Poprzednie częściDadosesani

Dadosesani. Saga słowiańsko - wikińska. Rozdział III, cz. I.

Saga słowiańsko – wikińska. Rozdział trzeci.

 

Dębowe bierwiona dawały przyjemne ciepło. Ogień wypełniał palenisko, przy którym siedział Racibor – kneź nad Dziadoszycami i stary Sobierad. W izbie panował półmrok, dwie żagwie dawały niewiele światła. W pomieszczeniu unosił się dym i pachniało grzanym winem i pieczystym z nadodrzańskiej puszczy. Wojna pomiędzy Bolesławem a synami Mieszka, którego kronikarze nazwali pierwszym, trwała do późnej jesieni. Dzielni Wikingowie i wojowie z Polańskiego kraju zdobyli zbuntowane grody w Kożuchowie i Ilvie, w trakcie walk spalono strażnicę słone bagnisko, gdzie kneź Bolesław nakazał wznieść gród obronny, na przestrogę Cosuchovii, aby nigdy więcej nie zdradziła Polańskich władców. Część wojsk czeskich i łużyckich, którym udało się ujść przed toporem Waregów, schroniła się w dawnym grodzie Dalka. Marne to było schronienie, gdyż po wojnie Mieszka z Czechami, gród nie powrócił do swej świetności. Topory ludzi Północy rozbiły czeskie i łużyckie tarcze, a wojów obrócono w ludność niewolną. Odbudowy grodów Dalka, Przemka i Dziadosza to było zadanie Jarla- księcia Racibora. Nad wodami szeroko rozlanego Bobru unosił się zapach śmierci i spalenizny. Nieszczęsny gród – dawny strażnik plemienia Dziadoszyców, zapłacił krwią, zniszczeniem, płaczem matek i żon, za zdradę swego kasztelana. Sobierad upił nieco z pucharu, gorący trunek miło rozlał się po starych członkach. Zmyślił się, pomacał starą ranę na głowie i opowiadał, a za oknem wył zimny północny wicher, w którym było słychać ryk Lwa.

 

„Po złożonej przysiędze, wspólnie z Jaromirem zostaliśmy połączeni na śmierć i życie, z potomkiem Dziadosza. Jaromir wrócił do Ilvy, gdzie objął urząd kasztelański, własną krew przelewał w obronie puszczy i domu naszych ojców, ale serce jego trawiło jedno pytanie. Dlaczego to syn Chociemira ma być kneziem? Dlaczego nie ja? Co gorszy Gniewomir, potomek Przemka z wielkich bagien?

 

Lew i Dziad stracili swą moc z starciu z Jezu Krystem, kraina Dziadoszańska czekała na powrót syna Chociemira, a w głowie Jaromira zamieszkała zdrada. Czekał tylko okazji, aby zdobyć kneziowski stolec na Głogowie. Pamiętam lato było deszczowe, pogoda nie rozpieszczała żniwiarzy a ja na snekkarze, wykonanym w stoczni wolińskiej płynąłem Odrą w kierunku na Krosno i Bytom. Obozowisko nocne założyliśmy na niewielkiej wyspie odrzańskiej, kiedy w puszczy pojawił się Lew, nie widziano go od lat, więc nie wiedziałem, co oznaczał jego powrót. Przyjąłem to za dobrą wróżbę, czas pokazał jak bardzo się myliłem”.

 

Racibor dołożył do ognia, zamieszał lipową łychą w kotle, z którego wyłoniły się wonne kłęby pary i rozlały się po ciemnej izbie, gwiazdy świeciły na nieboskłonie, a Sobierad opowiadał dalej.

 

„Niedaleko grodu Krosna, gdzie rzeka Bobrzan łączyła się z dumną Odrą, był bród. Tam nas dopadli, zbrojna kupa, bez znaków na tarczach. Mój oddział stawał mężnie, ale co może znaczyć nawet mężna dziesięcina wojów z Raduni, kiedy napastników było trzy razy więcej. Broniliśmy się podle starego dębu, co pamiętał jeszcze czasy mitycznych Wizygotów, Scytów i Lugiów. Zastało nas trzech, pokłóci i zakrwawieni, ledwo trzymaliśmy miecze w dłoni, tarcze dawno mieliśmy potrzaskane a włócznie skruszone. Jeden z wojów powolnym ruchem wyciągnął łuk, piękny z cisowego drzewa, kunsztownej roboty i po chwili zostałem sam. Przymknąłem powieki i żegnałem się z życiem, poleciłem się bogom, nowym i starym i czekałem na śmiertelny cios, co przeniesie mnie do krainy przodków. Nagle poczułem jak silna dłoń chwyciła mnie za gardło i wyszeptała do ucha słowa, które mocno wryły się w me serce. Dostałem czymś w głowę, krew spłynęła po plecach, oczy zaszły mi krwią, leżałem bezwładnie, przytulając się do oderskiego piachu, gdy usłyszałem przeraźliwy ryk. To był Lew. Obudziłem się, gdy zdzierano ze mnie odzienie, trząsłem się z zimna, nie mogłem otworzyć oczy, ale wiedziałem, że żyję. I tak znalazłem się w osadzie rybackiej podle grodu Krosna, który Misach odebrał Lubuszanom, a może Dziadoszycom. Nic nie mówiłem, bojąc się o swe życie i życie rybaków, którzy mnie zratowali. Później opowiadali mi o dziwnych widziadłach wyłaniających się z puszczy, o wojach jak cienie, którzy galopowali, po oderskich falach, ale o Lwie nic nie słyszano. Aż do czasu, gdy Odra przyniosła twe Raciborze drakkary i gdy pierwszy raz Cię ujrzałem a za tobą kroczył Lew”.

 

Sobierad poprawił niedźwiedzią skórę, upił wina i chciał dalej opowiadać dziadoszańskie dzieje, ale zauważył, że Sobierad stoi przy ogniu i w dłoni trzyma miecz, ulfberht, dotyka ostrza i zaciska na rękojeści. Zimny wicher wiał za oknami, zamieć hulała po majdanie grodowym, a biały puch pokrywał dachy grodowych zabudowań. Racibor dorzucił do ognia, snopy iskier wzniosły się ku powale, dym napełnił izbę, przybierając kształt Lwa.

Jaki on był – zwrócił się do Sobierada, mój ojciec, dlaczego musiał opuścić ziemię ojców? Starzec zamyślił się, odrzucił nakrycie i podszedł do młodego Wikinga o słowiańskim imieniu. Popatrzył na miecz, pochylił się na ogniem, potarł ręce i nic nie odpowiedział.

W myślach dodał. Był taki sam jak ty Raciborze.

 

Czas zimowy uśpił zielone wzgórza Dziadoszyców, tylko w grodach, przy gorącym winie i miodzie wspominano wojnę pomiędzy Odą i kneziem z Gniezdna. Matki opłakiwały jeszcze mężów i synów, których Dziad zabrał do krainy przodków. Synowie północy, opowiadali o morskich wyprawach, mocno ściskając z dłoniach młot Tora, wracali wspomnieniami do Wolina i Raduni. Czasami w mroźne dni wychodzili z mieczem przed bramę grodową i patrzyli w prastara puszczę Dziadoszyców. Widzieli Lwa czując mroźny wicher na twarzach i słony smak morskiej wody. Byli w domu, ale tęsknili za morzem. Wraz z Raciborem na zielonych wzgórzach pozostały prawie dwie seciny Waregów. Domarad osiadł w Bytomiu Oderskim, gdzie otrzymał zaszczytny tytuł i zadanie od knezia Bolesława – strażnik rzeki. Na wiosnę jego drakkary miały patrolować wody odrzańskie i czuwać nad bezpieczeństwem kupców z dalekich krajów. Jarl Torlwason z garstką ludzi powrócił na Wolin, gdzie miał ogłosić wieczny sojusz syna Niedźwiedzia i Wikingami. Ludzie Sobierada z wiosną mieli dostać przydziały do Dziadoszańskich grodów, ale zimę spędzali u Słowianina o płowych włosach.

Racibor zastał kasztelana na Głogowie i Bytomiu Oderskim na wałach obronnych, gdy ten doglądał straży. Stali obaj i patrzyli na wody Odry, które powoli zrzucały lodową szatę. Wiosnę już się czuło w powietrzu, pomyślał kasztelan, jak słońce mocno zaświeci Wikingi odejdą do swoich grodów. Racibor i Słowianin, to Lew połączył i losy i dał we władanie krainę ich ojców i dziadów.

-Kiedy zamierzasz ruszać?

-Lody powoli puszczają, trakty jeszcze zasypane, ale jare gody niedaleko.

-Jare gody odprawimy na Kowalowej Górze, zima ustąpi i będę ruszał.

-Wielkie i ciężkie zadanie masz do wykonania Raciborze, miejmy nadzieję, że wojna nie wróci z nastaniem cieplejszych dni.

-Oda podobno w klasztorze się schroniła, Lamberta odesłano na dwór cesarski a Świętopełk…

„Jarl Torlwason skłonił się przed obliczem Bolesława, syna Bjorna zwanego Misaca, uścisnął prawicę Raciborowi. Szarpnął za powróz i obalił przed kneziem jeńców. Byli to Oda, Lambert, Świętopełk i Gniewomir. Oblicza ich pozbawione były dumy, szaty obdarte, a oczy błędne. Bolesław podszedł do Ody, podniósł ją z kolan i ucałował dłoń. Macochą mi byłaś, nie matką, sławę i pamięć Dobrawy szargałaś, śmierć ci zapisałem, ale poznaj miłosierdzie Krysta i litość Dziada. Ojciec mój cię z klasztoru uprowadził i tam żywota dokonasz. Straże zabrały Odę i odprowadziły do taborów. Pani nie stawiał oporu, pogodziła się z klęską, serce pękło a wizja korony dla synów uleciał i skryła się w mrokach nadodrzańskiej puszczy. Lambert upadł na kolana i jak dzieciak błagał o litość. Bolesław nie zamierzał przelewać rodowej krwi. Nakazał odesłać nieszczęśnika na dwór Cesarza Ottona, którego kronik nazwał Rudym lub trzecim. Gdy odprowadzano Lamberta, Świętopełk zerwał się z kolan, chwycił za miecz leżący na pobojowisku i rzucił się na Bolesława. Widząc to Racibor, uniósł swój miecz i rzucił nim w napastnika. Młody Mieszkowic upadł, a z pleców sterczał mu ulfberht. Bolesław stał i patrzył, a z ramienia zaczęła się sączyć ciepła strużka krwi. Ten syn Mieszkowy tu już pozostanie, usypać kurhan, niech wszyscy wiedzą i pamiętają, że ziemia Dziadoszan ma swego obrońcę. Dziękuję Raciborze. Lew i Dziad nas połączyli na wieki. Gniewomir nie wstawał, modlił się do bogów, krew buzowała w żyłach, a zimny dreszcz targał całym ciał. Skończyć jak Świętopełk czy iść w niewolę do knezia lub jarla, co gorsze, a może spotkać się z Jaromirem. Nagle na szyję Gniewomira z wielka siłą niedźwiedzia spadł miecz, krwawe ostrze oddzieliło głowę od tułowia. Po dziadoszańskiej ziemi potoczyła się głowa zdrajcy. Tak to syn jarla Bjorna, Niedźwiedzia Północy, zwanego Misaca rozprawił się z wrogami. Bolesław stanął na ciałem Gniewomira i Świętopełka i wyciągnął pożółkły pergamin, przedarł go i rzucił na martwe ciała. Tak oszukańcze i niegodne testamentum, które miało podzielić Polańską dziedzinę, zostało utopione w krwi zdrajców”.

 

Młody Słowianin patrzył w mroczną puszczę i dziękował bogom za zratowane życie, miał nadzieję, że wiosną pokój powróci do ziemi Dziadoszyców. Co dadzą bogi, czy zielone wzgórza odetchną ciepłym wiosennym powietrzem, czy może z pierwszą trawą znów pojawią się zakłóci w stal Niemce, a może Czechowie z Hradca i Pragi upomną się o zabrane ziemie? Wiosna nadchodzi…

Ludzie Racibora z nastaniem cieplejszych dni i po spełnieniu jarych godów rozeszli się po zielonych wzgórzach Dziadoszyców. Bolesław nazwany przez potomnych pierwszym, wielkim lub chrobrym naznaczył „ludziom wody” wile ważnych zadań do wykonania, celem których było przywrócenie ładu, porządku i silnej władzy Polańskiej. Drużyna pod wodzą syna Chociemira wyruszyła z Głogowa, kierując się przez Bytom Oderski do ofiarowanych jarlowi grodów jego przodków: Dziadosza, Dalka i Przemka. Młody wiking o słowiańskim imieniu miał odbudować zniszczone grody i objąć władzę od wzgórz starożytnych Dalków aż po rzekę Bóbr z grodem Ilvą na zachodzie. Od północy granica przebiegała wzdłuż rzeki Odry i prastarej puszczy, na południu Raciborowa dziedzina sięgała do dawnej ziemi Trzebowian. Syn Chociemira przejmował ziemię Dziadoszyców we władanie. Młody Słowianin o płowych włosach dalej panował na grodami w Głogowie, Bytomiu i po śmierci Gniewomira również nad Kożuchowem. Dziad i Kryst przechadzali się po zielonych wzgórzach spoglądając na wijącą się wstęgę szeroko rozlanej Odry i Baryczy a w dali unosił się wonny zapach Kowalowej Góry.

 

Wozy wyładowane jadłem, pakunkami, uzbrojeniem i wszelkim materiałem służącym do odbudowy grodów wolno ciągnęły traktem. Słońce chyliło się ku zachodowi. Ludzie Racibora wysłani w przedniej straży oznajmili że małą milę, na skraju puszczy jest miejsce na obozowisko. Jarl wydał stosowne rozkazy. Wikingowie i ludzie niewolni zdobyci w ostatniej wojnie przystąpili do szykowania miejsca na nocleg. Z odrzańskiej puszczy zaczęła wyłaniać się zimna mgła, zdawało się wszystkim, że Lew przekrada się między starymi dębami, bukami i siwymi brzozami. Ognie wesoło trzaskały, dając miłe ciepło, w powietrzy unosił się smakowity zapach pieczystego. Racibor siedział przy ognisku w samotności, upił łyk piwa z kasztelańskiej piwnicy, zapatrzył się z gwiaździste nocne niebo. Wspomniał dzień klęski swej floty, przypomniał zdarzenia, które doprowadziły go do krainy ojców, gdy nagle usłyszał dziwny głos. Mowę której nie znał, łagodną i dźwięczną. Wzrok podążał za słuchem i zatrzymał się na mizernej postaci, która nadchodziła w otoczeniu wikińskich wojowników.

-Jarlu, znaleźliśmy go jak kręcił się na gościńcu. On i kilku mu podobnych oberwańców. Strażnik z wielką siłą pchnął przed oblicze Racibora młodego, wręcz chudego osobnika.

-Panie, jakiś niemiecki szpieg pewno. Nożem po gardle, do rana zwierz padło rozszarpie i po sprawie. W oczach wędrowca zapaliło się przerażenie, zadrżał i drżącym głosem przemówił.

-Nie zabijajcie, litości, jać nie szpieg, ale sługa boży. Głos jego brzmiał dziwnie, było to słowiańska mowa, Jarl zapytał.

-Cóżeś za jeden? Czemu po nocy w krzakach się kryjesz? Język twój dziwny jakiś, z jakiej krainy przybywasz?

-Jestem Adalbertus, w słowiańskiej mowie wołają na mnie Wojciech, idę z Libic, z czeskiej krainy.

-Zdrajca! Zdrajca od Haszka, pamiętacie jego łuczników, pewno na przeszpiegi, pamiętacie co w grodzie mówili o wojnie jarla Bjorna o Śląsk.

Rozległy się groźne okrzyki ludzi północy.

-Stać! Cisza! Racibor podniósł się z legowiska, podszedł do młodzieńca i patrząc w oczy rzekł.

-Gadaj coś za jeden, jak ci życie miłe.

-Jestem Wojciech, biskup praski, zmierzam do knezia Bolesława do Gniezdna.

Pomruk i szept rozszedł się po zebranych na odgłos imienia knezia Polańskiego.

-Bolesław mi przyjacielem i bratem. Misję do pogańskich Prusów mi naznaczył. Krysta wyznaję, dodał cicho Wojciech patrząc w oblicza groźnych Wikingów z którzy młot Tora na piersiach nosili.

-Biskup z Pragi, a to ciekawe. Czemu zaś nie w Czechach o Kryście nie prawisz a do groźnych Prusów się wybierasz?

-Ród mój w niełasce w pana na Hradcu, ojca mi ubili, brat u knezia w Gniezdnie służy, a mnie Papież z Romy nawracanie pogan naznaczył. Wraz ze mną do kraju Polan idzie brat mój Radzim i kilku pomocników.

-Nakarmić, dać pić i pilnować, a ty siadaj do mego ogniska.

 

Racibor bacznie przyglądał się nieznajomemu o dziwnej mowie. Młodzieniec był chudawy, niewysoki, rzadkich włosów, ale w oczach miał żar wiary w Jezu Krysta. Cisza zapanowała w obozie, gdy jarl zwrócił się do wędrowca.

-Wolną drogę masz do knezia, dam ci kilku ludzi do pomocy, aby co złego nie spotkało was na gościńcu. Kłaniaj się Bolesławowi. Masz tu derkę i śpij, bo długa droga przed wami.

-Niech Bóg ci pobłogosławi. Dzięki.

 

Jarl spał spokojnie na dziadoszańskiej ziemi, czuł obecność Lwa, w śnie widział go jak chodzi po obozowisku. Jak groźnie warczy w kierunku wędrowca. Lew podszedł do Wojciech, który zerwał się ze strachu, uczynił chrest, wypowiedział coś w łacińskiej mowie. Lew stał i patrzył. W duszy Adalberta pojawił się strach.

„Zginiesz synu Sławnikowiców, umrzesz biskupie Pragi, zabiją cię kapłanie z czeskiej krainy. Prusowie mają mocnych bogów i są im wierni, aż do śmierci, nie uznają Dziada i Lwa. Zapłacą swoją krwią i zagładą swego ludu. Idź biskupie po śmierć i po życie…”

 

Wojciech zerwał się z posłania, ogień dogasał, dorzucił drewna i płomień oświetlił okolicę. Rozglądał się nerwowo wypatrując Lwa. W głowie utkwiło widziadło noce i głos Lwa: idź po śmierć!

 

Dziadoszańska kraina wypełniła się odgłosami siekier, rąbanego drzewa, turkocących wozów. To ludzie Racibora wznosili zniszczone w wojnie, z Czechami grodu. Prastara puszcza radosnym szumem witała Dziadoszyców, ofiarowując najlepszy budulec. Na traktach pojawiły się patrole i oddziały strażnicze, barwna wstęga Odry ciepłym wiatrem powitała strażników Domarada. Życie wracało na zielone wzgórza. Kolejny rok panował Bolesław w grodzie Lecha, u Dziadoszyców Racibor i pan na Głogowie strzegli bram polańskiej dziedziny. Lato było upalne, duchota doskwierała. W sali kasztelańskiej w grodzie Głogów, przy dębowej ławie siedział kneź Bolesław. Myśli wracały do niedawnej wojny w obronie niepodzielności Polańskiej dziedziny, wspomnienia wracały do miejsca bitwy u podnóża Kowalowej Góry, do grodu Bytom i osoby kasztelana na Ilvie. Do sali wprowadzono Jaromira. Brudna, zarośnięta i wychudła postać, siłą mocnych ramion została wepchnięta przed oblicze księcia Bolesława. Strażnicy kłaniając się w pas opuścili izbę, do której weszły kolejne postacie: Racibor, kasztelan głogowski i Sobierad. Kronikarze po latach tak opisali sąd nad Jaromirem.

 

„Zdradziłeś nasz kneziowski majestat, zapomniałeś o przysiędze danej Chociemirowi, wydałeś rozkazy, aby ubito Sobierada, zwąchałeś się z Odą i niemieckimi margrabiami, mordowałeś niewinnych z dziadoszańskiej krainie. Co nam odpowiesz Jaromirze, dawny kasztelanie strażnicy Ilva? Zapanowała złowroga cisza. Kilka miesięcy w ciemnicy i odosobnieniu całkowicie złamały Jaromira, ten któremu śnił się stolec kneziowski nad Dziadoszycami, Bobrzanami, Trzebowianami i Ślężanami, stał zgarbiony i milczący. Dlaczego chciałeś mojej śmierci? Wtrącił Sobierad, byłeś mi bratem, jak mogłeś zapomnieć o danej obietnicy? Kasztelan milczał, w głowie rozbrzmiewał straszliwy ryk Lwa. Dumna niegdyś postać, tego co miał obalić bękarta Dobrawy nic nie odpowiedział. Co karzecie z nim uczynić? Spytał kasztelan na Głogowie. Kryst nakazuje litość, Dziad podpowiada śmierć za zdradę!

Straże – zawołał Bolesław. Wyprowadźcie więźnia, przykujcie do mostu targowego,niech czeka wyroku. Zaskrzypiały drzwi, drużynnicy z Gniezdna, pochwycili skazańca, który błędnym wzrokiem patrzył po izbie, unikając oczu Racibora, Sobierada i knezia. Targnął się z silnych ramion strażników i padł przed kasztelanem. Ratuj panie, jam Dziadoszyc! Kasztelan splunął w kierunki Jaromira. Tyś zdrajca, a nie potomek Przemka, zhańbiłeś się zdradą, bądź przeklęty!. Strażnicy wywlekli więźnia, nie szczędząc razów.

Bolesław wstał, zanurzył pióro w inkauście i podpisał wyrok. Ogłosić we wszystkich krańcach Dziadoszańskiej dziedziny, że Jaromir dawny kasztelan, jest winien zdrady mego majestatu i świętych praw tej ziemi. Ogłosić po grodach, że Jaromir z pokolenia Przemka, zostaje wygnany, a za próbę obalenia władcy Polańskiego odetnie mu się prawa dłoń. Rozgłoście nad Bobrem i Odrą, że za wpuszczenie obcych wojsk na zielone wzgórza Dziadoszyców odjęty zostanie mu język. Tak jest ma wola i rozkaz.

Sala opustoszała, słońce chyliło się ku zachodowi, w powietrzu dało się wyczuć chłodniejszy powiew wiatru, a w oddali, po odrzańskich falach przechadzał się Lew.”

_________________

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Kasia 30.04.2015
    Oj długo czekałam na cd. Super tekst, rewelacja, miło się czyta o starych czasach. Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania