Poprzednie częściWarcraft - Krucjata - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Warcraft - Krucjata - Rozdział 11

Rozdział 11

Córki Księżyca

 

Atremis już od trzech godzin błąkała się po lesie. Swoim wyostrzonym wzrokiem szukała w gęstwinie jakiejkolwiek obecności nieprzyjaciela. Jak na razie nie miała w tym wielkiego szczęścia, lecz elfka nie traciła skupienia. Przeczuwała ona, że Kaldorei coś planują, i że kwestią czasu jest dowiedzenie się, co. Komandoska szła szybkim, lecz płynnym tempem, stawiając nogi ponad konary i pnącza. Tym razem, zamiast halabardy, była uzbrojona w mniejszą włócznie, której używała jak laski, a w drugiej ręce trzymała swój łuk, charakterystyczną broń Rangerów. Na plecach miałą założoną okrągłą tarczę, która świetnie współgrała z jej bronią drzewcową. U pasa zwisał jej buzdygan, przeznaczony do walki z silnie opancerzonym przeciwnikiem, oraz pistolet, który podarował jej Taylor. Była odziana w swój zielony płaszcz z kapturem, oraz metalową kolczugę, skrytą pod kamizelką. Dla niektórych mogłaby ona być zbyt przyciężkawa na długą przechadzkę po lesie, lecz wyćwiczone barki komandoski bez problemów dźwigały ciężar.

 

Towarzyszyły jej cztery osoby z jej oddziału. Trzema z nich były jej elfie przyjaciółki, z którymi razem kilka miesięcy temu dołączyła do ludzi kapitana. Były ubrane podobnie jak ich porucznik. Ostatnią personą był Corentin, czarodziej. Starał się on jak mógł, by dotrzymać kroku wysportowanym kobietom. Właściwie ciężko byłoby go uznać za maga, gdyż w ogóle na takiego nie wyglądał. Przypominał raczej jednego z zwiadowców Taylora.

 

Corentin dogonił Atremis, i rozpoczął rozmowę:

 

- Pani porucznik, chodzimy w kółko już bite trzy godziny. Już czwarty raz widzę tą wierzbę. Może powinniśmy wracać do kapitana?

- Spokojnie, magiku, mamy jeszcze czas. Te gnojki tu są, i napewno ich znajdziemy. Czuje to.

- Oczywiście ufam pani, ale…

 

Nagle czarodziej potknął się o konar drzewa. Elfki potrząsneły głową, widząc tak sromotny przykład nieporadności.

 

- Anar'alah, patrz pod nogi - Atremis powiedziała chłodno, podając swemu ludzkiemu towarzyszowi rękę. - Coś jakoś jesteś dzisiaj rozkojarzony.

- Przepraszam, ale ma to związek z pewną sprawą, która ciągle siedzi mi w głowie.

- Zaciekawiłeś mnie. Chodź, idziemy dalej, a w międzyczasie mi opowiesz. Jesteś spragniony? Trzymaj, to cię trochę pokrzepi.

- Tak, dziękuje, pani porucznik.

 

Atremis podała magowi swą manierkę. Ten otworzył ją, pociągnął z niej długi łyk, a następnie zakręcił, i oddał kobiecie.

 

- Niezłe to masz - powiedział jej. - Ty to jednak znasz się na alkoholach.

- Lepiej mi powiedz, co cię tak trapi.

- Ech, no dobrze, niech będzie. W Dalaranie miałem pewnego elfiego przyjaciela. Nazywał się Devdan. Był on jedną z najlepszych osób, jakie można sobie wybrać do towarzystwa. Razem chodziliśmy do knajp, i organizowaliśmy przeróżne głupie pijackie zawody. Albo przeganialiśmy się w najkreatywniejszych wyzwiskach na naszych nauczycieli. Ech, dobre czasy.

- I twoje rozkojarzenie wynika tylko z nostalgii za studiami?

- Daj mi dokończyć. Kiedy opuściliśmy uczelnie, i poszliśmy własnymi drogami, rozpoczęliśmy listowną korespondencję. Pisaliśmy do siebie o najróżniejszych tematach. Jakieś dwa tygodnie temu przestał mi odpisywać. Zmartwiłem się, i postanowiłem poznać tego przyczynę. Widzisz, Devdan też walczył w Przymierzu Północy. Przybył tu wraz z posiłkami z Dalaranu. Tylko że jego oddział znajdował się bardziej na północy. Gdy dostałem przepustkę na kilka dni, wyruszyłem do jego armii, by się z nim zobaczyć. Udało mi się znaleźć jego przełożonego, i on wyjawił mi straszliwą prawdę. Oddział magów, w którym znajdował się mój przyjaciel, wpadł w zasadzkę. Zwiadowcy znaleźli ich potem powieszonych na gościńcu. Tylko, że ich ciała były potwornie okaleczone. Torturowali ich. I to bardzo okrutnie.

- Czego innego można spodziewać się po tych skurwysynach? Wiesz, jak bardzo nienawidzą oni magii i jej użytkowników. A jako że twój przyjaciel był wysokim elfem, pewnie tylko spotęgowało to ich sadyzm.

- Atremis, czy możesz mi coś obiecać?

- Już mi się to nie podoba, ale dobrze, mów.

- Gdybyśmy jakimś cudem zostali złapani, i nie byłoby nadziei na ratunek, prosze, zabij mnie, zanim się do mnie dobiorą. Nie chcę skończyć tak jak on, a nie mam dość odwagi, by samemu popełnić samobójstwo. Widziałem cię wiele razy w akcji, i wiem, że nie zawahasz się ani sekundy.

- Przestań gadać jak cipa. Postaraj się lepiej, aby cię nie dorwali. Nie mam zamiaru brudzić miecza lub marnować kuli na jakiegoś cykora. Wolę zaoszczędzić amunicję na wroga. Wiem, że nie jesteś jakimś mięczakiem, tylko twardym sukinkotem, który zmiecie tych drzewolubców z powierzchni ziemi swą magią. A poza tym, to nie musisz się martwić o to, że wezmą nas do niewoli. Mamy już u tych fioletowych prostaków tak złą sławę, że po prostu zabiją nas na miejscu. Rozchmurz się trochę, mój ty jarmarczny kanciarzu - elfka szturchneła go w ramię, chichocząc.

- Marna to pociecha, ale zawsze jakaś. Cóż, może jest w tym…

 

Atremis nagle zasłoniła usta człowiekowi, a drugą ręką dała sygnał jej towarzyszkom, by schylić się. Mimo rozmowy z czarodziejem, nie przestała ona bowiem obserwować otoczenia, i kątem oka zobaczyła coś podejrzanego. Cała piątka skryła się za drzewami, i skupiła swój wzrok na drodze, leżącej na lewo od nich. Poruszała się nią cała kolumna legionistów Imperium Kaldorei. Żołnierze byli odziani w kolczugi, i uzbrojeni we włócznie, miecze, i topory. Widać było, że szykują się do walki. Wśród nich maszerowali także drudzi, rozpoznawalni przez swoje charakterystyczne szaty i ubrania. Atremis widziała ich już w akcji. Była świadkiem tornad, które rozrzucały ludzi po całym polu bitwy. Widziała, jak konary wiążą nieszczęśników, łamiąc im kości. Albo jak użytkownicy tej dziwnej magii przyrody zmieniali się w dzikie bestie, rozszarpując wszystko, co stanie im na drodze. Nieprzyjaciele szli w kierunku obozu Przymierza Północy. Nie trzeba było być geniuszem, by móc odgadnąć ich cel.

- Zmykamy stąd. Cicho i zwinnie, jakby nigdy tu nas nie było - wyszeptała do reszty. - Wracamy do Taylora. Musimy mu o tym zameldować.

 

 

Gdy mała grupka Atremis dotarła już do chatki gajowego, służącej za punkt zborny, cała reszta komandosów też wróciła już ze zwiadu. Taylor stał koło domu, i słuchał raportów swych ludzi.

- Atremis, w końcu wróciłaś - powiedział do niej. - Długo was nie było. Zaczynałem się martwić.

- Też się cieszę, że cię widzę, kochanie - odpowiedziała mu. - Szukałam i szukałam tych gnojków w nieskończoność, i w końcu nam się udało. Dostrzegliśmy sporą kolumnę legionistów, zmierzającą w kierunku obozu. Byli z nimi też druidzi.

- Cholera, ty też. Kilka naszych grup też napotkało wrogie formacje. Wygląda mi to na jakąś ofensywę.

- Powiadomiłeś już Gustava?

- Tak, godzinę temu wysłałem do niego gońca. Lord powinien podjąć jakieś działania obronne. Nie chcę, by znowu nas zepchnęli. Choć z waszych doniesień sprawa wygląda naprawdę poważnie, a niedawno przerzuciliśmy część naszych wojsk na południe. Niestety, obawiam się że czeka nas powtórka z rozrywki. Przyszłaś ostatnia, więc możemy się zbierać. Daniels, zgromadź ludzi, i powiedz im, że…

 

Daniels nie mógł usłyszeć już reszty zdania, gdyż strzała znikąd przebiła jego czaszkę na wylot. W ułamku sekundy zwalił się on na ziemię na oczach kapitana, który stał jak wryty przez kilka sekund.

 

- O żesz ty kurwa! - zaklnęła Atremis. - Taylor, chowaj się!

 

Przez całe to zamieszanie ze składaniem raportów ze zwiadu komandosi nie dostrzegli, że byli obserwowani przez wojowniczki Armii Elune, które wpadły na ich trop.Ukrywały się między drzewami, czekając na odpowiednią chwilę, i, gdy ta nadeszła, ostrzelały ich z łuków. Ich celność sprawiła, że kilku żołnierzy zgineło, zanim zorientowali się, skąd nadszedł strzał.

 

- Szukać osłon! - krzyczał Taylor, skryty za ścianą domu. - Gdy już je znajdziecie, strzelać w te linie drzew bez rozkazu!

 

Po kilku salwach amazonki wybiegły z drzew, i ruszyły w stronę wroga. Dowodziła nimi szczupła, wysoka elfka o długich, ciemnoniebieskich włosach,uzbrojona w broń drzewcową zakończoną zakrzywionym ostrzem, która zagrzewała swe siostry do boju propagandowymi tekstami:

- Do boju, córki księżyca, walczyć za Boginię! - krzyczała. - Arcykapłanka żąda od was najwyższego poświęcenia!

 

Krzyk sprawił, że oficer wystawił głowę zza ściany, patrząc się na szarżujące kobiety. Wyrżną nas pojedynczo, jeżeli się nie przegrupujemy, pomyślał.

 

- Formować szyk! - rozkazał, ruszając w stronę swoich ludzi.

 

Komandosi wyszli zza osłon, i ustawili się, gotowi, by odeprzeć wojowniczki. Zanim do nich dobiegły, odpalili do nich salwą z pistoletów, łuków, i arkebuzów. Kobiety na czele szarży zostały podziurawione jak sito, lecz reszta biegła dalej. W końcu obie strony starły się w brutalnej walce wręcz. Taylor słyszał już niejedno o tych fanatyczkach. Widział, co robiły one z osobami, które nie pasowały do ich wizji świata. Wysłuchiwał opowieści od uchodźców, uciekających ze swych spalonych domów, lub od duchownych, których miejsca i obiekty kultu zostały zburzone lub zagrabione. Kapitan nigdy nie był religijny, ale nie oznaczało to, że zamierzał biernie przypatrywać się działaniom Armii Elune. Od momentu, gdy zapoznał się z tą organizacją w Kalimdorze, robiła na nim złe wrażenie, a podczas wojny to uczucie przerodziło się w nienawiść. Te wariatki nie okazywały innym żadnej litości, a on chciał odpłacić im pięknym za nadobne.

 

Oficer starł się z jedną z amazonek. Wyminął jej obronę, i z całej siły rąbnął ją mieczem w pierś. Pancerz wytrzymał uderzenie, i kapitan powtórzył cios kilka razy. Nie przebił on jej zbroi, lecz ataki były na tyle silne, że kobieta padła na kolana z wyczerpania, błagając o litość. Taylor chwycił miecz za ostrze, i wbił jej jelec w oko, zabijając ją na miejscu. Zaraz potem rozejrzał się po polu walki. Jego ludzie zaczęli zyskiwać przewagę. Nocne Elfki nie walczyły już z tak wielkim zapałem. Powoli zaczynały się cofać.

 

Dowódczyni wojowniczek walczyła razem ze swoimi siostrami. W międzyczasie dalej wydawała im rozkazy, i recytowała na głos religijne cytaty.

 

- Pani, natarcie załamuje się. - powiedziała do niej rosła elfka, jej podoficer. - Nie wytrzymamy już długo. Musimy się wycofać.

- Nie będzie żadnego odwrotu. Będziemy walczyć do końca. Rozkaż naszym siostrom jeszcze raz naprzeć na te człeczyny.

- Ale, pani…

- To jest rozkaz! Pamiętaj, że odważne zostaną po śmierci nagrodzone przez Księżycową Matkę, a tchórze skazani na potępienie! Zwyciężymy, albo polegniemy!

- Tak jest! Żadnego odwrotu!

 

Przyboczna poleciła swym siostrom nie odpuszczać ataku, i stanęła z nimi w szeregu. Musiała dać im przykład, więc wybiegła na linie wroga, i naparła z całych sił na Atremis. Uderzyła w nią tarczą, ale ta nie przewróciła się. Siłowała się z nią przez krótką chwilę. Taylor, który dostrzegł zapasy kobiet, nie miał zamiaru typować zwyciężczyni. Nocnej Elfce nie można było odmówić krzepy. Jednak popełniła ona błąd, a mianowicie, za bardzo wyszła z szeregu. Przez to nikt nie mógł ubezpieczać jej pleców. Kapitan wykorzystał to. Szybko zaszedł ją od tyłu, gdy jej uwaga była skupiona na komandosce, i przewrócił ją na plecy, łamiąc jej nogę. Gdy ta leżała na ziemi, oficer kopnął ją w miejsce otwartego złamania, a ta zawyła z bólu. Następnie stanął na niej, i wbił jej miecz w gardło.

 

Gdy jej przełożona zobaczyła tą scenę, wpadła w furię.

 

- Ty skurwielu! - wykrzyczała do Taylora. - Zabije cię, bezbożniku!

Elfka skierowała swą broń na kapitana, i zaszarżowała na niego z dzikim krzykiem. Taylor wyciągnął pistolet z kabury, i spokojnie wymierzył. Gdy opanował drżenie ręki, wystrzelił.

Wojowniczka zginęła od strzału w głowę. Jej mózg umarł, zanim w ogóle zdołał zarejestrować kulę. Jako że nikt nie mógł im teraz zakazać odwrotu, to elfki uciekły w popłochu, pozostawiając swe ranne siostry.

 

- Atremis, jesteś cała? - Taylor zapytał się jej.

- Tak, nic mi nie jest. Ta suka prawie mnie miała, ale na szczęście byłeś w pobliżu. Jak one nas znalazły? Byłem pewna, że nikt mnie nie śledził.

- Albo przypadkowo nas znalazły, albo trafiły na nasz trop dużo wcześniej. Teraz to nieważne. Musimy wracać do obozu. Opatrzcie szybko naszych, i zbudujcie prowizoryczne nosze dla tych, co nie mogą chodzić. Ranne kapłanki dobijcie.

 

 

 

Przetrzebiony już oddział był już w połowie drogi do obozu, gdy Taylor zobaczył podejrzany ruch w gęstwinie. Rozkazał on swym ludziom przygotować broń. Wyciągnął on swój pistolet, i zwrócił się w kierunku nieznajomego. Jako że zrobiło się ciemno, to nie wiedział on, czy jest on sojusznikiem, czy wrogiem.

 

- Błyskawica! - wykrzyknął. Nie usłyszał on jednak wyczekiwanej przez niego odpowiedzi.

- Odzew! - Dalej nie było żadnego kontaktu.

- Odzew! - krzyknął, mierząc w coraz szerszą sylwetkę z pistoletu - albo otworzymy ogień!

- Nie pamiętam tego jebanego odzewu, panie - w końcu usłyszał w odpowiedzi. - Jestem tylko posłańcem! Nie strzelaj!

 

Dopiero teraz kapitan zidentyfikował biegnącego człowieka. Był nim młody, ubrudzony chłopak z niewielkim, nieogolonym zarostem. Był bardzo zmęczony. Gdy stanął, zaczął mocno dyszeć.

 

- Odzew to “grzmot”, chłopcze. - powiedział do gońca. - Lepiej to sobie zapamiętaj, bo następnym razem możesz mieć mniej szczęścia, i sczeźniesz w tym parszywym lesie. Spokojnie, oddychaj. Odpocznij chwilę.

 

Gdy posłaniec złapał oddech, Taylor zaczął go wypytywać.

 

- Wysłał cię Gustav, prawda? Przychodzisz z obozu?

- Panie, nie ma już żadnego obozu.

- Jak to? Co się do cholery stało?

- Zaatakowała nas cała chmara Nocnych Elfów. Było ich mrowie. Nad głowami latały nam te ich bestie, które polowały na nas z przestworzy. Złamali nas od razu. Na szczęście pan Gustav i pani Lireesa zdążyli się wycofać, razem z nami.

- Że co? Jak oni ominęli nasze patrole? Przecież Gustav wysłał nas tu, żebyśmy raportowali o wszelkich ruchach nieprzyjaciela. Co tu się kurwa dzieje?

- Lord kazał mi przekazać wszystkim oddziałom, na jakie napotkam, że macie rozkaz wycofania się do miasta Wexford. Tworzymy tam kolejną linie obrony, i potrzebny jest każdy człowiek.

- Tak zrobimy. Dobrze się spisałeś, synu. Zaraz, a ty gdzie idziesz?

- Powiedzieć innym. Ruszajcie do miasta, szybko.

- Nie możesz tam sam iść. Przecież zginiesz.

- Poradzę sobie. Dostałem od lorda wyraźny rozkaz, i muszę go wykonać. Niech Światłość pana strzeże.

 

Goniec zniknął w gęstwinie. Kapitan chciał go zatrzymać, ale odpuścił. Chłopak i tak nie dałby się przekonać.

- Cholera, taki naiwny - pomyślał. - Wchodzi właśnie w paszczę lwa. Szlag by to, sam kiedyś taki byłem. Pieprzona wojna.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Zaciekawiony 27.10.2018
    Atremis, ona, elfka, ona, komandoska, elfka, komandoska... Po co tak mnożyć określenia tej samej osoby w narracji dotyczącej tylko jej?
  • MrAdam 27.10.2018
    By uniknąć powtórzeń. Wcześniej wypominano mi to kilka razy, więc teraz zwracam na to uwagę.
  • Zaciekawiony 27.10.2018
    MrAdam Można też tak budować zdania, aby nie musieć określać podmiotu co drugie zdanie, zostawiając go w domyśle. Zwłaszcza w tym kawałku dotyczącym tylko bohaterki, gdzie trudno się czym innym pomylić.

    "Atremis już od trzech godzin błąkała się po lesie. Swoim wyostrzonym wzrokiem szukała w gęstwinie jakiejkolwiek obecności nieprzyjaciela. Jak na razie nie miała w tym wielkiego szczęścia, lecz nie traciła skupienia. Przeczuwała, że Kaldorei coś planują, i że kwestią czasu jest dowiedzenie się, co. Szła szybkim, lecz płynnym tempem, stawiając nogi ponad konary i pnącza."
    W zasadzie tylko ostatnie określenie w akapicie jest niezbędne (nazwać bohaterkę komandoską, aby "ona" dotyczące przyciężkawej kolczugi, nie myliło się z oną mającą wyćwiczone barki)
  • MrAdam 27.10.2018
    Zaciekawiony Dzięki wielkie za rady.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania