Saga Zmrok, Ucieczka po zmroku, rozdział 10

Prochy Jacka Trenta zostały pochowane na terenie rezydencji którą James zbudował dawno temu w Kolorado .Na uroczystość pogrzebową przybył zespół policji z mojego komisariatu i detektyw Albert Savage, ale ukryto miejsce pochówku przed większością prasy. . Cały obszar był chroniony, a po terenach posiadłości swobodnie biegały jaguary. Stałam z Jamsem i rozmawiałam cicho ze swoją ekipą, dziękowałam im za pracę i oznajmiła, że nie wracam już do zawodu, ale zakładam własną firmę ochroniarską. James uparł się, że nie pozwoli mi się już narażać na akcjach i interwencjach, więc wynalazłam sposób na kompromis. Kiedy odchodzili, każdy z nich dostał kopertę zawierającą pokaźną premię. James spędził parę minut rozmawiając z Albertem. Uznawszy że wszystkie możliwe informacje zostały już zdobyte policyjny detektyw opuścił teren posiadłości. Zwlekałam, stojąc przy pomniku i podziwiając marmurową płytę, którą James zaprojektował dla Jacka. Łzy w moich oczach częściowo wynikały ze smutku po stracie przyjaciela, a w części były wynikiem troskliwości Jamesa. Sprawił że Jack pozostał blisko nich i ułatwił mi ten dzień na tyle, na ile było to możliwe w takich okolicznościach. Odwracałam się właśnie żeby wrócić z powrotem do domu, kiedy jaguar podniosły głowy i wydał z siebie warkot. James okręcił się wokół, złapał moje ramię i przyciągnął do siebie.

- Sądzę, że to Jared, miał przybyć- powiedział miękko - Musimy wejść do środka.

Wysyczał rozkaz w kierunku jaguarów i popędził mnie w kierunku posiadłości

. - Sądziłam, że nałożyłeś na to miejsce zaklęcia ochronne - powiedziałam.

- Biorąc po uwagę policję i innych przybyłych na pogrzeb było to zbyt niebezpieczne. Ktoś mógł oddalić się od grobu i zostać zraniony - z czułością pogładził mnie po włosach - Wiem, że jesteś zmęczona. Powinnaś się położyć na jakąś godzinę. To zbyt wczesna pora, żeby wstać.

Oparłam się o jego głowę i odnalazłam w umyśle wyrzuty sumienia.

- To nie była twoja wina, James, nigdy. Nigdy nie winiłam cię za Jacka.

Dłonią pieścił jej włosy.

- Wiem o tym. - uwagę skupiał na powiewie wiatru, obwieszczającym o przybyciu jednego z jego rasy

Wśród drzew niespodziewanie zaczęły tańczyć i skrzyć się promienie tęczy. James potrząsnął głową kiedy światło zaczęło przybierać konkretny kształt.

- Zawsze lubiłeś się popisywać, Jared - jak zwykle bez emocji powitał gościa - Wejdźmy do środka.

James w geście posiadacza przesunął rękę z mojej talii i otoczył nią kark. Roześmiałam się sama do siebie. Katatianie dopiero niedawno zeszli z drzewa.

Słyszałem to, maleńka.

Głos Jamesa rozbrzmiewał w moim umyśle w powolnej pieszczocie, która sprawiała że w brzuchu rozchodziło się ciepło. Brzmiało to, jakby się ze mną drażnił, ale zauważyłam że nie zdjął ręki z mojego karku.

Weszliśmy do domu, a ja wyswobodziłam się Jamesowi.

- Jared! Miło cię widzieć, braciszku- zaśmiałam się serdecznie- Postarzałeś się!

- A ty zrobiłaś się jeszcze bardziej nieznośna- powiedział- Za bardzo ją rozpieszczasz, James.

-Też tak twierdze, ale taką dostałem ją od was- powiedział

- Możecie o mnie nie rozmawiać jakby mnie tu nie było?- skrzywiłam się

- W pobliżu czyha na ciebie niebezpieczeństwo, Jared - ostrzegł James - Kilku zmiennokształtnych, zajmę się nimi

- Otrzymałem twoje ostrzeżenie. Ale to moje miasto, Jamesie, Sam potrafię się nimi zająć.

Wywróciłam oczami oczami.

- Równie dobrze moglibyście walić się po piersiach, jak goryle. Efekt byłby ten sam. Okaż trochę szacunku, rozkazał James.

Wybuchłam śmiechem i podniosła dłoń, by pogładzić jego ocienioną szczękę.

- Miej nadzieję, kochany, a może któregoś dnia zacznę cię słuchać.

Usta Jareda drgnęły, a złote oczy prześlizgnęły się w rozbawieniu po Jamesie.

- Odziedziczyła po ojcu więcej niż wygląd, prawda?

James ciężko westchnął.

- Jest niemożliwa.

Jared roześmiał się ignorując błysk ostrzeżenia w jasnych oczach Jamesa.

- Podejrzewam, że one wszystkie takie są.

Uchyliłam się spod ramienia Jamasa i znalazłam fotel, na którym mogłam się zwinąć.

- Oczywiście, że jesteśmy niemożliwe. To jedyny sposób, by nie oszaleć. Ale nie przejmuj się, tobie też przyjdzie kiedyś pocierpieć!

- Twoja partnerka życiowa jest złośliwym małym stworzeniem, Mroczny. Nie zazdroszczę ci.

Roześmiałam się, wcale nieskruszona.

- On za mną szaleje. Nie daj się mu oszukać.

- Wierzę ci - zgodził się Jared.

- Nie zachęcaj jej do buntu - James starał się powiedzieć to surowo, ale go rozbrajałam.- Przypominam ci, że to twoja siostra.

- Pracuje, aby o tym zapomnieć- powiedział kpiąco

- Też cię kocham, braciszku- powiedziałam

- Naprawdę, James, nie ma potrzeby żebyś wywabiał tych rzeźników z mojego miasta. Sam dam sobie z nimi radę - powiedział Jared

-Posłuchaj. Masz mnie wezwać, jeśli zajdzie taka potrzeba. - James patrzył wprost w złote oczy drugiego mężczyzny.

Głos był niski i wymuszający posłuch, piękny i wabiący. Jared odwrócił wzrok od brązowych oczu. Oczu, którego mogły wejrzeć w duszę człowieka.

- Wezwę cię, James, choć nie podoba mi się to.

- Mi również- powiedział James- Ale zgładzę ich szybko, to będzie łatwa walka

- Miejmy nadzieję, gdybyś jednak potrzebował pomocy to wezwij mnie

James kiwnął głową.

- Będę pamiętał.

- Czas już na mnie- westchnął- Muszę zapolować.

- Miło było cię wreszcie zobaczyć, braciszku - dodałam - Mam nadzieję, że wkrótce spotkam się znów. Może spotkamy się wszyscy, kiedy usuniemy już z Jamsem niebezpieczeństwo ze strony tych zmiennych.

- Kiedy James usunie niebezpieczeństwo - poprawił mnie James używając nieubłaganego, rozkazującego, nawet-nie-myśl-o-podważaniu- mojego-autorytetu tonu.

- Do widzenia Mroczny,- powiedział poważnie, a później popatrzył drwiąco na mnie- Do widzenie Lady Gray

Jared ukłonił się na pożegnanie. Potem jego ciało zakołysało się, zaczęło migotać i w kalejdoskopie barw rozpłynęło się w nocnej bryzie przez otwarte okno.

- Ja go zabiję za tą Lady Gray- wymamrotałam

- Nie przejmuj się skarbie- powiedział James- Teraz jesteś już Lady Vladesco

Wskazałam na niego czerwonym paznokciem.

- Ty też jesteś już na liście do odstrzału!- zmroziłam go wzrokiem

Zaśmiał się i podszedł do mnie, a następnie pomógł mi zdjąć czarny płaszcz. Jego palce musnęły moją nagą łopatkę i znak w kształcie sokoła na niej, znamię czarowni. Później pocałował mnie.

- Jak już załatwimy tych zmiennokształtnych, to moglibyśmy pojechać do Grecji. Zawsze chciałam jechać do Europy- powiedziałam

Chyba nie zbyt mnie słuchał, bo patrzył się z rozmarzeniem na moje wargi.

- Co?- spytał nieprzytomnie

Zaśmiałam się tylko i musnęłam jego wargi.

- Muszę wyjść i rozprawić się z jednym ze zmiennych. Kręci się w pobliżu. Natychmiast wstałam, a moje czarno-zielone oczy rozszerzyły się w oczekiwaniu.

- Powiedz tylko co mam robić. Bez problemu zmienię się w mgłę. Będę cię osłaniać!

W jego brązowych oczach pojawiło się blade rozbawienie.

- Mój Boże, Elizabeth. Brzmisz jak gliniarze z filmów.

- Jestem gliną- przypomniałam mu

-Nie, nie będziesz mnie osłaniać. Nie będziesz walczy ze zmiennym. Zostaniesz bezpieczna tutaj, gdzie wiem że nikt cię nie dotknie. Czy wyraziłem się jasno, maleńka? Nie opuścisz tego miejsca.

- Ale James- powiedziałam miękko - Jestem teraz twoją związaną. Powinnam ci pomagać. Jeśli upierasz się żeby stawić czoło temu zmiennemu, to muszę ci pomóc. Jestem twoją partnerką

- Nie ma szans, żebym się na to zgodził. Możesz się mi sprzeciwiać, ale zapewniam że tracisz na próżno energię

Mówił spokojnie z kpiącą męską wyższością, która doprowadzała ją do ostateczności

- Jestem twoim partnerem życiowym, maleńka, i wydam każdy rozkaz który uznam za konieczny, by zapewnić ci bezpieczeństwo.

Zaciśniętą pięścią uderzyłam go w pierś.

- Tak mnie wkurzasz, James! Tak bardzo staram się przyzwyczaić do ciebie i twoich aroganckich rozkazów. Nawet nie zmieniłeś wyrazu twarzy! Zamiast walki mógłbyś równie dobrze rozmawiać o pogodzie.

Podniósł brwi.

- To nie jest walka, moje kochanie. Walka jest wtedy kiedy oboje jesteśmy wściekli i sprawdzamy czyja wola jest silniejsza. To bitwa. Czegoś takiego nie może być między nami. Kiedy na ciebie patrzę nie czuję złości, tylko potrzebę żeby o ciebie dbać i cię chronić. Jestem odpowiedzialny za twoje zdrowie i bezpieczeństwo, Elizabeth. Nie mam wyboru, muszę cię chronić nawet przed twoją własną głupotą. Nie ma szans, żebyś wygrała. Jestem tego pewien, więc nie ma powodu, żeby roztrząsać tą kwestię.

Znowu go zaatakowałam. Wyglądał na zaskoczonego, a potem złapał moją nadchodzącą pięść w dłoń i delikatnie rozprostował palce. Na środku ręki złożył bardzo ostrożny pocałunek.

- Elizabeth, czy próbowałaś mnie uderzyć?

- Uderzyłam cię i to dwa razy, ty szumowino. Nawet nie zauważyłeś pierwszego - byłam bardzo rozdrażniona.

Z jakiegoś powodu sprawiało to, że miał chęć się uśmiechnąć.

- Przepraszam, maleńka. Następnym razem obiecuję, że zauważę kiedy mnie zaatakujesz - twardy wyraz jego ust złagodniał w pozorowanym uśmiechu - Będę nawet udawać że mnie boli, jeśli sobie tego życzysz.

Czarne oczy zapłonęły.

- Ha ha, bardzo zabawne, James. Przestań być takim zarozumialcem.

- Nie trzeba być zarozumiałym, żeby znać własne możliwości maleńka. Staram się dbać o ciebie jak tylko mogę. Nie ułatwiasz mi tego. Podejmuję złe decyzje tylko po to, żeby zobaczyć uśmiech na twojej twarzy - wyznał niechętnie.

Zaśmiałam się.

- Och, jaki ty pełen poświęceń jesteś- drażniłam się

-Owszem, mamy wielką moc, ale nie jesteśmy niezwyciężeni. Nie chcę żeby ci ludzie cię dotknęli. Potem porozmawiamy o tym, gdzie pojedziemy i na ile pozwolę ci się włączyć w całą sprawę.

Wzdrygnęłam się zauważalnie na słowo "pozwolę". Zaborczo zacieśnił uścisk i wycisnął krótki twardy pocałunek na środku mojej głowy.

- Cokolwiek się stanie masz zostać w obrębie tych ścian, Elizabeth.

Przywarłam do niego na chwilę.

- Nie pozwól żeby ci się coś stało, James. Inaczej będę na ciebie bardzo zła.

Na jego wargi wypłynął lekki uśmiech, nie dosięgnął jednak jego brązowych oczu. --Zostanę w twoim umyśle, kochanie i będziesz wiedzieć, że wszystko w porządku - zawahał się na moment - Mogą nie spodobać ci się moje metody.

To było ostrzeżenie. W głębi jego ciemnych oczu tkwił cień, którego nie próbował przed nią ukryć.

Podniosłam brodę.

- Mogę zachowywać się jak dziecko, James, ale nim nie jestem. Wiem, że najważniejsza jest ochrona naszej rasy i tak powinno być. Wiem że musisz użyć wszelkich środków, aby ją zapewnić.

- Mam nadzieję, że wiesz, Elizabeth . Mam nadzieję, że jesteś gotowa aby poznać, jak naprawdę wygląda moje życie. Nie mam wyboru, muszę chronić naszych ludzi. Nie zawsze w miły bądź czysty sposób. - mówił chrapliwie, a jego piękny głos hipnotyzował.

Nagle zrobił krok w tył, ale nadal więziłam jego dłoń w drobnych palcach.

- Zostaniesz w środku, moja mała. Nałożę zaklęcia ochronne. Nie próbuj ze mną walczyć.

Potarłam zewnętrzną częścią jego ręki o swój policzek.

- Zrobię to, o co prosisz.

Stanowczo złapał moją brodę, uniósł twarz do góry i położył swoje usta na moich wargach. Natychmiast zaczęły między nami przeskakiwać iskry. Spowiła nas żarząca, biała gorączka. Potem James mnie od siebie oderwał i po prostu zniknął.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania