśród hodowców kotów. Tylko jej znajomi nie byli moimi i odwrotnie. Cała impreza miała trwać do godziny szesnastej, z godzinną przerwą na lunch. Program imprezy był świetnie zorganizowany. Nie nudziliśmy się, tylko Ola, co chwilę odbierała połączenia.

— Czy ty, Oleńko, nie możesz sobie dzisiaj darować tych telefonów? – zapytałem.

— Kochany, ja w przeciwieństwie do ciebie jestem kobietą i to kobietą biznesu – uśmiechnęła się cynicznie. – Nie śpię, kiedy inni się bawią, i muszę dbać o interesy dwadzieścia cztery godziny na dobę – odpowiedziała zgryźliwe. – Każdy sygnał to waluta, kochaniutki – zakończyła.

Ogłoszono konkurs na najbardziej wytresowanego kota. Stałem za Aleksandrą, gdy zadzwonił jej telefon. Spojrzałem przez ramię, na wyświetlaczu zobaczyłem… pysk Janusza.

— Przepraszam cię, ale muszę odebrać – rzuciła niedbale i się wycofała.

Podsłuchiwałem, starając wyłapywać pojedyncze słowa rozmowy – dobrze, potem… jutro wylot… Katowice. Westchnęła głęboko.

Kiedy wróciła, przytuliła się do mnie i jak kocica powabnie zamruczała:

— Tomaszu, kocham te stworzenia, ale może byśmy się urwali na wagary?

— Jak sobie życzysz – odpowiedziałem. Poczułem dreszczyk. I nagle przypomniałem sobie słowa babki Sydoni – „Myśl głową, a nie rozporkiem”. Kochana, nawet zza grobu pilnuje mojej moralności.

Wyszliśmy, spojrzałem na zegar w holu, dochodziła piętnasta.

— Zabiorę cię do Niepołomic, Tomaszu – oznajmiła Aleksandra.

Kiedy wsiadłem do samochodu, poczułem mocne uderzenie w potylicę.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bożena Joanna 14.10.2020
    Sporo się wyjaśniło, ale jeszcze nas zaskoczysz. Pozostaje w oczekiwaniu na dalszy ciąg,
    Serdecznie pozdrawiam!
  • Pasja 14.10.2020
    Dziękuję za czytanie i cierpliwość. Długie wieczory rozleniwiają i nie chce się pisać.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Bajkopisarz 14.10.2020
    Rozwija się akcja , rozwija i wciąż nie wiadomo kto kogo przechytrzy i kto jest kim naprawdę. Rozwiązanie będzie niczym wybuch Tallboy’a w Kanale Piastowskim, spodziewanie niespodziewane ? Na razie jest wszystko tajemniczo i nieprzewidywalnie, więc tak jak ma być, a w spiskach to chyba nawet Murka uczestniczy – skąd wiedziała gdzie jest koperta z notesem i że trzeba ją przynieść. Ale chyba jesteśmy już za szczytem gmatwań, powinno się zacząć wyjaśniać. Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg, może jeszcze jakąś rolę odegra duch babki Sydonii.
  • Pasja 03.11.2020
    O matko nie odpowiedziałam, a wydawało mi się, że tak. Dziękuję za cierpliwość w czytaniu mojego poplątania.
    Powoli musi się wyjaśniać. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania