Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Sichirtia - rozdział 22

O ile sen o przetkalności jako odpowiedniku Boga Izraela bardziej męczył, niż przerażał, o tyle ten, który Leonowi przyśnił się w noc przed skokiem, był autentyczną traumą.

Jak każdy koszmar zaczął się zupełnie niewinnie. Leon był w tundrze na badaniach. Rozmawiał z Nieńcami. Zbierał informacje na temat technik produkcji uprzęży do sań (na studiach pisał kiedyś pracę na ten temat).

Szybko jednak okazało się, że jego respondenci gdzieś zniknęli i jest zupełnie sam pośrodku mroźnej równiny. Jedynie płaska linia horyzontu i ołowiane niebo nad głową.

Ogarnia go ogromne poczucie izolacji i osamotnienia. Jest gdzieś pośrodku Półwyspu Jamalskiego i wie, że w promieniu stu kilometrów nie ma nikogo. Nikogo! Jest tylko on i wiatr, który nie będzie miał dość mocy, by zanieść jego wołanie do najbliższych osad ludzkich.

Mimo to woła. W końcu jakoś musiał się tu znaleźć. Ktoś przecież go przywiózł. Niech wróci się i go zabierze.

Nagle, słychać wołanie. Ktoś odpowiada na jego krzyk. Uradowany biegnie za tym głosem. To jego ojciec. To on go woła.

Nie wiedzieć skąd wyrastają przed nim kopuły. Są ogromne. Choć gładkie jak szkło, w krwawej łunie zachodu wyglądają, jakby przeżerała je rdza.

Bo teraz jest zachód. Słońce skrywa się za horyzontem. Leon musi się gdzieś ukryć, zanim zapadnie noc polarna. Nie chce jednak wchodzić do kopuł. Prowadzą do nich ogromne wrota jak do zamku czarownicy z bajki Disneya. Przez szparę w nich przesącza się krwawa smuga. Leon nie chce przez nie wchodzić, ale zmrok zapada. Z wewnątrz słychać wołanie jego ojca. Teraz sprawia wrażenie, jakby wzywał ratunku.

Leon rzuca się do drzwi, wołając tatę.

W środku nie ma śladu po krwawej łunie. Wszystko wygląda jak instytut. Nie „Instytut od gleby”. Jego własny Instytut Etnografii Syberii. Leon chodzi po nim, szukając ojca, ale nigdzie go nie ma. Mija jakichś ludzi, których w życiu na oczy nie widział, a już na pewno nie są pracownikami jego placówki. Jest ich zresztą strasznie dużo. Całość sprawia wrażenie jakiejś korporacji, gdzie pracuje się, prowadząc poważne rozmowy przy kawie.

Leon podchodzi do jakiejś osoby i pyta ją, czy widziała jego ojca. Ta nie reaguje, jakby Leon dla niej nie istniał. Leon pyta raz jeszcze i wtedy osobnik przenosi na niego wzrok pełen furii.

To nie jest człowiek. Wygląda jak człowiek, ale nim nie jest.

— Spytaj Agencji Wywiadu — mówi normalnym, choć nieludzkim głosem.

Nagle jest na sali wykładowej. To znowu jego instytut, ale pora i czas jest inny. Wszystko jest teraz dobrze. Prowadzi właśnie wykład o Nieńcach. Szeroko rozwodzi się nad teorią dotyczącą ich pochodzenia i wyświetla na ścianie zdjęcia ze swoich badań. W sali jest ciemno. Rzutnik oślepia go, tak że nie widzi swojego audytorium. Nagle, gdy ma przejść do wzmianki Stryjkowskiego o Złotej Babie, znów słyszy głos ojca.

— Kiedyś ludzie się przebudzą i wspomnisz moje słowa. — Zawsze tak mówił, gdy Leon kłócił się z nim o teorie spiskowe. — Kiedyś się przebudzą i wtedy zobaczysz.

Ojciec siedzi na swoim łóżku i ostrzegawczo kiwa palcem. Leon widzi go ze swojej katedry w auli przez otwarte boczne drzwi. Stara się go zignorować. Kontynuuje wywód o Stryjkowskim i z zapałem przerzuca kolejne slajdy. Nagle na którymś zdjęciu przedstawiającym uśmiechnięte nienieckie dzieci, nad ich głowami widać zawieszone UFO.

Leon czuje się strasznie zmieszany.

— Przepraszam — mówi do publiczności. — Przepraszam. To nie moje zdjęcie.

Przerzuca je, ale na następnym, nad czumami widać jeszcze większe UFO.

— Jest mi bardzo przykro. Nie wiem, skąd się to wzięło.

Na następnym spodek wyłania się otworu w ziemi. W głębi widać przepastną maszynerię, jakby cała tundra była tylko dekoracją na użytek maluczkich.

— Zupełnie nie wiem co to za zdjęcia. Bardzo Państwa przepraszam.

Rzuca okiem na widownie i... To już nie jest jego aula. To sala odpraw w instytucie gleby, a jego widownia... To nie są ludzie.

Slajdy zaczynają przerzucać się same. Wszystkie wizerunki kosmitów, jakie stworzyła popkultura. Od Gornów ze Star Treka po Szaraki z Z archiwum X.

Leon chce uciekać, ale jedyne wyjście jest teraz za plecami słuchaczy.

W mroku roztaczającym się za oślepiającym blaskiem reflektora cała widownia wstaje naraz, jak poruszana jedną sprężyną.

 

Leona obudził jego własny krzyk. Świadomość, że to tylko sen docierała do niego powoli, gdy leżał na mokrym od potu, zwiniętym prześcieradle, kurczowo ściskając róg skopanej z łóżka kołdry.

— Jezus! Maria! — westchnął, przecierając dłonią twarz. — Jezu! To był tylko sen.

Wtulił twarz w wymiętoloną poduszkę i długo oddychał ciężko, aż całkowicie się uspokoił.

W końcu podniósł się, dźwignął z łóżka i jak człowiek z niedowładem całego ciała powlókł się do kuchni. Wyciągnął z szafki szklankę i nalał sobie wody z kranu.

Gdy ją pił, dotarło do niego, że to dzisiaj.

Niemal zachłysnął się wodą. Wypluł trochę i głośno zakasłał.

To dzisiaj. Dzisiaj leci w przeszłość. Pieprzony instytut, deklaracje spodziewania się śmierci, wykłady dla lądowych sił specjalnych i nauka strzelania. Te wszystkie rzeczy, które tak go do tej pory przerażały, nagle staną się wspomnieniem ciekawie spędzonego czasu, a on będzie musiał przeleźć przez dziurę w czasoprzestrzeni na spotkanie największego koszmaru jego okresu dorastania.

Usiadł na krześle i ukrył twarz w dłoniach.

Nie da rady. Po prostu nie da rady. To jest koniec. Tak. Pójdzie i tak im powie. Mogą go zaskarżyć. Przecież go nie zastrzelą! Mogą go zaskarżyć. Przecież każdy sąd uzna, że to zadanie było ponad jego siły. Wystarczy opinia pierwszego lepszego biegłego psychologa. Tak. Tak właśnie zrobi. Tylko posiedzi tu jeszcze chwilę i odpocznie. Dopiero po siódmej. Do dziesiątej jeszcze mnóstwo czasu. Tak. Posiedzi jeszcze chwilę. Zje coś. No właśnie! Co on tu ma? Jakieś gotowe ziemniaki w sosie. Co z tego, że to na obiad? Powinno się jeść śniadania na ciepło. Zresztą przecież jego podejście jest jak najbardziej nowoczesne. Współczesny mężczyzna powinien umieć przyznać się do porażki. Mówienie o uczuciach jest bardzo ważne...

Dzwonek do drzwi zadzwonił w momencie, gdy Leon wyciągał z szafki jakiś rondel.

Dźwięk przeraził go do tego stopnia, że przez minutę w ogóle nie mógł się ruszyć. Nie to, że nie chciał. Nie mógł. Zupełnie jakby dostał porażenia układu nerwowego.

— Zobaczymy się w kantynie! — rzucił, kompletnie nie wiedząc dlaczego. — Jeszcze nie umyłem zębów.

Znowu brzęczenie. Nawet nie wiedział, że w tych cholernych drzwiach jest dzwonek.

Odłożył rondel i powoli podszedł do drzwi.

— O co chodzi? — spytał białą płaszczyznę. Judasza w nich nie było.

— Doktorze Krokowski, proszę otworzyć. — Usłyszał nieznany sobie głos.

Zmroziło go.

— Ale... jeszcze nie jestem gotowy. — powiedział, zupełnie nie wiedząc, co innego ma powiedzieć.

— Proszę otworzyć. Czekają na pana.

Nacisnął klamkę i wyjrzał niepewnie jak staruszka wahająca się, czy wpuścić domokrążcę.

Na zewnątrz stało dwóch wojskowych, których Leon widział pierwszy raz w życiu.

— Dzień dobry doktorze — rzucił jeden z nich. — Porucznik Świech i podporucznik Mikucki. Dyrektor Nienałtowski prosił, abyśmy zaprowadzili pana do Poczekalni.

— Gdzie? — spytał Leon z trwogą w głosie.

— Tak mówimy na miejsce, gdzie przygotowują się ci, którzy lecą w przeszłość. Rozumie doktor Poczekalnia, Hala odlotów.

— Muszę się przebrać... — zaczął mówić akademik. — A tak w ogóle, to źle się czuję. Chciałem prosić pana dyrektora, to znaczy Jurka, żeby może dał mi dwie godzinki, żeby dojść do...

— Obawiam się, że musi pan zaraz iść z nami.

— Ale ja się muszę ubrać i wziąć prysznic.

— To nie będzie konieczne — porucznik obstawał przy swoim. — Proszę założyć tylko spodnie. — spojrzał na wystające zza drzwi gołe udo Leona, który miał na sobie tylko koszulkę i slipy — I tak będzie pan musiał ubrać się w strój z epoki, a do badania lekarskiego raczej się pan rozbierze.

Leon, który dopiero teraz zdał sobie sprawę, że paraduje przed obcymi ludźmi w negliżu, błyskawicznie zamknął drzwi.

— Dajcie mi minutę! — krzyknął i z miejsca pobiegł do łazienki. Był to bowiem najbardziej oddalony od wejścia punkt w całym mieszkaniu. Zamknął dokładnie drzwi od łazienki i usiadł na sedesie.

Jezus! Maria! Oni zaraz go stąd wywleką. Nie chce tam iść. Nie chce! Co robić? Co robić?! Dlaczego go to spotyka? Ma już dosyć tajnych projektów, nadętych wojskowych i dziur w czasie. Chce wyjść na powierzchnie. Iść do Chińczyka na obiad, poprzynudzać studentom i porobić z siebie kretyna na imprezie kończącej jakąś żałosną konferencję naukową.

— Panie doktorze! — doszedł go głos porucznika stłumiony przez dwoje drzwi — Dobrze się pan czuje?

Chce swój pieprzony, zakamieniony prysznic, a nie jakieś kosmiczne bicze wodne. Chce swoją rozsypującą się kamienicę z upierdliwą sąsiadką z dołu i kioskarza na rogu zaklinającego się, że Polska upada przez Żydów.

— Panie doktorze! Proszę otworzyć! Porozmawiajmy!

Chce swoje gówniane, samotne życie, bez ani jednej bliskiej mu osoby, z kolegami z wydziału, którzy czasem zaproszą go na wódkę, jak już naprawdę nie mają z kim iść i z cholernym grobem ojca, na który pójdzie czasem, jak już musi się komuś wyżalić, choć dokładnie wie, co jego właściciel odpowiedziałby mu, gdyby żył.

„A ja to mam takich debili w pracy...” Taka była z nim rozmowa. We wszystkich problemach świata przodował bezwarunkowo i doprawdy nie było rozterki, której nie przebiłby swoim bólem istnienia.

Tak. Do takiego życia chciał teraz wrócić Leon.

Siedząc na kiblu i patrząc się na kafelki pod prysznicem, poczuł, jak opuszcza go lęk, a jego miejsce zastępuje poczucie nieuchronności losu. Co za różnica, czy będzie tu siedział, czy jakieś smugaste, czasporzestrzenne coś wypluje go i połamie mu kości.

Westchnął bardzo wolno i głęboko.

 

— Chuj! Dostał apopleksji. — skwitował Świech, nadal stojąc przed drzwiami. — Wołaj doktora. Niech wlezie i z nim pogada.

— W sensie doktora medycyny, czy psychologa?

— Psycholog chyba pracuje na górze. Normalnie Rudnickiego, co i tak miał go badać.

— Ale psycholog na dole też jest. Ten, co prowadzi te zajęcia dla tych, co wrócili, to jest też psychologiem.

— No to może faktycznie tego. — Zadumał się Świech. — Zawołaj tego, który pierwszy wpadnie ci w ręce.

W tym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Leon w spodniach jeansowych, swoich skórzanych butach i świeżej koszuli z szafy. Na jego fryzurze znać było wprawdzie zapasy z poduszką, ale zrobił z nią wszystko, co się dało zrobić w tak krótkim czasie.

— Czy... — powiedział cicho. — Czy mam ze sobą zabrać jakieś dokumenty?

— To nie będzie konieczne. Zresztą nie może pan wziąć w przeszłość niemal nic, co wygląda jak wyprodukowane w dwudziestym pierwszym wieku. Nawet jakichś drobnych przedmiotów typu talizman.

— Moim talizmanem była moja komórka.

— Jeśli zabrano ją panu przy wejściu do instytutu, to z pewnością jest bezpieczna w depozycie i spokojnie odbierze ją pan...

— Po co mi komórka? — Leon podniósł wzrok na żołnierza. — Skoro nie mam do kogo z niej dzwonić.

Żołnierze zaniemówili, a etnolog ruszył w stronę Hali Odlotów.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Vespera 4 miesiące temu
    Parę razy ci się Pan dużą literą wkradł. W Star Treku nie ma litery c. Zastanawiam się, czy byli w nim reptilianie i chyba nie, przynajmniej nie tak nazwani. Z gadokształtnych była rasa gorn.
    Dobrze zapisałeś sen, w czasie teraźniejszym - takie są zalecenia. Spierałam się ostatnio z jedną dziewczyną, która twierdziła, że ona wszystko pisze w przeszłym, żeby czytelnicy się "nie pogubili"... Zastanawia mnie, za kogo ona ma swoich czytelników :) A i jak jesteśmy przy snach, to słyszałam o ludziach, którzy omijają opisy snów i wizji w książkach. Dla mnie to dziwne, ale są tacy - twierdzą, że to nic nie wnosi, a przecież to może być fabularnie istotne.
    A i jeszcze zapytam: czemu oznaczasz rozdział 18+? Tu nic nie ma kontrowersyjnego.
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Vespera: Jest kilka wulgaryzmów. Wolę zaznaczyć, niż nie zaznaczyć.

    Nie wiem jak można omijać opisy snów. To bardzo ważne fragmenty dla psychologii postaci. Osobiście uwielbiam za równo je czytać jak i pisać. Dobrze napisany sen to bardzo mniamniuśna sprawa:P

    Patrz! Myślałem, że reptilianie są ze Star Treka. Muszę to poprawić.

    Nie wyobrażam sobie zapisać sen inaczej niż w czasie teraźniejszym. To podkreśla tą niezwykłość czasu we śnie i zwiększa uczucie imersji. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł nie zrozumieć, że to sen. Już prędzej pisanie wszystkiego w przeszłym może wprowadzać zamieszanie.
  • Tjeri 4 miesiące temu
    "Wszystkie wizerunki kosmitów, jakie stworzyła popkultura. Od Gornów ze Star Treka po Szaraki z Z archiwum X."
    Dla mnie najstraszniejsi wydawali się zawsze Borg (Star Trek) i niskobudżetowi Dalekowie (Doctor Who). Jakiś chory umysł musiał ich wypluć :).
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Borg mnie też przerażał😳 Daleków nie kojarzyłem, ale faktycznie straszni. Takie elektroniczne Hatifnaty😉 W jednym odcinku starego Star Treka był taki człowiek-ropa nie pamiętam, co to był za jeden, ale też był straszny🤔

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania