Saga Zmrok, Ucieczka po zmroku, rozdział 3

Weszłam do mojego małego mieszkanka z ciężką torbą przewieszoną przez ramię. Białe ściany od razu mnie uspokoiły, a ciemnobrązowa podłoga wydawała się taka znajoma. Rzuciłam torbę na podłogę i przeszłam do kuchni i jadalni łukowatym przejściem. Z wysokiej lodówki wyjęłam sok pomarańczowy, a z górnej, białej szafki szklankę. Zapełniłam ją do pełna pomarańczowym płynem, a następnie wypiłam go na raz. Brawo, Betsy! Północ, a ty sok pijesz! Później przeszłam do białego salony, gdzie na szarej, narożnej kanapie siedziała Alexandria. Na kolanach trzymała białego laptopa, a na ciemnym stoliku do kawy porozwalane były papiery.

Alexandria Foy była moją współlokatorką i moją najlepszą przyjaciółką. Z zawody była dziennikarką, poznałyśmy się na strzelnicy. Alex miała mleczną cerę i owalną twarz. Jej proste, cienkie włosy sięgały do łopatek i były koloru jasnego blondu, oczy natomiast miała o kolorze miodu i były duże . Była smukła i wysoka, miała metr osiemdziesiąt. Miała wyraźne usta i była moją równolatką. Wyglądała jak typowa, lalka barbie.

Byłyśmy całkowitymi przeciwieństwami. Ja byłam bardzo blada, dużo bardziej od niej, ale to była cecha charakterystyczna dla czarownic. Moje oczy były bystre i czarne z delikatną domieszką zieleni. Niektórzy mówili mi, że są kuszące, uwodzące. Mój nos był smukły, a czoło gładkie, natomiast podbródek kształtny. Miałam małą, owalną twarz o delikatnych, kobiecych rysach. Usta miałam delikatne i aksamitne, naturalnie malinowe, podobno cały czas uśmiechające się kusząco. Serio? Moje włosy były gęste, jasnobrązowe, miękkie i mocno falowane, sięgały mi do pasa, co czasem było nie wygodna, ale nie miałam serca ich ścinać. Nacodzień żyły własnym życiem, nie sposób było je okiełznać. Miałam wyraźnie zaznaczoną talię i pełne piersi. Moje nogi były długie, choć sama nie byłam specjalnie wysoka. Miałam tylko metr siedemdziesiąt trzy. Byłam za to smukła, o drobnej budowie. Wyglądałam na kruchą, ale w rzeczywistości byłam twarda jak skała.

- Co tam, pani władzo?- spytała Alex nie odrywając wzroku od komputera

- Dużo się działo- westchnęłam i padłam na kanapę obok niej- Zabiłam człowieka.

- Gratuluję- powiedziała- Następnym razem zadzwoń to kupię szampana i się nawalimy.

- Hej!- pstryknęłam jej palcami przed nosem

- Co?- aż podskoczyła

- Powiedziałam, że zabiłam człowieka!

- A ja, że trzeba to oblać- odparła- W końcu był twój pierwszy raz- zakpiła

- Yhy- znów padłam na kanapę- Nie pocieszasz!

- Betsy, skarbie, nie mam czasu cię pocieszać! Piszę artykuł.

Rzuciłam jej mordercze spojrzenie.

- Dobijać to masz mnie czas!- zarzuciłam obrażona

- To wychodzi naturalnie

- Po prostu jesteś wredną suką- podsumowałam- O czym piszesz?

- O wariatach, Liz, o wariatach- westchnęła i nagle padła na poduszki

- Nie mów do mnie Liz- poprawiłam- I Elizabeth też!- dodałam na widok jej złośliwej miny- Jakich wariatach?

- Ostatnio coraz więcej jest ludzi, którzy twierdzą, że widzieli człowieka, który zmieniał się nagle w panterę, a później mordował- westchnęła

- Panterę?- zainteresowałam się

- Tak- odparła- Słyszałaś większe głupoty?- spojrzała na mnie jakby z wyrzutem

- Ktoś kiedyś powiedział mi, że weźmie mnie za żonę i mu nie ucieknę- odparłam dość histerycznie- I, że używam magii

Popatrzyła na mnie przez chwilę.

- Dobra, przebiłaś mnie- powiedziała w końcu

Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.

- Co z tymi panterami?- spytałam

- Nic, Betsy, nic. To są wariaci. Nie warci twojej policyjnej intuicji!

Mojej policyjnej intuicji!

Niemal prychnęłam ze złości. Moją policyjną intuicję zawdzięczam możliwości czytania w myślach. I tu znalazłam drugi powód do zmartwień. Pierwszy to ,oczywiście, ta pantera. Bałam się, że to zmiennokształtny. Drugi toto dlaczego nie usłyszałam myśli Grega. A może usłyszałam, ale nie zdaje sobie z tego sprawy? Albo moja moc słabnie? To by była nawet fajna alternatywa.

- Martwisz się czymś- zarzuciła mi Alexandria

Albo ona też umiała czytać mi w myślach, albo miała własną, ludzką intuicję. Zawsze wiedziała, ze się cieszę, martwię lub złoszczę.

- Skąd wiesz?- spytałam, chyba pierwszy raz

Może dlatego, że nie mogłam wyjawić co mnie martwi.

- Jak się martwisz to robi ci się zmarszczka na czole- oznajmiła beztrosko i wróciła do komputera- Co cię trapi, skarbie?

- Zmęczona jestem i tyle- odparłam i podniosłam się z kanapy- Napiję się wina i wezmę kąpiel

- Dobra myśl- pochwaliła- Tylko się nie utop

- Ale ty głupia jesteś- wywróciłam oczami i przeszłam do jasnej kuchni

Następnie wyjęłam z górnej szafki kieliszek i otwarte, białe wino z lodówki. Nalałam sobie, a następnie weszłam do piaskowo-białej łazienki i zaczęłam nalewać gorącej wody do wanny. Zdjęłam z siebie mundur i to co miałam pod nim, a następnie pozwoliłam moim włosom, wcześniej spiętymi w surowego, mocnego koka, opaść na moje plecy. Weszłam do wanny, a ciepła woda rozluźniła moje napięte mięśnie. Oczywiście zaraz potem zaczęłam przeklinać się w duchu, że postanowiłam umyć włosy, ponieważ teraz będę je suszyć pół godziny. Schowałam się pod taflą wody, wykorzystując to, że, muszę oddychać tylko co trzy minuty. Siedziałam i siedziałam, później się wynurzałam, brałam oddech i znów się zanurzałam. Przyjemne uczucie. Namydliłam się cała płynem do kąpieli, pachnącym truskawkami, a następnie nałożyłam szampon na włosy, o takim samym zapachu. Masowałam opuszkami palców skórę głowy, a później zmyłam z siebie mydliny. Gdy nałożyłam na włosy odżywką, ogoliłam nogi, zrobiłam sobie pilling twarzy i nałożyłam na nią naturalną, ziołową maseczkę, którą sama zrobiłam. Jako czarownica całkiem dobrze znałam się na ziołach. Zmyłam to wszystko z siebie, po dokładnie dziesięciu minutach. Owinęłam włosy ręcznikiem i nasmarowałam ,zarumienione od ciepła, ciało czekoladowym balsamem. Później umyłam zęby i ubrałam zielony top i czarne dresy, które służyły mi za piżamę. A na koniec najgorsze zadanie. Suszenie włosów. Są tak długie, że suszenie i układanie ich zajmuje wieczność. O pierwszej trzydzieści dotarłam wreszcie do łóżka, zwinęłam się w kłębek i poszłam spać.

Skąd wiedziałam, że to sen?

Bo byłam ranna. Moja biała bluzka zabarwiona była na szkarłatny kolor , a stojąca nade mną postać śmiała się. Paskudnie się śmiała. Rechotała sadystycznie, gdy ja cierpiałam. Uroczo!

A później zamiast paznokci pojawiły się u niego szpony i przejechał nimi po mojej nodze, zostawiając na niej wielkie, krwawiące szramy. Krzyknęłam w agonii, a on zaśmiał się. A później coś wybuchło. Jasność, wielka jasność, która mnie oślepiła. Ból łagodnie minął, a mnie otoczyła ciemność i reszta nocy minęła spokojnie. Tak sądzę, bo nie pamiętam więcej upiornych snów.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania