Poprzednie częściZ odważnym kompanem (wstęp)

Z odważnym kompanem (część VIII)

Buddy, ze swoim wielkim kołnierzem i pozaklejanymi łapkami musiał pozostać na czas naszego wybycia w domu. Tato mówił, że to w tą i z powrotem, że jedziemy tylko po coś. To "coś" miało być niespodzianką. W ogóle nie mogłam wpaść na to, co to może być. Jack zapewniał mnie, że na pewno mi się spodoba. W moich przypuszczeniach znajdywały się: nowe etui na telefon, książka pod tytułem "Bill Mc'doffer" oraz fasolki wszystkich smaków. Ubrania raczej nie, zazwyczaj kupuję je sama. Mój tata nie zna się na dziewczęcych ciuchach. Skoro to rzecz i jedziemy tylko, aby to zabrać, no to te trzy rzeczy mam tylko w głowie, bo tak na prawdę na nich mi najbardziej zależy.

- Jesteśmy na miejscu - powiedział tata, gdy podjechaliśmy na parking przy urzędzie.

- Oh...wybacz, zamyśliłam się - odpowiedziałam jakieś 20 sekund po odpowiedzi Jack'a.

- Dobrze, wysiadajmy więc - odparł z uśmiechem.

- To urząd? - byłam zdziwiona.

- W rzeczy samej, a w nim, biuro podróży - i wtedy zrozumiałam.

- Nie... - popatrzyłam się na niego z niedowierzaniem.

- Odjeżdżamy za tydzień, ty ja i Buddy, do miejscowości Epoh, w góry, jak marzyłaś - oznajmił, unosząc dumnie głowę do góry - idziemy po dokumenty i bilety? Mój kolega Tommy wszystko załatwił.

- Ty świniaku! Jak mogłeś trzymać mnie w niepewności przez całą drogę w tak ważnej sprawie?! - krzyknęłam ze śmiechem i wskoczyłam mu na plecy. Weszliśmy do budynku, po czym tata wszedł do pomieszczenia z tabliczką o numerze "12", a mi kazał zaczekać na krześle na korytarzu. Zobaczyłam, że na drugim końcu długiego holu stoi "maszynka z wodą do picia". Nigdy nie wiem jak to się fachowo nazywa, ale lubię to. Jak byłam mała to gdy tylko napotkałam takie coś, od razu podbiegałam i lałam pełno wody do wszystkich kubeczków jakie były, by tylko patrzeć na bulgoczące wtedy w zbiorniku bąbelki. Potem zawsze ludzie zwracali mi uwagę, że wokoło poustawianych jest wiele pełnych kubeczków, a pustych nie ma wcale. Wody z resztą też. Wracając do sytuacji w urzędzie, również podeszłam do "podawacza wody" i nalałam sobie pół kubka zimnej, by orzeźwić się w tej duchocie. Tu w ogóle nie ma okien. Oczywiście, zaczekałam cierpliwie, by zobaczyć unoszące się do góry bąbelki. Nie wiem czemu, ale rozśmieszają mnie one od pierwszego roku życia.

Tata wyszedł z sali za jakieś dziesięć minut i pomachał mi przed nosem biletami. Był nawet oddzielny bilecik dla Buddy'ego. Wzięłam mój bilet i przeanalizowałam go, by dowiedzieć się czegoś więcej o naszej podróży.

- Więc tak, jedziemy pociągiem do Goodapah'a, a potem autobusem do samego Epoh, tak? - spytałam, by upewnić się, czy dobrze sprawdziłam co jest napisane na bilecie.

- Dokładnie. To jak? Cieszysz się?

- Nawet nie wiesz, jak bardzo!

- No to chodźmy, trzeba przekazać Buddy'emu - powiedział tata, po czym wyszliśmy z urzędu i pojechaliśmy do domu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania