Poprzednie częściSichirtia - rozdział 1

Sichirtia - rozdział 23

Myślał, że zaprowadzą go do Hali Odlotów. Tak się jednak nie stało. Oficerowie powiedli go do windy, którą w ciągu ostatnich dwóch dni mijał chyba z dziesięć razy i zjechali nią dobre pięć pięter w dół. Rzecz jasna winda nie miała przycisków.

Że instytut był aż tak głęboki, nie było dla Leona najmniejszym zaskoczeniem. Widział przecież Halę Odlotów i wiedział, że struktura musi się ciągnąć jeszcze niżej. Opuszczenie znanego sobie poziomu wzbudziło w nim jednak niepokój. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że opuszcza znany sobie świat i wkracza w jakieś piekielne czeluści.

Fakt, że po otwarciu się drzwi, ujrzał niemal identyczny korytarz jak na górze, nieco go uspokoił, ale jednak niepokój pozostał.

Świech i Mikucki poprowadzili go korytarzem, a następnie weszli do pomieszczenia, które przypominało poradnię lekarską. Zapukali do kolejnych drzwi i weszli.

Był to najzwyklejszy na świecie gabinet lekarski, tylko bez okien. Jego gospodarz, w białym kitlu krzątał się przy szafce z lekami.

— Przyprowadziliśmy skoczka — powiedział Świech.

— Tak. Dziękuję — odpowiedział lekarz, nie patrząc w ich stronę.

Żołnierze wyszli.

— Proszę usiąść na leżance — powiedział doktor, wciąż nie patrząc na pacjenta.

Leon posłusznie wykonał polecenie. Czuł się kompletnie przegrany. Kazali iść, to szedł. Skręcać to skręcał. Na początku miał w sobie jeszcze trochę złości na całą tę sytuację, ale teraz usiadł, kompletnie nie zastanawiając się co będzie dalej.

— Jak się czujemy? — spytał lekarz, w końcu oderwawszy się od szafki.

Leon wzruszył tylko ramionami, patrząc przed siebie.

— Jakieś problemy z żołądkiem, zawroty głowy, biegunka?

— Nie — zaprzeczył, bezmyślnie gapiąc się w ścianę.

— Jak spaliśmy?

Leon drgnął. Chciał opowiedzieć lekarzowi swój sen, ale pomyślał, że to głupie. Rzucił więc.

— Mógłbym lepiej.

— To normalne przed pierwszym skokiem. Skoczkowie często nie śpią albo mają koszmary.

— Coś o tym wiem — bąknął pacjent i po raz pierwszy łypnął na lekarza.

Zadrżał.

— Stawiam na koszmar — powiedział lekarz z uśmiechem.

Był dosyć młody. Nie miał jeszcze czterdziestki. W krótko ostrzyżone blond włosy wcinały mu się niewielkie zakola. Na twarzy pod lewym okiem czerniło mu się soczyste limo.

Leon nerwowo wciągnął powietrze.

— Eeee! — wydał z siebie nieartykułowany dźwięk.

— Czyli co? Jednak nie spaliśmy?

— Eeee! Nie, nie. Spaliśmy. Koszmar. To znaczy... — zaciął się na chwilę i zrobił gest, jakby chciał wskazać na limo, ale nie zdołał. — Bardzo przepraszam — bąknął. — Wtedy nie czułem się najlepiej.

— Zauważyłem. — Lekarz pokiwał głową. — Na przyszłość proszę jednak reagować na słowa: „Jestem lekarzem. Proszę się uspokoić. Pomogę panu”.

— Eeee! Dobrze — gorliwie zapewnił etnolog, a medyk wziął się do badania.

Zajrzał do gardła, poświecił latarką w oczy, osłuchał stetoskopem i zrobił mu elektroniczne badanie krwi (co ciekawe bez nakłuwania). Przez cały ten czas Leon walczył z ukłuciem wstydu, które pojawiło się w nim na widok mężczyzny z podbitym okiem. To on, ten ściśle tajny internista był osobą, która podczas panicznej ucieczki z dyspozytorni złapała go za kołnierz i którą Leon bezceremonialnie zdzielił w twarz. Wtedy natychmiast o tym zapomniał. Teraz jednak było mu głupio i niezręcznie.

Ku własnemu zaskoczeniu stwierdził jednak, że od tego uczucia niezręczności jest mu nawet lepiej. Teraz przynajmniej jakoś się czuł, podczas gdy dziesięć minut temu był rozbity, jak nie przymierzając Kmicic po uczcie u Radziwiłła.

— Wygląda na to, że jest pan zdrowy — zakomunikował w końcu lekarz, ściągając rękawiczki i siadając za biurkiem.

— Przyjmuje pan jakieś leki?

— Nie.

— Jakieś przewlekłe choroby?

— Nie.

— Urazy?

— W młodości zwichnąłem nogę w kolanie, ale wszystko tam jest ok.

— Dobrze. Może pan lecieć — powiedział w końcu lekarz. — Gdyby nie to, że to badanie jest jedną wielką kpiną, zleciłbym panu szereg badań specjalistycznych, zaczynając od wydolnościówki, a na onkologii kończąc, ale wtedy musiałby pan do mnie trafić miesiąc temu. Cóż, uroki pracy w służbach specjalnych. — Uśmiechnął się smutno.

Leon kiwnął głową i zapatrzył się w blat jego biurka. Nie chciał, żeby to badanie się skończyło. Nie, żeby został zdyskwalifikowany, o nie! Po prostu, żeby się nie kończyło. Nie chciał wychodzić na korytarz.

— Chce pan jeszcze o czymś mi powiedzieć? — spytał lekarz z autentyczną troską w głosie.

— Był pan kiedyś w sytuacji — spytał Leon, jakby tylko czekał na to pytanie — gdy czegoś pan chciał, ale jednocześnie to wydawało się panu tak nierealne i nierzeczywiste, że bał się pan zrobić krok we właściwą stronę?

Lekarz się uśmiechnął.

— Oczywiście — powiedział, wzruszając ramionami. — Chyba nie sądzi pan, że trafiłem tu z ogłoszenia o pracę.

Obaj się uśmiechnęli, a lekarz ciągnął.

— Czasem pragniemy czegoś, a gdy to się pojawia, okazuje się, że poza samym pragnieniem potrzeba jeszcze czegoś więcej. Potrzeba gotowości na przyjęcie tego czegoś. — wyciągnął się na obrotowym krześle i splótł palce przed sobą. — Często to nie jest łatwe, bo wtedy okazuje się, że to nasze pragnienie generuje też koszty. Piękne mieszkanie trzeba spłacać. Życie po ślubie z reguły jest mniej emocjonujące niż przed. Jak już się schudnie, to wypadałoby przejść na dietę, żeby z powrotem nie przytyć i tak dalej. Gdy jesteśmy o krok od zrealizowania naszego marzenia, często zaczynamy podświadomie czuć, że te koszty zaraz się pojawią i wtedy rezygnujemy.

— Co więc należy zrobić? — spytał Leon.

— Zadać sobie pytanie, czy te koszty, aby na pewno są aż tak duże, żeby rezygnować z tego, czego chcemy.

Etnolog siedział w milczeniu zapatrzony w dal.

— Ten instytut, kosmici, Fac i ta pieprzona tundra — zaczął mówić — to najlepsze co mnie w życiu spotkało. Ale boję się, że jak wrócę, to moja katedra, praca na uczelni i mieszkanie na Pradze to będzie dla mnie za mało i zwariuję, nie mogąc opowiedzieć studentom o Nieńcach sprzed sześciuset lat.

— Ale czy to jest powód, by zrezygnować z tej podróży? — spytał poważnie lekarz.

Leon spojrzał na niego uważnie. Patrzył na medyka, ale tylko oczami. Tak naprawdę patrzył sam w siebie, szukając odpowiedzi.

— Nigdy w życiu — powiedział w końcu.

— W takim razie proszę wrócić na korytarz — powiedział medyk z lekkim uśmiechem, pokazując mu wyjście. — Chłopcy zaprowadzą pana do przebieralni. Ode mnie ma pan zielone światło. Wszystko już jest w systemie.

Leon wstał, a lekarz poszedł w jego ślady. Etnolog już odwrócił się do wyjścia, ale cofnął się i powiedział.

— Panie doktorze.

— Tak.

Wyciągnął do niego rękę.

— Dziękuję.

Lekarz uścisnął ją z uśmiechem.

— Proszę uprzejmie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Twoja ocena: 5
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Bardzo dziękuję:)
  • Vespera 4 miesiące temu
    Co masz z tym Panem? Dlaczego i po co? Umyka mi tu sensowność tytułowania się per "Pan" wielką literą.
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Vespera: No mam taki odruch. Już poprawiam i będę pamiętał.
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Vespera: Faktycznie przypaniłem:/
  • Tjeri 4 miesiące temu
    No, typowa polska medycyna pracy... Ale czasem lepiej nie wiedzieć za dużo o stanie swojego zdrowia :)).
    "— Ten instytut, kosmici, Fac i ta pieprzona tundra — zaczął mówić — to najlepsze co mnie w życiu spotkało. Ale boję się, że jak wrócę, to moja katedra, praca na uczelni i mieszkanie na Pradze to będzie dla mnie za mało i zwariuję, nie mogąc opowiedzieć studentom o Nieńcach sprzed sześciuset lat."
    Mnie się wydaje, że bardziej naturalny strach byłby o to czy przeżyje i czy wróci... mimo wszystko. Ale w sumie mózg w takiej sytuacji może działać irracjonalnie.
  • Marcin Adamkiewicz 4 miesiące temu
    Z jednej strony masz rację, ale z drugiej pamiętaj, że decydując się na jakiś wielki krok musimy wiedzieć dlaczego to robimy, co na tym zyskamy. Jeśli ten zysk jest tylko pozorny i przyniesie nam cierpienie, to trudno jest się zdobyć na ten ostatni krok.

    Poza tym Leon przeżył już zderzenie ze strachem na kiblu. Przestał się bać bo uświadomił sobie, że jego pragnienie powrotu do domu jest irracjonalne i że tylko stając z tą sytuacją twarzą w twarz zacznie żyć naprawdę. U lekarza potrzebował raczej potwierdzenia, że robi właściwie, a nie wsparcia w pokonaniu lęku.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania