Saga Zmrok, Ucieczka po zmroku, rozdział 2

Ledwie mogłam myśleć wśród krzyku Grega i wrzasków Jane. Ogarnęła mnie panika, kiedy przed oczami stanął mi obraz Jacka umierającego na podłodze w salonie. Weź się w garść! Jack potrzebuje, żeby zachowała spokój! Przerabiałam w akademii niezliczone symulacje takich okoliczności, ale i tak nie byłam przygotowana na najzwyklejsze przerażenie w obliczu groźby śmierci prawdziwych ludzi. Wcisnęłam guzik nadajnika na ramieniu.

- Strzały z broni palnej. Ranny funkcjonariusz. Proszę o karetkę i natychmiastowe wsparcie.

- Dziesięć cztery. Wsparcie w drodze - odpowiedział dyspozytor.

Mimo wszystko muszę poczekać przynajmniej pięć minut, zanim zjawi się kawaleria. Puls łomotał mi w uszach, kiedy zajęłam pozycję za futryną i odbezpieczyła pistolet.

- Greg Scavo! Rzuć broń i wyjdź do przedpokoju z podniesionymi rękami!

- Nie pójdę za to do więzienia! - krzyknął Greg. - Jasna cholera! To wina Jane. Zapłaci mi za to.

Zimny dreszcz przebiegł mnie po plecach. Greg zamierzał zabrać ze sobą wszystkich na tamten świat. Zamknęłam drzwi do kuchni. Otwarcie ich zajmie Gregowi kilka sekund, i w ciągu tych kilku sekund będę musiała strzelić. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyła jeszcze dwoje drzwi. Pewnie jedne prowadzą do jadalni. A jeśli Greg zaatakuje z tej strony? Były też trzecie drzwi. Podbiegłam do Jane.

- Dokąd prowadzą te drzwi?

- To tylne wyjście.

- Proszę stąd wyjść. W tej chwili.

Jane pokręciła głową, skomląc cicho.

- Zabiję cię, ty głupia dziwko! - ryknął Greg. - I dzieci też.

Dzieci? Serce wpadło mi do żołądka. Jane wybuchnęła płaczem.

- Moje dzieci.

To był jakiś koszmar. Czy Jack jeszcze żyje? Czy Greg zaatakuje najpierw żonę, czy dzieci? Boże, nie mogła tracić czasu na myślenie. Musi działać natychmiast. Muszę powstrzymać Grega, zanim ten zabije kogokolwiek. Do diabła. Gdyby tylko miałam jakieś inne wyjście... I to ,cholera jasna, bez magi!

- Idę do ciebie, Jane! - krzyknął Greg.

Dźwignęłam solidny kuchenny stół i z hukiem przewróciła go na bok. Kucnęłam za nim z Jane. Serce łomotało mi , kiedy kucała za grubym blatem stołu obok Jane Scavo. Greg, wchodząc do kuchni, oddał kilka strzałów na oślep, zapewne po to, żebym nie zaczęła strzelać do niego. Kula gwizdnęła mi nad głową i utknęła w ścianie za nimi. Jane wrzasnęła, a ja trudnością oddychałam. Myśl, że mam wystawić głowę, przerażała mnie. Ale muszę przecież widzieć, żeby wycelować. Z trudem przypomniałam sobie wszystkie instrukcje, które wbijano im do głów w akademii. Do diabła. Symulacje były przerażające, ale to dziecinna zabawa w porównaniu z rzeczywistą akcją. Strzały ucichły. Teraz albo nigdy. Wychyliłam się za krawędź stołu i złożyłam się do strzału. Czas nagle zwolnił biegu. Zimny pot ziębił mi skórę, uszy wypełniało brzęczenie. Czułam tylko palec wskazujący prawej ręki, zagięty na spuście pistoletu, przygotowałam się, by zadać śmierć. Boże, nie. Muszę zabić człowieka. Teoretycznie wiedziałam, że to się może zdarzyć, ale naiwnie wierzyłam, że może jakimś cudem, jeśli będę wystarczająco ostrożna, to się nie zdarzy. Greg zauważył mnie wycelował. Teraz albo nigdy.

Oddałam strzał.

Jeden, szybki, trochę impulsywny, ale wycelowany strzał wystarczył. Dzięki wyostrzonym zmysłom dostrzegłam jak mała, pozornie niewinna kulka leci z zadziwiającą prędkością, a następnie wchodzi w czoło Grega. Ten wypuszcza broń, pistolet upada z głośnym łoskotem na ziemię, a następnie osuwa się z nóg i pada na podłogę. Głowa uderza o białe płytki, a z rany po środku czoła spływa szkarłatna krew. Oczy, przeraźliwie puste oczy, patrzą w moją stronę. Nie mruga. Nie oddycha. Nie żyję.

- O mój Boże! O mój Boże!- dyszy Jane

Całkowicie, na całej długiej linii, ją ignoruje.

- Jack!

Wybiegłam z kuchni i znalazłam go na podłodze w salonie. Był ledwie przytomny, rękę przyciskał do przesiąkniętej krwią koszuli. Zauważyłam na stoliku kosz z praniem, pełen poskładanych rzeczy, i chwyciłam coś z wierzchu. Ręcznik - świetnie. Uklękłam koło swojego partnera i przycisnęła ręcznik do rany od kuli.

- Betsy- sapnął Jack - Bogu dzięki. Słyszałem strzały. Bałem się, że...

- Nic mi nie jest. Wszystko mamy pod kontrolą. Tylko się trzymaj, okej? Karetka już jedzie.

Jack się skrzywił.

- Byłem głupi. Zobaczyłem, że ma broń, ale się zawahałem. Ja... ja nie cierpię zabijać. Nie chce być... mordercą

- Wiem. - powiedziałam, próbując się nie rozpłakać- Ja też nie chciałam strzelać.

Słyszała jak Jane łkała prawie bezgłośnie w kuchni. Słyszała jej przyspieszone serce i płytki oddech oraz szalejące tętno. Mogłam łatwo zapanować nad jej umysłem, ale nie używałam magi od osiemnastego roku życia. Nie chciała by James mnie namierzył. Mimo, że wyzbyłam się swojego nazwiska i przyjęłam nazwisko Ryga, nadal nosiłam pierścień swojego rodu. Nie wiedziałam czemu. Może myśl, że pozostałam sama, nie mam rodziny... niczego, zbytnio mnie przytłaczała. Tak więc uciekłam, gdy tylko osiągnęłam pełnoletność, czyli osiem lat temu, czyszcząc przy okazji rodzinne konto. Udałam się do Kolorado, gdzie rozpoczęłam studia na wydziale policyjnym. Nie było trudno wtopić mi się w tłum. Znalazłam współlokatorkę i przyjaciółkę przy okazji, świetną pracę i cel. No i oczywiście mobilizację, którą była jak najdalsza ucieczka przed tym władczym dupkiem, Jamesem.

Znów zajęłam się Jackiem, widząc, że powieki mu opadły.

- Jack? Jacku Trent, trzymaj się!- powiedziałam bardzo poważnie

Gówno to dało!

Czułam jak jego oddech stawał się płytszy, tętno słabło. Jak jego duch ucieka, jego życie wyślizguje się przez moje palce. Stracił zbyt dużo krwi. Zaczęłam kręcić głową, czując jak gorące łzy płyną mi po policzkach.

Zawołaj mnie, Elizabeth! Pomogę ci!

Na dodatek on znów wołał. Znów mnie przyzywał. James czekał tylko, aż się odezwą, by mnie znaleźć. Pomożesz! Akurat! Zignorowałam go i otoczyłam myśli potężnym murem.

A później przeniosłam swoje białe dłonie na ranę Jacka i zamknęłam oczy, zaczynając starożytną pieśń leczniczą. Nie uleczyłam jej do końca, to byłoby zbyt podejrzane. Zamiast tego zmniejszyłam ją i podarowałam mu czas. A późnej poczułam się słaba. Jak zawsze przy uleczaniu. Tak dawno tego nie robiłam, że zapomniałam jakie to uczucie.

- Funkcjonariuszko Ryga!- usłyszałam głos nad sobą- Proszę się odsunąć!

Nade mną stał ratownik medyczny. Pospiesznie wstałam i zrobiłam miejsce mu i jeszcze jednemu.

Do pokoju weszło paru policjantów, by zająć się Jane i (martwym) Gregiem.

- Betsy?

Inny, starszy, funkcjonariusz podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.

- Wszystko okey?

- Tak- odparłam, starając się brzmieć beztrosko, jeśli to możliwe, gdy zabiło się człowieka- Zmęczenie i tyle. Nadmiar emocji.

- Pierwszy rok i tak świetnie sobie poradziłaś- pochwalił mnie- Masz dar, Liz!

- Dzięki- westchnęłam- Myślisz, że papiery mogę wypełnić jutro? Zaraz kończę zmianę.

- Myślę, że tak- powiedział- Podpisz tylko i wracaj do domu. Będę cię krył- mrugnął do mnie

- Dzięki, Charlie- uśmiechnęłam się

Jego oczy błysnęły, a następnie podał mi papiery, na których złożyłam swój prosty, surowy podpis.

Nie moja wina, że na każdego faceta działam jak czekolada. Charlie nie ukrywa, że mu się podobam. Jack tak.

- Będę o dziesiątej, tak jak zaczynam!- powiedziałam i oddałam mu papiery

- Betsy.... A może jutro poszlibyśmy na...?- zaczął

- Charlie, wybacz ale nie. Ja naprawdę nie jestem zainteresowana. Jesteś dla mnie przyjacielem, nic więcej- powiedziałam, uśmiechając się miło

- Będę dalej próbował- zapewnił mnie, ku mojej goryczy- Z nikim się nie umawiasz, Betsy. Żaden facet ci nie odpowiada.

Bo tylko jeden jest dla ciebie- szepnął irytujący głosik w moim umyśle

Powstrzymałam się, aby nie zgrzytnąć zębami i nie odpowiedzieć, mu, żeby się walił. Ciężko było, oj ciężko.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Nie wiem czemu ale Saga zmierzch mi się przypomniała. Nie pytajcie dlaczego bo sam nie wiem. Ale opowiadanie fajne

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania