Poprzednie częściPrzeszłość przyszłości

Przeszłość zapuka do drzwi [11]

Wjechaliśmy w Aleje Trzech Wieszczów, potem wzdłuż Konopnickiej i dalej w kierunku Swoszowic. Milczałem całą drogę i zastanawiałem się skąd u mnie tyle samozaparcia. Zacząłem żałować swojej decyzji, od której, to wszystko się zaczęło. Zrozumiałem, że spaliłem dotychczasowe życie, a mogłem posłuchać babki i pisać dalej. Zostać sławnym pisarzem.

— No, już dojechaliśmy na miejsce – usłyszałem.

Zobaczyłem niewielki budynek otoczony brzozami.

— Gdzie my jesteśmy? – zapytałem.

— W Ośrodku Psychoterapii i Terapii Uzależnień „ATENA” w Świątnikach Górnych – odpowiedział kierowca.

Weszliśmy do niewielkiego holu.

— Dzień dobry! – Antoni powitał rudowłosą dziewczynę z recepcji.

— Czym mogę służyć? – zagadnęła radośnie.

— Proszę dać znać prezesowi, że jestem. – Uśmiechnął się zalotnie i puścił filuternie oczko.

Po chwili zjawił się szpakowaty mężczyzna w dobrze skrojonym, lnianym piaskowym garniturze.

— Witam, stary koniu! – wybuchnął gromkim śmiechem. – Kiedy zagramy w partyjkę brydża? – dorzucił.

— Witam, witam serdecznie! Pozwól, że ci przedstawię mojego kolegę. – Wskazał na mnie ręką.

— Tomasz Kolankowski – przedstawiłem się, podając dłoń.

— Eugeniusz Kielar – odpowiedział. – A teraz pozwólcie, że zaprowadzę was do sali, gdzie zobaczycie się z Maćkiem. Potem zaś porozmawiamy o wszystkim – poinformował zdecydowanie.

Ruszyliśmy za nim. A kiedy weszliśmy do sali, zobaczyłem chłopaka z długim warkoczem z wplecionymi kolorowymi wstążkami. Siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, szarpał w struny i śpiewał ochrypłym, głębokim głosem. Na nasz widok uśmiechnął się. Naprężył jedną strunę i charakterystycznym ruchem głowy odrzucił kosmyk włosów z czoła. Pochylił głowę nad gitarą i uderzył w struny. Jego długie palce wydawały się mieć jeszcze jeden dodatkowy staw.

— „Teraz jestem duży i wiem, że w życiu piękne są tylko chwile, dlatego czasem warto żyć…” – Rozpłynęły się słowa z dźwiękami w przestrzeni. Stałem jak osłupiały i patrzyłem na młodzieńca.

Kiedy skończył, nastała cisza, jakby cały świat zastygł, a potem rozbrzmiały owacje. Dopiero teraz zauważyłem publiczność; młodość szalała, a pomiędzy nią kolorowe kitle personelu.

— Antoni, czy ty jeszcze czymś mnie dzisiaj zaskoczysz? – wydusiłem drżącym głosem. Podał mi chusteczkę.

— Poczekaj, zaraz się przekonasz, niedowiarku – odpowiedział.

W naszą stronę zbliżał się rozpromieniony Maciek. Chłopiec powitał nas radośnie:

— Dzień dobry, panie Tomaszu – zwrócił się do mnie. – Witaj wujku. Żółwik! – rzucił w kierunku Karawana. – To mój ostatni dzień w zamknięciu… Musiałem dać czadu! – Zakręcił się dookoła jak baletnica.

— Witaj, chłopaku, czyli jesteś gotów na zmiany? – zapytał Antoni.

— Tak, tylko skoczę po rzeczy i zaraz wracam – odpowiedział. – Przypilnuje pan mój skarb… – I wetknął mi w dłonie gitarę.

Patrzyłem za nim, gdy pokonywał schody, po trzy stopnie naraz… Jeszcze dwa lata temu znajdował się na skraju przepaści, dzisiaj niczym kolorowy ptak frunął po życie.

Antoni oznajmił, że musi porozmawiać z profesorem i oddalił się w stronę jego gabinetu. Wyszedłem przed ośrodek, usiadłem na ławce i zapaliłem papierosa. Brzozy szeleściły, a do mnie powróciły wspomnienia sprzed prawie dwóch lat.

 

***

Siedziałem w barze Pod Papugami nad szklanką czystej, wsłuchany w „Modlitwę” Tadeusza Nalepy, która poruszała wszystkie moje trzewia. Kochałem takie klimaty. Zawsze, kiedy słuchałem, powodowała u mnie bolesny ucisk w gardle.

„Do Ciebie pieśnią wołam Panie, do Ciebie dzisiaj krzyczę w głos…”

Obok szafy grającej na podłodze siedział chłopiec z gitarą. Jego widok przyciągnął mój wzrok. Stał się odbiciem buntowników z końca lat sześćdziesiątych - dzieci kwiatów. Długie włosy przepasane na czole barwną opaską, a na szyi kolorowa krajka, na której zwisała gitara i to nie byle jaka - oryginalny Gibson. Oczy patrzyły gdzieś w bezkresną dal. Odsłonięte przedramiona ukazywały ślady po wkłuciach. Chłopiec istniał całkowicie odizolowany od nas, a barwny ubiór stanowił zaprzeczenie jego szarej, pergaminowej twarzy. Przypomniałem sobie jedną z głównych idei tamtych kwiatów, to była wolność. Pragnęli uciec od totalitarnego życia, często przy tym zatapiali się w narkotykach i kończyli marnie…

— „Do Ciebie dzisiaj krzyczę w głos. Daj mi raz jeszcze od początku iść, daj mi szansę jeszcze raz… ” – Wraz z Nalepą zaciągnął pięknym, tubalnym tonem.

— Ładny ma głos – zwróciłem się do barmana.

— No i co z tego! – odburknął. — Skończy jak wszyscy ćpuni, pod płotem. Niech pan spojrzy jaka gitara? Gibson – oznajmił. — Ciekawe, skąd taki łachudra, ma taki drogi sprzęt? – Zachłysnął się śliną do tego stopnia, że dostał napadu kaszlu.

Popatrzyłem na gitarę, ale wtedy za bardzo nie wiedziałem w czym rzecz. Kiedy wychodziłem, chłopiec szarpał struny i wtórował śpiewem wraz z Tadeuszem.

„Ty ptakiem, chlebem, wszystkim jesteś dziś, lecz kamieniem nie bądź mi…”

— Marzycielu! Nie śpij! – zakrzyknął ktoś do ucha. – Zwariowany Antoni.

Wyrwany z myśli zobaczyłem Maćka, jak pakował niewielki plecak do bagażnika. Wzrok mój padł też na gitarę. Kiedy usadowiliśmy się w samochodzie i ruszyliśmy w kierunku Krakowa, Karawan popatrzył na mnie i oznajmił:

— Postanowiłem zaopiekować się Maćkiem i dać mu prawdziwy dom. – Chwilę milczał. — Już rozpocząłem procedury prawne w tym kierunku. – Odetchnął z ulgą.

Zaniemówiłem i po dłuższej chwili odrzekłem:

— Antoni, to jest niesamowite, co ty wyprawiasz. Jesteś wielki! – Zakończyłem podniośle.

— Pan też jest wporzo – odezwał się Maciek i chwycił moją dłoń.

Poczułem dziwne uczucie, jego ręka była elektryzująco ciepła i wyjątkowo silna. Pomyślałem, skąd w tym kruchym ciele tyle mocy?

— Chciałem już dawno panu podziękować za to, co się wydarzyło wtedy w barze – wyszeptał skromnie, usiłując ukryć drżenie głosu. – Gdyby nie pan, dzisiaj nie byłoby mnie z wami. – Ściągnął z przegubu dłoni jeden z kilku rzemyków i podał mi. Widniały na nim nieznane, kolorowe znaki.

— Dziękuję – wydusiłem wzruszony.

— No, panowie, jesteśmy przy Urzędniczej! – krzyknął Antoni.

— Tomasz wyskakuj i zadzwoń do Oleńki. Tylko pamiętaj! Nie myśl rozporkiem. Ha, ha, ha – zakończył.

Odebrałem Murkę od Marianny i zapytałem o Ewę. Uśmiechnęła się kiwając głową, że wszystko w porządku.

Zastanawiałem się, jak dawno nie byłem w barze?. Spojrzałem na zegarek, dochodziła dziewiętnasta trzydzieści. Usiadłem na tarasie i mocno zaciągając się papierosem, wybrałem numer do Aleksandry.

— Halo! – Zadźwięczało mi w uchu.

— Witam serdecznie. Panią. Tomasz Kolankowski kłania się do nóżek – powiedziałem jednym tchem.

— A witam, nawet myślałam dzisiaj o panu – zaszczebiotała Oleńka. – To kiedy możemy się spotkać? – zapytała.

— Nawet jutro, tak przy sobocie będzie mi miło – zaproponowałem.

— Bardzo proszę… – A po krótkim namyśle dodała. — A co by pan powiedział, gdybym zabrała pana do mojego domku w Szczawnicy? – zapytała stanowczo. I nie czekając na moją odpowiedź, zadecydowała. — Jutro o dziesiątej przyjadę po pana. Halo, czy jest tam ktoś? – zapiszczała.

— Jestem, jestem! Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie pani tą propozycją – wymamrotałem. – Ale dobrze, zgadzam się.

Cholera, dlaczego tak szybko przyjąłem jej propozycję?

— No to do jutra – zamruczała niczym kocica.

Zaraz po rozłączeniu wybrałem numer do Antoniego i zapoznałem go z jutrzejszym wyjazdem w góry. Dostałem parę bęcków za uległość oraz wskazówki i błogosławieństwo na drogę.

— Murka, idziemy! – krzyknąłem. — Czas złożyć wizytę spowiednikowi.

Gdy wszedłem w podwoje baru, twarz Szymona nagle pobladła. Szybko się uspokoił i spoglądając na mnie z ciekawością, wypalił:

— Dawno ciebie nie było. Czyżbyś chorował? – Sarkazm wylewał się z jego ust. Spojrzał na przegub mojej dłoni, gdzie tkwił kolorowy rzemyk i pobladł jeszcze bardziej.

— A wiesz? Nic mnie nie dopadło, wręcz przeciwnie, czuję się świetnie – zapewniłem go stanowczo. – Możesz podać to co zawsze? – Zapaliłem papierosa i zamilkłem. Po chwili ponownie podjąłem rozmowę:

— Spotkałem dzisiaj Maćka, masz pozdrowienia – rzuciłem z przekąsem, widząc, jak Szymon zaczyna uporczywie wycierać szkło. No i zaczął się jego stały numer z trzęsionką. – Pamiętasz, jak ten biedny chłopiec przyszedł z forsą, aby odzyskać gitarę i mały pakunek. Wyrzuciłeś go, bo spóźnił się niecałe pół godziny. Tylko te kilkadziesiąt minut zadecydowało o jego dalszym losie, ty pierdolony, parszywy śmieciu. Wtedy wydałeś na tego chłopaka wyrok, bo wartość długu była niczym w stosunku do tego, ile były warte jego rzeczy. Ukradłeś mu gitarę, narzędzie pracy i towar, za który mógł stracić nawet życie. Gnoju! No ile dostałeś za Gibsona i marihuanę? Przyznaj się. Jesteś potworem, ale zapamiętaj jedno człowieku. – Upiłem łyk wódki. – Twój czas już powoli dobiega końca, zapłacisz za wszystko – wygarnąłem ze złością. – Powiesz coś, skurwielu?! Rozglądnąłem się po lokalu. Szymon przez chwilę stał, starając się zebrać siły na odpowiedź i fuknął:

— Jesteś takim samym ćpunem jak ten pieprzony grajek… Alkoholik i narkoman. Nic na mnie nie macie, pierdolone wyrzutki. Takich jak wy powinno się izolować od społeczeństwa, zasrane darmozjady. A teraz wypierdalaj stąd, bo zadzwonię na policję – rozsierdził się.

— Ha, ha, ha! – Wybuchłem śmiechem, jak nigdy dotąd. – I kto to mówi? – Wstałem, a on złapał za telefon. – Nie bój się, jeńców nie biorę, gnoju – odparłem. – Wrócę tu jeszcze – rzuciłem na koniec i wyszedłem na świeże powietrze, bo brakowało mi tchu.

— Późno już, królewno – zwróciłem się do Murki. – A jutro mamy kolejną ważną misję. Ciekawe, co ta kokietka ma nam do zaoferowania? – Myślałem nieustająco.

Po przyjściu z baru postanowiłem szybko pójść do łóżka. Jednak myśli nagromadzone w głowie mocno dawały znać o sobie. Zapaliłem papierosa i wyszedłem na taras. Stałem spoglądając w niebo pocukrowane gwiazdami. Gdzieś tam pewnie jest moja. Zamyśliłem się.

Nagle usłyszałem przyjazne szczekanie Murki, zszedłem z tarasu i spojrzałem w kierunku bramki. Zobaczyłem kontur postaci. Kiedy podszedłem bliżej, aż nie mogłem uwierzyć. To była Ewa.

— Nie przeszkadzam? – spytała. — Widziałam cię, kiedy wracałeś i…

— Wejdź, proszę – przerwałem jej i otworzyłem furtkę mojego ogrodu.

Skierowała kroki na taras i usiadła w ratanowym fotelu.

— Czego się napijesz? – zagadnąłem rozkojarzony.

— Jeśli można to czystej z wodą – odrzekła.

Nawet lubiła to co ja. Spojrzałem na zegar, dochodziła dwudziesta druga. Przygotowałam dwie wódki i coś na ząb. Po drodze zabrałem pled, okryłem nim kobietę i usiadłem naprzeciwko. Spoglądała w niebo. Z ciemnych zakamarków nadchodziły inne odgłosy. Powoli noc zaczynała swoje panowanie.

— Braciszku! Ty nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, że jesteśmy rodzeństwem – wyszeptała z uśmiechem. – Kiedy dzisiaj Marianna powiedziała mi o tym, chciałam od razu biec do ciebie. – Wstała i niepewnie podeszła do mnie.

Podniosłem się i objąłem ją… Przez chwilę w ciszy wsłuchiwaliśmy się w bicie naszych serc. Jaka ona wątła, a tyle siły miała w sobie, żeby przeżyć. Przymknęła oczy, jakby chciała się przenieść w zupełnie inny świat.

— Ewa, ja też się cieszę, że mam siostrę – wystękałem, patrząc w twarz kobiety.

Gadaliśmy do północy i jeszcze trochę dłużej. Murka dawno już poszła na swoje posłanie. Głównym tematem rozmowy były wspomnienia z dzieciństwa i oczywiście nasz ojciec Grzegorz. Kiedy odprowadziłem Ewę i powróciłem do siebie, byłem bardzo zmęczony, ale inaczej niż zwykle. Zasnąłem natychmiast.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Bajkopisarz 07.07.2020
    Zaciskająca się na szyi pana Szymona pętla jeszcze jest w miarę luźna, ale chyba już nie na tyle, by zdołał z niej wyjąć głowę. Natomiast wielce prawdopodobne jest, że którąś kończyną zdąży jeszcze machnąć tak, że coś strąci i potłucze. A może nawet kogoś porani. To nie jest przecież tak, że sojusze zawierają tylko pozytywni bohaterowie, co źli także .
  • Pasja 08.07.2020
    Prawdą jest o tych sojuszach i nigdy nie jesteśmy pewni z kim wchodzimy w układy. Ale jest takie powiedzenie: Swój swojego zawsze znajdzie. A Szymon dobrze się bawi... na razie. Tylko czy skończą na ławie oskarżonych? Tego jeszcze nie wiem.
    Dziękuję za śledzenie i pozdrawiam
  • Bożena Joanna 08.07.2020
    W przygodzie z Szymonem pojawia się przyjazny element: spotkanie z siostrą. W samotność Tomka wkracza Ewa, co nieco odwraca uwagę od głównej intrygi. Ciekawość rośnie. Serdecznie pozdrawiam!
  • Pasja 08.07.2020
    Przygoda? Ale pewnie bar w sąsiedztwie domu Tomasza i jego samotność wyganiała do pogadania z barmanem. Wielu ludzi to robi, dlatego barmani dużo wiedzą o swoich bywalcach. Ewa wypełniła pustkę ale to inna miłość,

    Pozdrawiam ciepło

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania