Z odważnym kompanem (część XI)
Ostatniego dnia lipca obudziłam się z myślą "jeszcze tylko dzisiaj, jutro, pojutrze i wyjazd". Bardzo się cieszyłam, że zostały tylko 3 dni, ale w sumie to były aż trzy dni. Dopiero dzisiaj szklarz miał zawitać w moim pokoju, więc ja i Buddy będziemy wreszcie ogli spać na swoim łóżku.
Gdy wraz z psem oglądaliśmy rano program HHWMD co oznaczało "Happy Holidays With My Dog" (co oznaczało "Szczęśliwe wakacje z moim psem"), do taty zadzwonił telefon. Był to Pan Brown. Buddy wyczuł nawet jego głos przez telefon i prawie mnie przewracając, sunął w kołdrę.
- Eli - powiedział tata, odwracając moją uwagę od telewizora.
- Pan Brown za 10 minut przyjedzie zdjąć Buddy'emu kołnierz - powiedziałam śmiejąc się dumnie.
- Jak Ty...? - zdziwiony zapytał, skąd znam te informacje?
- Znów zapomniałeś wyłączyć głośnika w telefonie - wystawiłam język.
- O losie, no tak. Nie mogę się odnaleźć na tym nowym dziwnym dotykowym czymś - powiedział i zaczął majstrować przy komórce. Nie ma jak to mieć zacofanego tatka.
Poszłam się ogarnąć, bo nie przyjmę przecież weterynarza w pidżamie. Dzisiaj pada, założę getry i tunikę. Oczywiście w wyborze jej pomoże mi nie lada znawca modowy. Za parę minut usłyszałam dźwięk dzwonka, więc po chwilowym błaganiu psa, by zszedł ze mną na dół - poszliśmy. Tata i Pan Brown siedzieli już przy barku ze szklankami wody.
- Oho! Dzień dobry! Kogo ja tu widzę? Czy to nie moi dwaj ulubieńcy? - przywitał się weterynarz.
- Witamy - ja odpowiedziałam, a Buddy warował.
- Buddy chodź tu! Dawaj ten kołnierzyczek i po sprawie - prędko powiedział Pan B. Buddy niepewnie podszedł i na początek został obdarowany drapaniem. Nawet nie wiedział kiedy, a uprzykrzająca mu życie rzecz zniknęła z jego szyi. Weterynarz jeszcze pooglądał ucho i łebek psa, po czym rzucił mu kostkę i kazał "uciekać". Bardzo lubię tego pana, zawsze nam pomaga i jest znakomity w swoim fachu. Zwierz rzecz jasna od razu po zjedzeniu przekąski wytarzał się w dywanie. Tata jeszcze chciał porozmawiać z naszym gościem, a mi kazał przygotować pupila do kąpania. Nie był on myty przez ponad miesiąc przez tą sytuację z oknem. Bardzo nie lubię, gdy Buddy jest brudny...wtedy śmierdzi jak stodoła. Na szczęście nie ma on problemów co do wody, tak jak chiuaua Sarah. Wzięłam płyn, ręcznik, zdjęłam z szyi brytana obrożę, założyłam płaszcz przeciwdeszczowy i wyszłam na dwór. Zanim wytargałam z piwnicy wanienkę do kąpania psa, on już zdążył wytaplać się w błocie. Wzięłam także węża ogrodowego. Dla tego cielska chluśnięcie wody z prysznica to kropelka.
- Włączona - tata krzykną mi z balkonu, że ciepła woda przeleciała już do zbiornika z wężem. Zawołałam Buddy'ego, który po sekundzie siedział już przy wanience. Zmyłam z niego błoto (w czym pomógł mi deszczyk) i powiedziałam:
- Hop!
Na ten znak psisko wskoczyło do swego kąpieliska a ja, wkładając również do niego wąż, zaczęłam szorować. Po 35 minutach mieszanka charta afgańskiego z owczarkiem belgijskim w pełnej okazałości - lśniła!
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania