Saga Zmrok, Ucieczka po zmroku, rozdział 6

Otworzyłam oczy i stwierdziłam, że znajdują się poza miastem, wysoko w górach. James postawił mnie łagodnie na stopniach ogromnego domu, zbudowanego w bardzo symetryczny sposób. Był prawie całkowicie przeszklony, wbudowany w jedną ze skał. Sięgnął za mnie, aby otworzyć drzwi, następnie kurtuazyjnie cofnął się o krok, pozwalając mi wejść do środka. Poczułam się mała i zagubiona, wiedząc, że jeśli postawię stopę w jego norze, złożę jednocześnie swoje życie w jego ręce. Moje oczy błyskały czarno-zielonym ogniem, jak gdybym została w ich głębi złapana i uwięziona na wieki lśniąca gwiazda. Kręcąc przecząco brodą cofałam się krok za krokiem, aż zatrzymała mnie poręcz balustrady na ganku.

- Odmawiam wejścia do twojego domu.

Wtedy usłyszałam jego śmiech: niski, rozbawiony i irytująco męski.

- Nie ma dla ciebie żadnego innego mężczyzny, Elizabeth. Ani teraz, ani nigdy. Mogę wyczuć twoje emocje . Nie cierpisz, gdy jakiś mężczyzna cię dotyka.

Jego głos opadał coraz niżej cichnąć, pieszczota czarnej magii, która wydawała się rozlewać ciepło po całym moim ciele jak płynna lawa.

- Nie jest tak jednak z moim dotykiem, moja maleńka. Oboje o tym wiemy. Nie zaprzeczaj temu, bo inaczej będę zmuszony dowieść moich słów.

- Mam zaledwie dwadzieścia sześć lat. - wskazywałam desperacko- Jesteś kilka stuleci starszy. Prawie jeszcze nic nie przeżyłam.

Wzruszył ramionami ze swoją zwykłą siłą, mięśnie zafalowały, a jego czarne oczy skierował na moją niespokojną twarz.

- W takim razie będziesz się cieszyć korzyściami mojego doświadczenia.

- James, proszę spróbuj zrozumieć. Nie kochasz mnie. Nie znasz mnie. Nie jestem jak inne czarownice.. Nie chcę być klaczą rozpłodową dla swojego gatunku. Nie mogę być twoim więźniem, bez względu na to, jak bardzo jestem zepsuta i rozpieszczona.

Zaśmiał się miękko i lekceważąco pomachał ręką w powietrzu między nimi.

- Jesteś młoda, dziecinko, jeśli wierzysz w to co mówisz.

W jego głosie była łagodność, która poruszyła moim serce mimo wszystkich trapiących mnie lęków.

- Czy twoja matka jest więźniem?

- Moi rodzice różnią się od nas. Mój ojciec kocha moją matkę. Mimo tego, chciałby czasami podeptać jej prawa, gdyby zdołał. Złocona klatka ciągle pozostaje klatką, James.

Ponownie pojawiło się to rozbawienie, ocieplające jego zimne, czarne oczy.

Poczułam, że moja złość rośnie. Poczułam prawie niekontrolowany przymus spoliczkowania go. Jego szczerzący zęby uśmiech poszerzył się w subtelnym wyzwaniu. Wskazał na otwarte drzwi. Zdobyłam się na ( kolejny już dziś) wymuszony śmiech. Niedługo będę specem od nich.:

- Możemy tak tutaj stać aż do nastania świtu, James. To nie mnie słońce przypiecze, no nie?

James oparł leniwie jedno biodro o ścianę.

- Myślisz, że możesz mnie wyzwać?

- Nie możesz zmusić mnie wbrew mojej woli, nie gwałcąc przy tym naszych praw.

- Czy myślisz, że nigdy nie złamałem naszych praw, przez te wszystkie wieki mojego istnienia.

Jego miękki śmiech był bez humoru.

- Rzeczy, jakie zrobiłem w przeszłości sprawiają, że twoje porwanie staje się równie mało ważny, tak jak ludzkie wykroczenie przejścia przez jezdnię na czerwonym świetle.

- A jednak doprowadziłeś do wymierzenia Edwardowi sprawiedliwości, mimo że Kolorado jest terenem polowań Jareda, mojego brata- wskazałam, wymieniając innego potężnego Katatiana, który śledził i niszczył zmiennych. - Zrobiłeś to ze względu na mnie?

- Jesteś moją przywiązaną , jedyną rzeczą jaka stoi pomiędzy mną a zniszczeniem zarówno śmiertelników, jak i nieśmiertelnych.- Wygłosił to spokojnie, jak prawdę absolutną. - Nikt nie może cię dotykać lub próbować wejść między nas i przeżyć. On cię uderzył, Elizabeth.

- Nie udawaj takiego rycerza na koniu- prychnęłam- Mój ojciec chciałby…

James potrząsnął głową.

- Nie próbuj mieszać do tego swojego ojca, maleńka, nawet mimo tego, że jest głową rodziny Greyów i najpotężniejszym z nich. To jest sprawa między tobą a mną. Nie chcesz chyba wojny. Edward cię uderzył, to był wystarczający powód, aby musiał umrzeć.

Ponownie sięgnęłam do jego umysłu. Brak gniewu, złości. Tylko zdecydowanie.

Mówił to, co myślał. Nie blefował, ani nie próbował mnie przestraszyć. Pragnął prawdy pomiędzy nami. Przycisnęłam do ust wierzch dłoni. Zawsze wiedziała, że ta chwila może nadejść.

- Przepraszam James, - wyszeptałam bez śladu nadziei w głosie – Nie mogę być tym, kim ty chcesz żebym była. Wolę czekać tu do świtu.

Jego palce pogładziły moją twarz z niewiarygodną delikatnością.

- Nie masz bladego pojęcia, czego od ciebie chcę. - Objął dłońmi moją twarz, kciukami głaszcząc atłasową skórę powyżej miejsca na moim gardle, gdzie puls uderzał jak szalony.

- Wiesz, że nie mogę pozwolić ci na taki wybór, moja maleńka. Możemy omówić twoje lęki. Wejdź do środka razem ze mną.

Jego umysł wtargnął do mojej głowy, słodkie, ciepłe uwiedzenie. Oczy Jamesa, tak ciemne i chłodne, rozgrzały się wyglądając jak płynny ołów, wydając się wypalać się w moim umyśle, zagrażając mojej wolnej woli .Moje paznokcie zatopiły się w balustradzie , tak sam czuł że tonie w gorącym płynie.

- Przestań James! – krzyknęłam ostro, zdeterminowana zerwać mentalną więź z nim.

Były to słodkie tortury, gorączkowy żar, uwiedzenie tak niebezpieczne, że rzuciłam się w kierunku wejścia do domu, by uciec jego ciemnym mocom. Ramię Jamesa zatrzymało mój lot na oślep. Jego usta poruszyły się obok mojego ucha.

Jego ciało, agresywnie męskie, twarde i dziko pobudzone, otarło się o mnie, wywołując gorączkę.

-Powiedz to Elizabeth. Powiedz te słowa.

Nawet szept w moim umyśle był jak czarny aksamit. Jego usta, doskonałe i zmysłowe, tak gorące i wilgotne, wędrowały w dół mojego gardła. Rzeczywistość jego ciała była nawet bardziej erotyczna niż jego mentalne uwodzenie. Jego zęby lekko zadrasnęły moją skórę. Jego ciało stężało i mogłam poczuć budzącą się w nim bestię, głodną, płonącą potrzebą- nie delikatnego, myślącego kochanka lecz w pełni pobudzonego katakańskiego samca.

Słowa jakie nakazał mi wypowiedzieć prawie zadusiły mnie w gardle i zostały wypowiedziane tak cicho, że niemożliwym było stwierdzenie: czy zostały wypowiedziane na głos, czy zaledwie zabrzmiały echem w moim umyśle.

- Przychodzę do ciebie z wolnej woli.

Natychmiast mnie puścił, pozwalając mi bym samodzielne, lekko się potykając przeszła przez próg domu. Tuż za mną jego wielka postać wypełniła wejście. Stał, górując nade mną, jego brązowe oczy promieniowały gorącem, mocą, intensywną satysfakcją. James zamknął drzwi stopą i sięgnął do mnie. Krzyknęłam i próbowałam uniknąć jego dotyku, ale złapał mnie ze swoją zwykłą siłą, przytulając moje szamotające się ciało do swojej klatki piersiowej. Jego podbródek pogłaskał moje jedwabiste włosy.

- Nie ruszaj się dziecinko, albo skończysz sama się raniąc. Nie ma możliwości, abyś ze mną wygrała, a ja nie mogę pozwolić ci byś się sama zraniła.

- Nienawidzę cię!

- Nie. Nie nienawidzisz mnie, Elizabeth. Ty się mnie boisz

Wziął mnie na ręce, a ja dalej walczyłam. To jest głupie, że nie mogę używać własnych nóg.

Wszedł w głąb domu, wchodząc po szklanych schodach na samą górę, gdzie znajdowało się jedno, wielkie pomieszczenie, całkowicie pozbawione okien. Puścił mnie wtedy, a ja odskoczyłam jak najdalej od niego.

- Naprawdę przykro mi, że twój przyjaciel zginął- powiedział, choć nie mógł ukryć w swoim głosie lekkiej nuty satysfakcji

- Tego to się po tobie nie spodziewałam- wyznałam szczerze

- Ale to twoja wina, bo gdybyś nie uciekała ode mnie, to Edward nie podążyłby twoim śladem- dokończył- Nie chciałby spłodzi z tobą swojego potomstwa.

Mówiłam już, że tylko czarownice mogą dać dzieci Katatianą i zmiennokształtnym?

Prychnęłam oburzona.

- To takie złe, że miałam własne, cudowne życie?

- To była iluzja życia- powiedział- Poza tym pałałaś się niebezpiecznym zajęciem.

- Pomagałam ludziom, chamie jeden!- krzyknęłam- To było ekscytujące i cudowne. I pełne adrenaliny i ...

- Niebezpieczne, niegodne Lady Gray- dokończyła za mnie, ku mojej większej furii

- Nie jestem Lady Gray!- wrzasnęłam- Nazywam się Betsy Ryga, jestem funkcjonariuszką policji w Kolorado i koniec i kropka!

- To, że zmieniłaś kolejność liter w swoim nazwisku- bo to zrobiłaś, prawda?- nie oznacza, że zmieniłaś to kim jesteś! Nie pozbyłaś się nawet pierścienia z kamieniem czarownic. Widzą go przecież, więc nie musisz chować ręki za siebie, Elizabeth. To takie niedojrzałe. Poza tym nie będę się bzdurnie z tobą kłócił, kochanie.

- Nie mów do mnie ,,kochanie"!- krzyknęłam- Chcesz zrobić ze mnie swojego więźnia!

- Nie, Elizabeth. Chce twojego szczęścia, mogę dać ci wszystko.

- Czy ja już dziś mówiłam, że złocona klatka to nadal klatka?- spytałam wściekła

- Możliwe, że wspomniałaś- odparł

Później wybuchłam niepowstrzymanym płaczem. Cholera! Czemu ja cięgle płaczę? James westchną ciężko, bo to w końcu on cierpiał, uspokajając moje dziecięce histerie! No pewnie!

Opadłam z nóg, usiadłam w kącie i objęłam ramionami swoje kolana, a następnie ukryłam twarz za wodospadem moich własnych, rodzonych, jasnobrązowych włosów.

Podszedł do mnie i kucnął obok mnie, a następnie objął mnie ramieniem. Naiwna! Już myślałam, że będzie mnie pocieszał ( nie żebym tego potrzebowała), a on znów wziął mnie na ręce.

- Mam swoje własne nogi- zaprotestowałam w urywanym szlochu- Działają całkiem nieźle!

- Nie gadaj, bo zakrztusisz się własnymi łzami- pouczył mnie z bólem w głosie

Prychnęłam i zaczęłam kaszleć, bo oczywiście Pan Wiem Wszystko miał rację.

James usiadł na fotelu i posadził mnie sobie na kolanach, a następnie zaczął kołysać mną jakbym była małą dziewczynką. Mimowolnie wtuliłam twarz w jego ciemną koszulę i powoli się uspokajałam. Gdy uspokoiłam się całkowicie, próbowałam się wyswobodzić.

- Puść mnie!- syknęłam

Z kolejnym ciężkim westchnieniem rozłożył szeroko ramiona, a ja ześliznęłam się z jego kolan. Teraz w pełni dostrzegłam pomieszczenie w którym byłam. Pokój był liliowo-różowy, tak jasny, że nie wiadomo było gdzie zaczyna się lilia, a kończy róż. Podłoga była z desek brzozy, a meble z mahoniu. Łózko było wielkie, z wieloma poduszkami i zwiewnym baldachimem. Pokój wyglądał dość przyjaźnie, ale zniechęcało mnie na miejscu to, że należał do Jamesa.

- Rozumiem, że to twoja sypialnie- powiedziałam i omiotłam pokój krytycznym spojrzeniem- Ale ja też muszę gdzieś spać. Nie wieżę, że tego nie przewidziałeś, skoro planowałeś porwanie mnie.

Spojrzał na mnie wymownie.

- Czy u ludzi małżonkowie śpią osobno?

Spojrzałam na dwuosobowe łóżko.

- Nawet o tym nie myśl!- krzyknęłam i cofnęłam się do tyłu

- Myślę, Elizabeth, owszem myślę- powiedział, a właściwie zamruczał

- James!- powiedziałam z wyrzutem, cofając się, aż natrafiłam na ścianę

Zaśmiał się, nisko, irytująco.

- Naprawdę powinnaś się uspokoić- powiedział i wstał z fotela, a jego potężna postura zagórowała nade mną- I powinnaś iść spać, jesteś wykończona.

- Wolałabym własną sypialnię- powiedziałam

- Oczywiście.

- Czyli tak?

- Oczywiście, czyli zdaję sobie z tego sprawę, ale nie zamierzam podjąć kroków w tym kierunku.

- Nie cierpię cię!- powiedziałam z wściekłością- Łazienkę w tym... domu chociaż masz?

- Mam. Ale będzie pewien problem- powiedział niewinnie

- Jezu, co znowu?- spytałam

- Nie mam dla ciebie ubrań- powiedział z uśmiechem

Zmroziłam go wzrokiem.

- Nie myśl nawet o tym! Poradzę sobie- powiedziałam i podeszłam do jego szafy

Obserwował mnie z nieskrywaną ciekawością. Znalazłam najdłuższą koszulę jaką posiadał i wyjęłam ją.

- Po kłopocie- powiedziałam

- Yh... Kochanie, to jedna z moich najlepszych koszul- powiedział

- To mamy problem- powiedziałam radośnie i wyruszyłam na poszukiwania łazienki

 

I jak wam się podoba? Proszę o komentarze i dużo gwiazdek ;)

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ant 14.10.2014
    Nawet podoba :) Fajne!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania