Poprzednie częściDotyk Amani - fragment

Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.7

Wybrzeże Tureckie.

 

Arman i Jamila zjawili się w porcie rybackim około godziny 22, już po zachodzie słońca, tak jak umówili się z szyprem, który podjął się przeszmuglowania ich do Turcji. Jamila była trochę wystraszona, ale ojciec cały czas ją pocieszał, żeby się niczego nie bała, że nic złego ich nie spotka. Szyper, który był jednocześnie kapitanem i jedno- osobową załogą małego kutra, zaokrętował swoich pasażerów w małej kabinie, która była jedyną nadbudówką na tej jednostce. Wziął od Armana pieniądze i starannie przeliczył, uważnie się im przyglądając. Zaoferował im wygodną rozkładaną pryczę i poinstruował w jaki sposób na łodzi realizuje się wiadome potrzeby. Poinformował ich również, że do przebycia mają około 180 mil morskich i że podróż potrwa dobę. Do wybrzeży Turcji dotrą jutro w nocy. Jedyną ofertą kulinarną, jaką kapitan mógł im zaoferować, była gorąca woda. Resztę muszą przyrządzić sobie sami i Arman był na to przygotowany. Arman nie mógł lepiej trafić. Szyper tak naprawdę był rybakiem tylko dla kamuflażu swojej właściwej działalności. W istocie był doświadczonym przemytnikiem, który zajmował się szmuglowaniem różnorodnej kontrabandy z Turcji na Krym. Ci, którzy skierowali Armana do niego właśnie, wiedzieli co robią. Znał on doskonale każdy szczegół wybranych przez siebie fragmentów wybrzeży tureckich. Wiedział dokładnie do jakich zatoczek można podpłynąć, tak aby być poza zasięgiem obserwacji straży przybrzeżnej i jaką pogodę do tego wybrać oraz jaką porę doby, żeby pogranicznicy byli jak najmniej czujni. Nie jedna podejrzana paczka i nie jeden podejrzany typ, płynęli już tą jednostką. Około godziny 23, kapitan odepchnął nogą swój mały okręcik od nabrzeża a następnie jednostka zaklekotała wolnoobrotowym dieslem i wzięła niezwłocznie kierunek, prawie dokładnie na południe. Podróż przebiegła spokojnie, pogoda sprzyjała niebezpiecznej wyprawie. Arman i Jamila próbowali trochę się zdrzemnąć. Kapitan czuwał cały czas i prowadził kuter. Na drugi dzień, koło północy, byli w pobliżu tureckiego wybrzeża. Ostatnie kilka mil kuter płynął w ciemności bardzo powoli. Silnik został ustawiony tak, aby pracować najciszej jak się da. W końcu kapitan skierował swoją jednostkę w małą zatoczkę a następnie płynął wprost w stronę brzegu i wyłączył silnik. Kuter zatrzymał się nie dalej jak trzysta metrów od kamienistej plaży. Arman w międzyczasie napompował ponton i kapitan pomógł jemu i Jamili zająć w nim miejsce, a następnie podał im plecaki. Szeptem życzył im powodzenia i odepchnął ponton. Arman zaczął wiosłować i ponton szybko zbliżał się do brzegu. Kapitan asekurował ich jeszcze przez chwilę, a kiedy się upewnił, że wszystko idzie zgodnie z planem to diesel ponownie cicho zaklekotał. Powoli oddalił się w stronę otwartego morza. Po dwudziestu minutach Arman z Jamilą dopłynęli do pustego, skalistego wybrzeża. Arman wybrał miejsce w którym mógł dobić do brzegu i cicho wszedł po pas do ciepłej wody. Dociągnął Jamilę i wysadził ją bezpośrednio na brzeg. Następnie wyciągnął ponton i najszybciej jak to było możliwe, spuścił z niego powietrze.

W nadbrzeżnych skałach było kilka pęknięć i małych wąskich szczelin. Wybrał największą z nich i ukrył tam ponton i wiosła. Udało się to tak dobrze, że nie było nic widać. Powiedział cicho do siebie:

 

- Tu go nikt nie zauważy, przynajmniej przez kilka dni.

 

Następnie się przebrał, poprawił ubranie Jamili i po założeniu plecaka wziął ją za rękę. Spokojnie, jakby nigdy nic, poszli razem wzdłuż wybrzeża udając zagranicznych turystów, którzy trochę zabłądzili i spóźnili się do hotelu. Korzystając z GPS-u odczytał pozycję i ustalił, że do miasteczka do którego chciał dotrzeć jest około 6 km. Wiedział, że w miasteczku nadmorskim są pensjonaty dla turystów, jednak nie chciał przyjść tam w środku nocy. Nie chciał zwracać na siebie uwagi. Wybrał w lesie, około trzech kilometrów od morskiego brzegu, stosowne, gęsto zarośnięte miejsce i szybko rozstawił tam mały namiot, który niósł w plecaku. Resztę nocy przespali w nim w miarę wygodnie. Obudził się o świcie i rozejrzał w około w świetle dnia. Po stwierdzeniu, że okolica jest bezludna a miejsce biwaku dobrze wybrane, bo zupełnie niewidoczne, pozwolił córce pospać do 10 rano. Następnie zwinęli skromny obóz i spokojnym krokiem udali się do miasteczka. Pierwszych ludzi spotkali po dwóch kilometrach. Arman z ulgą stwierdził, że nikt nie zwraca na nich szczególnej uwagi. Widać miejscowi byli obyci z widokiem turystów. Po dotarciu na miejsce wybrał ładny, czteropiętrowy pensjonat z pokojami, których balkony zwrócone były wprost w stronę morza. Wszedł do recepcji.

 

- Dzień dobry, rozmawia pani po angielsku?

- Tak, oczywiście.

- Szukam pokoju na trzy dni dla siebie i dla córki.

- Oczywiście, nie ma problemu.

- Chcielibyśmy z widokiem na morze.

- Tak proszę bardzo, jest łazienka i dwa osobne łóżka, cena

panu odpowiada?

- Tak, w porządku, w cenie jest wyżywienie?

- Oczywiście, proszę wypełnić formularz i donieść mi go przy

kolacji, a tu jest klucz do pokoju, basen do waszej dyspozycji

czynny do 19. Zostawi pan paszporty?

- Wolałbym mieć je przy sobie.

- To poproszę na chwilę, przepisze tylko wasze nazwiska.

O, Rosjanie, często mieliśmy gości z Rosji. Teraz, ze względu

na to co stało się w Albanii, to ruch turystyczny trochę

zmalał. Ale wierzymy, że wszystko wróci do normy.

 

Arman ze strachem podał paszporty. Recepcjonistka przepisała nazwiska i na szczęście nie sprawdzała wiz. Odetchnął z ulgą. Wiedział, że może czuć się przez najbliższe dni w miarę bezpiecznie. Jamila padła na łóżko i natychmiast zasnęła. On do niej dołączył.

Nazajutrz zostawił Jamilę na plaży przy hotelu, w miejscu gdzie było niewielu ludzi i polecił jej spokojnie na niego czekać, a sam zaczął badać miasteczko i okolice. Jamila nauczyła się już, że musi zostawać sama przez jakiś czas. Arman w końcu trafił w rejon dworca autobusowego. Od razu zauważył, że kręciło się tam kilku, dziwnie zachowujących się ludzi. Próbował zrozumieć cokolwiek z tureckiego rozkładu jazdy. Był już pewny, że jeden z tubylców go obserwuje.

W końcu Turek podszedł do niego i szeptem zapytał łamaną angielszczyzną:

 

- Mister. Ty znasz angielski? Chcesz gdzieś jechać?

- Dlaczego pytasz?

- Znam kogoś kto może pomóc.

- Ciekawe? A w jaki sposób?

- Mister czy ty jesteś chory?

- To nie twój biznes.

- Organizujemy wycieczki.

- Wycieczki dokąd?

- Na zachód w stronę granicy z Grecją, tu teraz dużo ludzi

próbuje jechać w tamtą stronę.

- Przecież jakbym chciał tam jechać, to nie potrzebuję niczyjej

pomocy, wsiądę w autobus i pojadę.

- O, mister, mylisz się, sam nie pojedziesz. Od czasu wydarzeń

w Albanii po Turcji sam nie pojedziesz. Są punkty kontrolne,

kontrole w autobusach i pociągach. Sprawdzają dokumenty

i pytają dokąd jedziesz. Jak jesteś podejrzany to cię

aresztują. Nie przepłyniesz również przez Bosfor ani nie

przejedziesz przez mosty bez szczegółowej kontroli.

- Co chcesz mi zaproponować?

- Możemy zawieźć cię w stronę granicy z Grecją, wiemy jak

jechać żeby ominąć kontrole, przeprawimy cię również przez

cieśninę Dardanele w okolicach Gallipoli, naszym statkiem

do europejskiej części Turcji. Po drodze załatwimy nocleg.

Dostarczymy cię 20 km od granicy z Grecją. Co dalej zrobisz

to twoja sprawa. Więcej pomóc nie możemy. Jesteś

zainteresowany? Tu teraz sporo takich jak ty z nami jeździ.

Są i Turcy, ale w większości, powiedzmy turyści z zagranicy.

- Ile chcecie za taką “wycieczkę”?

- Bierzemy 500 dolarów.

- Jestem z córką, zapłacę wam 800 za dwie osoby, więcej nie

mam.

- Poczekaj chwilę.

 

Arman widział, że Turek odchodzi i do kogoś dzwoni. Miał najczarniejsze myśli, spodziewał się, że został zdekonspi- rowany, rozglądał się którędy będzie uciekał jak przyjedzie policja. Jednak Turek wrócił po chwili.

 

- Ok, zgodzili się na 800. Tam jedzie się busem, zbiera takich

jak wy. Będzie tu za dwa dni w piątek o 8.30 rano. To

niebieski Ford, musisz go wypatrzeć, nie jest oznaczony.

Zapłacisz u kierowcy, tylko się nie spóźnijcie, nie będą

czekać. Masz telefon? Zapisz sobie ten numer. Jakbyś nie

umiał znaleźć naszego busa to zadzwoń.

 

Arman skrzętnie zapisał numer w swoim telefonie. Jeszcze nie wiedział jak bardzo mu się przyda w niedalekiej przyszłości. Doskonale rozumiał, że padł ofiarą zorganizowanego gangu zarabiającego na ludzkim nieszczęściu. Zdawał sobie sprawę, że dostarczenie kogokolwiek w pobliże silnie strzeżonej granicy, niczego nie załatwia. Przywiezieni tam ludzie, pewnie w większości chorzy i starzy, skazani są z góry na niepowodzenie. Tak dowiezieni klienci na pewno od razu przy granicy zostaną zdekonspirowani i aresztowani. Ta grupa obdziera chorych z pieniędzy za kilka dni nadziei. Jednak Arman wierzył w siebie i w swoje umiejętności. Być może jemu uda się coś z tego zrobić. Wszystko zależy od tego, co zastanie na miejscu, dlatego się zgodził. W końcu Albania była na zachód.

Dwa dni szybko minęło. Oboje odpoczęli i byli gotowi do dalszej drogi. Czas spędzali prawie wyłącznie na plaży albo przy basenie. Z pensjonatu nie wychodzili w ogóle, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Arman jedynie uzupełniał zapasy napojów i jedzenia. W dniu poprzedzającym ich dalszą podróż uprzedzili uprzejmą recepcjonistkę, że jutro rano będą wcześniej wyjeżdżać. Ona ich rozliczyła i zaproponowała im jeszcze śniadanie, specjalnie dla nich na siódmą rano, na co on chętnie przystał. Parę minut po ósmej byli oboje na dworcu autobusowym i Arman wypatrywał niebieskiego Transita.

Bus podjechał dokładnie o umówionej godzinie. Od razu było widać, że kierowcy zależy na tym aby postój był jak najkrótszy. Oni wypatrywali busa a kierowca ojca z córką. Samochód był już pełen ludzi, zostały dla nich ostatnie dwa wolne miejsca. Kierowca, młody Turek, powiedział po angielsku, że rozliczą się na postoju i że od razu odjeżdżamy. Bus ruszył a Arman przyglądał się pasażerom. Dziwne to było towarzystwo. Widocznym było, że pochodzą z różnych stron Azji. Dwie starsze kobiety, które podróżowały razem i znały się dobrze, miały azjatycką urodę. Prawdopodobnie pochodziły z Chin lub któregoś z azjatyckich krajów nad oceanem Indyjskim. Pozostali to starszy gość, o typowo arabskim wyglądzie, matka z dwójką ciężko chorych dzieci, ubrana w hidzab, prawdopodobnie Turczynka i dziadek o wyglądzie Hindusa. Niektórzy czasem coś do siebie mówili w nieznanym Armanowi języku, ale generalnie towarzystwo było milczące i skupione wyłącznie na sobie. W najgorszym stanie był Hindus. Był bardzo słaby, na przerwach trudno było mu wyjść z busa i na każdym postoju wymiotował. Prawdopodobnie miał również wysoką gorączkę. Arman patrzył na to towarzystwo i zastanawiał się, po co oni właściwie tam jadą. W jaki sposób chcą dostać się do Grecji a potem do Albani. W jaki sposób chcą dostać się do strefy? Czy chcą przekupywać ludzi, którzy staną im na drodze do wymarzonego zdrowia czy też liczą na ludzką litość? Żaden z podróżnych nie wyglądał na bardzo zamożnego. Arman rozumiał coraz bardziej, jak beznadziejnego zadania się podjął. Jak patrzył na tych ludzi to zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że jego szanse niewiele różnią się od tych, z którymi jechał. Minął pierwszy dzień. Samochód zatrzymywał się w taki sposób, że pasażerowie mogli wyjść wyłącznie w lesie. Po zakupy po przydrożny kebab i napoje, wychodził tylko kierowca. Rozdawał jedzenie pasażerom w busie. Kierowca się bał, że zostanie zdekonspirowany. Zdawał sobie sprawę, że wykorzystuje i oszukuje pasażerów. Dojechali w końcu, już po zapadnięciu zmroku, do miejsca gdzie miał być obiecany nocleg. Samochód wjechał na dziedziniec zaniedbanego gospodarstwa na skraju wsi, w okolicach miasta Gallipoli. Właściciel natychmiast zamknął bramę. Zaprowadzono pasażerów do dużego pomieszczenia, gdzie jedynymi meblami były stare metalowe łóżka, podobne do tych, jakich używa się w koszarach wojskowych. Jedynym oświetleniem, jedna żarówka, wisząca z oprawką na drucie sterczącym z sufitu. Na łóżkach brak było pościeli, a na starych poplamionych materacach leżały tylko koce i poduszki. W brudnej łazience można było się umyć tylko w zimnej wodzie a wychodek był na dworze. Kierowca i właściciel gospodarstwa, poczęstowali gości kawą i herbatą. To wszystko co oferowało to improwizowane biuro podróży. Stan zdrowia starego Hindusa ciągle się pogarszał. Chwilami stary tracił przytomność aby znowu ją odzyskiwać. Współtowarzysze podróży pomogli mu położyć się i napoili go herbatą. Jeść nie był już w stanie niczego. Arman był tym zaniepokojony. Nie trudno było zauważyć, że ten człowiek umiera. Nikt nie wiedział co mu jest. Arman obawiał się, żeby nie zarażono jego córki jakąś groźną chorobą. Noc minęła spokojnie, choć napięcie nerwowe nie pozwalało im zasnąć.

Rano obudzono wszystkich około 6. Po kilkunastu minutach wszyscy byli już w busie. Starego Hindusa trzeba było wnieść do środka. Usiadł i oddychał z trudem. Ruszyli w stronę wybrzeża. Jechali w kierunku cieśniny Dardanele, do której zostało kilkanaście kilometrów. Po drodze Hindus zaczął się dusić. Pasażerowie zażądali aby się zatrzymać. Kierowca zjechał z głównej drogi w drogę leśną i zatrzymał się w lesie. Wyniesiono starego z samochodu i ułożono na trawie. Ten dusił się coraz mocniej a z ust płynęła mu spieniona krew. Nikt nie był w stanie mu pomoc. Nagle przestał kaszleć i zrobił się siny. Po kilkudziesięciu sekundach przestał oddychać i zmarł. Arman zasłonił Jamili oczy i poszedł z nią do samochodu. Po chwili zrobili to samo wszyscy pozostali. Zmarłego po prostu zostawiono w lesie, tam gdzie skonał. Nikt nie przejmował się jego dalszym losem. Kierowca wsiadł do busa. Nikogo nie informował, do nikogo nie dzwonił, po prostu zawrócił, wyjechał z lasu i pojechał dalej. Arman miał się w przyszłości przekonać, że czym bliżej znajdzie się strefy, tym więcej będzie znajdować takich ofiar, pozostawionych samym sobie w lasach i innych miejscach. Zdesperowani, ciężko chorzy ludzie, często nie przeżywali tych podróży. Nikt od razu nie przejmował się ich losem. Grzebano ich często wiele dni po śmierci, nierzadko anonimowo. Przed błyskiem to było nie do pomyślenia.

Dojechano do wybrzeża. Od europejskiej części Turcji dzieliła ich cieśnina Dardanele. Na grupę w małym porcie rybackim czekał kuter. Arman od razu zauważył podobieństwo do tej jednostki, którą przepłynął Morze Czarne. Łódź była tak samo mała, tak samo niebezpieczna, nawet szyper był podobny, Turek z gęstą brodą. Do przepłynięcia było około 5 km. Poszło to sprawnie i szybko. Widać, że przemytnicy byli dobrze zorganizowani bo po drugiej stronie czekał już kolejny stary bus. Kierowcy wyraźnie się spieszyło. Chciał wywiązać się z zadania, poganiał uczestników, żeby nie zwlekać. Jechał

kilkanaście kilometrów główną drogą, a następnie zjechał na boczną z bardzo kiepską nawierzchnią. Jechali powoli. Około godziny czwartej po południu bus dojechał do rogatek małego miasteczka. Kierowca zatrzymał się na leśnym parkingu. Poinformował wszystkich, że są na miejscu i dalej jechać nie może. Wyciągnął starą zniszczoną mapę i pokazał gdzie się znajdują oraz gdzie jest granica. Do granicy w linii prostej było około 19 km. Poinformował grupę, że na obrzeżach miasteczka, dwa kilometry dalej, jest pierwszy punkt kontrolny na którym policja sprawdza dokumenty oraz że wszyscy, którzy nie mają ważnej tureckiej wizy są natychmiast deportowani z Turcji i karani wysoką grzywną. Turczynka w hidżabie zdecydowała się iść z dziećmi w stronę miasteczka, starsze kobiety dołączyły do niej. Arman z Jamilą oraz arabski podróżnik, postanowili szukać drogi do granicy ścieżkami leśnymi albo w ogóle bez drogi, kierując się GPS-em. Pierwsze co Arman postanowił, to odłączyć się od reszty. Rozumiał, że wiązanie się z innymi w takiej sytuacji zmniejsza jego szanse na ewentualny sukces, czyli na przekroczenie granicy. Arab szybko odszedł a Arman z Jamilą pozostali sami na leśnym parkingu. Arman wiedział, że najgorsze co może teraz zrobić, to się śpieszyć. Skierowanie się od razu w stronę silnie strzeżonej granicy to wróżba szybkiego niepowodzenia. Chciał dokładnie wiedzieć gdzie

i kiedy iść dalej. Wyciągnął telefon z GPS-em i założył baterie oraz wyciągnął dokładną mapę.

Granicę pomiędzy Turcją a Grecją, prawie na całej długości, stanowi rzeka Marica albo jej kanały dopływowe. Ta granica była silnie strzeżona. Wynika to z historycznego i politycznego uwarunkowania, czyli konfliktów zbrojnych pomiędzy tymi państwami. Arman wiedział, że musi tą rzekę

sforsować i to razem ze swoją małą i chorą córką. Rzeka była szeroka. Przepłynięcie z Jamilą wpław, nawet jeśli chodziłoby o kilkadziesiąt metrów, nie wchodziło w rachubę. Musiał skonstruować cokolwiek, co ułatwiłoby mu przepłynięcie. Coś, na czym umieściłby córkę. Myślał o małej, prostej tratwie albo dużej kłodzie drewna. Pierwsze co postanowił, to wybrał na mapie miejsce, które wydawało mu się wcześniej najbardziej obiecujące. Starał się dokładnie studiować szczegóły granicy na zdjęciach satelitarnych dostępnych w internecie.

Do tego miejsca mieli około 40 km. Postanowił, że przejdą z Jamilą około 10 km jeszcze tego dnia a następnie, około 20, dnia następnego. Nie będzie to droga wprost do granicy, ale wzdłuż granicy a dopiero potem w jej stronę. Następnie plan zakładał zorganizowanie kryjówki w lesie. Jak najwygodniejszej, przynajmniej tak wygodnej jak mały namiot, ale bardzo dobrze zamaskowanej. Arman nie mógł w strefie przygranicznej korzystać z namiotu, bo spodziewał się patroli, w tym z powietrza. W kryjówce tej chciał zostawić Jamilę a sam udać się w nocy, bezpośrednio w stronę granicy i szukać miejsca w którym byłoby możliwe jej sforsowanie. Jeśli jeden rekonesans okazałby się za krótki to zakładał, że go powtórzy. Dopiero wówczas podejmie próbę przejścia z Jamilą. Miał nadzieję na to, że jeśliby został złapany, to uda mu się wytłumaczyć pogranicznikom aby zabrali z lasu również jego chorą córkę, która na niego czeka. Wszystko to było bardzo, bardzo ryzykowne. Zależało mu, żeby tak zorganizować rekonesans, aby Jamila musiała zostać w kryjówce sama jak najkrócej. Jednak i tak będzie to kilka godzin. Wyciągnął z plecaka małą kuchenkę gazową i przygotował ciepły posiłek a następnie oboje wyruszyli pieszo w stronę zaplanowanego miejsca. Szczęśliwie udało im się natrafić na leśną ścieżkę, która kierowała ich prawie dokładnie w stronę, w którą mieli iść. Przeszli 10 kilometrów za trzy godziny, docierając do celu na długo przed zmrokiem. Pogoda była dobra, był środek ciepłego lata i Arman zaplanował ten nocleg w śpiworze, bezpośrednio pod otwartym niebem. W dobrze zamaskowanym miejscu, w gęstych zaroślach, nocleg minął bez problemu i około ósmej rano ruszyli w dalszą drogę. Arman wiedział, że w dzień nie mogą wyjść na otwartą przestrzeń. Mogą trzymać się wyłącznie gęstego lasu. Na szczęście okolica przygraniczna była bezludna i gęsto zalesiona. Jamila na razie dobrze znosiła podróż. On cały czas próbował tłumaczyć jej co robią i dlaczego tak musi być. Po dziesięciu godzinach marszu przerywanego odpoczynkami, doszli na zaplanowane miejsce i Arman przystąpił do organizowania kryjówki. Znalazł zagłębienie w gęstych zaroślach, na tyle duże, że mógł postawić w nim swój mały namiot a następnie zamaskował go gałęziami tak starannie, że można było przejść kilka metrów od tego miejsca i niczego nie zauważyć. Z góry również nie był widoczny. Od kryjówki do granicy GPS pokazywał 6 km. To była taka odległość o jaką mu chodziło. Słońce miało zajść za około półtorej godziny. Zostawił Jamilę w kryjówce, wytłumaczył jej, żeby niczego się nie bała tylko położyła do śpiwora i na niego czekała oraz że wróci zaraz na początku nocy. Dał Jamili małego pluszowego misia, którego do tej pory przed nią ukrywał i wyruszył na pierwszy rekonesans. Bardzo nie podobało mu się to, że musiał córkę zostawić samą w lesie, jednak robił to dla jej dobra i nie było innego sposobu.

Włożył bluzę w kolorze maskującym go w lesie, posmarował twarz ciemnym barwnikiem i bardzo szybkim krokiem udał się w stronę granicy, wyposażony w małą, ale dobrą lornetkę. Chciał zaraz po zachodzie słońca, ale jeszcze w świetle dnia, znaleźć się jak najbliżej i ocenić ich szanse. Po niecałej godzinie był kilkaset metrów od granicy, znalazł małe wzniesienie, które stanowiło dogodny punkt obserwacyjny i lustrował teren. Wzdłuż granicznej rzeki, po stronie tureckiej, biegła droga wykorzystywana wyłącznie przez pograniczników. Pomiędzy drogą a rzeką było około 200 metrów gołej, nie zarośniętej ziemi. Po tej drodze co jakiś czas przejeżdżał samochodowy patrol. Na pasie gołej ziemi były podwójne zasieki zrobione ze zwojów kolczastego drutu. Oprócz tego, wzdłuż całej granicy były stanowiska obserwacyjne na drewnianych i betonowych wieżach. Były tam zamontowane urządzenia do monitoringu. Rzeka była szeroka, mogła mieć około 200 metrów. Nie było żadnych zarośli ani zalesień, które by do niej podchodziły. Arman patrzył kilkanaście minut, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie i nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy. On, doświadczony żołnierz, nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, że tego zrobić się nie da, jednak ta myśl, uparcie torowała sobie drogę do jego świadomości. Zrozumiał, że podróż w stronę granicy z Grecją była błędem i stratą czasu. Zrozumiał, że szukanie dogodnego miejsca do przejścia tej granicy wraz z chorą, słabą córką, jeśli to miejsce, które wydawało mu się najbardziej obiecujące, wygląda właśnie tak, to strata czasu. Tego wykonać się nie da. Na pewno zostaliby złapani a jeszcze do tego ryzykowałby życiem Jamili. Najszybciej jak tylko był w stanie, niemal cały czas biegnąć, wrócił w stronę kryjówki. Wrócił już ciemną nocą. Jamila na szczęście spała, przytulona do swojej nowej maskotki. Nic niezakłóciło jej spokoju w czasie kiedy go nie było. Położył się koło córki i przytulił się do niej tak, żeby czuła, że nie jest w lesie sama. Zanim zasnął to długo rozmyślał nad tym, co dalej robić. Plan był prosty, muszą znaleźć się w Grecji. Leżał po ciemku w swoim zamaskowanym namiocie i intensywnie poszukiwał właściwego rozwiązania. Wreszcie przyszedł mu do głowy pomysł. Na początku wydawał się niedorzeczny. Jednak cała ta podróż była przecież niedorzeczna. Czym dłużej myślał, tym bardziej przekonywał się do niego. Niestety takie rozwiązanie całkowicie pozbawiało sensu jego obecne położenie i wszystko, co było związane z podróżą w te okolice. Ten pomysł to... Nikozja. Znalazł jakieś rozwiązanie, odetchnął z ulgą i od razu zasnął.

Nazajutrz, około godziny 7 rano, po przygotowaniu posiłku, zwinął obóz i ostrożnie zaczęli wycofywać się ze strefy przygranicznej. Po kilku godzinach marszu wyciągnął telefon i włożył do niego baterię. Wybrał numer który otrzymał od tych, co go tu przeszmuglowali.

 

................

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania