Poprzednie częściDotyk Amani - fragment

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dotyk Amani odc.1

Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.1

 

.....I przyszły do Niego wielkie tłumy,

które miały z sobą kulawych,

niewidomych, kalekich,

głuchoniemych oraz wielu innych

i kładli ich u Jego stóp,

a On ich uzdrowił, ...

 

Ew. św. Mateusza 15,30

 

Konstantynopol. Pracownia pisania ikon.

Początek XII w. n.e.

 

Na dworze zapadł już zmrok. W pracowni zrobiło się prawie całkiem ciemno. Mistrz zapalił świece i kończył swój obraz, a jego uczeń sprzątał pracownię i chciał już kończyć pracę.

 

- Mistrzu Doroteuszu, dlaczego jeszcze pracujesz jak jest już

prawie ciemno? Sam mi mówiłeś, że dobre światło jest

bardzo ważne.

- Kończę zaraz, skończę tylko malować oczy. Chcesz zobaczyć?

- Boże! To cud!

- Wstawaj nie klękaj, nie wygłupiaj się, to nie żaden cud.

- Przecież te oczy, te oczy... świecą. Jak to zrobiłeś?

- To specjalny dodatek do farby. Dodaje się go odrobinę i jest

taki efekt. Blask jest bardzo słaby i widać go tylko

w ciemności. Dlatego chciałem sprawdzić czy jeszcze działa.

- Skąd masz ten dodatek?

- Kupiłem go kiedyś od kupca. Podobno pochodzi z Persji.

Słyszałem już o nim wcześniej. Moi mistrzowie mi o nim

wspominali. Trzeba z nim uważać, trzymać w zamkniętym

flakonie i myć ręce po jego użyciu.

- Dlaczego dodałeś go do oczu?

- O, to stara historia, wiesz kto jest na ikonie?

- Tak, to święty Dionizy, piękna ta ikona. Kiedy ja tak będę

pisał ikony?

- Już tak potrafisz, jesteś moim najlepszym uczniem. Wiesz coś

o Świętym Dionizym?

- Nie bardzo.

- To uczeń świętego Pawła. Święty Dionizy był biskupem Aten.

Pamiętał Matkę Chrystusa, był przy jej zaśnięciu. To wielki święty.

- Dlaczego te oczy?

- To stara legenda, jest tylko powtarzana, ale nikt jej nie

spisał. Powtarzają ją z pokolenia na pokolenie i ja też ją

kiedyś usłyszałem. Podobno Święty Dionizy miał moc

uzdrawiania chorych. I podobno ktoś zauważył, że jak

przekazywał swoją moc to w jego oczach można było

zobaczyć właśnie taki słaby błękitny blask. Dlatego tak to

namalowałem. Na pamiątkę tej legendy.

- Myślisz, że ta legenda jest prawdziwa?

- Któż to może wiedzieć. To wszystko działo się tak dawno.

- No tak, to już ponad 1000 lat. To były ciekawe czasy.

- Właśnie, działy się rzeczy których dzisiaj, po tylu latach, już

nie rozumiemy.

- Ten błękit pięknie harmonizuje z tym złotem.

- Podoba ci się?

- Bardzo.

- No dobrze, gotowe. Kończmy już. Ja się zbieram, a ty

pozamykaj wszystko. Jutro ważny dzień. Przychodzą do nas

mnisi z katedry. Może coś kupią? Dlatego chciałem

skończyć tą ikonę.

 

*****

Miasto w małym państwie europejskim, lata 20-te XXI w.

Opowieść Eleny:

 

Silnik szumi równomiernie, od czasu do czasu monotonny dźwięk przerywany jest nieregularnym stuknięciem dochodzącym od zawieszenia. Świeci słońce na bezchmurnym niebie, jest przyjemnie i spokojnie. Jadę w stronę jeziora, czyli w stronę domu. Szerokie ulice zabudowane wysokimi

i średnimi blokami powoli przechodzą w węższe o mniejszej intensywności ruchu. Zabudowa też się zmienia. Coraz mniej bloków i sklepów a coraz więcej domów jednorodzinnych. Wydaje mi się, jakbym w ogóle nie myślała. Umysł na “biegu jałowym“, czy to możliwe? Spokojna droga, niewielki ruch, wiem, że zaraz dotrę do siebie. Powinnam się cieszyć, bo to przecież wyjątkowy dzień, ponieważ będę w domu około południa, a normalnie wracam o siedemnastej. Pomimo że

w robocie zawsze coś się dzieje, szefowa zwolniła mnie dzisiaj wcześniej. Rano gdy byłam w pracy zadzwonili ze szkoły, że Petia, moja córka źle się czuje i żebym ja, albo mój mąż Stefan, przyjechali po nią. Chciałam się z nim skontaktować, ale w końcu przedstawiłam sytuację szefowej,

a ona bez namysłu stwierdziła:

 

- Elena, potrzebujesz to idź, sama cię zastąpię, najwyżej kiedyś, jak będziesz potrzebna, zostaniesz dłużej.

 

Aż się zdziwiłam, widać to jeden z tych nielicznych dni w których można się z nią dogadać jak z człowiekiem. Nawet fajnie. Raz trochę odetchnę od tej zwariowanej roboty, którą w sumie lubię.

Marzenia, ambicje, gdzie są? Chyba wszystko co mogło pójść nie tak, to tak właśnie poszło. Miałam być prawniczką, zawsze o tym marzyłam. Ale jak widać nie dane mi to było. Po prostu nie dałam rady uczyć się aż tak dobrze. Pewnie dałabym radę, chciałam próbować, uzupełniać wiedzę, ale wtedy poznałam Kristiana. Uroczego, przystojnego, kochanego, najlepszego na świecie. Zakochałam się jak głupia, w końcu miałam 18 lat, to jeśli miałam zakochać się jak głupia to chyba właśnie wtedy, no to się właśnie zakochałam. Byłam z nim pół roku, wyprowadziłam się do niego, a właściwie to do mieszkania jego starszego brata w którym mieszkał Kristian, bo brat gdzieś wyjechał. Rodzice szaleli z żalu i ze złości, ostrzegali mnie, mieli o nim pewne informacje, które do mojej głowy w żaden sposób dotrzeć nie mogły. Właściwie to kiedy miałam pomyśleć, jeśli przez te pół roku prawie cały czas kochaliśmy się ze sobą. Raz za razem przez pół roku. Mówił do mnie “Stokrotka“, za to go tak kochałam. To dlatego, że tak mówili do mnie dziadkowie. Babcia namówiła matkę, żeby przy chrzcie dodano mi imię Margarita co oznacza stokrotka i babcia przytulając mnie wtedy, kiedy miałam kilka lat, mówiła do mnie, “moja kochana Stokrotko“. Tak bardzo to lubiłam. Kiedyś opowiedziałam to Kristianowi i on również zaczął tak mnie nazywać.

W końcu zaczęłam wyczuwać, że coś się psuje, że dla niego te pół roku to wystarczająco dużo, aby po prostu znudzić się Stokrotką. Był młody jak ja, chciał żyć, a nie wiązać się z jedną dziewczyną. Pewnego dnia zamiast niego otworzył mi jego brat i powiedział, że Kristian wyjechał na dłużej i on nie wie jak się z nim kontaktować i gdzie pojechał. Tyle... po miłości, koniec. No nie koniec, po miesiącu od jego wyjazdu byłam już pewna że jestem w ciąży z Petią. Kristian odezwał się do mnie po jej pierwszych urodzinach. Powiedziałam mu, że jest ojcem i że nic od niego nie chcę... i tyle. Teraz już koniec.

Po skończeniu średniej szkoły próbowałam wykonywać różne prace. Byłam kelnerką, pracowałam w sklepie. W końcu Rosica, moja najlepsza przyjaciółka, namówiła mnie ma kurs kosmetyczki. Wzdrygałam się przed tym z obrzydzeniem. Ja miałabym być kosmetyczką? A ambicje, a marzenia? Sytuacja była trudna. Rodzice, choć mnie wspierali, to czułam że ta dziecięca miłość i radość kontaktu z nimi już gdzieś przepadła. Petia szybko rosła, chciałam się usamodzielnić, wynająć mieszkanie i poszłam na ten kurs. To nawet było fajne, dawało satysfakcję z tego, że coś potrafię sama, własnymi rękami zrobić i jeszcze w perspektywie dostać za to kasę. Zaczęłam pracować razem z Rosicą w dużym gabinecie kosmetycznym. Po kilku miesiącach przyszedł tam z żoną jakiś starszy gość. Żonę intensywnie obsługiwano, a ja miałam chwilę wolnego. Zagadał coś do mnie grzecznościowo, rozmawialiśmy. Mam prostą życiową zasadę, jeśli ktoś jest dla mnie uprzejmy i miły to staram mu się odwdzięczać tym samym. Taka po prostu jestem, no nie wiem, może mu się spodobałam albo co? Zaproponował mi czy nie chciałabym pracować w telewizji. Że jest tam gabinet kosmetyczny w którym przygotowuje się tych, co występują przed kamerą i jest tam wolne miejsce bo odeszła jedna z pracownic. Jak się później okazało był to ważny gość w telewizji, szef mojej szefowej. Zgodziłam się od razu. No zawsze to telewizja, nawet nie pytałam o zarobki, każde byłyby lepsze od tych które miałam. Nieśmiało się zgłosiłam do szefowej i powie- działam, że pan Georgiew mnie polecił. Po kilku minutach byłyśmy razem z szefową u pana Georgiewa a szefowa się darła, że się nie nadaję bo to nie o kosmetyczkę chodzi tylko o wizażystkę a ja i tak mam tylko kilka miesięcy stażu i generalnie niewiele umiem, czyli nic co jest potrzebne w telewizji. Pan Georgiew przeprosił szefową, że nie zna się za bardzo na różnicach między kosmetyczką a wizażystką i... powiedział, że skoro już mnie polecił to szefowa powinna mnie wszystkiego nauczyć i że nie ma czasu, bo właśnie coś tam w telewizji. No i tak zaczęłam pracę w TV.

Początek był trudny, szefowa miała już dawno kogoś upatrzonego na wolne miejsce i szef pokrzyżował jej plany. Uczyła mnie wraz z innymi, którzy tam pracują i darła się przy tym bez przerwy. Lekko nie było, ale po kilku tygodniach okazało się, że mogę już pracować samodzielnie i matowiłam oblicza różnych bardziej i mniej ciekawych typów i ważnych pań, równie dobrze jak inne współpracowniczki. Rozkaz szefowej, wykonanie i... spokój. Szefowa przestała być złośliwa ponad miarę a ja polubiłam swoją pracę. Zawsze marzyłam, że uda mi się jeszcze zrobić w życiu coś bardziej ambitnego, może wyjechać gdzieś za granicę. Choć pieniędzy na początku było mało to od skończenia szkoły opłacałam lekcje angielskiego. Naprawdę to lubiłam, angielski szedł mi dobrze. Nauka angielskiego, zarówno w szkole jak i potem, kojarzyła mi się z rozwiązywaniem zagadek jakiejś gry logicznej. Sukcesy sprawiały radość. Po dziewięciu latach prywatnych lekcji moja nauczycielka mnie zaskoczyła. Stwierdziła, że mam talent do nauki języków, że mówię już płynnie po angielsku i ona niewiele więcej jest w stanie mnie już nauczyć. To było naprawdę miłe. Coś jednak, jakoś się udało.

Pewnego razu okazało się, że telewizja w której pracuję ma udział w kręceniu serialu filmowego. Jedna z doświadczonych charakteryzatorek została oddelegowana do tego zadania. Szefowa zapytała mnie czy chcę pojechać z nią? Mówiła:

 

- Myślisz, że już wszystko umiesz? Tak ci się tylko wydaje. Tak naprawdę nie umiesz niczego. Jak chcesz to jedź, tam może wreszcie się czegoś nauczysz i zrozumiesz na czym polega ta praca.

 

Zgodziłam się i pojechałam. Rodzice zaopiekowali się Petią. To było prawdziwe wyzwanie. To już nie przypudrowanie czoła czy nałożenie czerwonej szminki. Tam trzeba było wykonywać charakteryzację. Były rysunki i do nich należało charakteryzować aktorów. Zmieniać wygląd ich twarzy. To praca z pogranicza sztuki malarskiej i rzeźbiarskiej. Różne żele, fakturowane podkłady, lateksy, doklejane wąsy i brody, sztuczne blizny i rany. To było naprawdę coś. Zawsze byłam ambitna i przykładałam się jak mogłam. Jak zakończyliśmy zadanie i wróciły do naszego studia to moja przełożona, która świetnie znała ten fach, pochwaliła mnie przed szefową, że dobrze sobie radziłam i że mam do tego talent. Powiedziała jej również, że dobrze znam angielski a filmy zazwyczaj kręciło towarzystwo międzynarodowe i byłam tam bardzo przydatna jako tłumacz. Dowiedziałam się o tym przez przypadek i po czasie od jednej ze współpracownic, która to podsłuchała. Przy następnej okazji, która nadarzyła się po kilku miesiącach, szefowa już nie pytała mnie czy chcę znowu jechać, tylko dostałam rozkaz. Takich wyjazdów było kilka. Wydaje mi się, że ujawniła się we mnie moja artystyczna dusza. Sporo się nauczyłam, miałam już własne pomysły i rozwiązania, które znalazły uznanie. Zaczęto mnie cenić w tym fachu i powie- rzano coraz to trudniejsze i bardziej samodzielne zadania.

Na jednym z takich wyjazdów poznałam Stefana, mojego męża. Był po prostu prześliczny. Taki aktoreczek-cukiereczek z którym każda kobieta chciałaby przeżyć coś ważnego w swoim życiu. A akurat ja spodobałam się jemu. No nie powiem, on mi też. Mógł mieć może każdą, a wybrał właśnie mnie. To był burzliwy romans. Po kilku miesiącach mi się oświadczył, nie przeszkadzało mu nawet, że mam córkę. Czy go kocham? Tak kocham. Czy go bardzo kocham? Bardzo kochałam tylko Kristiana. Jak w pracy powiedziałam, że wychodzę za mąż za Stefana to szefowa ze swoją najstarszą pracownicą popatrzyły na siebie dziwnym wzrokiem. Szefowa zapytała:

 

- Chcesz wyjść za mąż za aktora?

 

No, ale dosyć tych samochodowych rozmyślań. Czas wracać do życia. Podjechałam pod szkołę. Petia czekała na mnie przed wejściem. Petia to fajna 15-latka, prawie zawsze uśmiechnięta, choć wysoka, no to może trochę zbyt szczupła, żeby nie powiedzieć chuda. Chciałoby się rzec, dziecko idealne... no przynajmniej na razie. Dobrze się uczy, ma fajne towarzystwo. Dzieciaki takie jak ona, których rodziców w większości lepiej lub gorzej znam. Zapytałam co się stało. Powiedziała, że zrobiło jej się słabo. Śpieszyła się trochę do szkoły, nie zjadła śniadania i trochę bolała ją głowa. Ja zawsze wychodzę pierwsza ponieważ mam najdalej i dojazd do pracy zajmuje mi prawie godzinę. Nieco po mnie wychodzi Stefan, a Petia musi rano radzić sobie sama. Powiedziała, że jak na drugiej lekcji pani weszła do klasy to ona, tak jak inni, gwałtownie wstała na przywitanie i wtedy poczuła, że robi jej się słabo i tak jak szybko wstała, tak samo szybko z powrotem usiadła a właściwie opadła na siedzenie, opierając głowę o ręce na stoliku. Jak później opowiadała, wszyscy popatrzyli na nią ze zdziwieniem a pani wręcz z przerażeniem i natychmiast zaczęto jej pomagać i dopytywać się co się stało. Petia powiedziała, że kierowniczka szkoły chce ze mną porozmawiać. Podeszłyśmy do niej razem. Kierowniczka w skrócie streściła przebieg zdarzeń i powiedziała, że jej zdaniem trzeba by pójść z nią do lekarza. Tak też zrobiłyśmy. Podjechałyśmy pod przychodnię i akurat miałyśmy szczęście bo lekarka nie miała pacjentów. Pani doktor obejrzała Petię dokładnie, przyłożyła stetoskop, zmierzyła ciśnienie i poinformowała mnie, że niczego groźnego nie widzi ale, że dobrze byłoby zrobić podstawowe badania krwi. Krew pobrano za kilka minut a wyniki badań miały być za dwie lub trzy godziny. Lekarka przepisała witaminy i powiedziała, że mogę Petię odwieźć do szkoły albo zabrać do domu. A jak będą wyniki to zadzwoni do mnie i powie czy są dobre. Ponieważ Petia miała jakiś ważny sprawdzian to chciała wracać do szkoły i mówiła, że czuje się już dobrze i sama wróci do domu.

Poczułam ulgę, nareszcie będę miała kilka godzin dla siebie. Wsiadłam do auta i jechałam już do swojego domu. No tak prawdę mówiąc to nie do swojego, ale do domu mojego męża. Dwa lata temu wyszłam za mąż za Stefana i z osoby biednej, walczącej o codzienne przetrwanie, stałam się nagle osobą zamożną. Właściwie to wygrałam los na loterii. Mam bardzo przystojnego, dobrze zarabiającego męża, mieszkam wraz ze swoją córką w pięknym domu nad jeziorem, dostałam

porządny samochód tylko dla siebie i mam pracę, którą lubię. No wszystko super. Jednak jakieś wewnętrzne przeczucie nie pozwalało mi cieszyć się do końca z tego wszystkiego. Prześladował mnie jakiś głupi strach, że jeśli na coś nie zapracowałam a przyszło do mnie tak łatwo, to równie łatwo może mnie opuścić. Po kilku minutach jazdy byłam w domu. Cieszyłam się, że mam parę godzin tylko dla siebie. Dom na pewno będzie pusty. Stefan miał wrócić dzisiaj później. Jednak dom był otwarty. Drzwi były lekko uchylone. Bardzo mnie to zaniepokoiło. Nigdy, przenigdy tak nie robiliśmy. Nawet jak ktoś był w domu to zawsze zamykaliśmy drzwi. Wystraszyłam się nie na żarty. Bałam się, że spłoszę złodzieja i stanę się jego ofiarą. Najciszej jak tylko umiałam, na palcach, weszłam do środka. Usłyszałam dziwny hałas wiedziałam, że w domu ktoś jest. To były jakby jęki

i nieznany mi głos oraz odgłosy szamotaniny. Dźwięk narastał i dochodził z naszej sypialni. Podeszłam pod drzwi i zrozumiałam co właściwie słyszę. Otworzyłam je cicho. To co zobaczyłam sprawiło, że cały świat stanął mi przed oczyma. Zrozumiałam, że przeczucie mnie nie zawodziło, że oto całe moje szczęście, całe moje życie wali się w tej jednej chwili a ja z raju jestem z powrotem w piekle.

Co właściwie zobaczyłam? Nasze małżeńskie łóżko a w nim długie zgrabne uda i łydki laluni, którą znałam i której nie raz robiłam gębę. Uda były szeroko rozchylone, a pomiędzy nimi, rytmicznie i dynamicznie podrygiwały zgrabne pośladki mojego męża. Rżnął tą dziwkę o buźce lalki Barbie, która w istocie była jedną z młodych aktoreczek pracujących razem z moim mężem, jak napalony młody ogier pierwszy raz dostawiony do klaczy. Pierwsze co pomyślałam to dlaczego skur....nie, mnie nie rżniesz z takim zapałem.

Byli tak zajęci sobą, że nawet nie zauważyli, że na nich patrzę a lolitka przeszła z cyklicznych pisków do ciągłego wycia. Rzuciłam jej w twarz poduszką z całej siły i rozpętało się piekło. Wszystkie przekleństwa jakie znałam, przypomniały mi się natychmiast. Darłam się aż do bólu gardła, przyrównując męża i lolitkę do najróżniejszych części wstydliwej anatomii ludzkiej. Innych epitetów też nie żałowałam. Barbie w locie połapała buty i ubranie i zbiegła po schodach w tempie, w jakim ucieka się przed trzęsieniem ziemi. Okazało się, że oboje zaparkowali w bocznej ulicy przy ogrodzeniu, żeby nie zwracać uwagi sąsiadów. Dlatego nie zauważyłam ich samochodów. Stefan stał goły ze sterczącym fiutem i po chwili, jak wróciło mu mowę, zaczął się na mnie wydzierać. Dlaczego robię sceny, jestem przecież w jego domu, o tej porze nie powinno mnie tu być, a artyści muszą od czasu do czasu “skoczyć w bok” i ja powinnam o tym wiedzieć. Następnie szybko się ubrał i pobiegł za lolitką.

Znowu zostałam sama. Zostałam sama w domu i sama w życiu. Zeszłam na dół do salonu i opadłam na fotel. Rozbeczałam się. Złe czasy powróciły. Trzeba zacząć wszystko od początku w bardzo złej sytuacji. Gorzej już być nie może, pomyślałam, płakałam i czułam, że nie mam już siły dalej o siebie walczyć. I wtedy zadzwonił telefon. Dzwoniła lekarka z przychodni, zdziwiłam się, że tak szybko. Odebrałam i usłyszałam:

 

- Proszę przyjechać z Petią do przychodni. Wyniki są złe, Petia

jest chora.

 

*****

 

Miasto w dużym państwie Ameryki Północnej, korytarz szkolny.

 

- Masz to, co ci kazałam?

- Tak proszę pani. Zamówiłem w internecie i wczoraj przyszło.

- Zrozumiałeś, jak masz zainstalować?

- Tak proszę pani, tak jak pani kazała, żeby było widać

wyraźnie wszystko co jest między nogami i twarz

jednocześnie.

- W tym kiblu dla młodszych.

- Zrozumiałem.

 

12-latek zwracał się do o trzy lata starszej od niego Emily, trzymając w rękach opakowanie z małym urządzeniem elektronicznym, które zmuszony był kupić za swoje oszczędności i to tak kupić, żeby rodzice niczego się nie domyślili i nie zauważyli. To maleńka kamerka do nagrywania filmów, przeznaczona właściwie dla jakiś detektywów albo państwowych służb. Za drobne pieniądze, da się już kupić przez internet takie rzeczy.

Emily nienawidzili niemal wszyscy, tolerowała ją własna matka a lubił ją tylko Logan. Nienawidzili ją nauczyciele za bezczelność, chamstwo, deprawację uczniów, branie narkotyków i brak postępów w nauce. Nienawidzili ją wszyscy uczniowie, wszystkich szkół do jakich uczęszczała,

a były ich już trzy. W tej była już dość długo tylko ze względu na bogatych rodziców. Gdyby nie dobre stosunki ojca ze zwierzchnikami dyrektora szkoły to już dawno by ją wyrzucono, tak samo jak ze szkół poprzednich. W jednym przypadku za próbę samobójczą jednej z uczennic, którą powiązano z Emily. Nienawidzono ją ze zwykłego, pierwo- tnego strachu. Strachu o własne zdrowie, a nawet życie. Nienawidziła jej cała rodzina włącznie z własnym ojcem. Szczególnie od czasu, kiedy porysowała ze złości nowo kupiony samochód. Nienawidziła jej własna siostra Lily, młodsza od niej o 6 lat. Nienawidzili jej nawet niektórzy członkowie własnego gangu, który zorganizowała w szkole, za to, że to co wyprawiała przerastało ich pojęcie bycia złym. Oni chcieli być źli i budzić strach u rówieśników, ale nie chcieli być tak źli, jak wymagała tego od nich Emily. Oni nie wiedzieli, że dziecięce zło może być aż tak złe, dopóki jej nie poznali. Może częściowo ją podziwiali, ale przede wszystkim oni również jej się bali.

Gang Emily którym zarządzała dopuszczał się rozbojów i aktów przemocy na uczniach szkoły do której chodziła, nawet tych o dwa lata starszych, z najstarszej klasy. Emily z pomocą swoich kompanów zabierała rówieśnikom pieniądze, nawet z użyciem noża, który własnoręcznie przykładała do brzucha swoich ofiar. No może nie zaraz noża, małego nożyka z trzy-centymetrowym ostrzem. Przecież Emily była jeszcze dzieckiem więc używała malutkiego “dziecięcego” nożyka. Poniżała i biła rówieśników ze szczególną dbałością o dokumentowanie swoich zbrodni za pomocą telefonu komórkowego. Jednak szczególnie wyrafinowanym złem, które preferowała 15-letnia Emily, było szantażowanie swoich szkolnych kompanów. Emily zbierała kompromitujące informacje wszystkiego rodzaju o uczniach, których obrała sobie za swoje ofiary. Wybierając najczęściej tych z bogatszych domów. Interesowało ją wszystko, preferencje seksualne, przeszłość rodziców i rodzeństwa, wszystko co dotyczyło sfery intymnej młodych, dorastających właśnie ludzi. W szczególności wszelkie szczegóły pierwszych eksperymentów seksualnych najstarszych uczniów szkoły. Emily żądała wiedzy o tym kto z kim i co próbowali robić i kto w kim się podkochuje. Zdobywała tą wiedzę brutalną siłą własną od dziewcząt oraz brutalną siłą swoich kompanów od chłopców, zwłaszcza brutalną siłą Logana. Emily umiała i lubiła bić innych. Po zdobyciu już “haków” na swoje ofiary mechanizm był prosty i powtarzalny. Emily informowała ich o tym co o nich wie i żądała pieniędzy za to, że informacje te nie trafią do internetu. Nie ważne czy był to filmik na którym klęczący o dwa lata starszy chłopak dostawał w pysk od Emily a potem całował jej buty czy też zdjęcie wyciągniętej z kibla, pierwszej w życiu zużytej podpaski szkolnej koleżanki. Emily instynktownie wiedziała co zaboli najbardziej.

Emily potrzebowała pieniędzy i pieniądze miała. Ofiary zmuszane były do opłacania się regularnie, jednorazowe wpłaty nie załatwiały sprawy. Zawartości portfela mogłaby już pozazdrościć Emily niejedna matka ucznia z jej szkoły. Emily dzieliła kasę pomiędzy członków gangu. Ci najstarsi

i najbardziej brutalni dostawali najwięcej. Na pierwszym miejscu był Logan. Chodził do najstarszej klasy i był jej chłopakiem a jednocześnie prawą ręką w gangu. Logan był prawie tak zły jak Emily i prawie tak ważny w gangu jak ona. Był silny, brutalny i bezwzględny, dodatkowo sprytny

i inteligentny. O związku Logana i Emily wiedzieli wszyscy. Emily miała swoją tajemnicę i potrzebowała Logana. Emily brała tabletki. Nie takie z apteki, ale takie które on jej dostarczał. To on pokazał Emily jej tabletki i to dzięki niemu czuła się choć trochę szczęśliwa, mogąc je zażywać. Za te tabletki Logan drogo płacił i musiał dostawać od niej pieniądze, bo inaczej nie miałby za co ich kupować. Logan tabletki brał czasami, ale Emily bardzo się do nich przyzwyczaiła i musiała brać je codziennie. Dopiero po zażyciu czuła się dobrze. Logan jeździł na motocyklu i często woził Emily co świadczyło, że są parą. Jednak ich związku koleżanki i koledzy nie musieli się domyślać, doświadczyli go expressis verbis, wtedy gdy w czasie przerwy zażyli swoje tabletki razem a następnie Logan wziął Emily na stojąco, dociskając ją do filara szkolnego korytarza. Korytarza pełnego uczniów, tych starszych i tych najmłodszych.

Emily miała już pomysły na podniesienie swojej bandyckiej działalności na wyższy poziom. Planowała sama zająć się rozprowadzaniem dragów w szkole oraz myślała o sfilmowaniu gwałtu. Miała już upatrzoną ofiarę, to miała być Ava, najlepsza uczennica z jej klasy.

 

- Proszę pani czy mogę już iść? Zrobiłem co pani kazała.

- Tak na razie dam ci spokój, ale chcę mieć wszystkie

nagrania. Masz to tak ustawić, żeby wyraźnie było widać co

jest między nogami i chcę wiedzieć czyje to krocze.

- Dobrze proszę pani.

 

Emily była zła, bardzo zła.

 

***

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Domenico Perché dwa lata temu
    W tym nie widzę powiązania między trzema częściami żadnego...

    Pierwsza część najlepsza, druga przegadana do znudzenia, trzecia brutalna i mimo początkowego dialogu i nadziei na akcję przegadana.
  • dziadek grafoman dwa lata temu
    Ech Domenico. Oczywiście masz rację. To początek długiego opowiadania. ma 300 stron. Będzie i akcja i związki pomiędzy wątkami. Brak związku jest zamierzony na początku. Niemal każde zdanie w finale nabierze tresci choć oczywiście nie twierdz ze to jakieś arcydzielo :)
  • dziadek grafoman dwa lata temu
    Jeśli ktoś będzie to czytał to będę publikował po mniej więcej takim kawałku 2 razy w tyg.
  • dziadek grafoman dwa lata temu
    Opowiadanie oczywiście już dawno w całości. Napisane 3 lata temu
  • kigja dwa lata temu
    Ta część ma 3633 słów. Długaśne. Ja bym to jeszcze podzieliła na pół, aczkolwiek są miłośnicy długich opowiadań, jednak większość lubi szybko zjeść, szybko wypić i szybko przeczytać. Taki lajf.

    Pierwszy komentarz chwali tę część, więc ją przeczytam z ciekawości i dam znać, że przeczytałam. Na razie.
  • kigja dwa lata temu
    Potwierdzam, że czyta się szybko, ze względu na dynamiczną akcję, która jak w kalejdoskopie ewoluuje.
    Mam dwie uwagi:
    - Bardzo niechlujny zapis
    - Dlaczego historia ikonipisarzy jest krótka? Dla mnie była najbardziej wciągająca i liczyłam, że autor po wstawce z czasów współczesnych szybko wróci Mistrza, a tu guzik, guzik z pętelką i jestem zawiedziona, obrażona. Idem stond.
    4.
  • dziadek grafoman dwa lata temu
    Musze cię rozczarować. O mistrzu Doroteuszu już nic, aż do końca. Jedynie ta ikona pojawi się w czasach współczesnych. No i o błękitnym blasku oczu...będzie, jeśli oczywiście ktoś będzie to tu jeszcze czytał. Myślę, że tak po dwóch kolejnych częściach uczciwym będzie zadać to pytanie :). Nie wiem co rozumiesz przez niechlujny zapis. Ja bym raczej powiedział że bardzo kiepski warsztat. Albo w ogóle go brak :) To moje pierwsze opowiadanie które w życiu napisałem. Rażą powtórzenia i zbyt częste użycie imion własnych, zamiast zaimków osobowych. Od tamtej pory napisałem już tych opowiadań kilka i ten warsztat jest chyba odrobinę lepszy. Oczywiście jestem amatorem i tak już zostanie.
  • kigja dwa lata temu
    Ikonopisarzy - literówka

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania