Poprzednie częściDadosesani

Dadosesani - opowiadania 3-5.

Dadosesani

 

Opowiadanie III

 

Racibor i jego drużyna „ludzi popiołu” jak nazywali ich Niemcy, założyli obóz warowny w pobliżu grodu Krosno, który stał dumnie na podmokłym terenie między Odrą a Bobrem. Był to gród potężny, ważny bo bronił przeprawy przez rzekę i dostępu w głąb państwa polańskiego. Wszyscy w drużynie młodego jarla oczekiwali wieści i powrotu posłańców wysłanych do Knezia Bolesława. Młody Wiking już w Cedyni wysłał wiernego sługę Bronisza, który miał oznajmić w Gniezdnie o przybyciu „ludzi wody”, którzy będą oczekiwać na wieści i posłańca pod Krosnem otoczonym wodami szeroko rozlanej Odry i otulonym prastarą puszcza pamiętającą czasy Popielidów i Siemowitów.

Bronisz nie dawał znaków życia. Co to mogło oznaczać?

Pytał się w duszy młody Wiking, nie pytał już bogów, nie chciał z nimi rozmawiać pamiętny wielkiej klęski swe floty.

 

Nikt z siedzących przy ogniu na oderskim brzegu nie mógł wiedzieć, że poselstwo nie dotarło przed oblicze groźnego Bolesława syna Niedźwiedzia Północy zwanego Misaca...

 

„Bronisz i jego dwaj towarzysze: młody Wareg, którego imienia nawet nie znał i silny jak tur Olaf syn Olafa jechali konno skrajem Lechickiej puszczy. Wiosna pachniała kwieciem, drzewa budziły się do życia po zimowym śnie, rozmawiali między sobą o tym co usłyszeli z ust jarla. Nie do końca rozumieli sens wyprawy do krainy Dziadoszyców, ale przysięga ich lub ich ojców ciążyła nad nimi jak młot Tora podczas burzy. Bronisz układał sobie w głowie słowa pozdrowienia, przypominał polańskie słowa i zastanawiał czy młody kneź jest podobny do jarla Bjorna. Stary drużynnik był świadkiem klęski i wygnania knezia Dziadoszyców, pamiętał co się stało, widział ognie Krysta, które trawiły święte gaje, dęby i gontyny! Nagle poczuł zapach dymu, dymu który unosił się nad Kowalowa Górą podczas czasu świętowania, tak to pachniało jałowcem, wonnym zielem i... nikt się nigdy nie dowiedział czym jeszcze pachniał dym w świętym miejscu Dziadoszyców.

Bronisza dopadły dwie szare strzały – zwiastunki śmierci, Olaf został rozpłatany ciężkim toporem a plecy przeszył mu słowiański miecz, najmłodszy z uczestników poselstwa bronił się dzielnie, odsyłając w zaświaty dwóch napastników, gdy padał na puszczański dukt miał jedna rękę i miazgę zamiast głowy – jego duch uniósł się wysoko i połączył z przodkami w Walhali.

Stare dęby, buki i siwa brzoza nie zdradzą do końca swych dni gdzie spoczęły ciała Raciborowych posłańców „

 

Oddział Domarada okrzyknął straże grodu Poznana a dźwięk rogu oznajmił przybycie. Kasztelan nie udzielił im gościny ale nakazał jechać na Lednicę, bo tam przebywał książę. Przydzielił Wikingom oddział zbrojnych wojów w sile 30 wprawionych w boju mieczy i włóczni. Obawiając się trochę czy to wystarczająca siła aby w razie zagrożenia pozbawić życia 20 dzikich wojowników z Północy.

 

Ogień trzaskał i podskakiwał wesoło, ale oblicze Bolesława pozostawało zasępione i nie odgadłę jak twarz Światowida w gontynie. Kniaź milczał. Domarad skłonił się nisko i przekazał dary od jarla, pozdrowienia i wiadomość o przybyciu drakkarów na odrzańskie wody.

 

W paladium panował cisza Bolesław w samotności zmagał się z treścią poselstwa.

 

Kiedy z wielkim trzaskiem opadał most zwodzony Lednickiego grodu a podkowy dźwięcznie stukały o bale długiego mostu, Domarad spojrzał w otchłań jeziora i wydawało mu się, że widzi cień lwa kroczącego po zielonych wzgórzach. Ścisnął mocniej w dłoniach kunsztowny sztylet wysadzany kamieniami w kolorze białego nieba, dar, odpowiedź, posłanie dla jarla Racibora od syna tego, który to wszystko sprawił.

 

Opowiadanie IV

 

Śmiech, Rocibor słyszał śmiech, zdawało mu się że mara senna , ale nie śmiech był prawdziwy, dochodził od strony rzeki. Uświadomił sobie, że dawno to odczucie nie gościło na jego twarzy i w sercu. Postanowił podążyć za tym czego dawno nie zaznał. Kiedy wyszedł z namioty oślepiły go promienie wschodzącego słońca, przymknął oczy ale dalej słyszał śmiech, rozpoznał był to śmiech dziewcząt, tak różny od śmiechu wojowników, którzy radowali się po wygranej bitwie. Oczom Racibora ukazało się kilka dziewcząt, które w lnianych giezłach brodziły po Odrzańskiej wodzie. W blasku poranka wyglądały jak boginie, ale ten śmiech i wtedy zobaczył, że wszystkie mają piękne, długie i płowe warkocze – wizja, przepowiednia, sen!

 

Stał i patrzył a w głowie kotłowały mu się myśli i wracały wspomnienia.... a może to Freja lub słowiańska Dziewanna...nie, nie to słońce mąciło mu zmysły.

 

Mijały kolejne dni, w osadzie rybackiej już nikt nie dziwował się, że Waregi są na brzegu, ale nikt nie miał na tyle odwagi aby dowiedzieć się po co bogowie ich tu zesłali. Sobierad czuł wewnętrzny niepokój jakby wiedział, że jego czas dobiega końca, zdawał sobie sprawę, że to wydarzanie odmieni jego stare lata, ale nie wiedział jak i kiedy to się stanie. Udając się do kąciny pod wielkim dębem , gdzie panował niepodzielnie Wołos, nie mógł wiedzieć, że to już ostatni raz oddaje cześć i składa ofiary staremu bogowi, nie mógł przypuszczać, że kasztelan z grodu już odnalazł sekretne przejście do świętego gaju i ogień Jezu Krysta wypali słowiańska wiarę ojców. Idąc śródleśna polaną usłyszał dziwny ryk! Tur, niedźwiedź, nie wilk lub może inna bestia, zatrzymał się i wtedy ujrzał białe oblicze starca w długim płaszczu, z kijem w ręku, który stał na białym kamieniu a z za jego postaci wyłaniał się lew.

Sobierad upadł na kolana, zamknął oczy i zacisną dłonie na uszach aby nie słyszeć strasznego i upiornego wycia. Mimo tego w głowie usłyszał spokojny ale chrapliwy głos:

 

„Jam Dziad, Lwinc, Flynz, lew mym atrybutem, śmierć za mną a życie powraca, wypatruj lwa na zielonych wzgórzach a widok ten przyda sił i wróci sens życia”

 

Sobierad otworzył oczy, był sam, trawa łagodnie kołysała się na wietrze, sójka przeleciał niedaleko, a motyl bielinek przysiadł na błękitnym orliku. Rybak podniósł się, otrzepał odzienie i szybkim krokiem udał się do kąciny. W darze Welesowi złożył dwa gołębie i trzy ryby z odrzańskim odmętów. Nie pytał boga, nie czekał na znak, nie chciał znać przyszłości. Wiedział że coś nadejdzie i był gotowy, ale na co.... ta prawda był przed nim zakryta.

 

Wracając grodowym traktem starzec usłyszał tętent konnej drużyny, był pewien że to grodowi Radomira lub młodzieńcza konnica Wojsława. Kiedy opadł kurz a konni przelecieli jak wicher północy Sobierad wiedział że to Waregi i zbrojna eskorta Mieszkowego syna.

W obozie z wielką radością powitano Domarada i zbrojnych knezia Bolesława.

 

Racibor długo rozmawiał z Domaradem, wypytywał o wszystko co widziały oczy słowiańskiego Wikinga, zmartwiła go wiadomość, że nikt nie słyszał w ziemi polańskiej o Broniszu, dziwował się słowami jakimi opisywał Knezia posłaniec, ale najbardziej zaskoczył go znak – bogato zdobiony sztylet z białymi kamieniami. Znak, posłanie, rozkaz, ale i dar, który nakazywał udanie się do grodu Bytom nad Oderskimi rozlewiskami. Racibor liczył, że uda się do Bolesława, nad jezioro Lednickie lub do grodu na Górze Lecha. Dlaczego miał płynąć w górę rzeki? Chciał ofiarować służby Kneziowi i powrócić na morze aby siać strach, śmierć i rozsławiać imię Bolesława od Gdańska po Brytanię. Cóż bogi chciały inaczej, przez myśl młodego jarla przemknęło zwątpienie i zabrzmiały słowa, których dalej nie rozumiał „nie morze a puszcza prastara Ci domem”.

 

Drakkary odbiły od brzegu a Sobierad stał i patrzył, piękny był to widok gdy postawiono żagle, a fale dobijały do brzegu. Widział konnych którzy udawali się w drogę do grodu Głogów – dawnej siedziby knezia Dziadoszyców, widział poczet zbrojnych na trakcie do włości Gniewomira pana na grodzie co Niemce zowią Cosuchowia, rozpoznał zbrojnych Bolesława na dukcie w kierunki na Ilvę, leżąca nad rzeką Szprotawką. W dali widział inny oddział zbrojnych wojów, ale nie rozpoznał znaków i proporców...

 

Zbrojna drużyna jarla Racibora płynęła po Odrzańskich wodach a na nimi kroczył lew, ale nie był złoty, wyłaniał się z białej mgły.

 

-Nie Panie, odpłynęli, kierują się na południe, prawdopodobnie Głogów ich celem.

-Widziano zbrojnych na trakcie.

-Siła ich?

-20 kopijników jedzie ku nam.

-Posły do Ilvy nakazuję!

-Za bory i rzeki, przez Łużyce i Miśnię pojedziecie.

-Na hrad niech wieść dotrze.

-Są wieści z Gniezdna?

-Nie Panie, czekamy.

-Powinni już być a może...

-Nie nie zdradzili, nie mogli, ich dzieci...

-Wołać Jaromira.

-Tak Panie.

-Kapłan odczynił gusła, składał ofiary, pytał bogi i …widział...

-Co, co widział , co pokazały bogi naszych ojców?

-Lew Panie, lew kroczy po falach. Lew biegnie po zielonych wzgórzach. Śmierć Panie!

 

Opowiadanie V

 

Dym i ogień górował nad świętą polaną na wyspie Wolin, wojownicy utworzyli ring, tarcze wbili w ziemię, dobyli mieczy. Ostrza spłynęły krwią. Na dłoniach pojawiła się ciepła struga czerwonej posoki. Wojowie wydali dziki okrzyk: na krew naszą i ojców, na bogi nowe i stare przysięgamy dochować wierności. W biedzie i chorobie, w sławie i szczęściu, w bitwie i czasie pokoju, na morzu i lądzie, na falach i prastarej puszczy, na wzgórzach i nizinach, w bieli i zieleni. Przysięgamy!!!

 

Stary jarl przymknął powieki, usta przypomniały sobie uśmiech, uniósł dłoń i wskazał małego chłopca, którego trzymała kobieta o płowym warkoczu. Rzekł.

Jemu przysięgaliście na Tora i Odyna, na Słońce i burzę, na Swarożyca i Wołosa, na Światowida i Jezu Krysta.

Ragnar Wiking z Kattegatu, podszedł do Jarla i przysłonił jego stare i zmęczone oczy, pochylił się i zapłakał. Oblicza groźnych wojowników przeorał smutek i z oczu popłynęły łzy. Tak żegnano starego Jarla z Słowiańskiej ziemi.

 

Ragnar upił z rogu, mocno trzymając go w dłoni, wino plamiło wąsy i gęstą rudą brodę. Ragnar świętował sukces ostatniej wyprawy, na której zdobył niewolników, sławę i kosztowności, gdy wrócił do Jomsborga wszyscy mówili tylko o nowym władcy, któremu winni posłuszeństwo, pod którego sztandarami będą palić, ścinać i morować. Panem na Wolinie został Misaca w mowie łacińskiej, po naszemu Bjorn a po polańsku Mieszko – Niedźwiedź. W imieniu polańskiego Knezia Wikingami dowodził jarl Swen.

 

Ragnar ogłaszając przejście do krainy przodków starego Jarla, wspomniał czasy kiedy pierwszy raz zobaczył Jarla i jego żonę o płowym warkoczu. Było to nad Odrą, gdy drakkary wracały po bitwie z wojami owego Mieszka, który ścierał się zbrojnie z Niemcami, Wolinianami, Redarami. Były to czasy kiedy z puszczy nad Wartą wyłonili się wojowie i próbowali zdobyć ziemie nadodrzańskie. Łódź Ragnara nabierała wody i musiała przybić do brzegu i wtedy na odrzański piasku wojowie zobaczyli dwa obdarte, przemoczone i wpół żywe postacie. Był to wysoki mężczyzna i kobieta z płowym warkoczem. Zbrojni chcieli dobić ale Ragnar nie pozwoli, gdy podszedł do kobiety w dłoni trzymała zaciśnięty pukiel białych włosów a mężczyzna zaciskałdziwną figurkę . Wiking nakazał opatrzeć rozbitków, nakarmić i odziać, rozpalić ogień i uszykować obozowisko.

 

-Zostajemy tu na nocleg.

 

Drużyna zabrała się do pracy, naprawiano łódź, pieczono mięsiwa, szykowano miejsce na nocleg. Ragnar doglądał rannych, gdy mężczyzna przemówił:

-W czyich jesteśmy rękach? Nie zabijajcie!

-My Wikingi z Jomsborga.

-Dzięki bogom. Jestem kopijnikiem z drużyny Pana na Głogowie, my z bitwy.

-Pewnie, z bitwy, tam klęska a Wy z białogłową? Wasza sprawa nic nam do tego.

-Kneź Misaca pobit?

-Tak Niemce pokonali lechitów, brat Knezia ubity.

 

Nieznajomy nic nie odrzekł, zamyślony próbował się podnieść i wtedy z ręki wysunął mu się na ziemię naszyjnik z lwem w kolorze białego szkła. Ragnar podniósł ozdobę, spojrzał i powiedział:

 

-Wy Dziadoszyc Panie?

-Tak.

 

Kiedy drakkar Ragnara odpływał, Wiking nie zdawał sobie sprawy, że jego los już na zawsze został złączony z nieznajomym, z dziwnym wisorem w dłoni i kobietą o płowym warkoczu.

 

-Do mnie, wszyscy do mnie! W krąg, tarcze na osłonę, na Tora i Odyna, na śmierć!

 

Ragnar spojrzał, zostało ich tylko kilku, śmierć zaglądała mu w oczy, nie było nadziei na pomoc i ratunek. Zdradliwi Lucice byli blisko zwycięstwa, drużyna wolinian tuliła się do matki ziemi i oddawała duch witana u wrót Walhali. Zbrojni Ragnara umierali, gdy pod lasem ukazał się biały lew. Wojowie zatrzymali się na ułamek sekundy, aby popatrzeć na ten fenomen bogów i wtedy zobaczyli oddział konnych w szyku bojowym, który z furią uderzył na Lucickich zbrojnych. Ragnar nie mógł się nawet domyślać , że to ów tajemniczy Dziadoszyc właśnie spłaca dług, zaciągnięty na oderskim brzegu.

Wikingów uratował Pan na Raduni, który jednako nienawidził, Niemców, Redarów. Luciców a w szczególności Mieszkowych wojów.

 

Ragnar zamyślił się upił duży łyk wina i uśmiechnął się do siebie, wypominając Jarla z którym połączyli go Oderscy bogowie i tajemniczy lew.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Kasia 05.12.2014
    Czekam na następne! Super.
  • NataliaO 06.12.2014
    tez czekam na dalej , jest wciągające
  • Radogost 06.12.2014
    Cieszę się, że nawiązałeś do Gostyńskiej Kowalowej Góry i jak mniemam spotkanie z Flisem przywodzi mi na myśl zniszczony Święty Gaj w pobliżu grodu Bytomskiego... Tez już czekam na kolejne części, akcja rozwijana na różnych płaszczyznach jest niesamowita. Przywracasz do życia Flinsa w śród nas Dziadoszyców :) Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem plemienia Dziadoszyców, kultem Flinsa to zapraszam na nasze forum, którego użytkownikiem jest autor opowiadania: www.dziadoszyce.pun.pl
  • Dzięki za wpisy. Pozdrawiam z ziemii Dziadoszyców. cdn
  • Jest dobrze ale moim zdaniem za długie. Inaczej czyta się książkę na papierze a inaczej na ekranie. Oczy bolą od zbyt długiego wgapiania się w monitor ale to tylko moje zdanie.
  • Dzięki, następne dałem już tak aby lepiej się czytało. Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania