Poprzednie częściDadosesani

Dadosesani. Saga słowiańsko - wikińska. Rozdział IV, cz. I

Rozdział IV.

 

Na linii horyzontu pojawiła się czerwono – żółta kula, wychyliła się z pochmurnego nieba. Słońce odchodziło na zachód. Słowiańscy bogowie opuszczali zielone wzgórza, nadchodziła noc. Ostatnie promienie słońca padały na krainę Dziadoszyców. Kończyło się lato, chłodny wiatr wkraczał do nadodrzańskiej puszczy. Już niedługo czerwone, żółto – brązowe barwy pokryją lasy i pola od Odry po Bóbr. Racibor naciągnął na barki płaszcz, poprawił wilczurę. Stał i patrzył. Młoda twarz wikinga o słowiańskim imieniu mówiła wiele. Pierwsze bruzdy ozdobiły lico, wśród czarnych włosów zaczęły pojawiać się srebrne nici. Była to twarz troski, która żywo wspominała wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w krainie Lwa. Jarl wspomniał rejs w nieznane, po tajemniczej i szeroko rozlanej Odrze, królowej rzek Śląska. Przed oczyma ukazała mu się bitwa w świętym gaju pod Bytomiem Oderskim. Rany przypomniały o niedawnej wojnie z Odą i jej synami, gdzie bronił niepodzielności polańskiej dziedziny. Ostatnie wydarzenia w Ilvie mocno wryły się w serce knezia Dziadoszyców. Zamyślił się, a w głowie tkwił głos Bolesława; "w grodzie Dziadosza czekaj mego sądu".

 

Syn Chociemira czekał na sąd i wyrok groźnego knezia. Był w niełasce u pana na Gniezdnie. Nie zaproszono go na uroczystości kanonizacyjne Wojciech męczennika. Nie przybył goniec z wezwaniem na uroczystości gnieźnieńskie. Nie uczestniczył w zjeździe dostojników, a o tym co tam miało miejsce opowiadał Raciborowi kanonik z Głogowa.

"Cesarz zdjął z głowy swój diadem i włożył na skronie Bolesława, co było zapowiedzią koronacji królewskiej. Dostojnicy cesarscy pamiętający wydarzenia w grodzie Ilva głośno mówili: niech Pan wybaczy Cesarzowi, że trybutariusza czyni niezależnym władcą".

Biskupi niemieccy nie wyrazili zgody na koronację, a schorowany i osłabiony Otton nie znalazł w sobie siły, aby dokonać aktu koronacji przy grobie Św. Wojciecha. Przekazał Bolesławowi włócznię Św. Maurycego i zapewnił o swojej przyjaźni. Władca Polański przyjął dary, ale w sercu pozostała uraza i krwawa rana przypominająca o Ilvie.

 

Racibor znał przyczyny, dlaczego orszak cesarski w drodze powrotnej nie przeszedł traktami zielonych wzgórz. Bolesław wydał rozkazy, aby Otton wracał do cesarskiej ziemi przez ziemię Lubuszan i gród Krosno.

Niełaska Bolesława spłynęła na krainę Dziadoszyców i knezia Racibora.

 

Kneź stał na wałach grodu Dziadosza, w krainie swoich przodków. Jego oczy i serce spoglądały na zielone wzgórza w poszukiwaniu Lwa. Chłodny wicher zwiastował nadejście jesieni, Lew nie nadchodził, ale pojawił się dziad, zwiastun śmierci.

 

„Już czas, moja wędrówka dobiega końca. Jestem już w mocy bogów, czuję ich obecność, lodowaty oddech Flinsa, zwanego u nas Dziadem, unosi się w mej komnacie. Czas nam się żegnać”.

 

Sobierad zwrócił się do kasztelana na Głogowie. Tyś ramię Polańskie, silna gałąź dziadoszańskiego pnia. Tyś wielki dąb z nadodrzańskiej puszczy. Ciężkie czasy nadchodzą i wojna znów zawita do krainy Lwa. Żelazne miecze i tarcze twych wrogów rozbiją się o wały obronne grodu nad Odrą. Noga wojów z innych krain nie przekroczy bramy strzegącej Polańskiej dziedziny. Biada jednak Dziadoszycom Słowianin o płowych włosach ukłonił się, ucałował rękę starego Sobierada, a dłoń była chłodna, jak zimowy wieczór, który zwiastuje zimę. Kasztelan podszedł do paleniska, nalał gorącego wina z wonnościami i leczniczymi ziołami i podał starcowi. Sobierad pił łapczywie, czerwona struga plamiła koszule i srebrny wąs, spływała po brodzie. Do łoża podszedł Domarad odebrał pusty kielich i oddał pokłon widząc już oczach Sobierada zimny powiew lodowatego wiatru z północy. Strażniku rzeki- wolno zaczął konający, niech twe drakkary ozdabiają Odrę, broń Bytomia Oderskiego na chwałę Dziadoszyców. Pamiętaj twój czas nadejdzie i wpłyniesz jeszcze do portu na Wolinie, zaznasz smaku morskiej przygody, aby tak się stało … tu przerwał i gestem nakazał Domaradowi podejść bliżej, szeptał, mówił coraz ciszej. Zgromadzeni dosłyszeli tylko: a twe żagle niech ozdobi Lew.

Racibor stał milczący, patrzył na umierającego. Widział starca, świadka wydarzeń, które powiązały go z kneziem Chociemirem i kobietą o płowym warkoczu. Wiele pytań i myśli kotłowało się w głowie, a serce słowiańsko – wikińskie rozdzierał ból. Jakie pytanie zadać, jakie tajemnice rozwiąże to ostatnie spotkanie?

Sobierad wezwał jarla.

Raciborze, znajdziesz w sobie siłę aby poznać przeszłość Dziadoszyców, pokochasz ziemię ojców, a dziad i Lew poprowadzą cię w przyszłość. Tyś ostatni z rodu, tyś obrońca zielonych wzgórz. Niech cię Jezu Kryst błogosławi. Racibor stał milczący, żelazne kleszcze ściskały krtań, z oczu wypadały zimne, lodowate łzy. Serce biło jak oszalałe. O nic nie zapytał, stał i patrzył, a wtedy rozległ się cichy i spokojny głos Sobierada.

Pamiętam jak w grodzie Radunia, który trwał w blasku starożytnej Winiety, gdzie panowali zatopieni bogowie, pojawiłem się wraz z częścią głogowskiej drużyny. Chociemir stał nad ciałem twej matki o płowym warkoczu. Boleść sroga wyryta była na jego obliczu. Gniew krążył po grodzie, złość i rozpacz rozdzierała wszystkie serca. Nad Radunią dało się słyszeć dziki ryk Lwa, a później zapanowała cisza. Chociemir odciął płowy warkocz, twej matki, przyczepił do lśniącego szyszaka bojowego, nałożył hełm, wydobył miecz i groźny krzyk wydobył się z jego piersi: Krwi! Krwi!.

Wojowie uderzając w tarcze, dziko krzyczeli: Pomsta! Krew! Do boju!

 

Gdy wyruszaliśmy na wyprawę, której celem było odpłacenie polańskiemu władcy, za śmierć twej matki, każdy z nas, w sercu i głowie słyszał tylko jedno: Krew!

 

Bitwa była krwawa, nasze miecze dokonywały srogiej zemsty, rozbiliśmy oddział z Poznania, któremu przewodził brat jarla Bjorna. Głowę Mieszkowego brata nabito na włócznię i wtedy wściekłość wdarła się, w serca wojów Polańskich. Groźny Misaca prowadził swe wojsko do boju. Uderzenia konnicy z Gniezdna nie wytrzymały nasze tarcze, szeregi dzielnych wojów z Głogowa i Raduni załamały się. Usłyszeliśmy głos rogu. To Wikingi z Jomsborga wkraczali na pole bitwy, a nad nimi powiewały proporce czarnego niedźwiedzia. Chociemir zebrał ocalałych w ring i z furią uderzył na Wikingów, aby mieczami wyrąbać przejście do Walhalli. Bogowie nie byli łaskawi dla Chociemira, dawnego knezia nad Dziadoszycami. Polański Kryst triumfował, a nasze bogi odeszły w zapomnienie. Włócznie kopijników ze straży przybocznej Mieszka przebiły kolczugę i strumienie czerwonej posoki wypłynęły, padając na brunatno – czarna ziemię. Padł kneź Chociemir. Zwątpienie wdarło się w moje serce. Pamiętam ostatnie jego słowa: Syn mój wybaczy, ja nie umiałem. Wróci potomek Dalka i Dziadosza na zielone wzgórza….

 

Sobierad zakaszlał, chciał coś powiedzieć, osłabł i opadł na posłanie. Lodowaty wicher wdarł się do komnaty, zimny oddech dziada otulił starca.

 

Ognie płonęły na świętej górze Dziadoszyców, dym spowił kącinę i tłumy żałobników. Groźne twarze słowiańskich i wikińskich wojowników okryła żałoba, po śmierci starego Sobierada. Tego, który pamiętał czasy świetności potomków Dziadosza. Przed zgromadzonych wyszedł żerca w szarej szacie z długim kosturem w dłoni i tak przemówił:

-Dziad zabiera tego który pamięta, Weles przeprowadzi tego, który powrócił, Światowid dał mu sławę i długi żywot. Niech Lew poprowadzi go do krainy przodków!.

Płaczki rozpoczęły głośne lamenty, głośne modły i szczere łzy wypełniły święta polanę na Kowalowej Górze.

-Raciborze już czas, aby bogowie zabrali ciało zmarłego. Już czas podpalać stos!

Jarl – kneź Dziadoszyców, wydobył z ogniska płonące żagwie i jedną podał kasztelanowi na Głogowie, drugą otrzymał Domarad, trzecią dostał młody Żelisław. Z pochodnią z dłoni Racibor stanął od zachodu. Słońce ciepłym, czerwonym blaskiem otulało zielone wzgórza, gdy buchnęły płomienie w czterech stronach stosu pogrzebowego.

Zgromadzeni wojowie wydobyli miecze i głośne odgłosy uderzania w tarcze opanowały świętą górę. Tak to Dziadoszyce żegnali Sobierada.

 

Z nastaniem wieczoru zebrano prochy, umieszczono w glinianej urnie i złożono pod wielkim kamieniem, pamiętającym czasy wielkiego zimna. Żałobnicy składali gliniane naczynia wypełnione pokarmami, podpalono oliwne kaganki. Po świętej polanie Dziadoszyców popłynęła opowieść o życiu i czynach Sobierada. Racibor stał milczący, wpatrywał się w mrugający płomień kaganka, myśli miał zmącone, wypatrywał Lwa. Smutek i żal wypełniły słowiańsko – wikińskie serce. Uroczystości pogrzebowe dobiegały końca, szykowano legowiska, wystawiono straże, spełniano ostatnie toasty na chwałę bogom. Cisza wkradała się na świętą polanę, nawet dziki zwierz, skrył się w swych komyszach i w puszczy nastała martwa cisza. Racibor stał nad dogasającym ogniem w towarzystwie Słowianina o płowych włosach i strażnika rzeki. W dłoniach trzymano lipowe puchary wypełnione miodem, pochodzącym z kasztelańskich piwnic. Spełniono toast, gdy nagle w puszczy rozległ się przeraźliwy ryk. Zdumienie wdarło się na twarze i w serca.

 

-Cóż to za odgłosy? Pytano przy ognisku.

-Dziki zwierz się przebudził, może tur lub wataha wilków.

-Nie, to odgłos Lwa! Opłakuje Sobierada.

-Cisza, krzyknął Racibor. To odgłos rogu, słuchajcie.

W puszczy brzmiał coraz głośniej róg, ale jego dźwięk, nie zwiastował polowania. -To róg bojowy, zakrzyknął kasztelan.

-Wojna!

-Wojna. Powtórzył z niedowierzaniem Racibor.

Odrzucono puchary, chwycono za miecze i topory i cała trójka co sił w nogach zbiegła do strażnicy u podnóża świętej góry Dziadoszyców. Tam przy wartowni, strażnik wskazał na skraj puszczy i rzekł.

-Panie konni na trakcie. Widzicie pochodnie?

-To drużynnicy z Głogowa?

-Tak to chyba moi ludzie.

-Taka ćma, że nic nie wyznasz, co mają na proporcach.

-Musimy czekać.

-Cóż mogło się zdarzyć? Pytali jeden przez drugiego.

W głowie Racibora zakołatała myśl, może to kneź przybywa na sąd! Wspomnienie Ilvy wróciło.

-Widać już pochodnie wedle wzniesienia, zaraz wjadą na ścieżkę między dębami a od krzywej brzozy mają już niedaleko.

-Cóż to oznaczać może? Konni w środku nocy?

-Wojna z Niemcem lub Czechami, a może Prusowie napadli polańską dziedzinę?

-Jaka woja z Niemcem, przecie cesarz przyjacielem knezia jest?

-Cichajcie, już ich widać.

 

Na polanę przed strażnicą wpadli konni, dziesięcina ciężkozbrojnych z Głogowa. Konie ledwie dyszały, piana toczyła się im z pysków. Prowadzący oddział zeskoczył z konia skłonił się przed Jarlem i kasztelanem i próbując złapać powietrze przemówił.

 

-Panie, złe wieści z Gniezdna! Powiedział zdyszany

-Cóż się stało, gadaj że!

-Cesarz Otton… przerwał wziął wdech, Otton nie żyje!

-Cesarz nie żyje, ale jak?

-Toć młody przecie?

-Rany w Ilve się otworzyły czy co? Gadaj co wiesz! Zakrzyknął kasztelan.

Panie dajcie się wysapać, już mówię.

-Poselstwo przybyło z Gniezdna i te straszne wieści przyniosło. Pono cesarz Romę oblegał, bo pobuntowały się Italczyki przeciw najświętszemu majestatowi. Pecz cesarza wygnali. Otton na zgryzotę zapadł, wezwał wojsko do Lacjum i na zamku Paterno staną, gdzie szykował się do ataku na pobuntowaną stolicę. Powiadał posłaniec, że tak się załamał cesarz wygnaniem z Rzymu, że ducha wyzionął. Inni powiadają, że ręka skrytobójcy dopadła Ottona, ale jak było naprawdę….

-Dosyć tego, zakrzyknął Racibor. Cesarz na tamtym świecie, więc wojna! Nie dopuścimy do stratowania zielonych wzgórz przez końskie kopyta niemieckiego i czeskiego rycerstwa. Jam obrońca Dziadoszyców! Zbierać wojsko, słać wici. Za trzy dni idziemy na cesarskie ziemie!

 

Racibor wydobył miecz i w blasku gwiazd zobaczył Lwa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Kasia 06.07.2015
    Poczytałam i pozdawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania