Poprzednie częściSzalony - Ilu nas jest?

Szalony - rozdział 1

Jedenastego lutego, równo siedem lat od momentu, gdy ostatni raz czułem zapach świeżej trawy, a w moich żyłach czerwone krwinki mieszały się z białymi nieoczekiwanie zostałem wezwany przed oblicze samego Pana.

Ja, szarlatan, pokutujący za swoje niecne uczynki, oceany kłamstw, setki pokiereszowanych serc i odziedziczoną po ojcu skłonność do oddawania się lubieżnym uciechom, miałem za chwilę ujrzeć oblicze naszego Stwórcy.

Przepełniony obawą, w asyście dwóch strażników przyodzianych w srebrzyste zbroje wkroczyłem do ogromnej Sali. Blask Najwyższego oślepił moje źrenice, które przywykły już do półmroku czyśćca. Cała jego postać była jakby jednym lśnieniem. Nie dało się dostrzec jak wygląda, nie ludzkim okiem. Zwróciłem więc wzrok na drugą postać.

To Czarny Anioł stał po prawicy Pana. Widziałem go już wcześniej. Gdy wyprowadzał od nas dusze odkupionych.

- Witaj Szalony.

Przemówił łagodnie.

- Zdarzył się błąd o którym winniśmy Cię poinformować.

Z każdym jego słowem moje źrenice rozszerzały się coraz bardziej. Gdzieś w Stanach istniał inny Szalony. Lat trzydzieści osiem. Chory na stwardnienie rozsiane. Siedem lat temu, na łożu śmierci oddano mu moje życie. Moje życie. System się zawiesił.

Patrzyli na mnie, jakby czekali co zaraz powiem. Tymczasem moje usta, od dawna pozbawione głosu uparcie milczały. Mózg trawił.

Zza tronu Pana wysunęła się Koścista śmierć i zbliżyła do mnie na odległość czterdziestu centymetrów. Z wyciągniętą dłonią pozbawioną mięśni, ścięgien i skóry. Jej długie paliczki zacisnęły się na moim prawnym ramieniu. Nie powiedziała nic. Kaptur przysłaniał jej twarz. Nie widziałem oczu. Czy śmierć ma oczy?

- Ona chce Cię przeprosić - powiedział Czarny Anioł – My również chcemy.

- Nie chcę Waszych przeprosin.

Wściekłość wzięła górę nad strachem. Mój głos, mimo że schrypnięty stanowczo rozniósł się echem po olbrzymiej sali.

- Więc czego chcesz chłopcze?

- Chcę wrócić.

Zapadło milczenie. Czarny Anioł zwrócił zdumione oblicze w kierunku Pana.

- Słyszałeś Jahrim, niech wróci – rzekł Stwórca – skoro taka jest jego wola. I nakazał wyprowadzenie mnie z Sali.

***

Zostałem przeprowadzony do pomieszczenia, gdzie nigdy nie zapadał zmrok, a czas biegł bardzo wolno. Tu miałem oczekiwać na swoje nowe życie. Ponieważ nie odczuwałem senności natrętne myśli pożerały mój mózg, schowany pod łysym sklepieniem czaszki. Wracały do mnie ponure obrazy z dnia gdy wydałem ostatnie, żywe tchnienie. Cholera! Trafiłem w ciemną otchłań, pokutowałem, cierpiałem męki, bo ktoś na dole fartownie przechwycił mój żywot.

Miałem zaledwie trzydzieści lat. Byłem pisarzem. Wydałem trzecią powieść, która miała dać mi chwałę ostateczną. Sprawić, że pławiłbym się w luksusach. Była najlepsza z wszystkich trzech. Moja perełka. Duma. Najwybitniejsze dziecko. Wiodłem dostatnie życie niepozbawione zabaw, szaleństw, pięknych kobiet i używek. Szczęśliwy człowiek u progu życia. Szalony!

Siedem lat temu to wszystko się brutalnie skończyło. Zostałem pozbawiony tętna i zesłany do mrocznej krainy martwych. Okrutna Śmierć zawładnąwszy ciałem jakiegoś podrzędnego rabusia tępym nożem rozcięła mój brzuch w poprzek. Sprawiła, że krew z poszarpanych żył i tętnic zaczęła tryskać i zalewać kremowy dywan w salonie. Później, by mieć pewność absolutną, iż jeszcze tego wieczora wyzionę ducha poderżnęła mi gardło. A wszystko to było… pomyłką.

Zostałem zaatakowany tuż po kolacji, gdy w ulubionym fotelu sączyłem wytrawne wino i patrzyłem na ogniki tańczące walca w kominku.

***

Nie wiem jak długo siedziałem w pustym pomieszczeniu, nim drzwiczki otworzyły się i na powrót ujrzałem oblicze Czarnego Anioła

Szybko jednak zrozumiałem, że na próżno upatrywać w nim przyjaciela. Przemówił do mnie chłodnym tonem.

- Wstań i w milczeniu podążaj za mną.

Wstałem więc posłusznie i zrobiłem co nakazał. Mimo, że to ja byłem ofiarą ich systemu miałem wrażenie, że nadal traktują mnie jak jednego ze swoich więźniów. Szliśmy szerokim korytarzem mijając po kolei drzwi różnych rozmiarów, kolorów, drewniane, metalowe, plastikowe, szklane. Czasami słyszałem zza nich jakieś odgłosy, rozmowy, czasami cichy płacz, a najczęściej ciszę.

Zatrzymaliśmy się gdzieś w połowie drogi, przy żelaznych, nieco pordzewiałych wrotach, przypominających wyglądem wejście na zamkowy dziedziniec. Wrota zaskrzypiały i uchyliły się lekko. Czarny Anioł wskazał mi ręką abym wszedł do środka. Dostrzegłem, że w jednym z jego rogów stoi fotel. Mały, bujany fotelik, na który ktoś jakby od niechcenia zarzucił stary koc. Nagle poczułem, że moje powieki robią się ciężkie. Położyłem się w bujance i pozwoliłem by mój umysł odpłynął.

Obudziło mnie muśnięcie świeżego wiatru na lewym policzku. Otworzyłem niemrawo oczy. Nade mną rozciągał się błękit nieba. Uwarzcie mi, płakałem jak dziecko.

***

Wstałem. Z kieszeni wypadły mi niewielki plik banknotów i rozbity telefon. Byłem ubrany w to samo co tamtego feralnego wieczora. Trzeba ustalić gdzie jestem, bo okolica nie wyglądała znajomo.

W oddali kilku metrów wypatrzyłem małego chłopca. Siedział sam na jednej z drewnianych ławek i spoglądał w niebo. Hmm… pomyślałem, że to dziwne, że ludzka istota tak niewielkich rozmiarów została pozostawiona sama sobie.

Kiedy byłem jakiś metr od ławki chłopiec spuścił wzrok z nieba i przeniósł na moja twarz. Wielkie, atramentowe oczy wydały mi się otchłanią smutku. Przeszedł mnie zimny dreszcz.

- Pan po mnie? - zapytał cienkim, łamiącym się głosikiem – Pan mnie zabierze do mamy?

- Chciałbym. Ale nie wiem gdzie jest Twoja mama – odrzekłem smutno.

- Szkoda. Jestem już trochę głodny. – widziałem, że dzielnie próbował powstrzymać łzy napływające do oczu

- Jak długo tu siedzisz?

- Tata zostawił mnie tu wczoraj, po wieczornym spacerze. Powiedział, że teraz trafię do mojej mamy.

Byłem zdumiony. Malec mógł mieć raptem siedem lat.

- Wie Pan, ja nawet nie wiem jak wygląda moja prawdziwa mama. Odeszła zanim skończyłem dwa latka. Wychowywała mnie Pani Jadzia z mieszkania obok. Kiedyś poprosiłem, żeby Tatuś pokazał mi kilka jej zdjęć, ale strasznie przy tym płakał więc nie prosiłem więcej.

Świetnie, pomyślałem. Miało dziecko w życiu szczęście. Najpierw porzuciła go wyrodna matka, a teraz wyrodny ojciec. Poczułem się w obowiązku, żeby mu pomóc.

- Mam pomysł. Pójdziemy na komisariat. Tam na pewno nam pomogą. A po drodze zahaczymy o tamtą budkę z hot-dogami. Widzisz, tam za rogiem.

- Myśli Pan, że mają frytki? – zapytał malec.

- Na bank – uśmiechnąłem się i objąłem go. Był strasznie zimny. Nic dziwnego, skoro spędził tu noc i chłodny poranek.

- Chodź mały.

- Antek. Mam na imię Antek. Na cześć mojego przyszywanego dziadka, męża Pani Jadzi. A Pan?

- Szalony.

- Dziwne imię.

- Dziwne – potwierdziłem.

Gdy wstaliśmy z ławki wsunął swoją drobną dłoń w moją. Sięgał mi zaledwie do pasa.

- Ile masz lat?

- Sześć. A Pan?

- Dużo więcej.

- Jestem głodny. A Pan?

Roześmiałem się słysząc kolejny raz ten sam zwrot.

- Ja też. Pośpieszmy się nim kiszki wygrają mi całego marsza.

Młoda kobieta w środku budki spojrzała na mnie jak na wariata i jakby od niechcenia wskazała ręką drogę do najbliższego komisariatu. Kupiłem Antkowi duża porcję frytek na wynos i sok pomarańczowy. Pochłaniał je w zatrważającym tempie. Przez chwile miałem nawet obawę, że się zakrztusi.

- Poznajesz coś z tej okolicy? Tu mieszkasz? – starałem się wyciągnąć z niego jakieś informacje, wskazując na różne ulice, budynki i stare kamienice. Chłopiec nic jednak nie pamiętał i nic nie rozpoznawał.

Usłyszałem dźwięk dzwonka. Mój telefon. Kto dzwoni po siedmiu latach? Numer nieznany. Posadziłem malca na najbliższej ławce i niepewnie wcisnąłem zieloną słuchawką.

- Gratuluję – usłyszałem po drugiej stronie głos Czarnego Anioła– masz pierwszego.

- Coooo???

- Chłopiec, sześć lat. Zamordowany wczoraj wieczorem przez własnego ojca. Za mały, żeby cokolwiek zrozumieć, potrzebował Twojej pomocy. Wysyłaj go do nas. Mama tu na niego czeka.

- Zaraz, zaraz jakie wysyłaj? Co tu się dzieje do jasnej cholery?

- Odwróć się.

Spojrzałem za siebie. Widać było w oddali, że frytki, które tak ochoczo pochłaniał Antek tworzył na chodniku długą ścieżkę.

- To była jedyna możliwość, żebyś mógł wrócić.

- Jaka możliwość?

- Zostałeś Przewodnikiem.

- Co to oznacza?

- Że znajdujesz dusze innych i wysyłasz do nas; w zamian za swoje życie.

Byłem wściekły. Lecz wszystko było lepsze od smrodu czyśćca.

- Więc co mam teraz zrobić?

- Połóż rękę na głowie chłopca i powiedz „odejdź”.

Rozłączyłem się i spojrzałem na ławkę. Chłopiec – duch wpatrywał się we mnie.

- Antek, zmiana planów. Zabieram Cię do mamy.

- Hurrraaa!!! – jego buzia się rozpromieniła.

- Ale wcześniej musisz coś zrozumieć. Mama jest w niebie i Ty tez tam pójdziesz.

Przyjął to nadzwyczaj spokojnie. Na koniec powiedział coś, co utkwiło mi w pamięci na lata.

- A czy mój tata też kiedyś do nas dołączy? Będę za nim tęsknić. Ja wiem, że nie wolno zabijać, ale on to zrobił bo był bardzo smutny. Pani Jadzia mówiła, że ma depresję. To taka straszna choroba. – wtedy uświadomiłem sobie, że miłość dziecka bywa bezwarunkowa.

To było moje pierwsze przeprowadzenie.

***

Do kolejnych misji byłem już znacznie lepiej przygotowany. Miałem świadomość, że miejsca w których się pojawiam nie są przypadkowe. Że energia, która mnie do kogoś ciągnie nie bierze się znikąd. Siadałem obok ludzi w autobusie, na ławce, czasem ściągałem ich z chodników tuż po wypadku. Jedni byli bardziej zdezorientowani, inni mniej.

Kiedyś przyszedłem po dziadka co mieszkał sam z psem. Stary grzbiet był całym jego światem. Dziadek nie miał rodziny ani przyjaciół. Umarł nagle, we śnie. W wieku osiemdziesięciu trzech lat. Czekał na mnie ubrany w bawełnianą piżamę, wyraźnie przybity.

- Co się z nim stanie? Kto weźmie takiego kundla, emeryta?

Popatrzyłem na ekran telefonu. Mieliśmy jeszcze trochę czasu. Wieczność może zaczekać.

- Jak się wabi pies?

- Toner.

- Dziwne imię dla psa.

- Ma swoją historię.

Dziadek wstał i podszedł do ściany, z której ściągnął wyblakle zdjęcie oprawione w drewnianą ramkę i podał mi je do ręki. Fotografia przedstawiała młodego mężczyznę siedzącego za starą maszyną do pisania. Uśmiechał się. Wyglądał na szczęśliwego.

- Czterdzieści lat pracowałem w tej drukarni. Najpierw przepisywałem krótkie teksty, później całe książki. Kiedy weszła nowa technologia przenieśli mnie do archiwum. Zajmowałem się segregowaniem dokumentów i utylizacją starego sprzętu. Pewnego letniego popołudnia, wyrzucając kartony po zużytych tonerach znalazłem tego oto nieszczęśnika.

- Teraz rozumiem. Czy Toner jest agresywny? Jak reaguje na dzieci i inne psy?

- To zazdrośnik. Potrzebuje dużo uwagi. Ale krzywdy nikomu nie zrobi.

Popatrzyłem na kundelka. Wielki łepek i nieproporcjonalnie krótkie łapki sprawiały, że wyglądał mocno nieporadnie.

- Widzi? Słyszy? Choruje na coś?

- Ma lepsze zdrowie niż psie młodzieniaszki. Tylko z cukrem trzeba ostrożnie.

Szybko przywołałem wspomnienia wszystkich ludzi, którzy odchodzili. Szukałem historii, w której mogę umieścić to małe, bezbronne stworzenie.

- Niech Pan założy klapki. Mam pewien pomysł.

Zaprowadziłem ich na dworzec, gdzie wsiedliśmy w pociąg relacji Kraków - Warszawa. Pies był rzeczywiście bardzo grzeczny. Szedł, trzymając się blisko mojej nogi.

- Czy on mnie jeszcze widzi i słyszy? - zapytał staruszek po chwili milczenia.

- Niestety nie. Ale na pewno Pana czuję. Inaczej nie byłby taki spokojny.

W Warszawie odnaleźliśmy starą, przedwojenną kamienicę. Jedną z nielicznych, która ocalała. Stąd kilka tygodni temu zabrałem Łukasza. Zajrzałem przez okno do mieszkania na pierwszym piętrze. Pani Danusia siedziała przy stole i piła kawę. Po drugiej stronie stołu stał pusty wózek inwalidzki. Pani Danusia samotnie wychowywała niepełnosprawnego syna. Po jego śmierci została sama. Młody mówił mi, że mama kochała zwierzęta, ale z uwagi na jego alergie musiała zrezygnować z ich posiadania.

- Toner. Zostań tu i czekaj. Poleciłem psu. Następnie cicho zastukałem w okno.

Zanim kobieta zdążyła podnieść się z krzesła nas już nie było. Z oddali kilku metrów patrzyliśmy jak bierze kudłacza na ręce i przytula.

- A więc możemy już iść, czy coś jeszcze?

Zapytałem starego drukarza

- Możemy iść. Dziękuję.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Akwadar 9 miesięcy temu
    Niezłe. Trochę do poprawy, ale niezłe.
  • Atylda 9 miesięcy temu
    Dziękuję. Rozesłałam to do kilku wydawnictw do oceny. Może za szybko. Chcę wiedzieć jednoznacznie, czy to da się sprzedać.
  • Akwadar 9 miesięcy temu
    Atylda całość wysłałaś?
  • Atylda 9 miesięcy temu
    Akwadar ten fragmencik tylko
  • Akwadar 9 miesięcy temu
    Atylda to nic z tego nie będzie.
  • Atylda 9 miesięcy temu
    Akwadar może akurat. Ktoś rzuci okiem. Dobra duszyczka
  • Akwadar 9 miesięcy temu
    Atylda tego Ci życzę :)
  • Sufjen 9 miesięcy temu
    Całkiem niezłe - dobrze się czytało ten 1 rozdział.
  • Atylda 9 miesięcy temu
    Drugi już nieco gorzej? Rozdzialiki to są 😁
  • Sufjen 9 miesięcy temu
    Atylda Do drugiego dojdę :)
  • Dekaos Dondi 9 miesięcy temu
    Atylda↔W Atyldowym stylu napisane:)→ Taki swoisty klimat czegoś, co prześwituje, nie do końca sprecyzowane. Uwikłanie... w czymś, lecz nie do przesady. Zderzenie dwóch światów, w których trzeba znaleźć, mimo wszystko, sens.
    Chyba trochę dziwny komet?→Pozdrawiam😁:)
    P.S↔Jeno↔się→za dużo, zdaniem mym:)
  • Atylda 9 miesięcy temu
    Ahhh to nieszczęsne się. Będę je teraz liczyć w zdaniach 😁😁
  • zsrrknight 9 miesięcy temu
    "Zza tronu Pana wysunęła się Koścista śmierć i zbliżyła do mnie na odległość czterdziestu centymetrów." - i pan bohater akurat miał przy sobie miarę i co do centymetra odmierzył :)

    I to jest prawie to samo, co "Poszukiwacz ludzkich dusz", tak? Trochę dziwna decyzja, ale skoro masz takie metody publikacji... No i błędy są praktycznie takie same, jak poprzednio, również w tych nowych fragmentach.
  • Atylda 9 miesięcy temu
    Metod nie mam żadnych. decyzja chwili. Połączenie dwóch pomysłów.
  • MKP 9 miesięcy temu
    "Zza tronu Pana wysunęła się Koścista śmierć i zbliżyła do mnie na odległość czterdziestu centymetrów. Z wyciągniętą dłonią pozbawioną mięśni, ścięgien i skóry." - nie pasuje kropka przed Z. Ten ostatni fragment wygląda jak urwane zdanie. Ja bym dał kropkę po "
    Śmierć" i potem "Z wyciągnięta dlonią... zbliżyła się do mnie na odleglość ...

    "nakazał wyprowadzenie mnie z Sali." - sali z małej litery kropka od razu widać że piszesz w Wordzie 🤣 ten program uznaje, że słowo Sali oznacza imię pana z serialu doktor Quinn.

    "Uwarzcie mi, płakałem jak dziecko." - uwierzcie

    Ładne to, podoba mi się generalnie ten motyw - uwielbiam moment kiedy śmierć przychodzi po kogoś u Prattcheta

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania