Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Sichirtia - rozdział 28

— Ruszymy, gdy przetkalność zniknie ostatecznie — powiedziała Sylwia, wyciągając kompas zza pazuchy i lustrując go dokładnie.

Leon patrzył na rozwiewające się nad trawą kłęby protuberancji, jakby na coś czekał. Jakby ten ostatni akt oderwania go od domu i znanego mu świata miał być sygnałem, dla robiącej sobie z niego żarty ekipy, która zaraz wyskoczy zza niewidocznych dekoracji, krzycząc „Nabraliśmy cię!”.

Po przetkalności nie został nawet ślad, a rzecz jasna, nic takiego się nie stało.

Bezwiednie powiódł wzrokiem po krajobrazie, tak mu przecież znanym, a jednak tak, w tej chwili, obcym, groźnym i tajemniczym.

— Na zdjęciach — powiedziała Sylwia, chowając kompas w zanadrze swojej jaguszki — najbliższe czumy były na południe-południowy-wschód od naszej obecnej pozycji. Jakie jest prawdopodobieństwo, że nadal tam stoją? — zagadnęła Leona.

Ten ocknął się ze swoich ponurych myśli i zastanowił się przez chwilę.

— Raczej niewielkie — odparł. — Jeszcze na początku dwudziestego wieku Nieńcy kasłali praktycznie codziennie.

— Słucham?

— Yyy! Przenosili się. Zmieniali miejsce pobytu. Kasłać, to po nieniecku przenosić czum.

Sylwia przymknęła oczy i otworzyła je szeroko, trawiąc najwyraźniej tę niespodziewaną ciekawostkę.

— Dobrze — powiedziała w końcu. — A czy jesteś w stanie przewidzieć, w którym kierunku mogli się udać?

— Bladego pojęcia nie mam. — Wzruszył ramionami. — To zawsze jest indywidualna decyzja głowy rodziny.

Sylwia zastanowiła się przez chwilę, po czym powiedziała.

— Pójdziemy na południowy wschód, prosto w stronę kopuł. Jeśli w połowie drogi niczego nie znajdziemy, podejmiemy decyzję co dalej. Po drodze wypatrujcie reniferów i wszelkich oznak obecności człowieka. Masz jakieś sugestie, na co powinniśmy zwrócić szczególną uwagę? — spytała Leona.

Ten zastanowił się.

— Nie ma tego zbyt wiele — powiedział. — Jeśli znajdziemy pozostałości obozowiska, to jego właściciele są przynajmniej dzień drogi nas i to w dowolnym kierunku. To samo dotyczy tropów, które, zwłaszcza w nadrzecznym piachu mogą pozostawać niewzruszone wiele dni, a nawet miesięcy. Myślę, że powinniśmy zwrócić szczególną uwagę na dym na horyzoncie. Przy takiej pogodzie jak ta, Nieńcy ostro dorzucają do ognia, bo dym odstrasza komary. A propos. — Spojrzał na ołowiane niebo, którego szczęśliwie nie mącił żaden rój. — Dobrze, że te bydlaki jeszcze nas nie zwąchały. Osobiście nie ufam smarowidłu doktorka.

— Zaleta pojawiania się znikąd. — Uśmiechnął się Kazimierz.

— Dobrze. Ruszamy — zakomenderowała Sylwia. — Idziemy szachownicą. Ja z Leonem robimy za szperaczy, wy ubezpieczacie tyły. Naprzód.

Rzuciła i ruszyła w górę zbocza.

Trochę stropiony Leon posłał Jackowi zdezorientowane spojrzenie.

— Idziesz przede mną, trzy metry na prawo od Sylwii — wytłumaczył mu wielkolud. — Twój sektor obserwacji jest na wprost i na prawo. Ja i Kazik ubezpieczamy tyły.

Mówiąc to, wskazywał kierunki nieco sztucznym, wystudiowanym gestem jak policjant na skrzyżowaniu. Leon domyślił się, że to rodzaj komunikacji, jakiej komandosi używali w terenie.

Dogonił Sylwię i już po chwili cała czwórka maszerowała w górę zbocza.

Teren wznosił się powoli, a rzadkie kępy suchej, zeszłorocznej trawy, wyrastające wprost z gołego piachu, poczęły zbijać się w zieloną gęstwę, u szczytu doliny zmieniając się w jednolity kobierzec. Gdy wyszli z jaru, ich oczom ukazał się widok nie z tego świata.

Teren tak płaski i tak jednolity, jakby nie był realnym miejscem, ale obrazem abstrakcyjnego artysty, który akurat malowanie barwnych pasów, upodobał sobie jako środek twórczy.

Dolną połowę tego arcydzieła zajmowało rozlane po horyzont może trawy, tak gładkie i tak jednolite, jakby mieli przed sobą gargantuicznej wielkości włochaty dywan w słomkowo-zielonkawym kolorze. Ponad tym jaskrawym, szerokim pasem pojawiała się sino-błękitna plama perspektywy powietrznej, gładko przechodząca w niemal idealną biel nieba. Ta znowu, gdy spoglądało się wyżej, przechodziła w szarość ołowianych chmur, jedynie miejscami wypuszczających z siebie błękit. Całości obrazu dopełniały jeziorka, które widziane z bardzo daleka przypominały pojedyncze maźnięcia pędzla w kolorze szarawego błękitu, rozsiane po jednolitym zielonym kobiercu.

Widok oszałamiał pięknem i zniewalał ogromem. Ta gigantyczna przestrzeń, zwłaszcza po klaustrofobii ostatnich dni spędzonych pod ziemią, podziałała silnie na całą czwórkę. Wszyscy westchnęli w obliczu czającego się w tym widoku absolutu. Mimo że szli karnie, przez ich dusze przelewały się uczucia dalekie od żołnierskiego skupienia i woli walki.

Dotyczyło to zwłaszcza Leona, który nieoczekiwanie poczuł, że jest w domu. Niedawne przerażenie gdzieś uciekło, a jego umysł zalały wspomnienia ostatnich ekspedycji, w których brał udział. Wprawdzie, gdzieś pod czaszką, czuł nieznośne ukłucie logiki, że to jest nieprawdziwe, że to wszystko żart, że wreszcie to nie może być „jego” tundra, bo przecież dziesięć minut temu stał w polskim instytucie i to kilka pięter pod ziemią, ale zalew czułych wspomnień, tkliwych uczuć i rzewnych skojarzeń wziął nad nimi górę, każąc mu chłonąć całym sobą przepiękny krajobraz.

— Boże, jak ja za tym tęskniłem — powiedział, oddychając pełną piersią.

Jak żywi zaczęli stawać mu przed oczami Wladymir, a właściwie Patia (bo takie było jego nienieckie imię) Hudi, jego żona Hewnie i ich trzy córki: Merite', Janganie i Pedałanie, rodzina, u której zawsze mieszkał. Ich sąsiedzi Jurko i Nina i ich stara haada, czyli babcia, która pamiętała budowę Martwej Drogi i stalinowskie łagry. Jeden po drugim, przed oczami przesuwali mu się jego rosyjscy koledzy, z którymi prowadził badania jak dr Jurij Kwasznin, czy prof. Aleksiej Nowozhiłow; miejscowi muzealnicy, od których słyszał niestworzone opowieści (na przykład o autochtonicznej ludności, która bała się muzeów ze względu na zgromadzone tam zabytki z grobów szamańskich i która zmuszona do wizyty w placówce zostawiała tam ofiary przebłagalne); wreszcie zwykli Rosjanie (ale też Azerwoie, Buriaci, a nawet Polacy), u których mieszkał w drodze na badania, którzy wozili go wiezdiechodem albo helikopterem lub u których zwyczajnie robił zakupy.

Te wszystkie wspomnienia przelały się teraz przez niego, sprawiając że na moment zapomniał, gdzie jest, co ma zrobić i jakie czekają go niebezpieczeństwa.

Z zamyślenia wyrwało go pytanie Sylwii.

— Jest taka sama jak obecnie? — spytała wprost, bez używania mikrofonu.

Leon, który dopiero teraz zdał sobie sprawę, że pani major nieco zwolniła i przyglądała mu się od dłuższej chwili, nie zrozumiał.

— Tundra — wyjaśniła oficer. — Jest taka sama jak dzisiaj?

Leon, który dopiero teraz ocknął się z zamyślenia, rozejrzał się wokół.

— Tak. Właściwie tak. Trawa, porosty. Tu nie wiele mogłoby się zmienić. — I nagle poczuł, że bardzo chce z kimś porozmawiać, o tym co czuje do tego miejsca. — Wiesz, że miejscowi używają wyrazu „tundra”, w takim znaczeniu jak my używamy wyrazu „ziemia”? — spytał.

Sylwia omiotła wzrokiem swój rewir i spojrzała na niego uważnie.

— Nie wiedziałam. Co to oznacza?

Leon uniósł brwi.

— Ty powiedziałabyś, że teraz idziemy po ziemi, ale Nieniec stwierdziłby, że idziemy po tundrze. Na tundrę może ci coś upaść albo możesz z niej coś podnieść. Możesz na niej usiąść albo na niej coś zbudować. Na tundrze. Nigdy na ziemi.

Omiótł wzrokiem swój rewir i ciągnął dalej.

— Ziemia jest na południu, tam, gdzie jest cywilizacja, w miastach. W Salechardzie, w Jar Sale, w Workucie. A Tiumeń, Moskwa, czy Kijów to nawet jest balszoj ziemlia, „większa ziemia”. Kiedy ktoś wraca w tundrę z miasta, to pytają się go: Jak było na ziemi? Jakby sami byli na innej planecie.

— Żartujesz.

Pokręcił głową.

— Nie. Tundra to zupełnie inny świat. Jest nim w naszych czasach. Będzie nim za stulecie i pewnie była nim teraz. — Pokazał na ziemię. — Ludzie, którzy tu mieszkają, zawsze mają ogromne poczucie odrębności. Zresztą trudno im się dziwić. Wystarczy spojrzeć przed siebie.

Sylwia nic nie odpowiedziała. Wróciła do omiatania swojego sektora, jakby opowieść nie zrobiła na niej wrażenia. Widząc to, Leon również oddał się lustrowaniem widnokręgu na wprost i na prawo od siebie. Nic tam jednak nie było. Błękit perspektywy optycznej był równy i jednolity jakby ktoś odrysował go linijką. Tylko nisko, przed nimi teren zaczynał coraz bardziej falować, pokazując jak złudne jest ludzkie oko. To, co z daleka wydawało się płaskim dywanem, z bliska przybierało przeróżne kształty. Już to małych wzniesień, już to niewielkich bajorek lub nawet hałd śniegu zgromadzonych w niewielkich parowach.

— Przed Wojną w Donbasie byłam na szkoleniu na Ukrainie.

Sylwia odezwała się tak niespodziewanie, że Leon odwrócił się, by się upewnić, że to jej słowa.

— Uczono nas jak poruszać się, walczyć i przetrwać na stepie. Na wschód od Mariupola mają tam taki rezerwat, gdzie nie ma kompletnie nic. Tylko jakieś posągi ludów tureckich stoją pośród bezkresu. — omiotła widnokrąg, łypnęła na etnologa i ponownie spojrzała przed siebie.

— Kiedy stoisz wobec takiego ogromu, czujesz się totalnie zagubiony... ale problem w tym, że wcale nie chcesz, żeby ktoś cię odnalazł.

Leon spojrzał na nią oszołomiony tym, jak bliskie wypowiedziała mu słowa. Podczas miesięcy, a nawet lat spędzonych w tundrze nie mógł oprzeć się wrażeniu, że badania są tylko pretekstem. Że tak naprawdę ucieka w tę bezkresną dzicz przed napierającym na niego światem. Jak napisała Magdalena Skopek, w tundrze nie tyle nie spotykasz nikogo, co wreszcie spotykasz samego siebie.

— Nawet nie wiesz, jak bliskie są mi te...

— Pani major — odezwał się nagle Kazik. — Idzie za nami jakieś zwierzę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Vespera 4 miesiące temu
    No i w tym rozdziale ekspozycja jest zrobiona porządnie: postaci wspominają rzeczy w sposób naturalny, ciekawostka ze znaczeniem słowa "tundra" pojawia się w odpowiednim momencie, a i jeszcze opisy dają czytelnikowi to, o co chodzi. Kolejny dobry kawałek.
  • Vespera 4 miesiące temu
    A i zwierzę to pewnie ten słynny bober :D
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Vespera: 🤣 położyłaś mnie tym bobrem!!!

    A z innej beczki, nie wiem skąd mi się to bierze, ale za każdym razem, kiedy oceniasz "jakość mojej ekspozycji", boję się totalnego ochrzanu😬 Nie wiem, może to bierze się stąd, że pisząc kompletnie nie myślę terminami z teorii literatury, a jak słyszę taką "naukową" ocenę, to podświadomie myślę, że pewnie nie mieszczę się w jakichś kanonach😂

    Rzecz jasna rozumiem, że Twój pierwszy wpis jest pochwałą i bardzo Ci za niego dziękuję🥰 Po prostu mój mózg tak reaguje na samo słowo "ekspozycja". Tyle😊
  • Vespera 4 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz Ekspozycja nie gryzie, nie trzeba się jej bać. To po prostu sposób przedstawiania czytelnikowi informacji o postaciach i świecie. Można to zrobić źle, tak sobie i dobrze - akurat tutaj zrobiłeś to dobrze, nie spowalniając akcji, nie wrzucając dziwnych opisów tłumaczących czytelnikowi jak krowie na rowie, nie wymuszając sztucznie brzmiących dialogów. No i ja nie wiem, czy da się tego po prostu nauczyć, to chyba trzeba wyczuć.
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Vespera: Rozumiem, że tak jest. Z pewnością przyzwyczaję się do tego. Nie mam chyba zresztą wyboru skoro chcę zostać profesjonalnym pisarzem☺ Po prostu jakoś mnie tknęło i podzieliłem się swoimi odczuciami.

    Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Komentuj mnie dalej jak komentowałaś. Przez to, że sobie pogadałem, prędzej zaakceptuję tę, normalną przecież, sytuację😊

    Ps. właśnie wrzuciłem 29😊
  • Tjeri 4 miesiące temu
    Podpisuję się pod Vesperą. Wyszło naturalnie, nie czuję byś "wykładał" coś wysiłkowo ani sztucznie tworzył sytuację pod "wykład". A info o tundrze bardzo ciekawe. Chyba źle bym się czuła na takim płaskim talerzu...
  • Marcin Adamkiewicz 3 miesiące temu
    Tjeri: Faktycznie, doznania mogą być skrajne🤔 Z jednej strony zachwyt, a z drugiej agorafobia. Ja chyba bym chciał to kiedyś zobaczyć, choć jakoś wybitnie mnie nie ciągnie, a już najmniej do Rosji😁

    Za słowa pochwały dziękuję😊
  • Tjeri 3 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz
    A mnie bardzo ciągnie do Rosji. Nie do tworu politycznego, ale do przyrody, miast, czy zadupii już tak. Jest wiele miejsc, które chciałabym zobaczyć. Te zimne przyciągają mnie zaś najbardziej.
    No ale z uwagi na zaistniałą sytuację, wiadomo...
  • Marcin Adamkiewicz 3 miesiące temu
    Tjeri: Ciekawe.

    Właściwie, to ja też mogę powiedzieć, że mnie do Rosji ciągnie🤔 Wcześniej miałem na myśli bardziej, że "jak tundra, to może w tym momencie niekoniecznie do Rosji", a nie że "nigdy przenigdy do Rosji jako takiej".

    Rosja mnie pociąga pod wieloma względami. Strasznie lubię język (choć nigdy się go nie nauczyłem - to znaczy samemu coś próbowałem, ale bez specjalnych efektów), pociąga mnie historia kraju (ostatni szczególnie podbój Syberii😉) i kultura tamtejszych ludów (zwłaszcza wierzenia rdzennej ludności), no i rzecz jasna przyroda, która podejrzewam, potrafi obezwładnić😊

    Na marginesie, jak lubisz podróże i Rosję to polecam Ci profil jednej (chyba🤔) babeczki na insta. Ma niesamowite fotki stamtąd:
    https://www.instagram.com/amos.chapple/?utm_source=ig_embed&ig_rid=bbc3c901-bd2d-4d39-bb94-cf82fcdf8697&ig_mid=6D051FDF-1D41-45A1-8B12-A3EDAB795B12
  • Tjeri 3 miesiące temu
    Marcin Adamkiewicz
    Zerknęłam na profil, faktycznie zdjęcia robią wrażenie, pooglądam. Język i mnie się podoba, kiedyś mówiłam całkiem nieźle, teraz już nie za bardzo, bo nie używam. Od kilkunastu lat zbieram się żeby nad tym popracować, w końcu mi się uda :D.
  • Marcin Adamkiewicz 3 miesiące temu
    Tjeri: Trzymam kciuku:) Cel szczytny. Na pewno wrócisz do formy:D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania