Saga Zmrok, Ucieczka po zmroku, rozdział 4

Ten dzień zaczął się kiepsko i stawał się gorszy z każdą chwilą. O kilka razy za dużo skorzystałam z opcji drzemki i spóźniłam się do pracy. No, ale kto nie chciałby pospać chwilę dłużej? Nikt, ot co. W związku z tym niemal codziennie zdarzało mi się zaspać. Głupia opcja drzemki.

Oczywiście, kiedy chciałam ubrać swoje ulubione czarne rurki, okazało się, ze są w praniu, więc zmuszona byłam ubrać ohydną ( moim zdaniem, bo innym nieziemsko się podobałam w niej, ale ja się w ogóle podobam), białą, ołówkową i bardzo obcisłą spódnicę przed kolana i bordową, luźną bluzkę, którą dało się przeżyć. Gdyby nie to, że miałam dzień biurowy to nigdy nie ubrałabym takiego kompletu. Wyobrażacie sobie, że strzelam w tej spódnicy do takich ludzi jak Grego? Ja nie. Jeszcze ubrudziłabym ją krwią. Oczywiście, że żartuję... Chociaż...

Na szczęście moje ukochane czarne buciki od Prady nie były w praniu i mogłam je spokojnie założyć.

Nie zdążyłam zjeść śniadania. Zamiast tego pochłonęłam kilka czekoladowych wafelków, czekając na autobus. Mmm... czekolada. Alex byłaby zachwycona (jak myślicie, kto uzależnił mnie od tego paskudztwa?), ale dietetyczka walnęłaby mnie w głowę licznikiem kalorii.

Autobus, oczywiście, się spóźniał. Nie można nie kochać transportu publicznego w Kolorado. Sześć autobusów na jakieś dwieście pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. I albo się spóźniają, albo przyjeżdżają przed czasem - nie liczę już, ile razy zdarzyło mi się dobiec na przystanek tylko po to, żeby zobaczyć, jak autobus znika za rogiem. Rozkład? A co to takiego?

Jazda ciągnęła się w nieskończoność. W końcu gdy dotarłam na posterunek, okazało się, ze jestem aktualnie jedyną osobą, która umie naprawić tą głupią kserokopiarkę. Było nas chyba trzy w całym komisariacie mogące podołać temu problemowi.

Ledwie przekroczyłam próg, a już widziałam podkomisarza z wytrzeszczonymi oczami; wystarczyło dziesięć minut bez nadzoru, by zepsuli kserokopiarkę. Nowiutką kserokopiarkę. Przysięgam, są jak dzieci. Małe dzieci, których nie można spuścić z oczu. Małe dzieci palące jednego papierosa za drugim.

- Nie działa, Ryga! - poinformował mnie Max, podkomisarz. - Musimy ją odesłać. Mówiłem ci, że nowa nam niepotrzebna.

- Stara była w takim stanie, że zaraz się przegrzewała, a kopie były brązowe i cuchnęły dymem. Co zrobiłeś? - zapytałam, odwieszając płaszcz.

- Nic. Kserowałem, nagle coś zabrzęczało i przestała działać.

- Co zrobiłeś?

- No... chciałem naprawić. Nie chciałem zawracać ci głowy - dodał pospiesznie, widząc moją krwiożerczą minę.

Chciał uciec, ale złapałam go za ramię i pociągnęłam do kserokopiarki, która jęczała złowróżbnie. Wskazałam plakat na ścianie.

- Czytaj.

- Betsy, słuchaj, jestem bardzo zajęty, właśnie mam coś do ustalenia z komendantem i... Au! Dobrze, dobrze, tylko nie szczyp. Czytam: „W razie awarii w żadnym wypadku nie majstruj przy kserokopiarce, poczekaj na Lulu, Cassie albo Betsy lub Jess". No, już!

- Chciałam się tylko upewnić, że nadal umiesz czytać.

Puściłam go, zanim nie uległam pokusie, by znowu go uszczypnąć.

- Idź już, zaraz to naprawię.

Naprawienie kserokopiarki kosztowało mnie dwadzieścia minut i spódnicę (głupi toner!). Choć nie mogę powiedzieć, że mi przykro...

Później wlokąc się poszłam do Charliego, po papiery, które miałam uzupełnić po wczorajszej... interwencji.

- Jezu!- wykrzyknęłam, gdy zobaczyłam stos papierów

- Jezusa w to nie mieszaj - zażartował Charile i wziął łyka czarnej kawy

- Charlie... Ile tego!

- Betsy- powiedział poważnie- Mamy zmaltretowaną żonę, która była światkiem morderstwa, skoro przy tym jesteśmy, to mamy trupa i rannego policjanta. Sporo zdarzeń, dużo do uzupełniania.

Głupi, głupi, głupi Jack! Po co dawał się postrzelić!

- A co z Jackiem?- jęknęłam i podniosłam stos papierów

- Zaskakująco dobrze- powiedział- To wygląda tak, jakby kula go tylko drasnęła. Już go wypuścili, masz pojęcie?

Drasnęła? Było tyle krwi...

Ups! Trochę przepatrzyłam z tym uleczeniem.

- Och, naprawdę? To chyba dobrze- powiedziałam- Idę uzupełniać to... diabelstwo!- jęknęłam, zanim zdążyła się odezwać

- Wyglądasz jakbyś szła na ścięcie- zaśmiał się

Oddałam mu honor palcem, a następnie zwaliłam to wszystko na swoje biurko i wzięłam się do uzupełniania. Nie szło źle. Mocna kawa i zbożowy batonik pozwalały przetrwać mi tortury. Minęła godzina, a skoro byłam spóźniona godzinę, musiałam przyspieszyć tępo.

Później na biurko padł potężny cień. Podniosłam oczy, by spytać się Charliego co chce ( on zawsze coś chce), ale takiego widoku się nie spodziewałam.

- Jezus, Maria!- wykrzyknęłam na cały głos, a moje krzesło odjechało ( trochę mu w tym pomogłam) w tył i uderzyło z głośnym hukiem o ścianę

Pół komisariatu spojrzało na mnie, a ja delikatnie mówiąc zignorowałam ich.

- Co ty tu, do cholery, robisz?- spytałam z szeroko otwartymi oczami, jakbym zobaczyła ducha

- Dzień dobry, Elizabeth- przywitał się grzecznie, tym swoim kuszącym barytonem

Jego oczy błysnęły niebezpiecznie, tak, że aż zadrżałam. Kątem oka dostrzegłam Charliego, który wstawał z krzesła by interweniować. Wzięłam głęboki oddech, a na mojej twarz pojawił się sztuczny uśmiech.

- Jak miło cię widzieć- powiedziałam słodko, a żołądek zwinął mi się w supła na te kłamstwa- Co cię sprowadza? Teraz pracuję, przyjdź później- przy ostatnim mój głos zabrzmiał niezwykle twardo

Wstaniesz i pójdziesz ze mną, czy mam przewrócić to... dziwne miejsce do góry nogami?

Dziwne miejsce? Gdyby nie sytuacja wybuchnęłabym śmiechem. Na dodatek dawał mi pozory wyboru- zabrzmiał jego głos w jej umyśle

Zerknęłam dokoła siebie. Charlie był już niebezpiecznie blisko.

Mój uśmiech stał się jeszcze bardziej sztuczny i wymuszony.

- Co powiesz na... kawę? I tak miałam sobie robić przerwę- powiedziałam jakby nigdy nic i uśmiechnęłam się uspakajając do Charliego

Zatrzymał się i zdezorientowany patrzył jak wstaje z krzesła i odchodzę od biurka, a James podąża za mną. Wpuściłam go do pokoju socjalnego, zamknęłam drzwi na klucz i wyłączyłam kamery, czując, że zupełnie nieprzemyślnie to zrobiła!

- Co ty tu robisz?- syknęłam, zdając sobie sprawę, że cały komisariat podsłuchuje już pod drzwiami

- Chodź tu- powiedział i kiwnął na mnie palcem

Wszystko we mnie zawrzało. Jeszcze zagwiżdż jak na psa!

- Nie, dzięki, Tu mi wygodnie- powiedziałam

Jego spojrzenie prze śliznęło się po mnie, i było mroczne posiadanie błyszczące na ich brązowym dnie. Nie miłość . Posiadanie. Własność . Surowa zmysłowość . Moje ciało (niestety) odpowiedziało, ale mój mózg wykrzyknął ostrzeżenie. Nie interesowałam się ludzkim mężczyzną, który żył według zasad społeczeństwa. Byłam sama z Katakanem który sądził, że ma do mnie pełne prawo. Który wiedział, że może rządzić moim umysłem i może przekonać mnie bym wykonywałam jego rozkazy. Ten mężczyzna zażądałby całkowitej uległości i kapitulacji od swojej partnerki. A ja nie jestem rodzajem kobiety która ulegnie, skapituluje. Jak do cholery wpakowałam się w takie kłopoty?

-Elizabeth, powiedziałem żebyś tu przyszła.

Jego ton nie wzrósł, albo nawet stwardniał, raczej wypowiedział polecenie niższym tonem, aby jego głos wydawał się aksamitnym szarpaniem języka, prześlizgującym się po mojej skórze. Jego nieprzeniknione, brązowe oczy wymuszały moje posłuszeństwo.

Podeszłam bliżej, zanim mogłam się powstrzymać, i silne ramiona zacisnęły się wokół mnie, przygniatając moje ciało naprzeciw jego. Pasowałam (niestety do kwadratu) jak ulał. On był twardy i potężny, a ja cała miękko zaokrąglona i aż na zbyt świadoma jego bliskości. Wyszeptał coś w jego własnym języku, coś miękkiego i całkowicie zmysłowego.

- Uciekłaś mi- powiedział

- Najwyraźniej nieskutecznie- wymamrotałam, próbując myśleć co mówię, a to nie było przy nim łatwe

- Nigdy więcej tego nie rób!- rozkazał, a jego miękki głos uleciał daleko, stając się na powrót stanowczy i chłodny

Jego wargi szepnęły coś ponad moim tętnem, zęby szczypały łagodnie, gdy jego język głaskał w kolejnej pieszczocie. Pomyślałam, że moje ciało może stanąć w płomieniach.

- Nareszcie cię mam- szepnął

Podniosłam swoją głowę, otworzyłam swoje usta w proteście, ale jego usta zamknął się na moich, biorąc mój oddech, wymieniając go ze swoim. Moje nogi zmieniły się w gumę, i zakotwiczyłam siebie okręcając jedną nogę wokół jego uda, podczas gdy mój język plątał się z jego w długim, powolny tańcu, niczym niezmąconej erotycznej przyjemności. Uczucie przedarło się przeze mnie, tak że moja krew pulsowała, a serce zagrzmiało w moich uszach. Prawie przeoczyłam łagodne słowa muskające wzdłuż ścian mojego umysłu i zanurzając się tam.

- Wiąże cię ze sobą. Ofiarowuję ci swoje ciało, dusze i serce i biorę niemniej. Na zawsze pozostaniesz ze mną i pod moją ochroną. Twoje życie zostaje złożone w moje ręce.

Pocałunek pogłębił się, i spadałam, płonęłam, owijając się wewnątrz Jamesa Vladesco . Poczułam jak moja dusza sięga jego. Łącząc się. Moje piersi bolały i stały się ciężkie. Poczułam wilgotne pragnienie w moim najgłębszym rdzeniu, a mój umysł rozmywał się jeszcze bardziej od wzrastającej pasji.

Jakiś niewielka części rozsądku próbowały mnie ratować, jakaś niewielka nienaruszona część mojego mózgu podniosłą czerwony sztandar, ale jego usta były niepodobne do niczego czego kiedykolwiek do świadczyła i chciała więcej, jego smak uzależniał.

A później zdałam sobie sprawę co zrobił i odskoczyłam, uciekając od niego na drugi koniec pokoju.

- Coś ty zrobił?- sapnęłam, a obraz mi się rozmył przez łzy

James wyglądał na bardzo zadowolonego, podszedł do mnie i znów otoczył mnie ramionami, a ja powstrzymałam gromadzące się łzy.

- Związałem nas- odparł i pogładził mnie ręką po włosach- Złączyłem nasze dusze.

Byłam kobietą, która całkowicie nie znosiła przemocy i nie mogłam nigdy jej zaakceptować ( co za paradoks, skoro pracuje w policji!), a teraz miałam nieopisane pragnienie by trzepnąć tę przystojną twarz tak mocno jak mogłam. Tak też zrobiłam, a następnie odsunęłam się od niego jak najdalej mogłam.

- To właśnie myślę o tym twoim związaniu nas!- odparłam wściekła

James dotknął swojego policzka, najwyraźniej nigdy nie oberwał jeszcze od kobiety, a tym bardziej od tej, która jego zdaniem, miała dostarczać mu przyjemności.

-Mógłbym sprawić, że będziesz pełzać do mnie i żebrać o przebaczenie za to-warknął, jego ciemnobrązowe oczy tliły się z ciemność , płonęły

Wzdrygnęłam się.

- Nie dziękuję, nie mam zamiaru pełzać, a błaganie o przebaczenie nie jest w moim stylu- odparłam i zanim zdążył po mnie sięgnąć podeszłam do drzwi i otworzyłam je na oścież

Tak jak się spodziewałam, niby zupełnie przypadkiem, pół komisariatu miało do zrobienia coś, akurat coś koło socjalnego, a do kserokopiarki, która stała najbliżej, ustawiła się całkiem niezła kolejka.

- Dziękuję, że mnie odwiedziłeś- powiedziałam słodko- Naprawdę mi przykro, że wyjeżdżasz do... Indii. Będę tęsknić! Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy- powiedziałam ,a oczach błysnęła mi satysfakcja

James wyszedł z socjalnego i nachylił się nade mną.

- Jeszcze cię dostanę, Elizabeth- szepnął, a jego usta musnęły mój policzek

Natychmiast zadrżałam.

Odsunął się ode mnie i z gracją dzikiego kota wyszedł z komisariatu, a ja dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie garnitur od Armaniego.

Cóż za ironia! Bogaty, przystojny facet, który mnie kręcił, był podłym, aroganckim dupkiem! Życie jest beznadziejne!

No i jeszcze wszyscy zamierzali wypytać mnie o niego. Ech....

 

Serdecznie dziękuję za to, że czytacie moje wypociny. Bardzo to doceniam.

Miałabym prośbę o komentowanie i radzenie mi

Pozdrawiam :)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Nikey 30.09.2014
    Bardzo ciekawe, lekko się czyta, nie mam ogólnie żadnych zastrzeżeń, ale...No właśnie, ale! Strasznie długie. Proponuję trochę skrócić, podzielić dłuższe rozdziały na dwa krótsze :) Daje 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania